Читать книгу Nazistowskie bestie. Kaci z SS - Jesus Hernandez - Страница 7

WSTĘP

Оглавление

Fascynacji, jaką budzi absolutne zło, równie trudno zaprzeczyć, co się do niej przyznać. Przyczyny owej atrakcyjności zła nie stanowią przedmiotu niniejszej pracy, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, iż pojawienie się zła, już to pod postacią symbolu, już to, jak w niniejszym przypadku, w pewnych określonych osobach, budzi zwykle skrywane uczucia.

Dobro i zło są dwiema stronami tej samej monety, a ta, która wskazuje na podłość, zawsze cieszyła się utajnioną, chociaż szczególnie intensywną uwagą. O tym zainteresowaniu doskonale wiedzą środki masowego przekazu zajmujące się największymi sensacjami, uciekające się do najbardziej wulgarnych opisów potwornych zbrodni, rywalizujące ze sobą w przedstawianiu żądnym silnych emocji odbiorcom potwornie odpychających szczegółów.

Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli absolutnego zła jest SS, skrót od nazwy organizacji kierowanej przez Reichsführera[1] Heinricha Himmlera i stanowiącej filar aparatu represji nazistowskich Niemiec. Te runiczne znaki w połączeniu z czarnym mundurem członków formacji budziły przerażenie na terenie całej Europy, pozostawiając w historii niezatarty ślad z uwagi na ogrom swych zbrodni. W niniejszej pracy czytelnik będzie miał okazję stwierdzić, jak daleko zdolni byli posunąć się ludzie Himmlera na ścieżce wybrukowanej niegodziwością, bez żadnych etycznych czy moralnych hamulców. Na tych stronach nie zostaną pominięte żadne szczegóły ich najobrzydliwszych czynów, niemniej jednak nie jest moim zamiarem, by ta praca posłużyła do zaspokojeniu chorobliwych apetytów, lecz temu, by czytelnik zagłębił się w te otchłanie ludzkiej duszy, które, gdyby je zignorować lub nie powściągnąć, nadal byłyby niebezpiecznie uśpione.

Opowiedziano tutaj życie czterech postaci będących przykładami mężczyzn i kobiet, którzy dzięki władzy, jaką dawała im przynależność do SS, dali upust swoim najdzikszym instynktom. Najbardziej zaskakującą cechą niemal u wszystkich z nich jest prozaiczna normalność, z jaką przebiegało ich życie do chwili, gdy pojawił się w nim nazizm, a po entuzjastycznym przyjęciu jego ideologii przemienili się w zabójców.

Historycy analizowali przemianę, jaką przeszły nie tylko osoby, które przywdziały mundur SS, lecz także wielu innych Niemców żyjących w okresie III Rzeszy. Niedawne badania wykazały, że niemieckie społeczeństwo z entuzjazmem uczestniczyło w represyjnej polityce państwa: w istocie personel, na jaki mogło liczyć Gestapo, był w oczywisty sposób niewystarczający, by samodzielnie wykonywać swe zadania, mogło jednak je wypełniać dzięki dobrowolnej współpracy obywateli[2].

W siłach zbrojnych owo zaangażowanie w zbrodniczą politykę było, jeśli to możliwe, jeszcze aktywniejsze. Znaczna część żołnierzy stanowiących trzon regularnej armii, Wehrmachtu, brała albo czynny udział w zbrodniach wojennych, albo nie przeciwdziałała im, zwłaszcza na froncie wschodnim. W wielu sytuacjach, poddawani naciskom ze strony zwierzchników, z uwagi na grupową solidarność bądź też dając upust uczuciom odrazy, wściekłości czy rozczarowania, żołnierze napadali na ludność cywilną, dokonując nawet masowych egzekucji kobiet, starców czy dzieci.

