Читать книгу Burza - Julie Cross - Страница 10
ROZDZIAŁ III
ОглавлениеWTOREK, 4 SIERPNIA 2009, 12:25
Gdy otworzyłem oczy, Adam stał nade mną.
– Jackson?
– Stary, zjedz miętówkę, bo ci jedzie – wymamrotałem, odsuwając od siebie jego głowę.
– Byłeś zombi przez niecałe dwie sekundy. Miałem rację. Wkrótce będę dysponował wystarczającą ilością danych, by przeprowadzić odpowiednie obliczenia. Tym razem nie odniosłeś żadnych obrażeń, prawda?
– Aha.
Doskonale wiem, dlaczego o to pytał. Tydzień temu skoczyłem kilka godzin do tyłu, ale straciłem koncentrację i wylądowałem na środku ruchliwej ulicy, a nie w swoim mieszkaniu. Po prawej nodze przejechała mi wielka półciężarówka. Kiedy wróciłem do swojej bazy, przez chwilę poczułem ostry ból w łydce. Po sekundzie ból zniknął, ale zastąpił go jasny, purpurowy siniec. Jednak oprócz tego stłuczenia z moją golenią było wszystko w porządku, choć przecież samochód strzaskał kości doszczętnie.
Wstałem i otrzepałem z kurzu tył spodni.
– Wygląda na to, że chodziliśmy razem do jednej grupy. Totalnie ją wkurzyłem. Wiesz, przed chwilą, czyli w przeszłości. Zresztą rozumiesz. A więc, jeśli twoja teoria jest błędna, udało mi się coś zmienić, a ona nadal będzie na mnie wkurzona, kiedy wejdę tam ponownie.
– Zobaczmy. – Adam machnął ręką do Holly. – Ej, Hol! Zaraz wracamy.
Chwyciłem biegnącego przez trawnik Huntera, zmierzającego w stronę sterty pozostawionych bez opieki plecaków. Na pewno miał nadzieję, że się obłowi, a łupy upcha w kieszeniach.
– Mały, idziesz z nami na zakupy.
Nasza trójka weszła do sklepu w momencie, kiedy stojąca za kasą dziewczyna wrzucała breloczki do kluczy do plastikowego pudełka. Stanąłem i spojrzałem na nią, zgrywając durnia.
– Czy my przypadkiem… nie chodziliśmy razem na ekonomię?
Podniosła głowę i pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
– Tak… u profesora Larsona.
Ding, dong, dwa punkty dla Jacksona Meyera. Nie pamiętała, że ją wkurzyłem, czyli wszystko idzie tak, jak się spodziewałem. Mój mały skok w przeszłość nie zmienił teraźniejszości.
– Karen, prawda? – zapytałem.
Uniosła brwi.
– A ty jesteś Jackson, robiłeś dyplom z literatury francuskiej, co nie?
Adam mruknął i wcisnął się przede mnie.
– Nie mają tutaj tego, czego szukam. Idziemy.
Zignorowałem Adama i podniosłem Huntera, by mógł zobaczyć, co stoi na ladzie.
– Angielskiej również. Robiłem dwa fakultety.
Nawet jeśli moje małe wycieczki nie zmieniały sytuacji w bazie, to i tak zacząłem dostrzegać pewne zalety, jak chociażby możliwość zebrania cennych informacji. Zgaduję więc, że, przynajmniej w teorii, podróże w czasie coś tam jednak zmieniają.
Chociażby mnie.
Wyszliśmy ze sklepu i zatrzymaliśmy się tuż za progiem, stanęliśmy bowiem twarzą w twarz z Holly, która wrzucała śmieci do kosza stojącego przed budynkiem. Wziąłem ją za rękę i odciągnąłem od moich towarzyszy. Znalazłem drzewo, za którym mogliśmy się schować, skierowaliśmy się więc w jego stronę.
– Adamowi podoba się ta panna ze sklepu. Pomagałem mu ją poderwać.
Holly wybuchnęła śmiechem, a ja delikatnie popchnąłem ją do tyłu, aż oparła się o pień drzewa.
– Czy Hunter coś ukradł? – wymamrotała, ale moje usta dotykały już jej ust, więc miała pewien problem ze swobodnym wyrażeniem swoich myśli.
– Nic, o czym bym wiedział. – Pocałowałem ją po raz drugi i poczułem coś wilgotnego na prawym policzku.
Odsunęliśmy się od siebie. Spojrzałem w górę i zobaczyłem otwierające się nad nami niebo. Dokładnie w tym momencie lunął rzęsisty deszcz.
– Cholera! Myślałam, że będzie ładnie przez cały dzień – mruknęła Holly.
Odbiliśmy się od drzewa i rzuciliśmy się pędem przez trawnik do miejsca, gdzie Adam i pozostali zajęli się ustawianiem dzieci w pary.
Kilku maluchów zaczęło krzyczeć, kiedy rozległ się głośny grzmot.
– Wsiadamy do autobusu? – zapytałem Adama.
– Tak – odparł, próbując przekrzyczeć nagłą burzę.
