Читать книгу Ekstremalne przywództwo. - Jocko Willink - Страница 9

WSTĘP
Ar-Ramadi, Irak: Dylemat przywódcy na polu bitwy

Оглавление

Leif Babin

Dało się słyszeć tylko ciche warczenie dieslowskich silników, kiedy konwój humvee[2] zatrzymał się przy drodze kanałowej. Na wszystkie strony rozciągały się w ciemność irackie pola i palmowe zagajniki. Noc była spokojna. Tylko przeszywające co jakiś czas ciszę szczeknięcie psa i błyski świateł informowały o leżącej gdzieś obok wiosce. Jeżeli dane wywiadowcze były prawdziwe, to schronił się w niej wysoki rangą dowódca terrorystów, być może z grupą uzbrojonych bojowników. Z pojazdów nie było widać żadnych świateł, a drogę i większość otoczenia otulała ciemność. Ale przez zielony obraz naszych noktowizorów widzieliśmy sporą aktywność: pluton sealsów w hełmach i pancerzach, z bronią i całą resztą sprzętów wychodził razem z irackimi żołnierzami z pojazdów i ustawiał się pospiesznie w formację patrolową.

Technik z zespołu rozminowywania (explosive ordnance disposal, EOD) wyszedł na przód i sprawdził przewieszony nad kanałem zakurzony mostek. Rebelianci często podkładali materiały wybuchowe na tego typu przewężeniach. Bywały na tyle silne, że mogły zmienić pojazd wraz z jego pasażerami w ognistą kulę poszarpanego metalu i gorąca. W tamtej chwili droga wyglądała na bezpieczną, więc siły uderzeniowe SEAL i żołnierze iraccy po cichu przeszli przez mostek w stronę budynków, gdzie podobno schronił się terrorysta – wyjątkowo nieprzejednany rebeliant odpowiedzialny za śmierć amerykańskich żołnierzy, irackich sił bezpieczeństwa i niewinnych cywili. Ten niesławny emir Al-Kaidy przez wiele miesięcy unikał schwytania – a właśnie nadarzała się świetna okazja, aby go złapać lub zabić, zanim dokona następnego ataku.

Jednostka uderzeniowa SEAL przeszła w górę wąskiej uliczki pomiędzy wysokimi murami dzielnicy mieszkalnej i podeszła do drzwi docelowego budynku.

BUM!

Głęboki wstrząs po detonacji ładunku wybuchowego przerwał ciszę nocy. Wdzierające się do środka drzwi, a za nimi ciężko uzbrojeni oraz gotowi do walki mężczyźni – wszystko to przyniosło niezwykle głośną pobudkę mieszkańcom domu. Humvee przejechały most i dalej wąską ulicę, szeroką tylko na jeden pojazd, i zatrzymały się na pozycjach zabezpieczających wokół celu. W wieżyczce każdego z nich znajdował się obsadzony i gotowy do otworzenia ognia cekaem, na wypadek gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli.

Byłem komandorem sił lądowych, dowodziłem tą operacją jako najstarszy stopniem członek SEAL. Właśnie wyszedłem z pojazdu dowodzenia na ulicę niedaleko budynku będącego naszym celem, kiedy ktoś krzyknął: „Mamy pryskacza!”. To operator z EOD zauważył „pryskacza”, czyli kogoś uciekającego z budynku. Może był to sam terrorysta lub ktoś, kto wiedział, gdzie on jest. Nie mogliśmy pozwolić mu uciec. Tylko ja i operator EOD byliśmy w stanie rozpocząć pościg, więc pobiegliśmy za tym człowiekiem. Goniliśmy go przez wąską ulicę ciągnącą się wokół kilku budynków, a potem kolejną alejką, równoległą do ulicy, gdzie stanęły nasze humvee. Wreszcie zrównaliśmy się z nim – był to Irakijczyk w średnim wieku, ubrany w tradycyjny arabski strój, diszdaszę. Dzięki naszemu wyszkoleniu szybko go obaliliśmy i skrępowaliśmy mu ręce. Nie było w nich broni, ale mógł mieć w kieszeni granat lub, co gorsza, ukrywać pod ubraniem pas samobójcy. Każda osoba w otoczeniu tak ważnego terrorysty mogła być śmiertelnie niebezpieczna i musieliśmy zachować ostrożność. Dla pewności szybko go przeszukaliśmy.

W tej chwili uświadomiłem sobie, że byliśmy sami w okolicy, całkiem oddzieleni od naszej jednostki. Reszta zespołu uderzeniowego SEAL nie wiedziała, gdzie jesteśmy. Nie było jak ich powiadomić. Nie miałem nawet pewności, w jakim położeniu względem ich pozycji się znajdujemy. Wokół nas widziałem tylko ciemne okna i dachy nieoczyszczonych budynków, skąd mogli zerkać na nas bojownicy gotowi w każdym momencie spuścić nam na głowy piekło. Musieliśmy jak najszybciej wrócić i dołączyć do naszych ludzi.