Dogłębnie przebadano ten aspekt użycia siły[3] i w określonych ramach odniesienia wyjaśniono, że dana osoba działa zgodnie z tym, co uważa za społecznie akceptowalne postępowanie w konkretnych miejscu i chwili. W przypadku żołnierzy Wehrmachtu najmłodsi zwykli mówić między sobą o tych aktach nieumiarkowanego gwałtu dokonywanego na ludności cywilnej, jakby mówili o popełnieniu jakiegoś chuligańskiego wyczynu, z mieszaniną dumy i rozbawienia. W przeciwieństwie do nich dojrzalsi żołnierze, mimo że niektórzy z nich byli ojcami rodzin, prawie nie przykładali wagi do tych dramatycznych epizodów, a kiedy musieli się do nich odnieść, robili to z niewielkim entuzjazmem urzędasów opowiadających o dniu pracy. Do tego rodzaju aktów przemocy można także zaliczyć czyny części personelu nazistowskich obozów koncentracyjnych, uważającego, że wykonują taką samą pracę jak każda inna, a brutalne traktowanie więźniów stanowi jedynie środek, jaki mają do dyspozycji, by skutecznie wykonać swoje zadania.

Niemniej jednak nie ten rodzaj przemocy będzie analizowany w niniejszej pracy. Zamiast tego ujrzymy tutaj przypadki pozornie normalnych jednostek przemieniających się w autentycznych psychopatów, żywiących się przyjemnością, jaką sprawiał im ból, który mogli zadać ludziom będącym w ich mocy. Tę szansę odkrycia potencjalnego sadyzmu uśpionego w głębi ich natury dawały im podporządkowane SS obozy koncentracyjne i obozy zagłady. Tam wydziały SS odpowiedzialne za zarządzanie obozami, SS-Totenkopverbände (Oddziały Trupiej Główki), rozpościerały pełen wachlarz swej brutalności w celu podporządkowania sobie więźniów[4]. W każdym razie fakt, iż owa nadmierna brutalność była możliwa, stoi w sprzeczności z określonymi w tym względzie dyrektywami. W obozach koncentracyjnych użycie siły powinno być stosowane w sposób mechaniczny i poddany zasadom, a nie wedle stanu ducha strażników. Wniosek taki wyciągnięto po negatywnych doświadczeniach tak zwanych dzikich obozów, które pojawiły się wraz z dojściem nazistów do władzy w 1933 r., wykorzystując pretekst rzekomego nasilenia się przypadków użycia siły przez radykalną lewicę. Spośród SA i SS zwerbowano około pięćdziesięciu tysięcy członków policji pomocniczej, która wykorzystała uzyskaną władzę do uwięzienia we wspomnianych obozach tysięcy przeciwników politycznych. Mieściły się one w opuszczonych fabrykach lub magazynach, do których bez żadnego rodzaju prawnej kontroli wysyłano wrogów reżimu. W tych zaimprowizowanych obiektach, powierzonych tym samym bandom siepaczy z SS, które wcześniej oddawały się biciu pałkami komunistów na ulicach, panowała całkowita samowola. Ludzi brutalnie bito i torturowano, a nawet całkowicie bezkarnie mordowano. Po kilku latach ulicznych starć, w wyniku których po obu stronach były setki zabitych i rannych, dla nazistów nadeszła godzina wyrównania rachunków.

W tej pierwszej fazie represji głównym celem nazistów byli przywódcy komunistyczni, socjaldemokratyczni i związkowi. Liberałowie, katolicy i konserwatyści, chociaż potencjalnie stanowili mniejsze zagrożenie dla reżimu, także zostali przykładnie ukarani. Co ciekawe, w tym początkowym okresie Żydzi nie stanowili celu tej niepohamowanej przemocy. W miarę szerzenia się terroru naziści usiłowali z jednej strony wyeliminować przeciwników, a z drugiej powstrzymać każdą próbę oporu przeciwko nowym władcom Niemiec.

Z końcem lata 1933 r. w Niemczech aresztowano około stu tysięcy osób, z których pół tysiąca zostało zamordowanych. Mimo „dobroczynnego”, paraliżującego skutku szerzącego się terroru rezultaty owej fali brutalnych represji nie były miłe dla nazistowskich władz. W zagranicznej prasie pojawiały się liczne doniesienia o nieludzkich metodach postępowania, jakie stosowano w dzikich obozach, podkopując w ten sposób dobry wizerunek reżimu. Cierpiał również wizerunek SS i SA w niemieckim społeczeństwie, a wraz z nim wiarygodność nowego nazistowskiego porządku, sprawiającego wrażenie niezdolnego do kontrolowania własnych ludzi.

