Читать книгу NOS4A2 - Joe Hill - Страница 112

Aleja Żelkowa

Оглавление

Wysokie zawodzenie.

Wir kurzu i dryfujących płomieni.

Świat wśliznął się do koperty ciszy, w której jedynym dźwiękiem było przytłumione buczenie, trochę podobne do syreny alarmowej.

Czas zwolnił, płynął jak słodki syrop ściekający po butelce.

Vic jechała przez rumowisko i patrzyła, jak kawał płonącego drzewa wielkości cadillaca podskakuje przed nią w zwolnionym tempie, jakby poruszał się z mniej niż jedną piątą rzeczywistej prędkości.

W milczącej burzy szczątków – wirującego różowego dymu – Vic straciła z oczu Charliego Manxa i jego samochód. Widziała niewyraźnie Wayne’a podnoszącego się na czworakach jak biegacz, który przygotowuje się do startu. Za nim stała dziewczynka o długich rudych włosach, oburącz trzymając nóż. Ziemia się zatrzęsła, zbiła ją z nóg i rzuciła na kamienny mur na krawędzi przepaści.

Vic przemknęła obok niej. Dziewczynka, Millie, odwróciła głowę, żeby na nią spojrzeć, jej obrzydliwie wykrzywiona gęba przywry wyrażała wściekłość, rzędy zębów jeżyły się wewnątrz gardła. Odepchnęła się od muru i gdy to zrobiła, mur się zawalił i pociągnął ją za sobą. Vic zobaczyła, jak Millie spada w nicość, w burzę białego światła.

Usłyszała przeciągłe zawodzenie. Była przekonana, że wykrzykuje imię Wayne’a. Uciekał od niej – biegł ślepy i głuchy – nie oglądając się za siebie.

Triumph niósł ją obok niego. Vic wykręciła się, pochyliła, złapała go za tył spodenek i wciągnęła na siodełko za sobą, nie zwalniając. Miała mnóstwo czasu, żeby tego dokonać. Wszystko poruszało się tak cicho i powoli, że mogłaby policzyć każdy węgielek pomykający w powietrzu. Nagły skręt ciała poruszył przebitą nerkę i spowodował potężny szok, ale Vic, która szybko umierała, nie pozwoliła, żeby to ją strapiło.

Ogień sypał się z nieba.

Gdzieś za nią śnieg stu zim wygładzał Gwiazdkową Krainę, jak poduszka przyciśnięta do twarzy nieuleczalnie chorego człowieka.

Dobrze się czuła w ramionach Lou Carmody’ego, wdychając jego zapach sosen i garażu, a jeszcze lepiej, gdy czuła wokół siebie ramiona syna ściskającego ją w pasie.

W brzęczącej, apokaliptycznej ciemności wreszcie nie brzmiała świąteczna muzyka. Jak ona znienawidziła świąteczną muzykę. Zawsze jej nienawidziła.

Na prawo od niej upadła kolejna płonąca kłoda, uderzyła w bruk i eksplodowała, wyrzucając w powietrze rozżarzone kawałki wielkości talerzy. Ognista strzała, długa jak jej przedramię, zaświszczała w powietrzu i rozcięła jej czoło nad prawą brwią. Vic nie poczuła bólu, chociaż widziała, jak strzała przemyka przed jej oczami.

Bez wysiłku wrzuciła czwarty bieg.

Syn ścisnął ją mocniej. Nerka znów zabolała. Wyciskał z niej życie, lecz było jej z tym dobrze.

Położyła lewą rękę na jego dłoniach splecionych na jej pępku. Pogładziła jego drobne białe palce. Wciąż należał do niej. Wiedziała, ponieważ miał ciepłą skórę, nie zamarzniętą i martwą, jak te małe wampiry Charliego Manxa. Zawsze będzie jej. Był złotem, a złoto nie schodzi.

NOS4A2 wystrzelił z kłębiącego się dymu za jej plecami. Vic usłyszała go w martwej, brzęczącej ciszy, usłyszała nieludzkie warczenie, mechaniczny, idealnie artykułowany ryk nienawiści. Samochód dygotał i podskakiwał, pędząc przez pole strzaskanych skał. W blasku reflektorów burza pyłowa – śnieżyca żwiru – lśniła jak brylantowa zawierucha. Manx pochylał się nad kierownicą i miał opuszczoną szybę.

– ZAMORDUJĘ CIĘ, ŻAŁOSNA SUKO! – wrzasnął i to też usłyszała, jakkolwiek niewyraźnie, jak szum w muszelce. – ROZJADĘ CIĘ, WAS OBOJE! ZABIŁAŚ WSZYSTKO, CO MOJE, I TERAZ JA ZABIJĘ WAS!

