Читать книгу Burza - Julie Cross - Страница 9
ROZDZIAŁ II
ОглавлениеWTOREK, 4 SIERPNIA 2009, 11:57
Kiedy otworzyłem oczy, Adama już nie było, podobnie jak moich kolegów z pracy i dzieciaków. Nie pozostał ślad po okropnym wrażeniu rozrywania na dwie części, zastąpiło je uczucie niesamowitej lekkości, pojawiające się zawsze po skoku. Jakbym przebiegł kilka mil i nie odczuwał bólu w nogach.
Rozejrzałem się wokół. Miałem farta, wszyscy byli zajęci gapieniem się na zwierzaki i nie zauważyli, że zmaterializowałem się tuż za nimi. Całe szczęście nigdy nie musiałem się nikomu z tego tłumaczyć. Włączyłem stoper w zegarku i rzuciłem okiem na gigantyczną tarczę czasomierza umieszczonego nad głównym wejściem do zoo.
11:57. Blisko. Ruszyłem w stronę sklepu i wszedłem do środka. Dziewczyna za kasą była mniej więcej w moim wieku, może trochę starsza. Praktycznie leżała na kontuarze, podtrzymując głowę dłońmi. Gapiła się na ścianę.
Zawsze, kiedy zabieramy się za to nasze eksperymentowanie, muszę pamiętać o jednej bardzo ważnej rzeczy: w Hollywood nie mają bladego pojęcia o podróżach w czasie.
Poważnie.
Dobra, a teraz najdziwniejsze. Laska za ladą mogłaby walnąć mnie w nos, może nawet mi go złamać, ale kiedy powrócę do teraźniejszości, będzie jedynie nieco napuchnięty albo posiniaczony. Czemu nie złamany, zapytacie? To już zupełnie inna kwestia i nie mam pojęcia, jak to działa. Rzecz w tym, że… będę pamiętał uderzenie.
A gdybym to ja złamał jej nos i wrócił do teraźniejszości, dziewczyna i tak byłaby w jednym kawałku, no i w dodatku zapomniałaby o wszystkim, co się stało. Oczywiście dopiero teraz mam badać tę teorię (po raz kolejny) i… nie mam zamiaru jej bić. Obojętne, co zrobię, efekt będzie ten sam.
– Cześć – powiedziałem do niej – macie może… olejek do opalania?
Nawet na mnie nie spojrzała, tylko wskazała palcem ścianę po lewej. Podszedłem do półki, zgarnąłem cztery różne buteleczki i rzuciłem je na ladę.
– A więc… chodzisz na uniwerek czy…
– Wiesz, mógłbyś kupić te olejki gdzie indziej za połowę ceny – wypaliła.
– Dzięki za cynk, ale potrzebuję ich w tej chwili. – Oparłem się o kontuar tuż przy niej.
Natychmiast się wyprostowała i zaczęła nabijać na kasę moje zakupy.
– Cztery butelki? Poważnie?
No to tyle, jeśli chodzi o flirt.
– No dobra, wezmę jedną. Chyba nie dostajesz prowizji?
– Pracujesz z dzieciakami? – Spojrzała z pogardą na moją zieloną, służbową koszulkę.
– Aha.
Dziewczyna parsknęła i wyrwała kartę kredytową z mojej ręki.
– Naprawdę mnie nie pamiętasz, co?
Przez chwilę przetwarzałem w myślach jej słowa.
– No…
– Karen… siedziałam za tobą na ekonomii przez cały semestr. Profesor Larson powiedział, że jesteś bardzo niesystematyczny i musisz przyłożyć się bardziej do finansów. – Przewróciła oczami. – Czy to dlatego masz taką pracę?
– Nie.
I to akurat była prawda, nawet nie dostawałem pieniędzy za to, co robiłem. Zgłosiłem się jako wolontariusz, lecz nie miałem zamiaru jej tego mówić. Najwyraźniej już wyrobiła sobie o mnie zdanie.
– No więc… fajnie było cię znowu widzieć, Karen.
– Taa, pewnie… – mruknęła.
Szybkim krokiem opuściłem sklep. Skok z powrotem do teraźniejszości nie wymagał ode mnie takiego skupienia, jak ten do przeszłości. Zapewne wynikało to z tego, że i tak przed każdym kolejnym skokiem musiałem wrócić do swojego czasu. Adam nazywa teraźniejszość moją „bazą”. Po mistrzowsku opanował sztukę mówienia do mnie jak do głąba, żebym wszystko doskonale rozumiał. Ale najbardziej lubiłem jego baseballowe analogie. Mam nadzieję, że gdy wrócę, nie będzie się nade mną nachylała grupka nieznajomych, zafascynowanych moim katatonicznym stanem.