Читать книгу Pragnienie - Jo Nesbo - Страница 10

CZĘŚĆ I
7 PIĄTEK, PRZEDPOŁUDNIE

Оглавление

Harry Hole szedł korytarzem Wyższej Szkoły Policyjnej razem ze Stålem Aune. Przy swoich stu dziewięćdziesięciu trzech centymetrach wzrostu Harry był o blisko dwadzieścia centymetrów wyższy niż jego o dwadzieścia lat starszy i znacznie okrąglejszy przyjaciel.

– Zaskakuje mnie, że akurat ty nie potrafisz rozwikłać tak oczywistej sprawy – powiedział Aune, jednocześnie sprawdzając, czy jego muszka w kropki się nie przekrzywiła. – To nie jest żadna tajemnica. Zostałeś nauczycielem, ponieważ ten zawód wykonywali twoi rodzice, a konkretnie twój ojciec. Nawet post mortem szukasz jego uznania, na które nigdy nie mogłeś liczyć jako policjant, którego jako policjant nie chciałeś, ponieważ w twoim buncie przeciwko ojcu chodziło o to, żeby nie być taki jak on, bo postrzegałeś go jako żałosną figurę, która nie zdołała ocalić życia twojej matki. Swoją własną niemoc przerzuciłeś na niego. I zostałeś policjantem, aby zadośćuczynić temu, że również nie umiałeś uratować matki, dlatego postanowiłeś ratować nas wszystkich przed śmiercią, a konkretnie przed mordercami.

– Mhm. Ile dostajesz za godzinę takich wynurzeń podczas wizyty?

Aune się roześmiał.

– À propos wizyty, co tam z Rakel i jej bólem głowy?

– Ma dzisiaj wizytę u lekarza – odparł Harry. – Jej ojciec u schyłku życia zaczął cierpieć na migreny.

– Dziedziczność. To jak wróżba, której zamówienia żałujesz. My, ludzie, nigdy nie lubiliśmy tego, co nieodwracalne. Na przykład śmierci.

– Dziedziczenie nie jest nieodwracalne. Dziadek mówił, że stał się alkoholikiem tak jak jego ojciec, już kiedy napił się pierwszy raz. Tymczasem mój ojciec przez całe życie czerpał z alkoholu przyjemność – przyjemność! – i nigdy nie popadł w uzależnienie.

– To znaczy, że alkoholizm przeskoczył jedno pokolenie. Takie rzeczy się zdarzają.

– Albo też genetyka jest po prostu miłym usprawiedliwieniem mojego słabego charakteru.

– Jasne. Ale, do diabła, człowiek ma prawo i do takiego usprawiedliwienia.

Harry się uśmiechnął. Jakaś studentka nadchodząca z przeciwnej strony źle to zrozumiała i odpowiedziała mu takim samym uśmiechem.

– Katrine przesłała mi zdjęcia z miejsca zbrodni na Grünerløkka – odezwał się Aune. – Co o tym myślisz?

– Nie czytam artykułów dotyczących spraw kryminalnych.

Drzwi do audytorium numer dwa były otwarte. Wykład przewidziano dla studentów ostatniego roku, ale Oleg zapowiadał, że razem z kilkoma innymi pierwszorocznymi postara się wcisnąć na salę. I rzeczywiście, w audytorium było pełno. Studenci siedzieli na schodach i stali pod ścianami, wśród nich znalazło się nawet kilku wykładowców.

Harry podszedł do katedry, włączył mikrofon. Rozejrzał się po zgromadzonych. Odruchowo zaczął szukać twarzy Olega. Rozmowy wygasły, powoli zapadała cisza. Harry zwilżył wargi. Najbardziej dziwiło go wcale nie to, że został nauczycielem, tylko że polubił to zajęcie. Okazało się, że on, przez większość ludzi postrzegany jako małomówny i zamknięty w sobie, czuł się swobodniej, stojąc przed gromadą wymagających studentów, niż kiedy facet w kasie w 7-Eleven kładł przed nim paczkę cameli light, a Harry chciał powtórzyć, że chodziło mu o zwykłe camele, ale wyczuwając niezadowolenie kolejki, nie potrafił się przemóc. Naprawdę się zdarzało – w gorsze dni, kiedy miał zszarpane nerwy – że wychodził ze sklepu z camelami light, wypalał jednego, a resztę wyrzucał do kosza. Tu natomiast znajdował się w strefie komfortu. To była jego dziedzina. Zabójstwo.

