Читать книгу Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści - Joanna Jax - Страница 11

9. Moskwa, 1941

Оглавление

Chłód powoli ustępował, ale wciąż daleko było do wiosennej aury. Za to coraz częściej pojawiał się nieprzyjemny wiatr, który był niekiedy bardziej dokuczliwy od siarczystego mrozu.

Tylko nieliczni głowy mieli zajęte czymś innym niż prozą codziennego życia. Mieli świadomość nadciągającej wojny. Już nie padało pytanie, czy Niemcy zaatakują Związek Radziecki, ale kiedy. Mimo że Stalin wyjątkowo sceptycznie podchodził do informacji od kolejnych agentów, nawet ludzie z jego najbliższego otoczenia nie mieli złudzeń. Zdawali sobie sprawę, że atak nie nastąpi zimową porą, bo byłby to akt samobójstwa. Rosjanie przywykli do chłodów i radzili sobie z nimi całkiem dobrze, ale im dalej na zachód, tym bardziej rosyjskie zimy były pojęciami czysto teoretycznymi. Już niejeden władca przekonał się, że natura potrafi być największym sprzymierzeńcem Rosjan, ale nim przychodziła taka refleksja, z żołnierzy pozostawały jedynie zamarznięte ciała. Z kolei wiosna i jesień zamieniała całe połacie kraju w błotniste bajoro, po którym poruszanie się było niemalże niemożliwe.

Niemcy nie byli idiotami i musieli mieć świadomość występowania zarówno siarczystych mrozów, jak i wiosennych roztopów. Zatem pozostawało lato. Niemniej jednak Hitler już szykował Wehrmacht na najważniejszą i największą swoją wojnę, grupując przy granicy coraz większe zastępy swoich wojsk. Kolejne raporty nie pozostawiały złudzeń, ale Stalin wciąż im nie ufał. Miał także problem innej natury. Czystki z końca lat trzydziestych pozbawiły Armię Czerwoną najlepszych dowódców, najzdolniejszych strategów i najinteligentniejszych analityków, a wyposażenie armii było w opłakanym stanie. Związek Radziecki był ogromnym krajem, ale nie dorównywał technologicznie Rzeszy. Oczywiście i Moskwa próbowała dozbrajać swoją armię, jednak przepaść była ogromna. Jedyną przewagą nad Niemcami była liczebność żołnierzy. I chyba to dawało Stalinowi poczucie bezpieczeństwa i pewność, że Hitler nie odważy się zaatakować tak potężnego i licznego narodu.

Igor Łyszkin nie mógł zrozumieć tak niefrasobliwego podejścia Stalina do poczynań Hitlera. Już będąc w Polsce, przekonał się, że dla Niemców każdy Słowianin to gorszy gatunek człowieka, a szacunek w nich budzili jedynie silniejsi.

– Jeśli wszystko jest jasne, a raporty z Brześcia jednoznaczne, to właściwie jaki jest sens, żeby kontynuować „Klasztor”? – zapytał Sacharow.

– Oj, Jurij, Jurij, chyba za dużo rykowki popijacie – roześmiał się Igor. – Jak wybuchnie wojna, to właśnie wtedy nasza akcja będzie miała największy sens. Na lepsze radiostacje nie mamy co liczyć. Jedyną naszą siłą są ludzie. Ale jak dojdzie do wojny i zamkną w Rzeszy radzieckie ambasady, to stracimy z nimi kontakt. I wtedy jedyne, co może mieć rację bytu, to podwójni agenci, a takich mamy niewielu.

– Wy macie jednak łeb nie od parady – powiedział z uznaniem Sacharow, po czym dodał z westchnieniem: – Więc jednak wojna…

– Jestem prawie pewien. Zresztą nie tylko ja. Chyba jeszcze tylko Stalin wierzy, że do tego nie dojdzie. – Igor przestał się uśmiechać.

– Jobanyje sobaki – zaklął Sacharow. – Jeszcze się nie nachapali.

– Słuchajcie, Jurij… muszę wam coś powiedzieć. Ale tak między nami. Jest jeszcze trochę czasu, zanim wiosna i lato do nas przyjdą, Abwehra też musi mieć czas, żeby łyknąć kuzyna Iriny… Muszę pojechać do Polski – cicho, ale stanowczo powiedział Igor.

– A po co się pchacie do Polski? Przecież jesteście tam spaleni – mruknął Sacharow.

