Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax - Страница 10

8. Skierniewice, 1941

Оглавление

Alicja czuła się nieswojo w kompletnie obcym jej miasteczku, z walizką wypchaną pieniędzmi. W dodatku ktoś bardzo chciał je ukraść, a ją być może pozbawić życia. A nawet jeśli puściłby ją wolno, co powiedziałaby dowódcom? I temu najważniejszemu – Julianowi Chełmickiego. Jeśli uważał ją za kobietę o wątłych zasadach moralnych, wysoce prawdopodobne było, że posądzi ją o kradzież tych pieniędzy. Była chwila, że miała na to ochotę, więc ironią losu byłoby wrócić z pustymi rękoma i w dodatku z tych dobrodziejstw nie skorzystać.

Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej visa. Odbezpieczyła broń i wyjrzała z bramy. Jak to przy dworcu kolejowym, kręciło się wiele osób, kilka patroli. Oceniła sytuację. Każdy mężczyzna wydawał jej się podejrzany, a nawet kobieta pchająca dziecięcy wózek. Nie sądziła, że ktoś odważy się wyrwać jej ogromną walizkę w tym ruchliwym miejscu, ale wszystkiego można się było spodziewać. Wspólnik z samochodem albo motorem, ustawiona sztafeta. „Myśl, myśl, myśl” – nakazywała sobie, coraz bardziej spanikowana i zziębnięta. Poprzedni pomysł, by poszukać jakiegoś hotelu, wydał jej się w tym momencie szalony. Zapaliła kolejnego papierosa. Usiłowała sobie przypomnieć, czego uczono ją w Londynie, ale te wszystkie lekcje zdawały się bezużyteczne. „Wmieszaj się w tłum” – pasażerowie pociągu rozeszli się już, więc nie było zbyt wielkiego tłumu. „Wejdź do dużego domu towarowego, najlepiej na dział bielizny – żaden mężczyzna tam nie wejdzie” – gdzie, u licha, w tym niewielkim mieście miałaby znaleźć duży dom towarowy? „Stań przed witryną sklepową i obserwuj w niej ludzi” – cholera, było ciemno. Na domiar złego ta piekielna walizka wiele spraw komplikowała. Przy dworcu nie budziła sensacji, ale przechadzki po mieście i beztroskie zaglądanie do sklepów mogłyby wzbudzić podejrzenia. „Zmień swój wygląd” – do diabła, nie miała przy sobie czarodziejskiej różdżki.

W pewnej chwili zobaczyła starszą, otyłą kobietę, okutaną grubą chustą. Zmierzała w kierunku bramy, dźwigając jakieś ciężkie tobołki. Zapewne wracała ze wsi i przywiozła nieco jedzenia dla rodziny. To była dla Alicji szansa.

– Proszę pani… – zaczepiła kobietę, gdy ta już weszła do bramy.

– Słucham – odpowiedziała niezbyt uprzejmie.

– Nie chciałaby pani takiego eleganckiego, ciepłego palta? Porządna wełna, gruba, ale i delikatna – zachwalała Alicja. – I dorzucę jeszcze kapelusik.

– Pani, a gdzie ja się tak wysztafiruję? – prychnęła kobiecina.

– Do kościoła? – Alicja poczuła się niepewnie.

– Jakbym się w czymś takim na mszy pokazała, to by mnie baby zjadły. – Prychnęła. – Siódmy krzyżyk mi idzie, gdzie mi się teraz na stare lata tak stroić.

– Może pani sprzedać… Jest dużo wart.

Kobieta pomacała materiał płaszcza i zwróciła się do Alicji:

– Córce może bym dała… A wiele pani za niego chce? – Kobieta zaczęła mięknąć.

– Odda mi pani swój płaszcz i chustkę – powiedziała Alicja.

– Pani, toż to stary łach, jeszcze za Piłsudskiego kupiony. A chustka sfilcowana – bąknęła kobiecina.

Alicja nie wytrzymała, bo kobieta zdawała się nie rozumieć powodów takiego zachowania.