Chrząknął. Nie znalazł zawsze poważnej twarzy Olega, znalazł natomiast inną, którą też dobrze znał. Z czarną klapką na jednym oku.

– Widzę, że niektórzy pomylili sale. To kurs numer trzy z prowadzenia śledztwa dla studentów ostatniego roku.

Śmiechy. Nikt się nie ruszył do wyjścia.

– Okej – powiedział Harry. – Tych z was, którzy przyszli na kolejny nudny wykład mojej skromnej osoby o prowadzeniu śledztwa, muszę niestety rozczarować. Dzisiejszym wykładowcą będzie wieloletni doradca Wydziału Zabójstw w stołecznej komendzie i najczęściej w Skandynawii publikowany psycholog z dziedziny przemocy i zabójstw. Ale zanim dopuszczę do głosu Stålego Aune, ponieważ wiem, że on mi go już dobrowolnie nie odda, przypominam, że w przyszłą środę mamy kolejne przesłuchanie krzyżowe. Sprawa „Pentagramu”. Opis śledztwa, protokoły z oględzin miejsc zdarzenia i wydruki z przesłuchań jak zawsze znajdziecie na stronie wsp slash sledztwo. A teraz już proszę, Ståle.

Wybuchły oklaski. Harry ruszył w stronę schodów, natomiast Aune z wypiętym brzuchem i uśmiechem zadowolenia poparadował do katedry.

– Zespół Otella! – zawołał i zniżył głos, kiedy dotarł do mikrofonu. – Zespół Otella to fachowe określenie chorobliwej zazdrości stanowiącej motyw większości zabójstw popełnianych w tym kraju. Taki właśnie motyw miała zbrodnia w sztuce Williama Szekspira Otello. Rodrigo zakochuje się w niedawno poślubionej przez generała Otella Desdemonie, a przebiegły oficer Jago nienawidzi Otella, ponieważ uważa, że dowódca niesprawiedliwie go nie awansował. Jago dostrzega możliwość utorowania sobie drogi do kariery poprzez zniszczenie Otella, dlatego pomaga Rodrigowi w rozdzieleniu Otella i jego żony. Przebiegły Jago zapuszcza w mózg i serce Otella śmiertelnie niebezpiecznego, za to bardzo żywotnego wirusa, który objawia się w wielu postaciach. Zazdrość. Otello choruje coraz ciężej, zazdrość wywołuje u niego atak epilepsji, leży i trzęsie się na scenie, wreszcie zabija swoją żonę, a na koniec samego siebie. – Aune podciągnął rękawy tweedowej marynarki. – Przedstawiam wam całe streszczenie. Na liście lektur Wyższej Szkoły Policyjnej nie ma Szekspira, ale wam również przyda się odrobina wykształcenia ogólnego. – Śmiechy. – Więc na czym, panie i panowie, którym wszelka zazdrość jest obca, polega zespół Otella?

– Czemu zawdzięczamy tę wizytę? – spytał szeptem Harry. Stanął na samym końcu sali obok Mikaela Bellmana. – Interesuje cię zazdrość?

– Nie – odparł Bellman. – Chcę, żebyś poprowadził śledztwo w tej najnowszej sprawie.

– Obawiam się, że próżno się trudziłeś.

– Chcę, żebyś zrobił tak jak poprzednio. Pokierował niewielką grupą, która będzie prowadziła śledztwo równolegle i niezależnie od normalnego dużego zespołu.

– Dziękuję, panie komendancie, ale moja odpowiedź brzmi: nie.

– Potrzebujemy cię, Harry.

– Owszem. Tutaj.

Bellman zaśmiał się krótko.

