Читать книгу Pragnienie - Jo Nesbo - Страница 9
CZĘŚĆ I
6 PIĄTEK, RANO
ОглавлениеHarry się obudził. Echo krzyku ze snu ucichło. Zapalił papierosa i sprawdził. Sprawdził, jakie to przebudzenie. W zasadzie istniało pięć rodzajów. Pierwszy to przebudzenie w pracy. Długo było najlepsze. Wnikał wtedy prosto w śledztwo, które prowadził. Czasami marzenia senne potrafiły zmienić perspektywę, wówczas, leżąc, przeglądał w myślach to, do czego doszli, badał kawałeczek po kawałeczku i oceniał z zupełnie nowego punktu widzenia. Jeśli miał szczęście, mógł dostrzec coś innego, skrawek odwrotnej strony księżyca. I nie dlatego, że księżyc zmienił położenie, tylko on sam.
Drugim rodzajem było przebudzenie w samotności. Charakteryzowała je świadomość, że jest sam w łóżku, sam w życiu, sam na świecie; niekiedy takie przebudzenie potrafiło wywołać w nim słodkie poczucie wolności, kiedy indziej melancholię, którą może dałoby się nazwać poczuciem osamotnienia, a będącą chyba przebłyskiem prawdy o ludzkim życiu, o tym, że jest ono podróżą od nierozłącznej wspólnoty pępowiny ku śmierci, ostatecznie oddzielającej nas od wszystkiego i wszystkich. Taki przebłysk pojawia się w sekundzie przebudzenia, zanim wszystkie nasze mury obronne i iluzje, którymi się pocieszamy, wrócą na swoje miejsce i znów możemy stawić czoło życiu w jego nieprawdziwym świetle.
Kolejne było przebudzenie w lęku. Następowało z reguły po piciu trwającym dłużej niż trzy dni z rzędu. Lęk miewał różne stopnie nasilenia, ale pojawiał się od razu. Trudno było wskazać jakieś zewnętrzne zagrożenie czy groźbę. Chodziło raczej o panikę na myśl o tym, że w ogóle się obudził, że żyje, że jest tutaj. Ale zdarzało mu się odczuwać również zagrożenie wewnętrzne. Lęk, że już nigdy nie będzie się bał. Że ostatecznie i nieodwołalnie oszaleje.
Czwarty rodzaj miał pewne cechy podobieństwa do przebudzenia w lęku. Przebudzenie „jest tu jeszcze ktoś”. Prowokowało mózg do działania w dwóch kierunkach. Do tyłu: „jak, u diabła, to się mogło stać?”. I do przodu: „jak się stąd wydostanę?”. Czasami taka reakcja fight-or-flight potrafiła się wytłumić, chociaż zazwyczaj odzywała się później i dlatego nie klasyfikowała się już jako „przebudzenie”.
No i był jeszcze piąty rodzaj. Zupełnie nowy dla Harry’ego Hole. Przebudzenie w zadowoleniu. Początkowo zdumiewał się tym, że można się obudzić szczęśliwym, i odruchowo sprawdzał wszystkie parametry. Próbował określić, na czym właściwie polega to idiotyczne „szczęście”, jeżeli nie jest tylko echem jakiegoś przyjemnego, ale głupiego snu. Ale tej nocy nie śniło mu się nic przyjemnego. Krzyk, którego echo słyszał, był krzykiem demona. Twarz, wciąż tkwiąca na siatkówce oka, należała do zabójcy, który uszedł wolno. Mimo to Harry obudził się szczęśliwy, prawda? Owszem. W miarę jak takie przebudzenia się powtarzały, dzień w dzień, co rano, zaczął przywykać do myśli, że faktycznie jest bardzo zadowolonym mężczyzną, który dobiegając pięćdziesiątki, znalazł szczęście. Na razie wyglądało na to, że zdołał się zakorzenić w tej nowo podbitej krainie.
Główna przyczyna leżała bliżej niż na wyciągnięcie ręki, oddychała równo i spokojnie. Jej włosy rozsypały się na poduszce jak promienie kruczoczarnego słońca.
