Читать книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - Страница 10
VII. KASZTAN I RUDA
ОглавлениеRuda w towarzystwie nierozłącznej z nią obecnie Kasztan, nie inaczej, oraz idącego w pewnej odległości robota Ugiera, przedzierała się przez leśną gęstwinę. Zaś żmudna droga wiodła do drewnianego pałacu na audiencję u Malachitowego Króla.
Z kolei Umbra, Perlis, Ekru i Srebrna zostali na polanie przy wielkim posągu wiły, który miał zarazem stanowić grób Zieleni – tak w każdym razie twierdziła Rybia Twarz. Jednakże Ruda wcale nie była co do tego taka przekonana i podejrzewała, że srebrzysta dziewczyna zwyczajnie wyrzuciła truchło wiły gdzieś w lesie, a wszystkim pozostałym wciskała szary kit. Trudno jej było bowiem dać wiarę w szczerość intencji i dobrą wolę Srebrnej nawet w odniesieniu do pochówku Zieleni. W końcu sama widziała, jak z zimną krwią poderżnęła jej gardło. A zrobiła to z taką swobodą, zupełnie jakby kroiła zielone jabłko. Lecz przecież wiedziała, że swym czynem sprowadzała na inną istotę śmierć!
Śmierć… – zadumała się nad tą kwestią nieco dłużej Ruda. Dopiero ostatnio z trudem, ale dotarło do niej, że w bitwie o port rzeczywiście zginęły żywe istoty. Do tej pory swą szpadę za pasem, czy sterczące tam pistolety, traktowała raczej, jak budzące respekt zabawki, a nie śmiercionośne narzędzia. I w zasadzie całą tę awanturę o port odbierała, jako ekscytującą zabawę. Ale zabijanie się nawzajem? Chociaż sama osobiście, poza ropniakami, nikogo nie uśmierciła, potrzebował dłuższego czasu, aby ten temat przetrawić.
Podobnie początkowo nie łatwo jej było się oswoić z towarzystwem Kasztan w nowej roli, mianowicie jej nierozdzielnej i drugiej połówki. Aż do śmierci Zieleni nawet nie rozważała sytuacji, w której mogłyby jednocześnie egzystować w dzielonym przez siebie ciele. Lecz wtedy coś się zmieniło. A może była to po prostu konsekwencja infekcji krwią wiły na Płonącej Polanie, która to krew zieleniła się teraz w ranach przedstawicielki republiki? Prosta odpowiedź nie istniała. Wszak swoista symbioza i koegzystencja z Kasztan w praktyce okazywały się być niezwykle nęcące. Ponieważ co prawda trzeba było się dzielić częścią ciała, a nawet całą jego połową, ale za to samo ciało wyraźnie na tym zyskiwało. To znaczy, zyskiwało wtedy, gdy współpraca przebiegała zgodnie. Zaś w tym względzie Kasztan i Ruda czyniły imponujące postępy.
Te z kolei mogły się okazać kluczowe w nadchodzącej wyprawie powietrzno-morskiej na daleki wschód, która, co to dużo mówić, zapowiadała się niezwykle ekscytująco. Na pewno zaś bardziej atrakcyjnie niż powrót do odrabiania lekcji w Beżewie pod surowym okiem matki. Przez co w mniemaniu Rudej ostatecznie mogła ona przełknąć nawet taką alabastrowo-szarą żabę, iż wyprawa odbędzie się z inicjatywy Ekru, a pod przewodnictwem Rybiej Twarzy. Jednak sama wciąż nosiła na głowie piracką czapkę, więc szczerze brała pod uwagę wszczęcie po drodze buntu, mając wparcie Kasztan, Umbry oraz Ugiera, a może również Perlisa. Lecz zanim zadba o odpowiedni transport i opuści na dłużej Wielką Puszczę, zdecydowała się jeszcze uporządkować własne sprawy w zielonym lesie. I dokładnie w tym celu przybyła właśnie na królewską audiencję.