– Nie wątpię, że jesteś dobrym nauczycielem. Ale nie jesteś niezastąpiony. Jesteś natomiast niezastąpionym śledczym.

– Skończyłem z zabójstwami.

Mikael Bellman z uśmiechem pokręcił głową.

– Daj spokój, Harry. Jak długo można się tu ukrywać i udawać, że jest się kimś innym? Nie jesteś roślinożercą jak ten tam na katedrze, Harry. Jesteś drapieżnikiem. Tak samo jak ja.

– Moja odpowiedź brzmi: nie.

– A drapieżniki, jak wiadomo, mają ostre zęby. Właśnie dlatego znajdują się na samej górze łańcucha pokarmowego. Widzę, że Oleg siedzi z przodu. Kto by pomyślał, że pójdzie do szkoły policyjnej?

Harry poczuł, że jego włoski na karku ostrzegawczo się unoszą.

– Mam takie życie, jakiego pragnę, Bellman. Nie mogę wrócić. Moja odpowiedź jest ostateczna.

– Zważywszy na niepodważalny wymóg czystej kartoteki przy przyjęciu.

Harry nie odpowiedział. Aune wywołał kolejny wybuch śmiechu i Bellman też się roześmiał. Położył Harry’emu rękę na ramieniu, nachylił się i jeszcze bardziej zniżył głos:

– Chociaż minęło już kilka lat, to ciągle znam ludzi, którzy zaświadczą, że widzieli, jak Oleg kupował wtedy heroinę. Za to grożą dwa lata. Raczej nie pójdzie siedzieć, ale policjantem nigdy nie zostanie.

– Nawet ciebie nie byłoby stać na coś takiego, Bellman.

Mikael zaśmiał się krótko.

– Nie? Komuś może się to wydać strzelaniem z armaty do wróbli, ale dla mnie rozwiązanie tej sprawy jest naprawdę ważne.

– Jeśli się nie zgodzę, nic nie zyskasz na niszczeniu mojej rodziny.

– Możliwe, ale nie zapominajmy, że… jak to powiedzieć… że cię nienawidzę.

Harry zapatrzył się w plecy, które miał przed sobą.

– Ty nie pozwalasz sobie na to, żeby kierowały tobą uczucia, Bellman. Na to masz ich zbyt mało. Co powiesz, kiedy wyjdzie na jaw, że już od dawna wiedziałeś o studencie Wyższej Szkoły Policyjnej Olegu Fauke i nic z tym nie zrobiłeś? Kiedy przeciwnik wie, jak słabe masz karty, nie ma sensu blefować, Bellman.

– Jeśli chcesz uzależnić przyszłość tego chłopca od mojego blefu, to bardzo proszę, Harry. Chodzi tylko o tę jedną sprawę. Rozwiąż ją dla mnie, a o tamtym zapomnijmy. Masz termin na odpowiedź do popołudnia.

– Spytam z czystej ciekawości, Bellman. Dlaczego akurat ta sprawa jest dla ciebie taka ważna?

Bellman wzruszył ramionami.

– Polityka. Drapieżnik potrzebuje mięsa. I pamiętaj, że ja jestem tygrysem, Harry, a ty tylko lwem. Tygrys waży więcej, a mimo to ma więcej mózgu na kilogram wagi ciała. Dlatego Rzymianie w Koloseum wiedzieli, że jeśli lew zostanie wysłany przeciwko tygrysowi, zginie.

Harry zauważył, że jakaś głowa z przodu się obraca. To Oleg uśmiechał się i pokazywał uniesiony kciuk. Chłopak miał już prawie dwadzieścia dwa lata. Po matce odziedziczył usta i oczy, ale włosy po ojcu Rosjaninie, którego już nie pamiętał. Harry też podniósł kciuk i spróbował się uśmiechnąć. Kiedy się odwrócił, żeby spojrzeć na Bellmana, tamtego już nie było.

– Zespół Otella dotyka głównie mężczyzn – grzmiał głos Stålego Aune. – Mężczyźni cierpiący na ten syndrom wykazują tendencję do zabijania gołymi rękami, kobiety natomiast wybierają raczej broń obuchową albo nóż.