Czym jest szczęście? Harry czytał pewien artykuł o badaniach nad szczęściem, które wykazały, że jeśli za punkt odniesienia przyjmie się ilość szczęścia we krwi, czyli poziom serotoniny, to niewiele zewnętrznych zdarzeń jest w stanie zwiększyć albo zmniejszyć ten poziom na dłuższy czas. Można stracić nogę, można się dowiedzieć, że jest się bezpłodnym, albo dom może spłonąć. Bezpośrednio po takim zdarzeniu poziom serotoniny opada, ale sześć miesięcy później człowiek jest mniej więcej tak samo szczęśliwy albo tak samo nieszczęśliwy jak na początku. Podobnie działa kupno jeszcze większego domu albo jeszcze droższego samochodu.
Naukowcy doszli jednak do wniosku, że mimo wszystko istnieje kilka elementów ważnych dla poczucia szczęścia. Jednym z najistotniejszych jest szczęśliwe małżeństwo.
A on właśnie był szczęśliwy w małżeństwie. Brzmiało to tak banalnie, że nie mógł powstrzymać się od śmiechu, kiedy od czasu do czasu powtarzał to sobie w duchu lub gdy – bardzo rzadko – mówił o tym głośno w obecności maleńkiej grupki ludzi, których nazywał przyjaciółmi, a mimo to prawie się z nimi nie kontaktował: „Mojej żonie i mnie jest dobrze razem”.
Tak, złapał szczęście za ogon. Gdyby mógł, z wielką chęcią posłużyłby się funkcją „wytnij i wklej” w odniesieniu do tych trzech lat, które minęły od ślubu, i przeżywał te same dni na okrągło. Ale w życiu taka funkcja nie działa i może właśnie to było przyczyną owego lekkiego zaniepokojenia, które mimo wszystko odczuwał? To, że czasu nie da się zatrzymać, że różne rzeczy się dzieją, że życie jest jak dym z jego papierosa, który nawet w najszczelniej opieczętowanym pokoju będzie się poruszał, zmieniał w najbardziej nieprzewidywalne sposoby. A ponieważ teraz jest idealnie, każda zmiana będzie oznaczała zmianę na gorsze. Właśnie tak czuł. Szczęście przypominało chodzenie po cienkim lodzie, a już lepiej wpaść do lodowatej wody, marznąć i podejmować wysiłki, aby wydostać się na brzeg, niż cały czas czekać, aż się w nią wpadnie. To dlatego zaczął się programować na wcześniejszą pobudkę, niż było to konieczne. Tak jak dzisiaj, kiedy wykład o prowadzeniu śledztwa w związku z zabójstwem zaczynał dopiero o jedenastej. Chciał się budzić wcześniej tylko po to, aby mieć więcej czasu na napawanie się tym niezwykłym szczęściem, dopóki trwa. Odepchnął od siebie obraz człowieka, który zdołał ujść wolno. To nie była jego odpowiedzialność, nie jego rewir polowania. Zresztą człowiek o twarzy demona coraz rzadziej pojawiał się w jego snach.
Wysunął się z łóżka, najostrożniej jak potrafił, chociaż jej oddech nie był już tak równy, więc podejrzewał, że ona tylko udaje sen, bo nie chce mu psuć tej chwili.
Włożył spodnie, zszedł na parter, umieścił kapsułkę z jej ulubioną kawą w ekspresie, nalał wody, a dla siebie otworzył słoiczek z kawą rozpuszczalną. Kupował małe słoiczki, ponieważ świeża, nowo otwarta kawa rozpuszczalna ma o wiele lepszy smak. Włączył czajnik elektryczny, wsunął bose stopy w buty i wyszedł na schody.
Wciągnął w płuca rześkie jesienne powietrze. Tu, na wzgórzu, na Besserud, przy Holmenkollveien, noce zaczęły już robić się chłodniejsze. Spojrzał na miasto i na fiord, na którym ciągle dawało się dostrzec kilka żaglówek widocznych w postaci malutkich białych trójkącików na tle niebieskiej wody. Za dwa miesiące, a może już nawet za parę tygodni, tu, na górze, spadnie pierwszy śnieg. Ale to nie szkodzi. Wielki pomalowany na brązowo drewniany dom został zbudowany na zimę, a nie na lato.
Zapalił drugiego już tego dnia papierosa i ruszył po stromym, wysypanym żwirem podjeździe. Stopy podnosił wysoko, żeby nie nadepnąć na rozwiązane sznurówki. Mógł włożyć kurtkę, a przynajmniej koszulkę, ale lekkie zmarznięcie pozwalało jeszcze mocniej poczuć radość płynącą z posiadania ciepłego domu, do którego można wrócić. Zatrzymał się przy skrzynce na listy. Wyjął gazetę, „Aftenposten”.
