Читать книгу W obronie Kory i wolności - Kamil Sipowicz - Страница 8

Оглавление

29 CZERWCA

Muszę opowiedzieć dokładniej, ze szczegółami, jak wyglądało wtargnięcie do naszego domu policji i celników 12 czerwca. Gdy usłyszałem w domofonie: „poczta, przesyłka”, powinien być to dla mnie sygnał ostrzegawczy, bo poczta najczęściej przychodzi do nas po południu. Ale byłem zaspany, zszedłem więc na dół i zobaczyłem tych ludzi. Pisałem już, że policjant nie pozwolił mi pójść do domu po klucz od furtki i przeskoczył przez płot, po czym napisał w raporcie, że odmówiłem mu otwarcia bramy. Nieprawda, nie odmówiłem, tylko po prostu nie miałem klucza. Zresztą bardzo dużo tendencyjnych zafałszowań na naszą niekorzyść napisał w raporcie ten policjant, o czym opowiem dalej. Kiedyś była Milicja Obywatelska, teraz jest Policja Antyobywatelska.

Kiedy te dziewięć osób weszło do naszego domu, poszedłem na górę. Kora jeszcze spała, obudziłem ją, mówiąc, że przyszła policja i celnicy. Policjantka stanęła przy Korze, która nawet nie mogła pójść po szlafrok. Wreszcie został jej podany, ale prośba, żeby policjantka się odwróciła, jak będzie go zakładać, nie została spełniona. Ja musiałem załatwić poranne potrzeby fizjologiczne w asyście policjanta, nie jestem przyzwyczajony, żeby to robić przy drugiej osobie. Chciałem natychmiast zadzwonić do prawnika. Policjant, ten sam, który przeskoczył przez płot, ma na imię Artur, nie pozwolił mi, powiedział, że zapewne poinformuję jakiegoś dilera, że u nas jest policyjny nalot. Podałem mu więc swoją komórkę i powiedziałem, że w spisie telefonów jest numer do Ryszarda Kalisza, on nie jest przestępcą, tylko prawnikiem i politykiem, niech więc sam do niego zadzwoni w naszym imieniu. Na to też się nie zgodził, a w raporcie napisał, że straszyłem go swoimi znajomościami z Ryszardem Kaliszem. Przez trzy godziny nie pozwolono nam skontaktować się z prawnikiem. To było łamanie naszych praw obywatelskich. Zwłaszcza że policjant nie określił, czy jestem o coś oskarżony, czy podejrzany. On był wyjątkowo nieprzyjemny wobec nas. Reszta, szczególnie policjantka i celnicy, byli w sumie zażenowani sytuacją, że musieli przyjść do takich ludzi jak my, a nie do przestępców, i starali się załagodzić nasz stres. Byli bardzo mili i zachowali się po ludzku, za co im dziękuję.

Sprowadzili psa do szukania narkotyków. Pies nic nie znalazł. Policjant powiedział, nie określając, o co właściwie chodzi, że zabierze mnie i Korę na komendę. Tłumaczyliśmy, że bardzo tego nie chcemy, bo nasza suczka Ramona musiałaby zostać sama, a bolończyki bardzo cierpią, a nawet umierają, jak zostają w samotności, dlatego Ramona zawsze i wszędzie nam towarzyszy. Potem Kora zeszła z tym policjantem na dół i w bibliotece, gdzie pracuję, policjant zauważył saszetkę z suszem. Kora mu ją podała. To był susz konopi indyjskich, które chciałem sfotografować do następnej książki. 2,83 grama. Leżał tam już jakiś czas, prawie o nim zapomniałem. Gdybym to ja, nie Kora, zszedł do biblioteki z policjantem, dzisiaj byłbym podejrzanym o posiadanie narkotyków. Kora o tym kompletnie nie wiedziała, ale policjant w swoim sprawozdaniu napisał rzeczy absurdalne, że gdy zapytał Korę, co to jest, ona mu odpowiedziała, że to marihuana, którą sobie sprowadziła z Kalifornii i chciałaby sobie zapalić. Kompletna brednia. Kora nawet wtedy jeszcze nie wiedziała o przesyłce do Ramony, w tym zamieszaniu jej o tym nie poinformowałem, oni też nie, więc nie miała pojęcia, dlaczego jest ta cała rewizja. W końcu, po kilku nieprzyjemnych godzinach powiedzieli, że zabiorą na komisariat tylko Korę.

Jeśli chodzi o przesyłkę zawierającą 60 gramów konopi zaadresowaną na naszego psa Ramonkę, to mogę powiedzieć, że jako osoby znane otrzymujemy setki bardzo dziwnych przesyłek, anonimów i listów. Nasiliło się to, gdy poparliśmy Janusza Palikota w jego wypowiedziach o Smoleńsku. Wokół znanych ludzi gromadzą się osoby niezrównoważone psychicznie, fani oraz wrogowie na śmierć i życie. Często dostajemy dziwaczne prezenty, które od razu wyrzucamy. Zdarzają się ludzie, którzy uważają, że są nami. Do tego stopnia się identyfikują, że własnym dzieciom nadają takie same imiona, jakie my nadaliśmy naszym. Ubierają się jak my itd. Nie wiemy, kto nam przysłał te 60 gramów. Może to była jakaś prowokacja po naszych wypowiedziach na temat depenalizacji i legalizacji marihuany. Może ktoś zazdrosny o sukces Kory w Must Be The Music. Może ktoś przez nią odrzucony. Sądząc po nienawistnych wpisach na niektórych blogach, istnieje duża grupa ludzi, która nas nienawidzi.