Harry słuchał. Pękania cieniutkiego lodu pokrywającego czarną wodę pod jego stopami.


– Poważnie wyglądasz – stwierdził Aune po powrocie z toalety do pokoju Harry’ego. Opróżnił filiżankę z kawą i włożył płaszcz. – Nie podobał ci się wykład?

– Podobał. Bellman tu był.

– Widziałem. Czego chciał?

– Usiłował groźbą zmusić mnie do zajęcia się tym nowym zabójstwem.

– I co powiedziałeś?

– Że nie.

Aune pokiwał głową.

– To dobrze. Taka ilość bliskich kontaktów ze złem w czystej postaci, jakie mieliśmy obaj, i ty, i ja, zżera duszę. Może inni tego nie widzą, ale w jakiejś części nas to zniszczyło. Najwyższa pora, żebyśmy poświęcili naszym najbliższym tę uwagę, którą do tej pory poświęcaliśmy socjopatom. Nasz dyżur już się skończył, Harry.

– Chcesz powiedzieć, że rzucasz ręcznik?

– Tak.

– Mhm. Rozumiem tę twoją generalną uwagę, ale czy kryje się za tym coś konkretnego?

Aune wzruszył ramionami.

– Tylko to, że pracuję za dużo i za mało przebywam w domu. A kiedy zajmuję się zabójstwami, to nawet jeśli jestem w domu, to i tak jakby mnie tam nie było. Przecież ty to wszystko wiesz, Harry. No i Aurora… – Aune nadął policzki i wypuścił powietrze. – Nauczyciele mówią, że jest trochę lepiej. Czasami dzieci w tym wieku zamykają się w sobie, testują różne rzeczy. Blizna na nadgarstku nie musi jeszcze oznaczać systematycznego samookaleczania się, może być efektem całkiem naturalnej ciekawości. Ale ojciec zawsze będzie się martwił tym, że nie potrafi dotrzeć do własnego dziecka. Może to jeszcze bardziej frustrujące, jeśli niby się jest wziętym psychologiem.

– Ona ma piętnaście lat, prawda?

– Tak, a zanim skończy szesnaście, to wszystko może już być za nami, odejść w zapomnienie. Kolejne fazy… w tym wieku ciągle się zmieniają. Ale jeśli człowiek ma się zająć najbliższymi, nie może odkładać tego w nieskończoność do zamknięcia kolejnej sprawy, do uporania się z następnym dniem pracy. Trzeba to robić już. Co o tym myślisz, Harry?

Harry chwycił w dwa palce nieogoloną górną wargę, z namysłem kiwając głową.

– Mhm. Oczywiście.

– No to idę. – Aune sięgnął po swoją teczkę i wyjął z niej plik fotografii. – Tu są zresztą zdjęcia z miejsca zdarzenia, które przysłała Katrine. Tak jak powiedziałem, mnie są niepotrzebne.

– A mnie po co? – Harry spojrzał na ciało kobiety w zakrwawionym łóżku.

– Pomyślałem, że może przydadzą ci się na zajęciach. Słyszałem, że wracasz do sprawy „Pentagramu”, a to oznacza, że posługujesz się prawdziwymi śledztwami i prawdziwymi dokumentami.

– Sprawami, do których klucz już istnieje. – Harry próbował oderwać wzrok od zdjęcia kobiety. Miało w sobie coś znajomego. Jakby echo. Czyżby już ją kiedyś widział? – Jak się nazywa ofiara?

– Elise Hermansen.

Żaden dzwonek mu nie zadzwonił. Spojrzał na kolejne zdjęcie.

– A te rany na szyi… Co to takiego?

– Naprawdę nic nie czytałeś o tej sprawie? Przecież to jest na pierwszych stronach wszystkich gazet! Nic dziwnego, że Bellman chce cię porwać. Żelazne zęby, Harry.

– Żelazne zęby? Jakiś satanista?

– Gdybyś przeczytał „VG”, zobaczyłbyś, że powołują się na opinię mojego kolegi po fachu Hallsteina Smitha, który napisał na Twitterze, że grasuje wampirysta.