– Dzień dobry, sąsiedzie!
Harry nie usłyszał tesli wyjeżdżającej na wyasfaltowany podjazd przed domem obok. Szyba od strony kierowcy była opuszczona, więc zobaczył panią Syvertsen z włosami jak zawsze w kolorze blond. W opinii Harry’ego, chłopaka ze wschodnich rejonów miasta ze stosunkowo krótkim doświadczeniem stąd, z zachodu, sąsiadka była klasyczną paniusią z Holmenkollen. Niepracująca, z dwójką dzieci i dwiema pomocami domowymi, nieplanująca podjęcia pracy, mimo że państwo norweskie zafundowało jej pięcioletnie studia uniwersyteckie. To znaczy ona pracą nazywała to, co inni uważali za zajęcia w czasie wolnym: utrzymywanie się w dobrej formie (Harry widział tylko kurtkę od dresu, ale miał pewność, że pod nią sąsiadka jest ubrana w obcisły strój treningowy i że owszem, prezentuje się świetnie jak na osobę już dobrze po czterdziestce), logistykę (kiedy która pomoc domowa ma zająć się dziećmi, a także kiedy i gdzie rodzina spędzi wakacje – w domu pod Niceą, w domku narciarskim w Hemsedal czy w domku letniskowym na południu Norwegii) oraz dbanie o odpowiednie kontakty branżowe (lunche z przyjaciółkami, obiady z krewnymi i osobami będącymi potencjalnie korzystnymi znajomościami). A za sobą miała już najważniejsze zadanie: zapewnienie sobie męża z odpowiednią ilością pieniędzy na sfinansowanie tej tak zwanej pracy.
Pod tym względem Rakel kompletnie się nie sprawdziła. Chociaż wychowała się w tym wielkim drewnianym domu na Besserud, gdzie człowiek wcześnie się uczył rozmaitych sposobów manewrowania, chociaż była dostatecznie inteligentna i atrakcyjna, by dostać każdego, którego by zechciała, skończyła z byłym śledczym i pijakiem z niskim uposażeniem, obecnie niepijącym wykładowcą w Wyższej Szkole Policyjnej z uposażeniem jeszcze niższym.
– Powinieneś rzucić palenie – odezwała się pani Syvertsen, bacznie mu się przyglądając. – Poza tym nie mam ci nic do zarzucenia. Gdzie trenujesz?
– W piwnicy – odparł Harry.
– Urządziliście sobie pokój do ćwiczeń? Kto jest twoim osobistym trenerem?
– Ja sam. – Harry głęboko zaciągnął się dymem i spojrzał na swoje odbicie w szybie przy tylnym siedzeniu. Szczupły, ale nie taki chudy jak jeszcze kilka lat temu. Trzy kilo więcej mięśni. Dwa kilo spokojniejszych dni. I zdrowsze życie. Ale twarz, która patrzyła na niego z odbicia, świadczyła o tym, że nie zawsze tak było. Delty cieniutkich czerwonych naczyń krwionośnych w białkach oczu i tuż pod skórą opowiadały o przeszłości pełnej alkoholu, chaosu, bezsenności i złych nawyków. Blizna ciągnąca się od ucha do kącika ust – o rozpaczliwych sytuacjach i braku kontroli nad impulsami. A fakt, że papierosa trzymał między palcem wskazującym a obrączką na palcu serdecznym, bo u tej dłoni nie miał środkowego palca, był kolejną historią o ludzkiej podłości zapisaną ciałem i krwią.
Zerknął na „Aftenposten”. Tuż nad zgięciem zauważył słowo „zabójstwo” i na moment powróciło echo tamtego krzyku.
– Sama zamierzam urządzić siłownię w domu – powiedziała pani Syvertsen. – Nie zajrzałbyś do mnie któregoś przedpołudnia w przyszłym tygodniu, żeby mi coś podpowiedzieć?
– Materac, ciężarki i drążek do podciągania się. To są moje podpowiedzi.
Pani Syvertsen uśmiechnęła się szeroko. Pokiwała głową, jakby wszystko wiedziała.
– Życzę ci miłego dnia, Harry.
Tesla odjechała z szumem, a on ruszył z powrotem w stronę domu.
