Читать книгу Nazistowskie bestie. Kaci z SS - Jesus Hernandez - Страница 13
PRZYBYCIE DO KRAKOWA
ОглавлениеW październiku 1939 r. siedzibą Generalnego Gubernatorstwa dla okupowanych ziem polskich – Generalgouvernement für die bestzten polnischen Gebiete – jak brzmiała oficjalna nazwa okupowanej Polski – został Kraków. Z królewskiego zamku na Wawelu nad brzegiem Wisły generalny gubernator Hans Frank panował nad terytorium, na którym z bezlitosną skutecznością przeprowadzano politykę podjętą przez III Rzeszę.
Od pierwszej chwili blisko siedemdziesiąt tysięcy Żydów z Krakowa zostało pozbawionych wszelkich praw i zmuszonych do noszenia na ramieniu opasek z gwiazdą Dawida. Większość z nich skierowano do wykonywania prac przymusowych. Ponadto zamknięto synagogi i skonfiskowano wszelkie przedmioty kultu. Los społeczności żydowskiej został przypieczętowany w maju 1940 r., kiedy władze okupacyjne obwieściły, iż Kraków ma stać się „najczystszym” miastem Generalnego Gubernatorstwa. Wtedy rozpoczęło się wypędzanie dziesiątek tysięcy Żydów, których przesiedlono do pobliskich miejscowości. W mieście pozostało ich zaledwie piętnaście tysięcy, by można ich było wykorzystać jako siłę roboczą.
3 marca 1941 r. powstało getto w Krakowie, w Podgórzu, a nie na Kazimierzu, będącym żydowską dzielnicą miasta. Do tej pory w Podgórzu mieszkało trzy tysiące osób, jednak od owej chwili miejsca zamieszkania musiało poszukać piętnaście tysięcy Żydów, wyeksmitowanych ze swoich domów, które zostały natychmiast zajęte przez polskie wysiedlone rodziny. W konsekwencji tej deportacji w każdym mieszkaniu getta tłoczyły się cztery rodziny, podczas gdy ci, którzy nie zdołali znaleźć lokalu, byli zmuszeni spać na ulicy.
W obwieszczeniu powiadamiającym o utworzeniu getta w cyniczny sposób zapewniano, że podjęto ten środek, „by zmniejszyć konflikty rasowe”, dając do zrozumienia, że jest to środek ochronny w stosunku do samych Żydów. Wzniesiono mur, który otoczył getto, a wszystkie drzwi i okna wychodzące na zewnątrz ogrodzenia zamurowano. Dostęp do getta prowadził przez cztery ściśle strzeżone bramy. Wszyscy Żydzi byli zobowiązani mieszkać w getcie, chociaż ci, którzy posiadali odpowiednią kartę pracy, mogli wychodzić i wracać wieczorem.
Począwszy od września 1941 r., wraz z przybyciem następnych sześciu tysięcy Żydów pochodzących z innych miejscowości, sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. Zagęszczenie w domach spowodowało, że życie toczyło się na ulicach, jednak główny problem stanowiło zdobycie pożywienia, gdyż dzienna racja żywności na osobę wynosiła zaledwie sto gramów chleba oraz dwieście gramów cukru lub tłuszczu na miesiąc. Z każdym mijającym dniem coraz bardziej zaciskał się pierścień wokół Żydów, jednak najgorsze miało dopiero nadejść.
Pierwsza deportacja Żydów z krakowskiego getta, dokonana przez SS--Hauptsturmführera Wilhelma Kundego, została przeprowadzona między 30 maja a 8 czerwca 1942 r. W pierwszych dniach około czterech tysięcy Żydów wysłano do obozów pracy na Ukrainie. W czerwcu zamordowano około sześciuset osób w samym getcie, a w końcowym etapie akcji około siedmiu tysięcy ludzi wysłano do Bełżca. W październiku 1942 r. nastąpiła kolejna deportacja, podczas której niemal pięć tysięcy Żydów podzieliło tragiczny los swoich pobratymców. Ten przypadek był, jeśli to możliwe, jeszcze okrutniejszy, gdyż setki dzieci zabrano rodzicom, a ponadto wszystkie dzieci z sierocińca wywieziono z miasta wraz z opiekunami, którzy dobrowolnie zgodzili się im towarzyszyć, po czym wszystkich zabito. Pogłoski docierające do getta, mówiące o tym, że deportowani Żydzi zostali od razu zamordowani, doprowadziły do fali samobójstw wśród mieszkańców, którzy bezsilnie patrzyli, jak getto stopniowo pustoszeje. Jeśliby dalej tak miało być, wkrótce nikt by nie został.