– Proszę pani, mam kłopoty. Proszę mi pomóc, a nie pożałuje pani. Zamienimy się ubraniami i zostawię pani walizkę. Swoje rzeczy przepakuję do pani siatek. I jeszcze górala dorzucę.

Kobieta rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzała, czy żaden patrol nie idzie w ich stronę, po czym powiedziała:

– Idzie pani ze mną. Tylko mojemu staremu niech pani za dużo nie gada, gdyby się nawinął – powiedziała kobieta konspiracyjnym szeptem.

Weszły na ostatnie piętro kamienicy, a potem do jedynego mieszkania znajdującego się na poddaszu. Chwilę potem znalazły się w ciasnej kuchni, skąd prowadziły drzwi w głąb mieszkania. Kobieta zamknęła drzwi wejściowe i te prowadzące do dalszej części domu. Wypakowała rąbankę z płóciennych toreb i podała je Alicji. Potem zdjęła chustkę i palto. Alicja zawahała się. Nie mogła pokazać kobiecie, że jej walizka nie jest wypełniona ubraniami, ale dolarami i markami.

– Mogę na chwilę zostać sama? – zapytała, zdesperowana.

Kobieta popatrzyła podejrzliwie, kiwnęła głową i zniknęła za drzwiami pokoju. Alicja powiesiła na klamce chustę na wypadek, gdyby jej wybawicielka okazała się zbytnio ciekawska i chciała ją podejrzeć przez ogromną dziurkę od klucza. Przepakowała pieniądze do płóciennych toreb, owijając je gazetami, w których kobieta przywiozła jedzenie. Pomacała dno walizki i przecięła nożem podszewkę. Wyjęła z niej kenkartę, a dokumenty Aldony Schwein wrzuciła do paleniska kozy stojącej w kuchni. Do jednej z toreb przywiązała pasek od szlafroka i założyła uprząż na szyję, wykorzystując pomysł z Casablanki, gdy szła do hotelu Excelsior po zabiciu Poirota. Zakrawało na ironię, że teraz robiła to nie z obawy przed Niemcami, ale rodakami, którzy być może byli pospolitymi złodziejami, a być może jakąś inną podziemną organizacją, na przykład komunistyczną, która uznawała jedynie zwierzchnictwo Moskwy. Naciągnęła sweter i poprawiła zawartość worka, aby jej brzuch wyglądał na zaawansowaną ciążę, a nie bezkształtny twór. Opróżniła torebkę, pozostawiając jedynie portfel i szminkę, pozostałe zaś rzeczy skończyły swój żywot w ogniu, podobnie jak paszport „panny Świni”. Nałożyła na siebie pozostałe części garderoby i zawołała kobietę. Wręczyła jej górala i ucałowała ją w oba policzki.

– Dziękuję – powiedziała, chwyciła drugi tobołek i wyszła z domu, zostawiając oniemiałą kobietę w progu.

Musiała się śpieszyć, żeby dotrzeć do Warszawy przed godziną policyjną. Pobiegła na dworzec i dosłownie w ostatniej chwili dopadła pociąg jadący do Warszawy.

Kiedy zbliżali się do stolicy, ujrzała dwóch żołnierzy, którzy kontrolowali dokumenty i niekiedy bagaże, które wydały im się podejrzane. Alicja przełknęła ślinę. Nie miała już niemieckich dokumentów ani nie wyglądała uwodzicielsko, by słodkim uśmiechem i powłóczystym spojrzeniem przekonać do siebie mężczyznę. Jeden z żołnierzy wziął od niej dokumenty, po czym zadał pytanie, którego tak bardzo obawiała się Alicja:

– Co tam wieziesz? – zapytał ostro.

Jedną z cech Alicji Rosińskiej była wyjątkowa bezczelność, gdy czuła narastający w sobie strach. Hołdowała maksymie, że jeśli zbliża się niebezpieczeństwo, należy iść na całość.

– Rąbankę – powiedziała cicho.

Żołnierz popatrzył na nią ze zdziwieniem, bo z reguły szmuglerzy wymyślali wszystko, byle nie powiedzieć prawdy. Tymczasem ta dziewczyna bez ogródek się przyznała, jakby nie miała pojęcia, że jest to zabronione.