*

Od owego czerwcowego dnia tkwimy w stresującej, absurdalnej sytuacji. W Polsce posiadanie najmniejszej ilości marihuany może zrobić z człowieka przestępcę. Może, ale nie musi, sławetny artykuł 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii daje prokuratorowi możliwość odstępstwa od prowadzenia postępowania w takiej sprawie. Obawiam się, że w naszym przypadku chyba jednak tego nie zrobi, bo pewnie obawia się mediów i przełożonych. Za posiadanie 2,8 grama marihuany można otrzymać wyrok 2 lata więzienia, tyle samo, co za pedofilię i inne groźne przestępstwa. Absurd.

*

Dlaczego policja wzięła Korę, a nie mnie? Ponieważ Kora zauważyła u nas w bibliotece tę odrobinę suszu i im własnoręcznie przekazała, a po tym, jak pan Artur powiedział, że na policję zabierają nas dwoje, Kora strasznie się wystraszyła o Ramonę. Bardzo ją kochamy, uwielbiamy wręcz do przesady i dlatego też Kora sama pojechała na przesłuchanie na ulicę Kasprowicza (na marginesie, Kasprowicz był palaczem haszyszu). Bardzo nam zależało na tym, żeby media się nie dowiedziały o tym wydarzeniu. Oczywiście, ci wszyscy policjanci, celnicy, którzy byli na miejscu, zarzekali się, że oni są urzędnikami państwowymi, że im nie wolno przekazywać takich informacji, że na pewno media się nie dowiedzą. Niestety, kiedy Kora podjeżdżała na komendę, już stał tam dziennikarz RMF FM i natychmiast informacja przedostała się do mediów. Można z tego wysnuć oczywisty wniosek, że policja współpracuje z mediami.

*

Najmniejsza ilość marihuany może być powodem przesłuchania, rewidowania każdego człowieka w Polsce. Każdy może stać się ofiarą prowokacji. Tak jak do naszego psa wysłano marihuanę – nie wiadomo kto, nie wiadomo skąd – tak samo można by ją wysłać do kota pana Kaczyńskiego. Do wszystkich polityków, księży, biskupów. Do premiera. Ciekaw jestem, czy wtedy policja i celnicy też tak skocznie i z ochotą przeskoczyliby przez płot o świcie i nie pozwolili skontaktować się z prawnikami. Już widzę dzielnego policjanta Artura, jak odmawia Donaldowi Tuskowi skontaktowania się z adwokatem.

*

W związku z tą całą aferą ramonową, jeśli cokolwiek się pojawi w prasie na temat marihuany, przyjaciele zaraz mnie o tym informują. Wczoraj Zbyszek Mach przysłał mi e-mailem artykuł, który przetłumaczył dla dziennika Polska The Times. Tekst ukazał się dziś: Prezydent, który kochał palić trawkę. To o Baraku Obamie, który w czasach swojej młodości na Hawajach palił ogromne ilości marihuany i to wcale nie z powodu nieszczęśliwego życia, jak pisał w swojej biografii w 1995 roku, tylko wręcz przeciwnie. Grupa chłopców, która z nim paliła marihuanę, to byli dobrzy uczniowie i szczęśliwi, zadowoleni z życia ludzie. Dziś piastują bardzo wysokie stanowiska w Ameryce. Z książki Davida Maranissa The Story, opowieści o życiu Baracka Obamy, wynika, że Obama nie tylko palił trawę, ale wyznaczał własne ceremoniały palenia. Przykład: rozwijał technikę maksymalizowania kopa z każdego pociągnięcia jointa, który podczas palenia przechodził z rąk do rąk. Totalne wchłonięcie dymu, w skrócie TW, polegało na przetrzymywaniu dymu w płucach przez określony czas, aby doszło do całkowitego wchłonięcia przez układ krwionośny. Zbyt szybkie wypuszczenie dymu było karane ominięciem jednej kolejki. Młody Obama miał być też pionierem techniki zwanej „głową o sufit”. Zapalano skręta i szczelnie zamykano wszystkie okna w busie. W ten sposób nie marnowano ani grama cennego dymu. Członkowie Choom Gang siedzieli w busie aż do czasu, gdy wciągnęli wszystkie resztki dymu krążącego jeszcze pod sufitem. Jednak na tym nie kończył się entuzjazm Obamy wobec magicznego zioła. Maraniss twierdzi, że czasem, gdy skręt krążył od jednego do drugiego z wtajemniczonych członków klubu, obecny prezydent potrafił czasem wskakiwać poza kolejnością, krzycząc „intercept it” (w wolnym przekładzie: odbijany) itd.

Ostatnie sondaże wskazują, że 56–61 procent Amerykanów chce, aby marihuanę w pełni zalegalizować, a sprzedaż obłożyć podatkiem. Rośnie oburzenie i gniew z powodu ogromnych wydatków na nieskuteczną walkę z meksykańskimi kartelami narkotykowymi, podczas gdy legalizacja miękkich narkotyków puściłaby dilerów z torbami w ciągu jednej nocy.

W Polsce również większość polityków, których spotykam, przyznaje, że palili marihuanę. Nie będę wymieniał ich nazwisk, żeby nie zaszkodzić. Wymienię jedno, Barbary Labudy, której działalność i upór niestety doprowadziły do dzisiejszego stanu prawnego. Donald Tusk też palił i nie wierzę, żeby ktoś z mojego pokolenia nie używał marihuany, więc nie wiem, skąd się bierze ta potworna obłuda, w rezultacie której staliśmy się ofiarami policyjnego nalotu. Zresztą zewsząd słyszę, nawet od ludzi związanych z wymiarem sprawiedliwości: „Panie Kamilu, robię sobie wypad na weekend do Amsterdamu, spokojnie tam sobie palę, a po powrocie do Warszawy udaję świętoszka”.

W obronie Kory i wolności

Подняться наверх