– Muszę zobaczyć się z rodzicami. Wiecie… zawsze to ojciec i matka. Muszę ich ostrzec. Jak dojdzie do wojny, to mi rodziców zakatują…

Igor powiedział Jurijowi jedynie część prawdy. W istocie chciał ostrzec rodziców. Póki byli bogaci, powinni spieniężyć co się da i uciekać z Polski. Najlepiej do Ameryki. Był przekonany, że Fiodor ma dobrą rękę do biznesu i zapewne nie było takiego zakątka świata, gdzie by sobie nie poradził. Nie chciał jednak wspominać Jurijowi o Hance i Nadii. Obawiał się, że Sacharow wyśmieje jego sentymentalizm. Kobiety były jedynie miłym dodatkiem, a nie celem. Według niego tylko słabi mężczyźni podporządkowywali cokolwiek kobiecie.

– Jurij, będę potrzebował dokumentów. Polską kenkartę z ausweisem i radzieckie. Dacie radę mi to załatwić w ciągu tygodnia? – zagadnął Igor. – Ja muszę napisać kilka listów Irinie, na zapas, bo nie wiem, kiedy wrócę. I czy w ogóle wrócę.

– Wy, Łyszkin, porządny chłop jesteście, ale nosi was za bardzo. Nie chcę mędrkować, ale wpakujecie się kiedyś w kłopoty – westchnął Sacharow.

– To nie mędrkujcie… – burknął i dodał, nieco rozzłoszczony: – Pomożecie mi z tymi dokumentami czy mam sam to załatwić?

– Dobra… Wot gieroj – mruknął pod nosem Jurij i powrócił do swojego zajęcia.

***

To była długa i męcząca podróż. Igor musiał być bardzo czujny, bo nie chciał popełnić błędu ani u siebie, ani w Polsce. Jechał tam wbrew zakazom. Niby nikt oficjalnie nie wnikał, czym zajmują się oficerowie wywiadu w czasie wolnym, ale oczywiste było, że mogą sobie pozwolić jedynie na rzeczy akceptowane przez zwierzchników, zarówno wojskowych, jak i partyjnych. Wyjazd do kraju, gdzie agent był poszukiwany i zdołano poznać jego prawdziwą tożsamość, był niczym zdrada i gdyby wyszło to na jaw, naraziłoby Łyszkina na nieprzyjemności. Było to bardzo delikatne określenie tego, co mogłoby go spotkać. Rozumiał takie postępowanie władz, gdyby tak każdy robił, co chciał, natychmiast nastąpiłoby rozpasanie zwartego organizmu, jakim była ojczyzna porewolucyjna. On jednak uważał, że jest na tyle sprytny i inteligentny, aby od czasu do czasu pozwolić sobie na samowolkę. Tym bardziej że sytuacja tego wymagała. Nie potrafił zapomnieć, że ma jeszcze jakieś uczucia, prywatne życie i problemy, które musiał rozwiązać.

Jechał nie tylko dlatego, że kochał Hankę Lewin. Wracał do Polski, bo zżerały go wyrzuty sumienia. Gdyby nie on, jego ukochana wciąż żyłaby spokojnie, miała przy sobie córeczkę i zachwycała publiczność pięknym, nietuzinkowym głosem. Bez względu na to, kto teraz rządził w Polsce, ona mogła być wolna. Dzięki temu, że miała niewiarygodny talent, który z walącej chałupy zaprowadził ją na największe europejskie sceny. A on, egoistycznie zapatrzony we własne sprawy, zabrał jej to wszystko, zamiast wypuścić tego cudownego motyla na wolność.

Dotarł do Warszawy tuż przed godziną policyjną i skierował pierwsze kroki do domu rodziców. Padał z nóg. Nie spał prawie trzy noce, podróżując pociągami towarowymi, zdezelowanymi ciężarówkami, a niekiedy i furmankami. Śmierdział łajnem, spalinami i wódką, którą poił się, gdy dokuczało mu zimno. Nie miał jednak siły zastanawiać się nad reakcją rodziców, gdy zamiast eleganckiego, wymuskanego syna ujrzą nieogolonego obszarpańca. Był niemal pewien, że zrzucą to na barbarzyński system, który każe ludziom żyć niczym prosięta i w którym czyste paznokcie świadczą o przynależności człowieka do znienawidzonej burżuazji.