*
U wejścia do Drzewnego Pałacu Kasztan się zafrapowała. Albowiem ta majestatyczna budowla, okupiona życiem niezliczonych drzew, bez udziału w budowie mahoniowych bliźniaków, wyglądała, jakby miała się zaraz rozsypać w drzazgi. Dobudowane trzy piętra były krzywe i tak, jak jedno wystawało za bardzo w lewą stronę, tak drugie przechylało się w prawą. Zaś trzecie miało nierówny sufit. Do tego w wielu miejscach z wyższych kondygnacji budowli wystawały belki, a okna prezentowały się, jako nieforemne figury geometryczne. Całość mieniła się też niechlujną kolorystyką, gdzie większe partie pałacu porastał oliwkowy mech, ale dało się też zauważyć kępki szmaragdowej trawy, w szczególności na okiennych ramach. Ponadto w nierównościach ścian wiły sobie seledynowe gniazdka pistacjowe w swej barwie ptaki.
Po takich oględzinach Kasztan niemal zdecydowała się zawrócić z progu pałacu, żywiąc obawę, że ten może zaraz na nią runąć. Jednak pomna tego, że obecnie dzieliła ciało z Rudą, postanowiła iść dalej. Ponieważ jej nagły zwrot prawą nogą, podczas gdy lewa kroczyłaby ciągle naprzód, niewątpliwie skończyłby się bolesnym upadkiem kasztanowego ciała. I kto wie, być może nawet na jego prawą stronę, co byłoby bolesne głównie dla Kasztan. Dlatego pomaszerowała dzielnie aż przed oblicze skwaszonego monarchy.
Ten siedział jakby skurczony na drzewnym tronie, przypominając swą postawą drzewo z zapadłymi ku pniakowi gałęziami. Do tego zasiadał w obstawie swej uszczuplonej o poległego Tygryzatora świty. Tak zwanej przez Rudą – bandy kuriozum. Kasztan dłuższą chwilę powiodła wzrokiem, a ściślej prawym okiem, po dumnym obliczu Hipciokryzji, robiącej najwyraźniej dobrą minę do złej gry. Potem jej spojrzenie spoczęło kolejno na zwieszonej nisko szyi Żyrafona, przygarbionej sylwetce Aliarogantora, który stracił w boju druha. Na koniec kasztanowa dziewczyna popatrzyła na zalęknione dwórki, mianowicie pozbawioną biżuterii Lewkonię oraz towarzyszącą jej postawną Słoninę. Wtedy też, jakby sam do siebie, burknął pod nosem Malachitowy Król:
– Przeklęta blada siostra, powinnam się była tego po niej spodziewać… – A zaraz, jak wyrwany z transu, władca obrzucił rozbieganym wzrokiem przybyłych gości. Odchrząknął w dłoń, czyniąc to już w dystyngowany sposób z typową sobie arystokratyczną manierą. Zastukał laseczką w nieoheblowany parkiet i śpiewnym głosem rzekł: – Witajcie, o… przegrani. Miło, iż wreszcie zawitaliście w me drewniane progi. Zatem… co teraz radzicie w obliczu poniesionej klęski, hm?
– Powinniśmy się poddać – odparła swobodnie Kasztan.
– Będziemy walczyć do upadłego! – ripostowała Ruda.
– Aha… – mruknął pod nosem monarcha zdezorientowany sprzecznymi sugestiami, za to płynącymi z brązowych ust jednej osoby. Skonsultował się szeptem z Hipciokryzją i od tej pory to ona przejęła pałeczkę w debacie, zadziornie zapytując:
– Czy poza rozbiciem leśnej armii także dowodząca nią kasztanowa istota doznała uszczerbku na stabilności swego umysłu? Albowiem słyszymy, że nie potrafi zająć jednoznacznego stanowiska w sprawie.
– Ależ skądże… – oznajmiła pojednawczo Kasztan.
– Jak najbardziej! – potwierdziła przekornie Ruda i wypięła dumnie lewą pierś.
– Rozumiem… – Kobieta z głową hipopotama poczuła się na dobre skołowana uzyskanymi odpowiedziami. Niemniej w obliczu władcy postanowiła trzymać fason. W związku z tym zmieniła taktykę i zamiast zadawać kolejne pytania, zasugerowała: – Szybka odbudowy armii i kontratak na wroga celem odbicia utraconych ziem. Oto wola naszej Lesistej Malachityczności.
– Dość ryzykowne.
– Samobójcze.
