Читать книгу Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski - Страница 12
Tom pierwszy
XI
ОглавлениеNazajutrz rano, zaledwie przebudzonemu Cezarowi dano znać, że strażnik z wieży postrzegł na morzu od Ostii okręt zbliżający się śpiesznie, całemi wioseł i rozpiętego żagla siłami, ku brzegom Caprei. Nie wątpiono, że z Rzymu przynosi wieści, a Cezar natychmiast, skoro przybędzie, rozkazał ku sobie prowadzić posłańca.
Słońce było w połowie swojego biegu, gdy niecierpliwie oczekiwana łódź przybiła i do Jowiszowéj willi w skok pobiegł, przysłany od senatu Gracinus Lacon, dowódzca straży miejskich, którego Macron, sam oddalić się nie mogąc, wyprawił z wieścią do pana.
Do ciemnéj i umyślnie od światła osłonionéj izdebki, w któréj na łożu purpurą wysłaném, spoczywał Cezar, przywiedziono posła… Przykląkł, by ucałować rękę pańską… Mimo niecierpliwości, Cezar nie spytał o nic i sam nie począł rozmowy.
– Senat cię wita, Cezarze, jako ojca ojczyzny… – rzekł po chwili Lacon, któremu przyśpieszony chód oddech tamował. – Sejana głowę ci przynoszę…
– Biédny Aelius! – odparł, nie okazując po sobie uczucia, starzec. – Jakże się to stało?
– Macron przybył do Rzymu nocą – mówił Lacon – nikomu rozkazów twych nie opowiadając, prócz mnie i Memmiusa Regula… Piętnastego dnia Kalend Novembra zwołał senat do świątyni Apollina; Sejan przybył z pretoryanami i ujrzawszy posła twojego Cezarze, zdziwiony spytał, czyliby mu listów nie przyniósł? Na to przebiegły Macron, z uszanowaniem go powitawszy, na ucho mu szepnął, żeś ty, Cezarze, polecił zrobić go uczestnikiem twéj władzy trybuńskiéj, że listy ma na to do konsula i senatorów. Wszedł więc bezpiecznie zbrodzień i na twarzy jego widać było uśmiech zwycięztwa…
Macron tymczasem obrócił się naprzód do pretoryanów i dar im twój po tysiąc denarów na głowę ofiarował, oznajmując, że jest ich dowódzcą mianowany, po czém do Curyi wpadłszy, oddał listy i pretoryan do obozu zaprowadził. Jam naówczas, po ich odejściu, straże miejskie wkoło świątyni Apollina ustawił…
– I dobrześ uczynił! – rzekł Cezar chłodno – zasłużyłeś się Rzymowi.
– Sami już bogowie byli z tobą, Cezarze, przeciwko temu nikczemnikowi; widziano w téj chwili jasne płomię, chwilę na niebie błyszczące i zagasłe nagle jak jego życie… Już mu władzy trybuna winszowano, gdy Memmius Regulus listy twoje otworzył, Cezarze…
– Chciałem w nich jeden wyraz poprawić, gdyż nie tak go postawiłem, jak stać był powinien, ale Macron odjechał pośpiesznie – rzekł zimno Tyberyusz…
– Stopniami, gdy czytał Regulus – ciągnął daléj Lacon – rozjaśniały się twarze; potrzeba było widzieć jak pałały wdzięcznością ku tobie, gdy wyczytano wyrazy, potępiające przyjaciół Sejana, a nareszcie jego samego… gdy Rzym dowiedział się, że mu swe boskie obiecujesz ukazać oblicze…
Sejan zadrżał i blednął… odstąpili go wszyscy, cofnęli się, wyrzekli; został sam jeden, odgrodzony nagle od tłumu twoim wyrokiem. Potrzykroć zawołał nań konsul: – Zbliż się Sejanie – a uszy jego, odwykłe od rozkazów, nie pojęły i nie usłuchały… ażem ja go pochwycił za barki i moim oddałem żołnierzom.
Wnet Regulus kazał mu włożyć kajdany i zawlec do Mamertyńskiego więzienia. Aleśmy ledwie z nim wyszli w ulice, gdy lud radośnie zburzony zabiegł nam drogi, błogosławiąc ci, Cezarze, plwając i znęcając się nad nędznikiem.
– Lud! – uśmiechnął się Tyberyusz – lud plwa na każdego kogo w więzach widzi – mów daléj!