Wszedł za bramkę posesji i rozejrzał się dookoła. Następnie obszedł dom, zajrzał do salonu, jedynego pomieszczenia, w którym paliło się światło. Nic nie wydało mu się podejrzane. Ojciec z fajką w ustach siedział w fotelu i czytał gazetę, a matka przeglądała albumy. Uśmiechnął się, patrząc na ten widok. Przeszedł na tyły budynku i odnalazł kuchenne drzwi. Wspiął się na palce i przesunął dłonią po wąskim daszku znajdującym się nad wejściem. Chwilę potem natrafił na klucz. Otworzył cicho drzwi i przeszedł do holu, a następnie stanął w progu salonu. Matka podniosła głowę znad albumu i jęknęła:

– Matko Przenajświętsza! Igorek…

Ojciec zerwał się z fotela, podszedł do Igora i uściskał go, po czym odsunął się dyskretnie pod wpływem smrodu, jaki roztaczał jego syn. Matka także się z nim przywitała i obściskiwała tak długo, aż Igor delikatnie wyswobodził się z jej objęć. Ona zdawała się nie czuć odoru, nie widzieć zmęczonej twarzy i nieogolonej brody syna. Śmiała się i łkała na zmianę. W końcu pozwoliła mu, aby się umył i przebrał.

Gdy zszedł z piętra, czekała na niego gorąca kolacja.

– Szukają cię, Igor – powiedział grobowym tonem Fiodor.

– Wiem, tato. Ale musiałem przyjechać…

– Do tej kobiety… Igor, to przez nas. Byli tutaj, szukali cię. Pelagia powiedziała im o Bocianowie. Modliłem się, żeby ciebie tam nie było. Bóg mnie wysłuchał, ale Lewinównę zabrali… – Ojciec jąkał się, bo wiedział, że ta wiadomość może zdruzgotać jego syna.

– Wiem, tato… Wiem, że Hankę zamknęli, ale nie wiem, co teraz się z nią dzieje. To nie wasza wina, tylko moja. I to, że przyleźli do was, to także moja wina. Zachowałem się jak nieodpowiedzialny gówniarz – stanowczo stwierdził Igor.

– Jesteś naszym jedynym synem, do kogo miałeś pójść, jak nie do rodziców? – Maria pogłaskała syna po dłoni.

– Słuchajcie… – Igor przyjął rzeczowy ton. – Niedługo wybuchnie wojna.

– Synku, już jest wojna – zganiła go matka.

– Igor mówi o wojnie na wschodzie… – mruknął ojciec.

– Myślisz, że to może mieć dla nas jakieś konsekwencje? – naiwnie zapytała Maria.

Ojciec i syn wymienili spojrzenia. Fiodor, podobnie jak Igor, miał świadomość, że jeśli Hitler napadnie na Związek Radziecki, Łyszkinowie z dnia na dzień mogą stać się w Warszawie persona non grata. A chcąc dopaść komunistę Igora Łyszkina, Niemcy nie będą mieli oporów, by posunąć się do najgorszego.

– Jak myślisz, Igor, ile mamy czasu? – zapytał ojciec.

– Kilka tygodni? Może mniej… Przeze mnie siedzicie na beczce prochu, dlatego zróbcie to możliwie najszybciej. Póki co przenieście się gdzieś na prowincję, a potem… byle jak najdalej stąd – niepewnie odpowiedział Igor.

– Co nam radzisz, synku? – zaniepokoiła się Maria.

– Mamusiu, to najtrudniejsze słowa, jakie kiedykolwiek przyszło mi do was mówić, bo może to oznaczać, że nie będziemy się widzieli bardzo długo. Spieniężcie co się da i uciekajcie za ocean. Tutaj wkrótce będzie piekło. Nawet Szwajcaria i Portugalia wydają się kiepskim azylem. Ameryka, nie wiem, może Stany Zjednoczone, może Argentyna. Byle jak najdalej stąd…

Matka zakryła twarz rękoma.

– Boże… Przecież to koniec świata. A co z tobą? Wyjedziesz z nami? – Popatrzyła na swojego syna błagalnym wzrokiem.

Pokręcił przecząco głową.

W salonie Łyszkinów zapadła niemal grobowa cisza. Nie widzieli syna od tak dawna, a i wcześniej ich spotkania można było nazwać rzadkimi, jeśli nie sporadycznymi, ale w tym momencie poczuli, jakby to było pożegnanie. Taka odległość po prostu przerastała ich wyobraźnię. Wiedzieli jednak, że Igor ma rację. Nie byli tu bezpieczni, a powrót do Związku Radzieckiego nie wchodził w rachubę. Siedzieli więc w milczeniu, dopóki Igor nie zasnął na ogromnej kanapie. Maria okryła go pledem i siedziała przy nim aż do rana, kiedy to jej syn opuścił willę na Mokotowie.

Zemsta i przebaczenie Tom 2 Otchłań nienawiści

Подняться наверх