Zderzak rąbnął w tylne koło i mocno pchnął triumpha. Kierownica szarpnęła się w rękach Vic, próbując się wyrwać. Utrzymała ją. Gdyby tego nie zrobiła, przednie koło skręciłoby ostro w jedną albo drugą stronę, motocykl by ich zrzucił, a Upiór rozjechał.

Zderzak samochodu znowu ich popchnął. Vic poleciała do przodu, gwałtownie, niemal uderzając czołem w kierownicę.

Kiedy uniosła głowę i spojrzała, zobaczyła przed sobą Most Krótsza Droga, z wlotem czerniejącym w mgiełce o barwie waty cukrowej. Przeciągle wypuściła powietrze i niemal zadrżała z ulgi. Most czeka i zabierze ją z tego miejsca tam, dokąd musi jechać. Cienie, które skrywały się w nim na ich drodze, niosły pociechę jak chłodna ręka matki na rozgorączkowanym czole. Tęskniła za swoją mamą, za swoim tatą, za Lou, i było jej przykro, że więcej czasu nie spędzili razem. Miała wrażenie, że oni wszyscy, nie tylko Louis, będą na nią czekać po drugiej stronie mostu, czekać, żeby zsiadła z motoru i wpadła w ich ramiona.

Triumph wjechał na most, przeskakując nad drewnianym progiem, i deski zagrzechotały pod kołami. Po lewej stronie Vic zobaczyła starą znajomą zieloną farbę w sprayu, trzy niechlujnie nagryzmolone litery:

LOU →

Upiór z rykiem wjechał za nimi na most, potrącił zardzewiały stary rowerek i wyrzucił go w powietrze. Rower przemknął ze świstem po prawej stronie Vic. Za nim wpadły tumany śniegu, przysłaniając wszystko, blokując wylot mostu, czopując go jak korek butelkę.

– TY WYTATUOWANA CIPO! – wrzasnął Charlie Manx głosem, który odbijał się echem w wielkiej pustej przestrzeni. – TY WYTATUOWANA DZIWKO!

Zderzak kolejny raz trącił tył triumpha. Motor przechylił się w prawo i Vic uderzyła ramieniem w ścianę z taką siłą, że niemal spadła z siodełka. Deska pękła, a za nią ukazała się wściekła burza białych zakłóceń. Krótsza Droga zadygotała i zadudniła.

– Nietoperze, mamo – odezwał się Wayne cicho, głosem młodszego, mniejszego dziecka. – Spójrz na te wszystkie nietoperze.

Nietoperze odpadły od stropu i zapełniły powietrze. Wirowały i śmigały spanikowane. Vic spuściła głowę i jechała przez tę żywą zawieruchę. Jeden uderzył ją w klatkę piersiową, spadł na kolana, histerycznie łopocząc skrzydłami, i znowu wzbił się w powietrze. Inny musnął jej policzek jedwabistym skrzydłem. Emanował delikatnym, tajemnym kobiecym ciepłem.

– Nie bój się – powiedziała Vic do syna. – Nie zrobią ci krzywdy. Jesteś Bruce Wayne! Wszystkie te nietoperze są po twojej stronie, mały.

– Tak – zgodził się Wayne. – Tak. Jestem Bruce Wayne. Pamiętam. – Jakby na chwilę o tym zapomniał. Może faktycznie tak było.

Vic się obejrzała i zobaczyła, że nietoperz uderzył w przednią szybę Upiora z taką siłą, że szkło pokryła biała pajęczyna pęknięć, wprost przed twarzą Charliego Manxa. Drugi walnął w drugą część szyby, rozbryzgując się w fontannie krwi i sierści. Zahaczył o wycieraczkę i został na szybie, szaleńczo wymachując połamanym skrzydłem. Trzeci i czwarty trzasnęły w szkło, odbiły się i odleciały w ciemność.

Manx wrzeszczał bez chwili przerwy, nie ze strachu, ale w poczuciu niemocy. Vic wolałaby nie słyszeć innego głosu w samochodzie, głosu dziecka – „Nie, tato, za szybko, tato!” – ale słyszała, dźwięki wzmocnione i niesione przez zamkniętą przestrzeń mostu.

Upiór skręcił w lewo. Przedni zderzak uderzył w ścianę i wyrwał długi na metr fragment, odsłaniając syczące białe śnieżenie po drugiej stronie, pustkę poza myślą.

Manx szarpnął kierownicę, samochód skoczył w prawo i uderzył w drugą ścianę. Trzask pękających desek przypominał strzały z karabinu maszynowego. Deski gięły się i pękały pod kołami Upiora. Nawałnica nietoperzy bębniła o przednią szybę, robiła w niej wgłębienia. W końcu się przebiły. Nietoperze zakłębiły się w kabinie, uderzając Manxa i dziecko po głowie. Dziewczynka zaczęła krzyczeć. Manx puścił kierownicę, żeby je odganiać.

– Uciekać! Precz ode mnie, wstrętne stworzenia! – krzyknął. Potem zabrakło mu słów, został tylko wrzask.