– Zerwano mu z głowy zasłonę, którą się okrył ze wstydu, – na Forum walą się jego posągi, wloką je powrozami do Gemonii, w Tybr rzucają oplugawione… Tak, ledwieśmy go przez zburzone tłumy żywego dociągnęli do więzienia.
– Biédny Aelius! – mruknął starzec – lecz po cóż mu się zachciało udawać Cezara?
– Senat zgromadził się zaraz w świątyni Zgody i osądził go śmierci godnym, poleciwszy spełnić wyrok bez odwłoki.
– Dałemże ja wyrok śmierci? – spytał Tyberyusz.
– Senat sam zażądał nań téj kary.
– Skłaniam głowę przed sądem jego… musi być sprawiedliwy! Opowiedz jak umarł?
– Plugawie! prosząc o życie… ciało powleczono do Gemonii, aby bogów przebłagać. Senat wierny, chciał ci okazać, jak się brzydził niewdzięcznikiem.
– A wotował dlań posągi? – rzekł Tyberyusz.
– Twéj woli, Cezarze, nie jemu – odparł Lacon – Senatus-consultem zabroniono płakać po Sejanie, kazano imie jego zetrzeć z pomników, postanowiono posąg Swobody wznieść w Forum.
– A straże pretoryańskie? – spytał pan.
– Była chwila zaburzenia, bolało ich to, że więcéj moim miejskim niż im ufano; rzucili się na miasto, aleśmy ich z Macronem ułagodzili i przywiedli do porządku. Poprzedzam Regulusa, który niesie od Senatu, z patrycyuszami, rycerstwem i ludem, powinszowania i dzięki.
– Powiesz mu niech do Rzymu powraca – zawołał Tyberyusz żywo – nie mogę ich przyjąć… Złamany chorobą, niedołęztwem starości, smutkiem, troską codzienną o Rzeczpospolitę, potrzebuję spoczynku… teraz nie pojadę do Rzymu; przybędę późniéj. Powiedz im, że czci nowéj, imienia ojca ojczyzny, nie przyjmę, że chcę nareszcie spokoju tylko i mam go prawo pożądać.
– Ale Rzym domaga się widzieć oblicze twoje, Cezarze…
– Późniéj – rzekł starzec cicho – złóżmy dziś tutaj ofiarę Fortunie zwycięzkiéj Cezara.
To mówiąc wstał z łoża.
– A dla was? – dodał ciekawie – nicże nie uczynił senat? – I spójrzał na Lacona badając.
– Macronowi i mnie chciano dać godność pretorów, Macron i ja odmówiliśmy jéj oba…
– Szkoda – zaśmiał się Cezar – choć kończy się na wschodach Gemonij, władza nie mniéj przeto smaczna!
– Jakież twe rozkazy?
– Powiesz im, żem chory, że nie przyjmę nikogo, nikogo widzieć nie chcę, że teraz nie mogę przybyć do Rzymu, a los rodziny Sejana w ręce senatu oddaję… Chcę spoczynku, wytchnienia, bom stary już i wycieńczony.
– Senat prosi twych rozkazów!
– Niech czyni co chce… Na bogi wielkie! jam już starzec bezsilny, słabemuż to cieniowi człowieka rozkazywać im i uczyć co czynić mają? Wracaj do Rzymu, powiedz, żeś słyszał milczenie moje, przerwane błaganiem o spoczynek… nic więcéj…
Chwilę jeszcze stał we drzwiach Lacon, ale zachmurzone oblicze pana i spuszczone uparcie oczy, zmusiły go odejść nareszcie. Pożegnał Cezara nie odzywającego się więcéj, podniósł zasłonę i wysunął się po cichu.
O kilkadziesiąt kroków w portyku, już nań Nerwa, Priscus, Atticus, Aster i Cajus Caligula, oczekiwali, niecierpliwi posłyszeć co zaszło w stolicy. Śmierć Sejana już ich była doszła przez ludzi, którzy Lacona przywieźli, i wielką, zwłaszcza w Cajusie, rozbudziła radość; on też piérwszy zbliżył się do dowódzcy straży z twarzą wesołą i powitał go, domagając się wieści.
Wkrótce po całéj wyspie opowiadano szydersko o zgonie, wczoraj na szczycie władzy stojącego, ulubieńca, i nikt nie zapłakał po upadłym.