Читать книгу Dwaj Panowie - Jan Nowicki - Страница 11
ОглавлениеPan Piotr Skrzynecki
Niebo
Kraków, grudzień 1997
Kochany Panie Piotrze,
może Pan nie lubić ptaków, ale proszę przynajmniej docenić ich przydatność. Przecież Pański list przyleciał do mnie ptakiem!
Jakie to miłe, że Pan się odezwał, i jakie dziwne, że teraz pisze Pan wyraźniej. Więcej czasu – myślę. Kiedyś bywało inaczej, pamiętam kartkę od Pana otrzymaną w Helsinkach. Treści czterech zdań, jakimi mnie Pan wtedy obdarował, dochodziłem przez cały fiński miesiąc, który nigdzie na świecie nie bywa dłuższy.
Wyjechał Pan, a mimo to ciągle jest wśród nas Obecny – coraz większy i większy. Pamięta Pan, jak kiedyś mówiliśmy, że artysta najlepiej egzystuje w ludzkiej pamięci? – Teraz się to potwierdza.
Panie, korekty jakieś Pan pod swą nieobecność wprowadza. Ostatnia dotyczy czasu – nazwanego przez kogoś najlepszym lekarzem. Nieprawda – jest coraz gorzej – upływający czas pozbawia nas złudzeń i twardo potwierdza nieodwracalność zdarzeń. Cholera, dzisiaj idzie mi jakoś patetycznie, ale w końcu dlaczego by nie?
Panie Piotrze Drogi, nawet Pan nie przypuszcza, jak wielka tajemnica oddziela nas od zrozumienia zadziwiającego faktu, że Pan, nie robiąc prawie nic, brał na swoje plecy ryzyko większości naszych marzeń i oczekiwań. Jak Pan to robił?
Wczoraj w „Vis-à-Vis” spotkałem Marka Pacułę, który podzielił się ze mną pomysłami dotyczącymi także Pana. Piwniczni przyjaciele wpadli na pomysł, żeby w dzień Pana urodzin cały zespół kabaretu wystąpił na scenie Teatru Słowackiego. Pańskie imieniny natomiast uświetnić ma spotkanie, które – już nie pamiętam – czy nazwał Piotrową Nocą, czy Nocą Piotra.
Jak zwał, tak zwał. Powiedziałem mu, że wszystkie inicjatywy zmierzające do tego, by się zabawić, uważam za słuszne, nie mówiąc o tych, których pomysłodawcą pozostanie na zawsze Pan. Potańczymy sobie, powygłupiamy się, a bardziej od innych rozgarnięci strzelą po dwa toasty. Pierwszy nazwałbym kielichem zadumy, drugi – Drogi Panie… – rąbną po prostu na drugą nóżkę.
Szlachetnie kombinują Pańscy koleżkowie z kabaretu, ale, Drogi Panie, należy też myśleć o nowym Piotrze, młodym i tak nieudolnym na starcie, że ryczałby Pan ze śmiechu – wiem – ale po otarciu łez wziąłby się Pan zaraz do doradzania i do podpowiadania.
A kiedy – powiedzmy – za trzy albo za sześć lat ten ktoś stałby się piękniejszy od Pana, cóż za problem skrzyknąć Anioły i niebieskim autobusem przyjechać „Pod Barany”?
Znam takich, którzy gubiąc beztrosko świadomość biologicznego końca, żyją jeszcze wprawdzie, ale cóż to za życie – karmione niechęcią do innych. Sprowadza się ono do tego, żeby jak najwięcej innych wciągnąć za sobą do grobu. Ludzkie – to prawda, ciekawe – prawda, ale że paskudne – także prawda.
Panie Drogi, im piękniejsi będą nasi następcy, tym piękniejszymi byliśmy kiedyś my.
Kończę, pozdrawiam i przypominam, że do Pańskiego numeru 21–13–81 telekomunikacja dodała 4.
Kłaniam się Panu
Jan Nowicki