Kiedy znalazł się w cieniu pod wielkimi świerkami, zatrzymał się i przyjrzał budynkowi. Dom był solidny. Określenie „niedostępny” byłoby przesadą, bo takich domów nie ma, ale trochę trzeba by się namęczyć. Grube dębowe drzwi miały trzy zamki, a okna – kraty. Pan Syvertsen na nie narzekał, twierdził, że dom przypomina twierdzę i kojarzy się z Johannesburgiem, przez to ich spokojna okolica sprawia wrażenie niebezpiecznej, co z kolei prowadzi do spadku cen tutejszych nieruchomości. To jeszcze ojciec Rakel zamontował kraty, kiedy praca Harry’ego w policji naraziła na niebezpieczeństwo Rakel i Olega, jej syna. Od tamtego czasu Oleg dorósł. Wyprowadził się i zamieszkał z dziewczyną, zaczął studia w Wyższej Szkole Policyjnej. Decyzja o zdjęciu krat należała do Rakel. Nie były już potrzebne. Teraz Harry był tylko marnie wynagradzanym nauczycielem.
– Aha, sielanko – mruknęła z uśmiechem Rakel, przesadnie głośno ziewnęła i usiadła na łóżku.
Harry postawił tacę przed nią na kołdrze.
„Sielanko”, skrzyżowanie śniadanka z sielanką, było ich własnym słowem na określenie tej godziny, którą mieli dla siebie w łóżku w każdy piątkowy ranek, kiedy on szedł późno do pracy, a ona, prawniczka w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, miała wolne.
Wsunął się pod kołdrę i jak zwykle dał jej te części „Aftenposten”, które zawierały wiadomości z kraju i sport, sobie natomiast zostawił dział zagraniczny i kulturę. Założył okulary do czytania, które wreszcie zaakceptował, i rzucił się na recenzję ostatniej płyty Sufjana Stevensa, myśląc jednocześnie o tym, że Oleg zaprosił go na koncert zespołu Sleater-Kinney w przyszłym tygodniu. Drażniący, lekko neurotyczny rock, akurat taki, jaki Harry lubił. Oleg w zasadzie wolał ostrzejsze klimaty, przez co Harry jeszcze bardziej doceniał jego troskę.
– Coś nowego? – spytał, przerzucając stronicę.
Wiedział, że Rakel czyta o zabójstwie, o którym informacje zauważył na pierwszej stronie, ale wiedział też, że mu o nim nie wspomni. Jedna z ich niepisanych umów.
– Ponad trzydzieści procent amerykańskich użytkowników Tindera to ludzie żyjący w małżeństwie – powiedziała. – Ale Tinder temu zaprzecza. A u ciebie?
– Father John Misty wydał nowy krążek i z tego, co piszą, nie trzyma poziomu. Albo rzeczywiście tak jest, albo recenzent się zestarzał i zgorzkniał. Podejrzewam to drugie. W „Mojo” i „Uncut” aż się zachłystywali z podziwu.
– Harry?
– Wolę młodych i zgorzkniałych. Takich, którzy stopniowo, ale nieustannie pogodnieją z wiekiem. Tak jak ja. Zgodzisz się ze mną?
– Byłbyś zazdrosny, gdybym i ja dołączyła do Tindera?
– Nie.
– Nie?
Wyczuł, że Rakel podsuwa się w łóżku.
– Dlaczego nie?
– Chyba brakuje mi wyobraźni. Jestem głupi i wydaje mi się, że wystarczam ci z nawiązką. Nie tak głupio być głupim, rozumiesz?
Rakel westchnęła.
– Czy ty nigdy nie bywasz zazdrosny?
– Bywam. Ale Ståle Aune niedawno przedstawił mi sporo argumentów, żeby spróbować to zminimalizować, moja kochana. Akurat dzisiaj ma wykład dla moich studentów na temat chorobliwej zazdrości.
– Harry? – Po jej żartobliwym tonie poznał, że Rakel nie ma zamiaru się poddać.
– Nie zaczynaj od mojego imienia. Dobrze wiesz, że od razu się denerwuję.
– I masz powód. Bo zamierzam cię spytać, czy miewasz czasami ochotę na inne.
– Zamierzasz czy już pytasz?
– Już pytam.