W przeciwieństwie do brutalnej samowoli dzikich obozów obóz w Dachau, zarządzany przez oficera SS Theodora Eickego, zgodnie z szaleńczymi parametrami nazistów jawił się jako przykładna instytucja. Eicke wyznaczył szereg zasad, mających w ścisły sposób określać stosunki między strażnikami a więźniami, regulując nakładanie kar. Tym samym teoretycznie nie było miejsca na impuls i kaprys, wprowadzono za to systematyczną, beznamiętną i przewidywalną dyscyplinę. Więźniowie znali zasady i wiedzieli, czego się mają spodziewać, jeśli je przekroczą, chociaż w praktyce reguły te podlegały interpretacji strażników, a tym samym kary mogły być takie same, jakby je arbitralnie nakładano.

W obliczu sukcesu odniesionego przez Eickego w Dachau odebrano SA nadzór nad dzikimi obozami, oddając je pod kontrolę SS, równocześnie wydając zarządzenie, iż te dyspozycje będą obowiązywać we wszystkich obozach koncentracyjnych. Zgodnie z tymi zasadami funkcjonowania obozów najmniejsze wykroczenia były karane chłostą pałką i okresami odosobnienia. Więzień, który „wygłaszał pogardliwe bądź ironiczne komentarze pod adresem członka SS, świadomie nie okazywał określonego przepisami szacunku lub też w jakiejkolwiek innej formie okazywał brak woli poddania się środkom dyscyplinarnym”, był karany ośmioma dniami karceru i dwudziestoma pięcioma batami. Jak wskazano, mimo udawanej surowości normy te zostawiały otwartą furtkę dla samowoli komendanta: artykuł 19 określał „okazjonalne kary”, jakie mogły być stosowane wedle jego uznania, a inny ustęp pozwalał na zastosowanie kary śmierci w stosunku do każdego, kto „w zamiarze podburzania dyskutowałby o polityce lub gromadził się z innymi”.

Po ruszeniu machiny Holokaustu nadal obowiązywał duch tych zasad funkcjonowania. Kiedy do obozu zagłady przybywał transport Żydów, komendant nakazywał ich eksterminacje z urzędniczym chłodem, ograniczając się do wykonywania otrzymanych rozkazów. Więźniowie obozów koncentracyjnych mogli umierać z głodu, zimna lub zostać zakatowani przez strażników, nieczęsto jednak komendant bezpośrednio angażował się w te zabójstwa. Na przykład Rudolf Höss, komendant obozu Auschwitz, mimo iż wydał rozkaz wymordowania tysięcy osób, sam nigdy osobiście nie zabił żadnego więźnia. Więźniowie powinni zrozumieć, że jeśli poddadzą się zasadom obozu, ich życie nie będzie zagrożone, aczkolwiek w praktyce wcale tak nie było, jako że trzeba było łamać te zasady, by przeżyć, na przykład umieszczając papier pod więziennymi pasiakami, by walczyć z niskimi temperaturami, bądź też kradnąc jedzenie z kuchni lub magazynu. Prócz tego w każdej chwili mógł paść rozkaz likwidacji jakiegoś sektora obozu, by zrobić miejsce dla nowych więźniów, toteż przestrzeganie zasad nie gwarantowało pozostania przy życiu. Niemniej jednak przynajmniej w teorii ostateczny los każdego więźnia powinien być uzasadniony i nie zależeć od kaprysu strażnika czy komendanta, co stało w całkowitej sprzeczności z systemem zasad ustanowionych w 1933 r.

To oczywiste, że nie wszyscy nadawali się na strażników obozów koncentracyjnych. W miejscach tych przebywały w zamknięciu tysiące więźniów, na ogół zgłodniałych i wyczerpanych, a ich desperacja mogła doprowadzić do wybuchów buntu i ataków na personel lub samych siebie, skłaniając ich ponadto do popełniania kradzieży żywności i podejmowania prób ucieczki. W celu zaprowadzenia dyscypliny koniecznej do należytego funkcjonowania obozu konieczne było, żeby personel okazywał zarówno zdyscyplinowanie, jak i zdecydowanie w wypełnianiu otrzymanych rozkazów, choćby nie wiadomo jak surowych. Obejmowało to stosowanie kar, zadanie, które strażnicy powinni wykonywać bez zmrużenia oka.