– Wampirysta? To znaczy wampir?

– Gdyby to było takie proste… – Aune wyjął z teczki stronę wyrwaną z „VG”. – Wampir wywodzi się z zoologii i z fikcji, natomiast wampirysta to, według Smitha i nielicznej grupki innych psychologów na świecie, człowiek, który osiąga zaspokojenie poprzez picie krwi. Zobacz to sobie…

Harry przeczytał wpis na Twitterze, który Aune podsunął mu pod nos. Jego wzrok zatrzymał się na ostatnim zdaniu.

Wampirysta zaatakuje ponownie.

– Mhm. To, że jest ich niewielu, nie musi oznaczać, że nie mają racji.

– Daj spokój, jestem całym sercem z tymi, którzy płyną pod prąd, i lubię ambitnych ludzi takich jak Smith. On, niestety, w trakcie studiów się wygłupił, zyskując sobie przezwisko Małpa, przez które, jak się obawiam, wciąż nie zasługuje na wiarygodność wśród psychologów. A był naprawdę bardzo obiecującym psychologiem aż do czasu, kiedy zajął się tym wampiryzmem. Jego artykuły też były całkiem niezłe, chociaż oczywiście nie pozwolono mu ich opublikować w żadnym czasopiśmie fachowym. No ale teraz przynajmniej coś ukazało się drukiem. W tabloidzie „VG”.

– A dlaczego ty nie wierzysz w wampirystów? – spytał Harry. – Sam mówiłeś, że jeśli tylko człowiek jest w stanie wyobrazić sobie jakieś zboczenie, to z pewnością na świecie jest ktoś, kto je ma.

– Oczywiście, wszystko istnieje. Albo się pojawi. Nasza seksualność to kwestia myśli i uczuć, a one właściwie nie mają granic. Dendrofilia to odczuwanie seksualnego podniecenia kontaktem z drzewami. Kakorrhafiofilia to podniecenie własnym niepowodzeniem. Aby jednak coś dało się nazwać -filią czy -izmem, musi mieć pewne rozpowszechnienie i jakiś wspólny mianownik. Smith i myślący tak jak on psychologowie mitomani stworzyli sobie własny -izm. Mylą się, bo nie istnieje grupa tak zwanych wampirystów działających według pewnego przewidywalnego schematu, o którym oni czy ktoś inny mógłby coś powiedzieć. – Aune zapiął płaszcz i ruszył do drzwi. – Natomiast fakt, że ty cierpisz na lęk przed intymnością i nie potrafisz uściskać swojego najlepszego przyjaciela, zanim wyjdzie, to w istocie materiał do rozważań psychologicznych. Przekażesz moje pozdrowienia Rakel i powiesz jej, że zaklinam ten jej ból głowy? Harry?

– Co? Tak, oczywiście. Pozdrowię. Mam nadzieję, że z Aurorą się ułoży.

Po wyjściu Aunego Harry dalej siedział wpatrzony przed siebie. Poprzedniego wieczoru, kiedy wszedł do salonu, Rakel oglądała jakiś film. Ledwie rzucił okiem na ekran i spytał, czy to film Jamesa Graya. Obraz przedstawiał zupełnie neutralną ulicę, bez aktorów, bez jakichkolwiek charakterystycznych samochodów czy ujęć kamery, dwie sekundy filmu, którego Harry nigdy wcześniej nie widział. Wprawdzie obraz chyba nigdy nie bywa całkowicie neutralny, ale Harry naprawdę nie potrafił powiedzieć, skąd mu się wzięło skojarzenie z tym akurat reżyserem, oprócz tego, że oglądał film Jamesa Graya kilka miesięcy wcześniej. Mogło chodzić o tak prostą rzecz, odruchowe, trywialne skojarzenie. Widziany wcześniej film i dwusekundowa scena zawierająca jeden czy dwa szczegóły, które przemknęły przez mózg tak szybko, że nie zdołał się zorientować, na czym polegało to rozpoznanie.

Sięgnął po komórkę.