Vic przekręciła manetkę gazu i motocykl przyspieszył, pędząc po moście przez ciemność, w której wrzały nietoperze. Mknął ku wylotowi z prędkością osiemdziesięciu, stu, stu dziesięciu kilometrów na godzinę, jak rakieta.

Za nią przód Upiora zapadł się w podłogę mostu. Tył uniósł się w powietrze. Manx prześliznął się do przodu, na kierownicę, z ustami otwartymi w wyciu przerażenia.

Vic pomyślała, że wrzasnął „Nie!”. A może… a może „Śnieg!”.

Upiór wpadł w śnieg, w biały ryk, rozdzierając most. Krótsza Droga jak gdyby złożyła się pośrodku i nagle Vic zaczęła jechać pod górę. Most się zapadał, oba końce się unosiły, jakby most próbował zamknąć się jak książka, którą tak czytelnik, jak autor zamierzają odłożyć na bok.

NOS4A2 spadł przez spróchniałą, przegniłą podłogę mostu, spadł we wściekłe białe światło i brzęczący szum zakłóceń, runął z wysokości setek metrów o dwadzieścia sześć lat wstecz, spadając przez czas do rzeki Merrimack w roku 1986, gdzie uderzył w wodę i został zmiażdżony jak puszka po piwie. Blok silnika przebił się przez deskę rozdzielczą i wdarł w pierś Manxa, żelazne serce ważące dwieście kilogramów. Nurt wyssał ciało dziecka, które siedziało obok niego, i zawlókł je do Zatoki Bostońskiej. Kiedy cztery dni później znaleziono zwłoki dziewczynki, miała wplątane we włosy kilka martwych, utopionych nietoperzy.

Vic przyspieszała – sto trzydzieści, sto czterdzieści na godzinę. Nietoperze wyfruwały z mostu w noc, wszystkie, wszystkie jej myśli, wspomnienia, fantazje i wyrzuty sumienia: całowanie szerokiej, nagiej piersi Lou, gdy po raz pierwszy zdjęła mu koszulę; jazda na rowerze w zielonym cieniu sierpniowego popołudnia; ocieranie kostek palców o gaźnik triumpha, gdy dokręcała śrubę. Przyjemnie było patrzeć, jak się uwalniają, jak sama się od nich uwalnia, w końcu od wszystkich myśli. Triumph dotarł do wylotu mostu i wzbił się wraz z nimi. Vic przez chwilę szybowała przez noc, motocykl płynął przez zamarzniętą ciemność. Jej syn trzymał ją mocno.

Koła z wielką siłą uderzyły w ziemię. Vic padła na kierownicę i ból nerki stał się rozdzierający. Bezpiecznej jazdy, pomyślała cierpko, szybko zwalniając. Przednie koło kolebało się i trzęsło, lada chwila mogli się przewrócić. Silnik wył, gdy motor podskakiwał na porytej koleinami ziemi. Vic wróciła na leśną polanę, skąd Charlie Manx poprowadził ją do Gwiazdkowej Krainy. Trawa wściekle smagała boki motocykla.

Zwalniała, zwalniała i zwalniała, aż w końcu triumph sapnął i zgasł. Zatrzymali się blisko granicy lasu. Wreszcie mogła bezpiecznie odwrócić głowę i spojrzeć na syna. Wayne na nią patrzył, wciąż mocno ją obejmując, jakby nawet teraz pędzili setką na godzinę.

Po drugiej stronie polany Vic zobaczyła Most Krótsza Droga i chmarę nietoperzy wylatujących w rozgwieżdżoną noc. Potem, niemal łagodnie, wjazd na most się zapadł – nagle nic za nim nie było – i zniknął, zanim uderzył w ziemię z cichym pyknięciem. Słaba fala zakołysała wysoką trawą.

Chłopiec i jego matka siedzieli na martwym motorze, patrząc. Nietoperze cicho popiskiwały w ciemności. Vic czuła się bardzo rozluźniona. Nie była pewna, czy cokolwiek zostało w jej głowie, z wyjątkiem miłości, i to wystarczyło.

Nacisnęła piętą na starter. Triumph westchnął z żalem. Spróbowała jeszcze raz, czując, jak wszystko w niej pęka, wypluła więcej krwi. Trzeci raz. Dźwignia protestowała, nie chciała opaść, i motocykl nie wydał żadnego dźwięku.

– Co się z nim stało, mamo? – zapytał Wayne swoim nowym, łagodnym głosem małego chłopczyka.

Poruszyła motocyklem między nogami. Zatrzeszczał cicho, ale poza tym nie usłyszała innego dźwięku. Wtedy zrozumiała i się roześmiała – suchym, słabym, ale szczerym śmiechem.

– Skończyła się benzyna – odparła.

NOS4A2

Подняться наверх