SS opracowało zatem plan szkolenia, zgodnie z którym aspirujący do wstąpienia do SS-Totenkopfverbände przechodzili proces hartowania, który miał ich uczynić uodpornionymi na współczucie, jakie mogło wywołać cierpienie więźniów, którzy znajdowaliby się pod ich pieczą. W tym celu stosowano wobec nich program, którego celem było rozbudzenie u nich wszystkich instynktownej nienawiści, poczucia władzy i chęci ucisku, doprowadzając je do ekstremum poprzez praktykę i doświadczenie w obozach koncentracyjnych, i dążąc do wykorzenienia w nich wszelkich odruchów litości czy współczucia.

Trening psychologiczny polegał na poddawaniu kandydatów starym regułom armii pruskiej, o skuteczności udowodnionej w chwili utworzenia zdyscyplinowanego wojska. Wpajano im ponadto nienawiść do wrogów reżimu, których pozbawiano ludzkiej natury, czyniąc z nich Untermenschen, podludzi. Kiedy na własnej skórze doświadczyli koszarowej dyscypliny, wypuszczano ich na więźniów przebywających w areszcie prewencyjnym. Na nich dawali upust swej podwójnej wściekłości: odczuwanej do regulaminu szkolenia i tej, jaką odczuwali w stosunku do ludzi sprzeciwiających się narodowemu socjalizmowi.

Koncepcja surowości stanowiła podstawy całego procesu selekcji. Theodor Eicke zwykł był zwracać się do kandydatów, mówiąc im, że owo szkolenie służy temu, „abyście stali się Niemcami twardymi jak stal, i by ci podludzie nie uważali nas za miękkich”. Ten, kto okazywał szczególną surowość w stosunku do więźniów, szybko wspinał się po szczeblach kariery, zyskując uznanie przełożonych. Kandydat okazujący ludzkie nastawienie do więźniów, był uznany za zbyt łagodnego, a tym samym odrzucany. W najpoważniejszych przypadkach, kiedy kandydat dał się pokonać „sentymentalizmowi” – jak pogardliwie mawiano – i w jakiś sposób współpracował z więźniami, degradowano go w obecności wszystkich kolegów, golono mu głowę, karano go dwudziestoma pięcioma batami i zamykano z więźniami.

W ten sposób owocem selekcji był oddział strażników, u których wykorzeniono zdolność empatii do przyszłych ofiar, ludzi gotowych przestrzegać ścisłej dyscypliny i surowo karać więźniów, którzy nie sprostali zasadom. Jak wspomniano, celem SS było utworzenie korpusu sług gotowych stosować wewnętrzne zasady obozu w sposób metodyczny i beznamiętny.

Niemniej jednak ten proces selekcji wydał kilka niesmacznych owoców, jak to stwierdził szef Gestapo w latach 1933–1934, Oberführer Rudolf Diels, w rozmowie z pewnym pracownikiem brytyjskiej ambasady, cytowanej w memorandum przechowywanym później w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Londynie. Diels był szczery ze swoim brytyjskim rozmówcą, zwierzając się mu ze swego niepokoju wywołanego tym niepożądanym owocem selekcji strażników obozów koncentracyjnych: „Wymierzanie kary fizycznej nie jest robotą dla każdego, i oczywiście bardzo się cieszymy, zwerbowawszy ludzi, którzy są gotowi nie okazywać słabości w obliczu jakiegokolwiek zadania. Niestety nic nie wiedzieliśmy o freudowskim aspekcie sprawy i dopiero po kilku przypadkach biczowania i niepotrzebnego okrucieństwa zdałem sobie sprawę, że moja organizacja przyciągnęła wszystkich sadystów z Niemiec i Austrii, czego przez pewien czas sobie nie uświadamiałem. Przyciągnęła również pewną liczbę nieświadomych sadystów, to znaczy ludzi, którzy nie wiedzieli, iż mają sadystyczne skłonności, dopóki nie wzięli udziału w biciu. Wydaje się bowiem, że kara cielesna w końcu budzi skłonności sadystyczne w pozornie normalnych mężczyznach i kobietach. Freud mógłby to wyjaśnić”.