Ale jeszcze zanim zdążyliśmy skuć mężczyznę i sprawdzić, czy nie ma schowanej broni, usłyszałem jakiś ruch. Patrząc w głąb alei przez noktowizor, zobaczyłem siedmiu–ośmiu mężczyzn, którzy zebrali się na rogu ulicy o jakieś 35 metrów od nas. Byli ciężko uzbrojeni i szybko zmierzali w naszą stronę. Przez chwilę mój mózg nie dowierzał oczom. Ale tak było: mieli niedające się z niczym pomylić AK-47, ręczne wyrzutnie rakiet RPG-7[3] i przynajmniej jeden ciężki karabin maszynowy. Nie mieli zamiaru się z nami przywitać – to był wrogi oddział przygotowujący się do ataku.

Wraz z operatorem EOD znaleźliśmy się w cholernie trudnym położeniu. Unieruchomiony Irakijczyk dalej nie został przeszukany, co było sporym ryzykiem. Musieliśmy się wycofać i dołączyć do reszty oddziału. Wróg przewyższał nas liczebnie i miał większą siłę ognia. Musiałem także natychmiast wrócić do swojej roli przywódcy lądowego oddziału szturmowego, naszych pojazdów i koordynacji zasobów operujących z daleka. Wszystko to powinno było stać się natychmiast.

Służyłem już w Iraku, ale nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji. Choć bitwy często przedstawia się w grach i filmach, to nie znajdowaliśmy się w filmie ani tym bardziej w grze. Naprzeciw nas stanęli ciężko uzbrojeni ludzie, zdeterminowani, żeby zabijać Amerykanów oraz irackich żołnierzy. Gdyby któryś z nas wpadł w ich ręce, najpierw bylibyśmy okrutnie torturowani, a potem ścięto by nas przed kamerą, żeby widział to cały świat. Niczego nie pragnęli bardziej, niż nas zabić, i byli gotowi ginąć dziesiątkami, aby to osiągnąć.

Krew dudniła w uszach, adrenalina buzowała, wiedziałem, że liczy się każda nanosekunda. Taka sytuacja mogła przytłoczyć nawet bardzo kompetentnego dowódcę i weterana. W głowie rozbrzmiewały mi słowa mojego bezpośredniego przełożonego, dowódcy naszej jednostki, komandora podporucznika Jocko Willinka, słowa, które regularnie słyszałem w trakcie rocznego intensywnego szkolenia, które prowadził: „Rozluźnij się, rozejrzyj i podejmij decyzję”. Nasz pluton sealsów i jednostka operacyjna przerobiły dziesiątki desperackich, chaotycznych i przytłaczających scenariuszy, aby przygotować się do takiego momentu. Zrozumiałem, jak zastosować prawa pola bitwy, jakich nauczył nas Jocko: osłona i przemieszczanie, prostota, wyznaczenie priorytetów i ich wykonywanie oraz zdecentralizowane dowodzenie. Były one kluczem nie tylko do przetrwania w niebezpiecznych sytuacjach jak ta, ale także do ogólnego rozwoju. Pozwalały nam całkowicie zdominować przeciwnika i wygrać. To one zadecydowały o moim następnym posunięciu.

„Priorytetyzuj”: z całego szeregu ważnych kwestii musiałem najpierw zająć się naciskającymi na nas bojownikami, inaczej w ciągu kilku sekund cała reszta stałaby się nieważna, bobyśmy zginęli. Co gorsza, przeciwnik będzie kontynuował atak i być może zabije kolejnych członków oddziału. Ta kwestia miała najwyższy priorytet.

„Wykonaj”: bez wahania wystrzeliłem do zbliżających się bojowników z mojego karabinka M4 i zabiłem pierwszego z nich, niosącego RPG, trzema–czterema strzałami w pierś. Kiedy upadł, wycelowałem w następnego, i w kolejnego. Błysk lufy i odgłos wystrzału ogłosiły wszystkim w okolicy, że rozpoczęła się strzelanina. Wrodzy bojownicy nie na to liczyli. Spanikowali, a ci, którzy wciąż mogli biec, pospiesznie zawrócili i ruszyli tam, skąd przyszli. Niektórzy się czołgali, inni ciągnęli ulicą rannych i umierających za róg, a ja wciąż do nich strzelałem. Wiedziałem, że dosięgłem przynajmniej trzech czy czterech. Choć strzały były celne i trafiały w środek ich masy, to pociski 5,56 mm miał mały impet. Teraz źli goście schowali się za rogiem, niektórzy ranni, paru martwych lub dogorywających, ale ci nietknięci na pewno zaraz się przegrupują i znowu zaatakują, tym razem pewnie zebrani w większą gromadę.