– Okej. – Jego wzrok uchwycił zdjęcie komendanta okręgowego Mikaela Bellmana z żoną na premierze jakiegoś filmu. Bellmanowi do twarzy było z czarną klapką, którą zaczął nosić, a Harry wiedział, że Bellman ma tego świadomość. Młody komendant mówił, że media i filmy kryminalne takie jak ten kreują fałszywy obraz Oslo, ponieważ za czasów jego komendantury miasto stało się bezpieczniejsze niż kiedykolwiek, a statystyczna szansa na to, że ktoś się targnie na własne życie, jest o wiele większa niż to, że zabije go ktoś inny.
– No i co? – Rakel przysunęła się bliżej. – Masz ochotę na inne?
– Tak. – Harry stłumił ziewnięcie.
– Cały czas?
Oderwał wzrok od gazety. Popatrzył przed siebie ze zmarszczonym czołem. Smakował to pytanie.
– Nie, nie cały.
Wrócił do lektury. Nowe Muzeum Muncha i Biblioteka Deichmana zaczynały już nabierać kształtów w pobliżu Opery. W kraju rybaków i chłopów, którzy przez dwieście lat wysyłali wszystkich odmieńców z ambicjami artystycznymi do Kopenhagi albo dalej do Europy, stolica zacznie wkrótce uchodzić za miasto kultury. Kto by w to uwierzył? A raczej: kto w to wierzył?
– Gdybyś mógł wybierać – zaszczebiotała Rakel zaczepnie – i nie miałoby to żadnych następstw, wolałbyś spędzić następną noc ze mną czy z kobietą z twoich snów?
– Czy ty nie musisz się szykować na jakąś wizytę u lekarza?
– Tylko jedną noc, bez następstw.
– W tym momencie mam powiedzieć, że to ty jesteś kobietą z moich snów?
– Daj spokój. No mów!
– W takim razie musisz mi pomóc i podsunąć jakieś propozycje.
– Audrey Hepburn.
– Nekrofilia?
– Nie wykręcaj się, Harry.
– No dobrze. Podejrzewam, że proponujesz mi nieżyjącą kobietę, ponieważ zakładasz, że moim zdaniem wyda ci się mniej groźne, jeśli będzie chodziło o kobietę, z którą w rzeczywistości nie mógłbym spędzić nocy. Ale w porządku. Biorąc pod uwagę twoją manipulującą pomoc i Śniadanie u Tiffany’ego, odpowiem dźwięcznie i zdecydowanie: tak.
Rakel wydała z siebie zduszony okrzyk.
– No to na co czekasz? Dlaczego po prostu nie zrobisz skoku w bok?
– Po pierwsze, nie wiem, czy kobieta z moich snów by się zgodziła, a źle znoszę odrzucenie. Po drugie, założenie braku jakichkolwiek następstw jest nierealne.
– Tak?
Harry znów skupił się na gazecie.
– Mogłabyś ode mnie odejść. A w każdym razie twój stosunek do mnie zmieniłby się na gorsze.
– Mógłbyś to zachować w tajemnicy.
– Nie wytrzymałbym.
Była radna do spraw społecznych Isabelle Skøyen krytykowała obecną Radę Miasta za brak szczegółowego planu działania w związku z nadciągającym tak zwanym sztormem tropikalnym, który według ostrzeżeń miał w przyszłym tygodniu uderzyć w zachodnie wybrzeże Norwegii z taką siłą, jakiej kraj nigdy wcześniej nie doświadczył, a kilka godzin później dotrzeć do Oslo jedynie nieznacznie zredukowany, co było jeszcze dziwniejsze. Skøyen uznała, że odpowiedź przewodniczącego Rady Miasta („Nie znajdujemy się w tropikach, więc to oczywiste, że nie przeznaczyliśmy pieniędzy na sztormy tropikalne”) świadczy o arogancji i nieodpowiedzialności graniczącej z upośledzeniem umysłowym. „Przewodniczącemu najwyraźniej się wydaje, że zmiany klimatyczne to coś, co ludzie wymyślili sobie za granicą”, twierdziła Skøyen, pozując do zdjęcia, co powiedziało Harry’emu, że była radna planuje powrót do polityki.
– Kiedy mówisz, że nie wytrzymałbyś zachowania skoku w bok w tajemnicy, to masz na myśli, że nie mógłbyś tego znieść?
– Mam na myśli, że by mi się nie chciało. Tajemnice są męczące. No i pewnie miałbym wyrzuty sumienia. – Przerzucił stronicę, już ostatnią. – Wyrzuty sumienia też są męczące.