Niemcy zakładali, jak obawiali się tego Żydzi, całkowitą likwidację krakowskiego getta. Cel ten nie przewidywał jednak eksterminacji wszystkich jego mieszkańców, gdyż Żydzi, którzy mogli pracować, byli bardziej przydatni żywi niż martwi. Tak więc latem 1942 r. rozpoczęto budowę obozu pracy przymusowej w Płaszowie. Planowano skupić w tym samym miejscu Żydów oraz fabryki i warsztaty, w których zmuszono by ich do pracy. Miano nadzieję, że niemieccy przedsiębiorcy będący właścicielami owych zakładów produkcyjnych przeniosą częściowo lub całkowicie swoją produkcję na teren obozu. W ten sposób zwiększono by kontrolę nad żydowskimi pracownikami i uniknięto ich długiego pieszego przemieszczania się przez miasto i jego okolice. Z chwilą ulokowania ich w nowym obozie można by w końcu przejść do likwidacji getta.
Osobą wybraną do realizacji tego planu został Amon Göth, który uzyskał to stanowisko dzięki wcześniej przytoczonym znakomitym opiniom, chociaż wskazywano również na fakt, że Hermann Höfle dostrzegł w nim rywala i załatwił mu „tego kopniaka w górę”. Bez względu na to, jak się rzeczy miały, zdolności organizacyjne Götha w połączeniu z niezłomną lojalnością dla nazistowskiej sprawy i zdecydowaniem w stosowaniu twardej ręki uczyniły z niego odpowiedniego kandydata do podjęcia się tego wyzwania. Ponadto doświadczenie w kierowaniu operacjami na terenie getta w Lublinie miało pomóc mu zorganizować w najlepszy sposób przewidzianą likwidację krakowskiego getta. W nowym miejscu miał pracować z SS-Oberführerem Julianem Schernerem, szefem policji w Krakowie, który, jak się zdaje, z radością przyjął nowego pomocnika.
Z przybycia Götha nie byli tak zadowoleni krakowscy Żydzi, do których uszu dotarły wieści o jego bezlitosnych poczynaniach podczas likwidacji getta w Lublinie. Był już podówczas znany jako „Krwiożerczy pies z Lublina”, co nie zapowiadało niczego dobrego.
11 lutego 1943 r. Göth przybył na stację w Krakowie specjalnym pociągiem Wehrmachtu z Lublina, zdecydowany uczynić ten nowy i istotny krok w swej rozwijającej się karierze. Po przyjeździe został przyjęty przez Wilhelma Kundego stojącego na czele służb pilnujących getta, jak i przez innych oficerów. Göth natychmiast wziął się do roboty. Zasiadł na tylnym siedzeniu mercedesa, jakiego oddano mu do dyspozycji, i kazał się zawieźć do getta. Tam po przejechaniu przez bramę Kunde wyjaśnił mu, że to getto, podobnie jak lublińskie, dzieli się na dwa sektory: A i B, rozdzielone ulicą Lwowską. Dwa tysiące mieszkańców sektora B uniknęło wcześniejszych akcji lub pracowało jako robotnicy w miejskich przedsiębiorstwach, jednak z tego czy innego powodu odmówiono im wydania nowych kart identyfikacyjnych. Ich los miał dopełnić się w obozach zagłady. Jeśli idzie o sektor A, zakładano, że jego dziesięć tysięcy mieszkańców ma stworzyć pierwotną siłę roboczą obozu w Płaszowie. Kunde zasugerował, by likwidacja getta rozpoczęła się od sektora B, chociaż przyjęta taktyka będzie w pełni zależeć od Götha, na którego osądzie w pełni polega.
Po inspekcji getta Kunde zaproponował udanie się do obozu w Płaszowie w celu zapoznania się ze stanem robót. Mercedes pojechał drogą wiodącą z miasta na południowy wschód i po zaledwie kilometrze skręcił w prawo we wspomnianą ulicę Jerozolimską. Nazwa ulicy wyraźnie świadczyła o tym, że obszar ten miał szczególne znaczenie dla żydowskiej społeczności: wznosiła się przy niej synagoga, zburzona rok wcześniej, oraz istniał żydowski cmentarz, również zlikwidowany.
Kilkaset metrów dalej, po prawej stronie ulicy, rozciągała się wielka przestrzeń bez żadnych zabudowań, około ośmiuset hektarów utworzonych przez wzgórza, niektóre częściowo wydrążone, gdyż wydobywano z nich wapień. Na otoczonym wzniesieniami rozległym płaskim terenie rozpoczęto już budowę baraków. Na najdalej wysuniętym na południowy wschód krańcu przyszłego obozu wznosił się okrągły kopiec, u którego podnóża znajdował się rozległy i głęboki kamieniołom, będący dawnym austriackim fortem wojskowym. Jako że mieścił się on z dala od czyichś oczu, wydał się Göthowi doskonałym miejscem do przeprowadzania egzekucji. Między ulicą Jerozolimską a jednym ze wzgórz stała dwupiętrowa willa, którą Göth wybrał na swoją rezydencję. W odległości około dwustu metrów od willi znajdował się inny, większy budynek, który Göth postanowił przeznaczyć na siedzibę administracji. Z kolei cmentarz przy częściowo zburzonej już synagodze miano przeznaczyć na stajnię, który to wybór prawdopodobnie miał znaczenie symboliczne.