Musieliśmy się ruszyć, i to natychmiast. Nie było czasu na dokładne planowanie, nie mogłem też podać konkretnych wytycznych mojemu partnerowi, stojącemu obok operatorowi EOD. Skoro uporaliśmy się, przynajmniej chwilowo, z szykującymi się do ataku bojownikami, kolejnymi zadaniami na liście były wycofanie się i dołączenie do sił uderzeniowych SEAL. W tym celu obaj z operatorem EOD zastosowaliśmy ro, czyli współpracę. Osłaniałem go, kiedy przemieszczał się na pozycję, z której mógł mnie ochraniać, a potem znowu ja przechodziłem do nowej pozycji. Gdy tylko udało nam się schować za murem w jednej z przecznic, zatrzymałem się z wyciągniętą bronią, a operator szybko przeszukał więźnia, którego ze sobą prowadziliśmy. Nie znalazł żadnej broni, więc cofaliśmy się dalej, aż dołączyliśmy do reszty i przekazaliśmy więźnia wyznaczonemu zespołowi jednostki uderzeniowej. Tam ponownie zacząłem działać jak dowódca sił lądowych – rozkazałem dowódcy odpowiedzialnemu za pojazdy przesunięcie humvee z cekaemami kalibru 12,7 mm na pozycję, z której byłby w stanie odeprzeć dalsze ataki bojowników, gdyby takie nastąpiły. Następnie poleciłem operatorowi radia skontaktowanie się z Centrum Operacji Taktycznych (COT), do którego mieliśmy stąd wiele kilometrów, żeby byli na bieżąco i pomogli skoordynować wsparcie powietrzne.

Przez następne pół godziny bojownicy próbowali nas okrążyć i wystrzelili w naszą stronę setki pocisków. Ale zawsze byliśmy o krok przed nimi i odpieraliśmy kolejne ataki. Człowiek, którego złapaliśmy, nie był tym, którego szukaliśmy. Został na krótko zatrzymany, przesłuchany i wysłany do aresztu, ale szybko go wypuszczono. Nie znaleźliśmy naszego celu tamtej nocy. Emir Al-Kaidy musiał umknąć tuż przed naszym przybyciem. Ale zabiliśmy co najmniej kilkunastu jego bojowników i zebraliśmy cenne informacje o jego działaniach i organizacji. Choć cel naszej operacji nie został wykonany, pokazaliśmy terroryście i jego poplecznikom, że nie ma takiego miejsca, gdzie mogliby się schronić. To pewnie zmusiło go (przynajmniej na chwilę) do tego, aby skupić się na własnym bezpieczeństwie zamiast na planowaniu kolejnego ataku. W ten sposób pomogliśmy chronić życie Amerykanów, żołnierzy sił bezpieczeństwa Iraku oraz niewinnych cywili, co było jakąś nagrodą pocieszenia.

Największym zyskiem dla mnie były lekcje dowodzenia. Niektóre z nich były proste, jak ta, że przed każdą operacją bojową muszę znacznie dokładniej przestudiować mapę i zapamiętać ukształtowanie terenu wokół celu, na wypadek gdybym nie był w stanie podczas akcji sięgnąć po mapę. Część lekcji wiązała się z procedurami, na przykład ustaleniem z wszystkimi operatorami, jak daleko powinniśmy ścigać uciekinierów bez uzgadniania tego z resztą zespołu. Inne nauki były natury strategicznej – dzięki poprawnemu zastosowaniu praw pola walki nie tylko przetrwaliśmy niebezpieczną sytuację, ale objęliśmy nad nią kontrolę. Jak razem ze mną przekona się potem cała generacja dowódców bitewnych SEAL, te prawa mogą być stosowane równie skutecznie podczas intensywnych wymian ognia, jak i w znacznie mniej dynamicznych sytuacjach. Kierowałem się nimi podczas miesięcy ciągłej walki miejskiej w Ar-Ramadi, w trakcie mojej kariery jako oficer SEAL, a także znacznie później.

Te same zasady są kluczem do odniesienia sukcesu przez oddział na polu bitwy oraz w świecie biznesu – wszędzie, gdzie grupa ludzi musi współpracować, aby wykonać zadanie i osiągnąć cel. Poprawne zrozumienie i zastosowanie praw pola bitwy przez dowolny oddział, grupę czy organizację będzie oznaczać tylko jedno: zwycięstwo.

Ekstremalne przywództwo.

Подняться наверх