Dzieciaki zaczęły biec w nierównym szeregu, osłaniając głowy plecakami. Holly i Adam podbiegli na przód kolumny; ja zostałem z tyłu, by dopingować maruderów, kierując ich w stronę wyjścia z zoo. Całe szczęście autobus został zaparkowany zaraz przy bramie. I tak byłem już kompletnie przemoczony, wodę miałem nawet w tenisówkach. Kiedy wsadziłem ostatniego dzieciaka na stopnie autobusu, zobaczyłem rudowłosą dziewczynkę, dziesięcio-, może jedenastoletnią, ubraną w jeansy i koszulkę z długim rękawem. Stała na deszczu, sama, odwrócona plecami do mnie, więc widziałem jedynie jej włosy. Woda ściekała po jej długim warkoczu. Bicie mojego serca dźwięczało mi w uszach, a przez głowę przelatywały mi różnorakie myśli.
To nie mogła być ona.
A co, jeśli jednak…?
Ruszyłem w stronę dziewczynki, kiedy usłyszałem przez szum deszczu głos Holly:
– Jackson, gdzie idziesz?
– Ta dziewczynka nie jest z nami – powiedział Adam. – Chodź już. Ruszamy!
Zrobiłem kilka szybkich i długich kroków, aż wreszcie stanąłem przy niej. Klepnąłem ją w ramię, a dziewczynka odwróciła się gwałtownie. Otworzyła szeroko oczy, jej twarz rozpromienił uśmiech. Jeśli jakimś cudem to byłaby ona, czy w ogóle by mnie rozpoznała?
Krople deszczu rozbijały się o chodnik, piorun rozświetlił ciemne niebo.
– Jackson! – krzyknęła ponownie Holly.
Moje serce niemal przestało bić, kiedy zobaczyłem, że oczy dziewczynki nie są niebieskie, ale zielone. Poczułem ulgę… i srogie rozczarowanie.
– No… przepraszam. Wziąłem cię za kogoś innego.
Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem do autobusu. Widziałem, że dzieci obserwują mnie, przylepiając twarzyczki do szyb. Wskoczyłem po stopniach do środka i otrzepałem mokre włosy. Dzieciaki nie spuszczały ze mnie wzroku. Oczy Holly na sekundę spotkały się z moimi, ale wyminąłem ją i usiadłem obok Adama.
Poczułem ukłucie winy, kiedy Holly usiadła sama, nie odzywając się ani słowem, a wiedziałem, że ma ochotę zadać mi kilka pytań. Sądząc po zainteresowaniu wszystkich obecnych, musiałem z siebie zrobić nie lada widowisko.
– Kim był dzieciak, za którym goniłeś? – zapytał Adam.
Musiałem odwrócić głowę, by na niego nie patrzeć.
– A nikim szczególnym… po prostu była do kogoś podobna. Fałszywy alarm. Nic wielkiego.
Adam nachylił się bliżej i po minucie milczenia odezwał się ponownie.
– Wyglądała jak Courtney, prawda?
Westchnąłem, ale wreszcie musiałem przytaknąć skinieniem głowy.
– Wiem, to durne.
– To nie durne, tak się czasem dzieje… – Wciągnął powietrze i kontynuował: – Czekaj, czekaj… nie sądzisz chyba… hm… to interesująca teoria, ale jest chyba zbyt dużo problemów logistycznych.
– Zapomnij o tym – powiedziałem, by powstrzymać lawinę pytań. – Proszę.
Nie mogła przecież istnieć inna możliwość. Moja siostra bliźniaczka była martwa. Ale nawet cztery lata po jej śmierci nadal nawiedzały mnie myśli o niej. Ona mnie nawiedzała. Pewnie dlatego, że tak bardzo za nią tęskniłem.
Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia z autobusu, Holly zastąpiła mi drogę.
– Wszystko gra?
Spojrzałem prosto w jej zatroskane oczy i wzruszyłem ramionami.
– Tak, a co?
Posmutniała i odwróciła się do mnie plecami.
– A nic… nieważne.
No dobra, okazywałem się beznadziejny, jeśli w grę wchodziło bycie czyimś facetem. Holly nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale wiedziałem, że tak myśli. Zdjąłem przemoczony plecak z jej ramienia i zarzuciłem na swoje.
– Ej… wpadniesz do mnie? Może się trochę wysuszymy, zanim gdzieś pójdziemy?
Zeskoczyła z ostatniego schodka na chodnik, odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
– Pewnie.
Zacisnąłem dłoń wokół jej spiętych w koński ogon blond włosów i wycisnąłem z nich wodę.
– Chyba będziesz potrzebowała suszarki.
Wyciągnęła ręce i objęła moją twarz, a jej jasnoniebieskie oczy spojrzały na mnie z powagą; kilka minut wcześniej w ten sam sposób patrzył na mnie Adam.
– Na pewno wszystko w porządku? Co…
– Czasem mi trochę odbija. I tyle. – Rzuciłem jej wymuszony uśmiech i obróciłem ją w stronę drzwi frontowych prowadzących do budynku YMCA, byśmy mogli wreszcie schronić się przed deszczem.