Poinformowano Götha, że prace polowe, najwyraźniej opóźnione, są bardziej zaawansowane, niż się wydaje. Mimo zimna i opadów śniegu przeznaczony pod baraki teren został zniwelowany, a fundamenty położone. Baraki budowano z wielkich prefabrykowanych segmentów przewożonych z najbliższej stacji kolejowej znajdującej się w odległości półtora kilometra od wejścia do obozu. Wobec braku ciężarówek grupy kobiet zajmowały się przenoszeniem w koszach tych wielkich drewnianych konstrukcji. Göth natychmiast dostrzegł istniejący problem i uznał, iż konieczne jest doprowadzenie odgałęzienia linii kolejowej do samego obozu, tego samego dnia wydając rozkaz, by wysłano odpowiednią petycję do działu kolejowego Wehrmachtu.
Chociaż lokalizacja obozu była doskonała z uwagi na bliskość Krakowa, jak również na ukształtowanie terenu, pozwalające zachować pewną dyskrecję, to jednak nie była najodpowiedniejsza dla instalacji o tym charakterze. Kamienisty teren zmuszał do podejmowania wielkich wysiłków przy budowie, a ponadto w głębokich rowach między wzgórzami gromadziła się woda deszczowa, co sprzyjało mnożeniu się komarów i szerzeniu się chorób.
Po wizycie w Płaszowie Göth wrócił do Krakowa. Popołudniem spotkał się z szefem policji Schernerem i uzgodnił z nim kroki, jakie należy podjąć: przede wszystkim trzeba było spotkać się z niemieckimi przemysłowcami, którzy dostarczali materiały dla armii i polegali na żydowskiej sile roboczej pochodzącej z krakowskiego getta. To pierwsze spotkanie z przedsiębiorcami, mające na celu zorganizowanie przeniesienia ich fabryk na teren obozu, miało się odbyć następnego dnia w gabinecie Schernera. Jednym z przemysłowców był Oskar Schindler.
Plan, jaki Göth przedstawił przedsiębiorcom, był niezmiernie ambitny, jako że zamierzał przemienić Płaszów w ważny ośrodek zaopatrzeniowy dla Wehrmachtu. Zaprojektowano już zakłady metalowe, fabrykę szczotek, pralnię oraz zakład odnowy mundurów pochodzących z frontu wschodniego, jak również należącą do Schindlera fabrykę lakierów. Ponadto w obozie miano przetwarzać odzież i przybory należące do Żydów z polskich gett, by następnie wysłać je mieszkańcom niemieckich miast, ofiarom bombardowań.
Płaszów jednak również miał mieć do dyspozycji złotników, dekoratorów i krawców, którzy mogliby zaspokoić potrzeby i kaprysy oficerów Wehrmachtu i SS. Bez wątpienia Göth i Scherner doskonale dostrzegali osobiste korzyści finansowe, jakie miała przynieść im cała ta działalność, wysocy rangą oficerowie gotowi byli bowiem dobrze zapłacić za przedmioty, które przysporzyłyby im splendoru lub które mogliby podarować swoim rodzinom bądź kochankom.
W Lublinie Göth widział, jak jego zwierzchnicy zabierali swoją część z depozytu kosztowności i futer skonfiskowanych Żydom, a teraz przyszła kolej na niego, by zagarnąć część łupu. Poza tym spodziewał się procentu od firm, które będą korzystały z jego więźniów, nie mówiąc o łapówkach, jakie spodziewał się otrzymywać od przedsiębiorców za przyspieszenie starań. Przed Göthem więc otwierały się finansowe perspektywy, które zamierzał wykorzystać.
Podczas spotkania z przedsiębiorcami Scherner wyjaśnił korzyści, jakie miało przynieść planowane skupienie produkcji w nowym miejscu. Przedsiębiorcy mieliby swoich robotników w samym miejscu pracy, oszczędzając czas na ich długie przemieszczanie się. Poza tym nie poniosą kosztów utrzymania fabryk, nie będą również musieli płacić za wynajem. Tym samym przedsiębiorcy mogli się spodziewać spektakularnego wzrostu swoich dochodów. Na koniec Scherner zaprosił biznesmanów, którzy oczywiście okazali wielką chęć, do obejrzenia jeszcze tego samego popołudnia stanu prac przy budowie nowego obozu.