Читать книгу Burza - Julie Cross - Страница 12
ROZDZIAŁ V
ОглавлениеWyplułem z ust kilka źdźbeł czegoś przypominającego słomę i zorientowałem się, że leżę na trawniku. Gdzieś. Kiedyś. Serce tłukło mi się w klatce piersiowej. Nawet nie czułem się jak po skoku. Słońce ogrzewało mi kark. Nie powinienem aż tak mocno odczuwać ciepła. Ten skok był inny niż poprzednie. Coś się zmieniło.
To musiał być sen… a może uderzyłem się w głowę. Pewnie nawet nie pokłóciłem się z Holly, a to wszystko nawet się nie zdarzyło. Poczułem pieczenie w żołądku na samą myśl o mojej dziewczynie leżącej bezwładnie na podłodze.
Podniosłem się z trawnika i od razu się o coś potknąłem, z powrotem upadając na ziemię. Ból przy zderzeniu z podłożem rozlał się po moim ciele. Oceniając po tym, jak bardzo mnie to zabolało, uznałem, że to musi być moja baza, nie ma innego wyjścia. Obok mnie leżała czarna torba, musiałem zabrać ją ze sobą przy skoku.
Zmrużyłem oczy i rozejrzałem się po okolicy. Byłem w Central Parku, zaraz obok budynku, w którym mieszkałem. Nogi miałem jak z ołowiu, ale udało mi się jakoś doczłapać do chodnika. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i przechyliłem go, by spojrzeć na datę. Ekran był pusty. Kilka razy uderzyłem komórką o udo, ale poddałem się i zapytałem uprawiającą jogging kobietę o godzinę.
– Przepraszam, czy może mi pani powiedzieć, która godzina?
– Kilka minut po szóstej – odpowiedziała i pobiegła dalej.
Moim ciałem wstrząsnęło kilka skurczów tak silnych, że musiałem zatrzymać się i usiąść na ławce.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał siedzący obok starszy mężczyzna.
– Tak, dziękuję – powiedziałem, odchylając głowę.
Musiałem chwilę odpocząć i tyle. Zanim zamknąłem oczy, zauważyłem trzymaną przez staruszka gazetę i przeczytałem dzisiejszą datę.
9 września 2007
Co się, do cholery jasnej, dzieje?
– Przepraszam… czy to… dzisiejsza gazeta? – zapytałem.
– Tak, proszę pana – odparł i zaczął pogwizdywać.
Nie. To nie mogła być prawda. Po prostu jakiś wariat czyta gazetę sprzed dwóch lat. Wpatrywałem się w nią jeszcze przez kilka sekund. Spora kropla deszczu spadła na górny róg strony, w miejsce, gdzie widniała data. Obaj spojrzeliśmy w górę i zobaczyliśmy nadciągające czarne chmury. Mężczyzna złożył gazetę i wstał.
– Nie napisali nic o deszczu – powiedział i odszedł.
Okej, do tej pory okazało się jedynie, że według gazety znajdowałem się dwa lata w przeszłości. A przynajmniej… była to przeszłość dla mnie.
Szedłem chodnikiem, a deszcz się wzmagał. Zobaczyłem stojącego pod drzewem policjanta i podbiegłem do niego, nie bacząc na to, że moknę.
– Przepraszam, panie władzo. Jaki mamy dzisiaj dzień?
– Dziewiąty – wymamrotał, nawet na mnie nie patrząc.
– Września?
Zaśmiał się.
– Tak.
– 2009 roku, prawda?
Przewrócił oczami i odszedł.
– Cholerne dzieciaki! 2009?
Po usłyszeniu tych słów poczułem panikę, jakby nagle ktoś wstrzyknął mi sporą dawkę kofeiny prosto w żyłę. Rąbkiem koszulki wytarłem krople deszczu spływające mi do oczu i uznałem, że potrzebuję jeszcze jednego dowodu. Henry, portier w moim budynku, byłby idealny, ale czy przypadkiem nie łazi gdzieś tutaj drugi ja, z tego czasu? Nie mogę ryzykować. Oddaliłem się od mojego mieszkania, kierując się w stronę kawiarni. Krople deszczu były zimne jak lód, więc kiedy wchodziłem do Starbucksa, nie mogłem powstrzymać szczękania zębami. Panna za ladą wyprostowała się i uśmiechnęła.