Tym razem ku uciesze Hipciokryzji uzyskała ona dość zgodne stanowisko przedstawicielki republiki. Przez co wyraźnie podbudowana sukcesem dyplomatycznym ozdobiła swą hipopotamią twarz szczerym uśmiechem. Jednak zaraz zdała sobie sprawę, że brakiem przyzwolenia na atak właśnie podważona została wola monarchy, więc jej uśmiech był zdecydowanie nie na miejscu. Wobec tego szybko ściągnęła monstrualne wargi i znowu zagaiła:
– To może istoty z zachodu w służbie Wielkiej Puszczy zdradzą nam swoje obecne plany, hm?
– Zamierzamy ratować anioły. – Kasztan zakwitła ujmującym uśmiechem. Ale ten zarysował się tylko na prawym kąciku brązowych ust. Przez to ów pogodny w zamierzeniu grymas wyszedł nader niezręcznie. Szczególnie gdy za sprawą Rudej lewa część brązowego lica przybrała hardy wyraz, a jego właścicielka ostro oświadczyła:
– Zadbamy o to, aby nasz wspólny alabastrowy wróg z północy nie urósł za bardzo w siłę. Dlatego wyruszamy na wschodni archipelag wysp i na tamtejszym froncie będziemy kontynuować morderczą walkę w imię Wielkiej Puszczy! Wszak w tym celu potrzebujemy leśnych zasobów.
– Jakich konkretnie…? – zainteresowała się, choć wstrzemięźliwie, dyplomatka.
– Drobnostka, wystarczy dobre słowo, poradzimy sobie – stwierdziła rezolutnie Kasztan, co podkreślone zostało niedbałym machnięciem prawej ręki, po czym za sprawą Rudej z brązowych ust popłynęła cała litania życzeń:
– Będziemy potrzebowali stada łosi, aby zaciągnąć na Płonącą Polanę nasz sterowiec. Do tego musicie dać nam te latające i zagazowane purchawki na czterech łapach.
– Karambuchy – podpowiedziała Kasztan.
– Karambuchy, właśnie – zgodziła się Ruda. – Chcemy tych purchawek naprawdę dużo oraz same największe okazy. Oczywiście niezbędne będą też całe kontenery świeżych owoców, jako prowiant i beczki z wodą pitną. Jeżeli zaś pogorszy się pogoda i spadnie deszcz, to małpy muszą trzymać nade mną parasol, bo dłuższy czas będę miała lewą rękę pełną roboty. Ponadto mile widziana byłaby dostawa twardego drewna, mocnych lian oraz zwierzyńca, który nauczył się już ten surowiec obrabiać. Tak… – zadumała się Ruda… – to chyba na dobry początek z grubsza tyle, aby postawić się Alabaster i sprawić, że Wielka Puszcza nie stanie się wkrótce Małą Puszczką, a potem całkiem zniknie pod alabastrową nawałą.
Po przedstawieniu tej oferty Hipciokryzja nachyliła się nad Malachitowym Królem. Następnie zrobiła przy swej hipopotamiej skroni kilka kółek wskazującym palcem, sugerując obrazowo, że wypowiadająca się kasztanowa osoba nie cieszyła się psychicznym zdrowiem. Z kolei leśny monarcha westchnął tak ciężko, aż wydyszał z ust zieloną mgiełkę, po czym znużonym głosem oświadczył:
– Kasztanowa istota dostanie wszystko, czego żąda. Aczkolwiek zaznaczam, że po poniesionej porażce tym razem kategorycznie oczekuję sukcesu. Zaś najmilej widziana byłaby na drzewnej tacy głowy mej bladej siostry, Alabaster. To jest… – zająknął się – Po prostu Alabaster…
– Zrobimy, co w naszej mocy, Wasza Lesistość. – Kasztan ukłoniła się z gracją. A zaraz gwałtownie się wyprostowała, kiedy Ruda wypaliła:
– Wyluzuj, leśny króliku, damy radę! – Puściła władcy lewe oko. Potem okręciła się na pięcie i zadowolona, że postawiła na swoim, a Kasztan jej w tym nie przeszkodziła, także w wykonaniu zgrabnego piruetu, w obstawie robota Ugiera ruszyła w powrotną drogę.