– Dla ciebie owszem, a co ze mną? Nie pomyślałeś o tym, jak mnie by to zabolało?
Harry przez chwilę patrzył na krzyżówkę, w końcu odłożył gazetę na kołdrę i odwrócił się do Rakel.
– Gdybyś nie wiedziała o tym skoku w bok, to chyba nic byś nie czuła, moja kochana?
Rakel ujęła go pod brodę i przytrzymała, palcami drugiej ręki przeczesując mu brew.
– No ale gdybym się dowiedziała? Albo gdybyś ty się dowiedział, że byłam z innym mężczyzną? Czy to nie byłoby dla ciebie przykre?
Poczuł piekący ból, kiedy wyrwała mu z brwi niewątpliwie dziko rosnący siwy włos.
– Z całą pewnością. Stąd te wyrzuty sumienia, gdyby to poszło w drugą stronę.
Puściła go.
– Do stu piorunów, Harry! Mówisz, jakbyś dedukował w sprawie o zabójstwo. Czy ty nic nie czujesz?
– Do stu piorunów? – Harry uśmiechnął się krzywo, patrząc na nią znad okularów. – Ludzie ciągle mówią „do stu piorunów”?
– Odpowiadaj, do… stu… niech cię piorun trzaśnie!
Harry się roześmiał.
– Staram się odpowiedzieć na twoje pytanie jak najuczciwiej. Ale żeby mówić uczciwie, muszę się najpierw zastanowić i myśleć realistycznie. Gdybym kierował się uczuciami i poszedł za swoim pierwszym odruchem, dałbym ci taką odpowiedź, jaką moim zdaniem chciałabyś usłyszeć. Ale potraktuj to jako ostrzeżenie. Nie jestem uczciwy, jestem oślizgły. Ta moja uczciwość jest jedynie dalekowzroczną inwestycją w moją wiarygodność. Może bowiem przyjść dzień, kiedy naprawdę będę musiał skłamać, a wtedy dobrze by było, gdybyś nie wątpiła w moją szczerość.
– Zdejmij z twarzy ten uśmieszek, Harry. Czy ty próbujesz powiedzieć, że w rzeczywistości byłbyś niewierną świnią, gdyby tylko ze zdradą nie wiązało się tyle kłopotów?
– Na to wygląda.
Rakel szturchnęła go, spuściła nogi z łóżka i prychając z pogardą, wyszła w kapciach z pokoju. Ze schodów dobiegło go kolejne prychnięcie.
– Wstawisz jeszcze wodę na kawę? – zawołał.
– Cary Grant! – odkrzyknęła. – I Kurt Cobain! Jednocześnie!
Słuchał, jak krząta się na dole. Wkrótce rozległo się bulgotanie elektrycznego czajnika. Rzucił gazetę na nocną szafkę i założył ręce za głowę. Uśmiechnął się. Szczęśliwy. Kiedy wstawał, zawadził spojrzeniem o pozostawioną na poduszce część gazety Rakel. Zobaczył zdjęcie, miejsce zdarzenia ogrodzone policyjną taśmą. Przymknął powieki i podszedł do okna. Otworzył oczy, spojrzał na świerki. Czuł, że teraz dałby radę. Dałby radę zapomnieć imię tego, który uszedł wolno.
Obudził się. Znów śniła mu się matka. I mężczyzna, który twierdził, że jest jego ojcem. Sprawdził, jaki to rodzaj przebudzenia. Był wypoczęty. Spokojny. Zaspokojony. Główna przyczyna leżała bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Odwrócił się do niej. Wczoraj przestawił się na tryb polowania. Nie miał takiego zamiaru, ale kiedy w barze zobaczył ją – tę policjantkę – poczuł się tak, jakby los na chwilę odebrał mu stery. Owszem, Oslo to małe miasto, ludzie na okrągło się na siebie natykają, ale mimo wszystko. Nie wpadł jednak w amok, nauczył się sztuki panowania nad sobą.
Przestudiował linie twarzy, włosy, rękę ułożoną pod trochę nienaturalnym kątem. Była zimna i nie oddychała. Zapach lawendy prawie zniknął, ale trudno, i tak zrobiła to, co do niej należało.
Zrzucił kołdrę i podszedł do szafy. Wyjął mundur, otrzepał go. Już czuł krew szybciej krążącą w żyłach. Zapowiadał się kolejny dobry dzień.