Zawahał się. W końcu odszukał numer Katrine Bratt. Zobaczył, że nie kontaktowali się od pół roku, kiedy przysłała mu SMS-a z życzeniami urodzinowymi. Odpowiedział: dziękuję. Małą literą i bez kropki. Katrine wiedziała, iż nie oznacza to wcale, że mu na niej nie zależy, tylko po prostu nie lubił długich SMS-ów.

Nie odebrała telefonu.

Kiedy zadzwonił pod jej wewnętrzny numer w Wydziale Zabójstw, odezwał się Magnus Skarre.

– No proszę. Harry Hole we własnej osobie. – Ironia była tak wyczuwalna, że Harry nie musiał się jej nawet doszukiwać. W Wydziale Zabójstw nigdy nie miał wielu fanów i Skarre też się do nich nie zaliczał. – Nie, nie widziałem dzisiaj Bratt. Właściwie to dziwne, zważywszy, że dopiero co została szefową, bo mamy cholernie dużo roboty.

– Mhm. Możesz przekazać, że dzwo…

– Raczej spróbuj sam jeszcze raz później, Hole. I bez tego jest tu czym się zajmować.

Harry się rozłączył. Zabębnił palcami o blat i spojrzał na plik prac studenckich leżących po jednej stronie biurka. I na plik zdjęć po drugiej. Pomyślał o porównaniu Bellmana do drapieżników. Lew? Czemu nie? Czytał, że lwy, które polują same, mają niską średnią osiągnięć, niekiedy zaledwie piętnaście procent. A kiedy zabijają dużą zdobycz, nie dają rady przegryźć jej gardła, tylko muszą ją udusić, zacisnąć szczęki i wstrzymać dopływ powietrza. A to może potrwać. W wypadku dużego zwierzęcia, na przykład bawołu, lew musi niekiedy godzinami dręczyć siebie i przeciwnika, a w końcu zrezygnować. To samo można powiedzieć o śledztwach w sprawach zabójstw. Ciężka praca i żadnej nagrody.

Obiecał Rakel, że już do tego nie wróci. Obiecał to samemu sobie.

Znów spojrzał na plik zdjęć. Na zdjęcie Elise Hermansen.

Nazwisko zapamiętał automatycznie. Tak samo jak szczegóły fotografii przedstawiającej ofiarę leżącą na łóżku. Ale nie chodziło o szczegóły. Chodziło o całość. A poza wszystkim tamtego wieczoru Rakel oglądała film pod tytułem Brudny szmal. Nie wyreżyserował go James Gray. Harry się pomylił. Piętnaście procent. Ale mimo wszystko.

Było coś w sposobie, w jaki leżała. W jaki została ułożona.

Zaaranżowanie. Niczym echo z zapomnianego snu. Wołanie w lesie. Głos mężczyzny, którego imienia starał się nie pamiętać. Tego, który się wywinął.

Przypomniał sobie teraz, co kiedyś przyszło mu do głowy. Że kiedy pękał, kiedy odkręcał butelkę i nalewał sobie pierwszego drinka, to wbrew temu, co sądził, wcale nie wtedy podejmował decyzję. Ta decyzja zapadała dużo wcześniej. Dalej była już tylko okazja, która się nadarzała. W jakimś momencie butelka stawała przed nim. Wtedy już na niego czekała. A on na nią. Reszta była kwestią wzajemnie przyciągających się ładunków, magnetyzmem, nieuchronnością praw fizyki.

Niech to szlag.

Poderwał się, chwycił skórzaną kurtkę i wymaszerował z pokoju.


Przejrzał się w lustrze, zobaczył, że kurtka leży jak powinna. Przeczytał opis po raz ostatni. Już jej nie lubił. „W” w imieniu, które należy pisać przez „v”, tak jak jego własne – samo to było powodem, by ją ukarać. Wolałby inną ofiarę, bardziej w jego guście. Taką jak Katrine Bratt. Ale decyzja została podjęta za niego. Czekała kobieta z literą „w” w imieniu.

Zapiął ostatni guzik kurtki.

Wyszedł.

Pragnienie

Подняться наверх