– Nie wiesz, że to jest zakazane? – zapytał.

– Wiem – powiedziała buńczucznie. – A jadł pan wojskowy nasz kartkowy chleb?

– Gówien nie jadam – mruknął.

– Ja też – odpowiedziała i dodała, uśmiechając się: – Ten dokument w środku to mój meldunek.

Żołnierz przełożył znajdujący się wewnątrz kenkarty kwitek i zobaczył pod nim złożone wpół dwadzieścia dolarów. Przykrył je dłonią i dyskretnie wsunął do kieszeni. Po chwili oddał Alicji dokument i powiedział:

– W porządku…

Przez te kilka minut Alicja myślała, że serce jej wyskoczy z piersi i nawet się nie zastanawiała, co zrobi, jeśli żołnierz zechce zajrzeć do tobołka. Jedynym ratunkiem był ciążowy brzuch i wciśnięte w kenkartę dwadzieścia dolarów. Inna opcja po prostu nie wchodziła w grę.

Wysiadła w Warszawie i szybkim krokiem kierowała się w stronę hali dworcowej. Poczuła na sobie czyjś wzrok, a po chwili usłyszała głos.

– Alicja? Na Boga… Alicja.

W jej stronę szedł Emil Lewin. Nie wyglądał elegancko, jak miał to w zwyczaju, teraz ubrany był w wyświechtaną kapotę i zdeptane trzewiki. Ona także wyglądała inaczej niż zwykle.

– Emil! – Mimo wszystko ucieszyła się, bo miała nadzieję, że dowie się czegoś o Hance, za którą tak bardzo tęskniła.

– Boże, Alicja, gdzie się podziewałaś? Szukałem cię…

– Ty? A po co? Wyjeżdżałam…

– Posłuchaj, wiem, że mnie nie lubisz, ale Hanka… – Nie wiadomo, dlaczego Emil Lewin nagle się rozkleił. – Hania od kilku miesięcy siedzi na Pawiaku.

Po chwili rozpłakał się. Nie tylko dlatego, że spotkał kogoś, komu nie był obojętny los jego siostry, ale chciał wyrzucić z siebie również żal, który czuł po spotkaniu z ojcem. Sądził, że stary Chełmicki wykaże minimum uczuć w stosunku do niego, chociażby nienawiści, ale kolejny raz otrzymał lekcję pogardy i obojętności.

– Boże… – wyszeptała Alicja.

Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Pożegnała się z Emilem, obiecując jedynie, że wkrótce go odwiedzi, po czym powróciła do swojej kwatery, pozbywając się po drodze sfilcowanej chustki i wyciągając spod swetra worek. Na szczęście zanim gospodyni zdążyła zwlec się z sofy i wyjść do przedpokoju, Alicja już znalazła się w swoim pokoju. Usiadła na łóżku i zakryła twarz rękoma. Jej najlepsza przyjaciółka, najcudowniejsza osoba, jaką znała, zdychała na Pawiaku. Delikatna, subtelna i piękna kobieta być może była bita i poniżana. Czy mogła jej pomóc? Nie zastanawiała się zbyt długo. Wiedziała, że jest na to jedyna szansa i podjęła decyzję.

Następnego dnia zjawiła się w magazynie na Woli w porze, gdy zwykle się spotykała ich grupa i z triumfem wręczyła Julianowi pakunki z pieniędzmi. Próbował do niej podejść, przytulić się, powiedzieć, jak bardzo się martwił i jak bardzo w nią wierzył, ale zatrzymała go gestem ręki.

– Jeśli chodzi o waszą propozycję dotyczącą Grossa, to zgadzam się. Przekaż to „Sokołowi”. Aha, brakuje dwudziestu dolarów, musiałam dać łapówkę. Reszta, mam nadzieję, się zgadza… Na spotkanie w piątek przyjdę normalnie.

– Alicja… – Julian próbował coś powiedzieć, ale Alicja odwróciła się i wyszła z magazynu, cicho zamykając za sobą drzwi.

Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Подняться наверх