SS poszukiwała na stanowiska w obozach koncentracyjnych ludzi twardych, nieprzejednanych i nieczułych, lecz nie sadystów, którzy przez stosowanie przemocy mogliby zaszkodzić temu metodycznemu zarządzaniu. Mimo to skomplikowane rozróżnienie między obu rodzajami, nie będąc kwestią kategorii, lecz gradacji, sprawiło, że wśród załóg obozów mnóstwo było sadystów, na co uskarżał się Diels. W każdym razie SS nie podjęło na czas wielkiego wysiłku wyśledzenia i wykorzenienia takich przypadków, jak można będzie zobaczyć na stronach tej książki. Paradoksalnie nadal postępując w ten sposób, osoby wykazujące tego typu zachowania, często były nawet nagradzane i cieszyły się uznaniem; w takich przypadkach cel uświęcał środki, a jeśli jakiś komendant był zdolny z nawiązką wypełnić wyznaczone zadania, centralny zarząd obozów z przyjemnością odwracał wzrok od jego dzikich ekscesów.

Wyjaśniająca wzmianka o takim sadystycznym postępowaniu strażników obozowych pojawia się w dziele Viktora Frankla Człowiek w poszukiwaniu sensu. Ten wiedeński psycholog wraz z żoną i jej rodzicami został w 1942 r. osadzony w obozie Theresienstadt, a w 1944 r. przeniesiony do Auschwitz. Po wyzwoleniu obozu napisał książkę, w której opisuje i analizuje traumatyczne przeżycia z punktu widzenia psychologa.

Podczas pobytu w obozie Frankl stał się ofiarą sadystów, którzy weszli w skład personelu obozowego dzięki tej metodzie selekcji nagradzającej surowość. W swoim dziele Frankl zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że ludzie mogli traktować swoich bliźnich w tak okrutny sposób. Starając się odpowiedzieć na to pytanie, autor konstatuje, że wśród obozowych strażników było kilku sadystów, w najściślejszym naukowo znaczeniu tego słowa, i że zawsze właśnie ich wybierano wtedy, gdy potrzebny był oddział bardzo surowych strażników.

W swojej książce Frankl opisuje jeden z postępków owych sadystów: „Rozlegała się wrzawa radości, kiedy po dwóch godzinach ciężkiego zmagania się z siarczystym mrozem pozwolono nam ogrzać się przez kilka minut w tym samym miejscu, w miejscu pracy, przy niewielkim piecu załadowanym chrustem i strużynami drewna. Zawsze jednak znalazł się jakiś strażnik, który odczuwał wielką przyjemność, mogąc pozbawić nas tego drobnego komfortu. Jego twarz jasno wyrażała satysfakcję, jaką odczuwał, nie tylko zakazując nam przebywania tam, lecz także przewracając piecyk i dławiąc jego rozkoszne ciepło śniegiem”.

Sadystyczni strażnicy zwykle działali bez przeszkód, mogąc dopuszczać się ekscesów i nie będąc za nie karceni. Według Frankla „uczucia większości strażników zostały stępione przez te wszystkie lata, podczas których cały czas i w coraz większym stopniu byli świadkami brutalnych obozowych metod. Ci, którzy stwardnieli pod względem moralnym i umysłowym, odmawiali przynajmniej brania aktywnego udziału w czynach o sadystycznym charakterze, lecz nie przeszkadzali innym ich dokonywać”. Sadyści nie tylko cieszyli się akceptacją grupy, lecz czasami proszono ich nawet o przywołanie do porządku jakiegoś więźnia.

Mimo procesu selekcji i stopniowej znieczulicy wywołanej życiem w obozie nadal jeszcze znajdował się jakiś strażnik, który potrafił okazać pewien stopień solidarności z więźniami przebywającymi pod jego nadzorem. Frankl jednak twierdzi, że wśród więźniów niepokój budził fakt, gdy któryś ze strażników okazywał jakiś ślad wielkoduszności; w jego przypadku jeden z nich dał mu potajemnie kawałek chleba, jaki najpewniej zachował dla siebie ze śniadania. Niestety tego rodzaju odstępstwa od reguły były wyjątkowe.