– Dawno cię tutaj nie widziałam.
Rzuciłem okiem na puste stoliki w poszukiwaniu porzuconego egzemplarza Timesa.
– No… tak. Byłem zajęty. Szkoła… no wiesz.
Zaśmiała się i dopiero wtedy spojrzałem na nią uważniej. Wyglądała trochę znajomo, ale to być może przez uniform.
– Daj spokój, przecież włóczyłeś się po Europie przez całe lato.
Tak?
– E tam, to był tylko tydzień w Niemczech.
Zaczęła przygotowywać zamówienie, lecz nie wiedziałem czyje. Nikt poza mną nie stał w kolejce.
– A więc co robiłeś przez resztę lata?
– Sporo pracowałem – powiedziałem, próbując przekrzyczeć dźwięk urządzenia do spieniania mleka.
– Pracowałeś? – Pokręciła głową i wyłączyła spieniacz. – Czy ty przypadkiem nie miałeś zostać do grudnia w Hiszpanii?
– No… plany się nieco zmieniły i…
– To dlaczego nie było cię w szkole w zeszłym tygodniu? Oddali twoją szafkę jakiemuś pierwszakowi.
Przesunęła filiżankę w moją stronę.
Nie mogłem się nawet poruszyć. Siedziałem bez ruchu i wpatrywałem się w filiżankę pełną płynu w kolorze czarnego marmuru, aż wreszcie zrozumiałem. Szafka oddana pierwszakowi oznacza… szkołę średnią. Europa… ostatnia klasa… pierwszy semestr w Hiszpanii, ostatnia klasa.
Ostatnia klasa… znaczy 2007 rok.
– Co jest, kurwa? – wyszeptałem pod nosem.
Jeszcze niedawno nie potrafiłem skoczyć trzy dni do tyłu, a teraz nagle znalazłem się w 2007? Potarłem zroszone kropelkami potu czoło. I przypomniałem sobie tę dziewczynę. Była jedną ze stypendystek w Akademii Loyoli.
Akademia Loyoli oznacza… moją szkołę średnią. Którą skończyłem. W 2008.
Ale najwyraźniej tutaj to się jeszcze nie zdarzyło.
– Jackson? Wszystko okej? – zapytała.
Znała moje imię, moją twarz. Przychodziłem tutaj kiedyś każdego dnia i zawsze płaciłem kartą, na której widnieją przecież moje dane. Chociaż to miało sens. Reszta tego gówna niezbyt. A może i miała, ale nie powinna. Dziewiętnastoletni ja nie powinien przebywać w tym samym czasie co mój siedemnastoletni ja. Pochyliłem się, by przypadkiem nie zemdleć. Jak się tutaj, cholera, dostałem?
– Przepraszam, muszę już iść… chciałem się tylko przywitać.
Podszedłem do drzwi i oparłem się o nie, próbując złapać oddech. Czy rok 2009 miał w ogóle kiedykolwiek miejsce? Nigdy, przez cały okres moich eksperymentów z podróżą w czasie, nie czułem się tak zdezorientowany. Tu i teraz wydawało się tak samo realne jak czas, z którego tutaj przeskoczyłem. Zaczęło się od bólu, zimnych potów, ciężaru w nogach, przyśpieszonego bicia serca.
Może spróbuję powrócić do swojego czasu i to naprawić? Przez głowę przelatywały mi różnorakie obrazy – spanikowana Holly, krwawiąca Holly, Holly upadająca na podłogę… nadal oddychająca Holly. Ale przez jak długo? I to była moja wina. Wszystko było moją winą. Zacisnąłem oczy, starając się stłumić płacz. Od paniki powstrzymywała mnie jedynie myśl o powrocie do mojej teraźniejszości.
Do trzydziestego października 2009 roku, który oficjalnie stał się najgorszym dniem w moim życiu. Oparłem się plecami o drzwi, a krople deszczu uderzały mnie w twarz. Zamknąłem oczy i starałem się myśleć jedynie o 2009 roku. I nagle poczułem znajome uczucie rozrywania na dwie części i nie potrafiłem się skoncentrować. Było już za późno. Udałem się w podróż w nieznane.