Ogromny sadyzm nie był jednak wyłącznie cechą nazistowskich strażników. Wśród zaufanych więźniów, kapo, zachodził ten sam proces selekcji, gdy ci, którzy okazywali największe okrucieństwo w stosunku do innych współwięźniów, zyskiwali wielkie względy u strażników. Faktycznie, niektórzy z nich zostali nawet osądzeni za zbrodnie wojenne. Ta jednak brutalność, jak to zauważa Frankl w swoim dziele, miała czasami miejsce nawet wśród samych więźniów, gdy zawiązywały się gwałtowne związki dominacji, a strażnicy nie ruszali wtedy palcem, by temu przeciwdziałać.

Viktor Frankl dochodzi w swej książce do wniosku, że istnieją dwa rodzaje ludzi: „«Rasa» ludzi przyzwoitych i «rasa» ludzi nieprzyzwoitych, ni mniej, ni więcej. W tym sensie żadna grupa nie jest «czysta rasowo», a tym samym czasami można było znaleźć wśród strażników osobę przyzwoitą”. Według austriackiego psychologa „życie w obozie koncentracyjnym otwierało na oścież ludzką duszę i wyciągało na światło dzienne jej otchłanie. Czy może dziwić, iż w tych czeluściach znaleźliśmy raz jeszcze wyłącznie ludzkie cechy, które w swej najbardziej intymnej naturze były mieszaniną dobra i zła? Szczelina dzieląca dobro od zła, którą w wyobraźni przekracza każda ludzka istota, sięga do najdalszych głębin i uwidoczniła się na dnie czeluści, jaka otwarła się w obozach koncentracyjnych”.

Opierając się na idei wyrażonej przez Frankla, uważa się, że pięć procent populacji żywi w sobie skłonność do okazywania sadystycznych zachowań, chociaż na szczęście w przeważającej większości przypadków zawsze pozostaje ona uśpiona. Niemniej jednak sprzyjające okoliczności mogłyby doprowadzić do uwidocznienia się jej, jak miało to miejsca w przypadkach, które zostaną opisane w niniejszej pracy. W normalnych warunkach, jakie istniały przed dojściem nazizmu do władzy, owi mężczyźni i kobiety byliby nauczycielami, lekarzami, przedsiębiorcami lub zarządcami. Nic nie dawało powodów, by sądzić, że kiedy w sposób niesłychany uzyskają tę nagłą władzę nad życiem i śmiercią, będą ją wykorzystywać z takim stopniem okrucieństwa i sadyzmu.

1 Reichsführer był najwyższym stopniem SS i Waffen-SS, oddziałów bojowych tej organizacji, odpowiadającym stopniowi marszałka Rzeszy, a w hierarchii przewyższał go jedynie stopień szefa państwa. Odpowiedniki stopni w SS, które pojawiają się w niniejszej publikacji, można skonsultować z tabelą dołączoną w suplemencie.

2 Kanadyjski historyk Robert Gellately w swojej pracy Backing Hitler: Consent and Coercion in Nazi Germany (Popieranie Hitlera: Zgoda i przymus w nazistowskich Niemczech) przeanalizował dokumenty Gestapo z różnych miast. Według owych raportów na każdego aresztowanego w wyniku własnego śledztwa tej instytucji przypadało dziesięciu aresztowanych na skutek donosów obywateli.

3 Najciekawszym studium jest praca niemieckich historyków Sönke Neitzel i Haralda Welzera Żołnierze: protokoły walk, zabijania i umierania. Podstawą tej książki są potajemnie wykonane nagrania niemieckich żołnierzy przebywających w niewoli aliantów.

4 SS-Totenkopfverbände (TV), Oddziały Trupiej Główki, były przeznaczone wyłącznie do pilnowania obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Ich członkowie odróżniali się od pozostałych esesmanów, nosząc na prawej części kołnierza mundurów wyhaftowaną trupią główkę. Podczas wojny zorganizowano pełną dywizję Waffen-SS utworzoną z personelu rekrutowanego spośród strażników obozów koncentracyjnych, noszącą nazwę 3. Pancerna Dywizja „Totenkopf”, która walczyła z wielką odwagą i skutecznością, lecz z równą brutalnością, jaką okazywała w obozach.

Nazistowskie bestie. Kaci z SS

Подняться наверх