*
W nadchodzące dni, jak również noce; Ruda, Kasztan, Ugier oraz mahoniowi bliźniacy, mając do pomocy zastępy i zasoby Wielkiej Puszczy wzięli się do naprawy sterowca. Główne prace prowadzone były w okolicach Płonącej Polany, gdzie istniała już spora infrastruktura w tym tartak i bite drogi. Choć po pierwszych testach sterowca z udziałem monstrualnych purchawek z gazem lżejszym od powietrza, Ruda utwierdziła się w przekonaniu, że siłę nośną powietrznego środka transportu można było znacząco wzmocnić. W konsekwencji zaś będzie on w stanie unieść o wiele większy ładunek niż do tej pory.
Idąc tym tokiem rozumowania, Ruda zarządziła niebawem śmiały wypad na drugi kraniec Wielkiej Puszczy. Bowiem w przynależnej jej lewej części brązowej głowy już jakiś czas temu zrodził się iście demoniczny plan godzien wręcz najmroczniejszej istoty z Centralnej Czeluści. Teraz natomiast zamierzała wcielić go w życie.
Otóż odrestaurowany już sterowiec miał polecieć w okolice utraconego portu. Tam Ruda postanowiła przejąć najprawdziwszy statek. Lecz nie chciała nim bynajmniej pływać, a za pomocą zestawu lin oraz haków opuszczonych ze sterowca, pragnęła unieść okręt. Potem obwiązać go lotnymi karambuchami i zawiesić pod cylindrem w miejsce dotychczasowego kosza. W ten sposób przedstawicielka Kasztanowej Republiki oczyma wyobraźni już widziała samą siebie, jako pirackiego herszta przestworzy. Czy coś, cokolwiek, mogło brzmieć bardziej imponująco i ekscytująco zarazem?
Zachowawcza Kasztan była oczywiście sceptyczna wobec takich planów i przede wszystkim przeciwna zuchwałej kradzieży do tego obarczonej pewnym ryzykiem. Ugier dyplomatycznie wstrzymał się od głosu, nie chcąc się nikomu narazić, po czym zagłosował jednocześnie za, jak i przeciw. W końcu posiadał dwie mackowate ręce, których właśnie w tym celu użył. Podobnie para mahoniowych bliźniaków wyjątkowo nie mogła dojść do konsensusu, gdzie Mahoń poparł Rudą, a Mahoniowy Kasztan.
Tak oto ostateczna decyzja spoczęła nieoczekiwania na barkach Perlisa, którego Ruda wspaniałomyślnie przyjęła w poczet Spiżowej Braci. Zaś uczyniła to przewrotnie dokładnie z tą myślą, aby uzyskać wymagany głos. Przecież nie na darmo należała do zacnego rodu de Bruton i dyplomatyczne zagrywki rodem z Senatu nie były jej obce. Przez to już od pewnego czasu urabiała odpowiednio Perlisa.
I nie inaczej, tym śmiałym manewrem uzyskała stosowne poparcie. Ponieważ alabastrowy młodzieniec aż się palił, aby utrzeć nosa swym alabastrowym ziomkom, z którymi się skonfliktował. Co prawda wobec takiego obrotu sprawy Kasztan nalegała, aby do Spiżowej Braci dokooptować jeszcze Srebrną. Lecz Ruda szybko wybiła jej ten pomysł z prawej części jej brązowej głowy. Mianowicie przypomniała, że obie nienawidziły Rybiej Twarzy za zabójstwo Zieleni, więc jej przynależność do paczki nie miała racji bytu.
Kasztan zaaprobowała taki punkt widzenia. I tak w ciemny nów para mahoniowych bliźniaków przyczaiła się ze sterowcem w gęstych konarach drzew na skraju portu. Mieli oni wyczekiwać pohukiwania sowy z okolicy molo, co będzie znakiem, że zacumowany przy pomoście statek został opanowany i czas podpiąć go do sterowca. Przy czym razem z bliźniakami pozostał też Ugier, bo ze swoimi metalowymi elementami w ciele potrafił być nader hałaśliwy, a w planowanej akcji klucz do sukcesu stanowiła dyskrecja.
Dyskrecja i odrobina sprytu, rzecz jasne. Dlatego pod osłoną nocy, skonstruowaną zawczasu łódką, do portu zawitała ostatecznie kasztanowa dziewczyna pod postacią Rudej i Kasztan oraz Perlis. Ten ostatni ze swoją bladą cerą, równie jasnymi włosami i alabastrowym strojem gwardzisty do złudzenia przypominał jeźdźca gryfów. Za takiego też miał się podać pilnującemu mola srebrzystemu strażnikowi, sugerując, że teraz to on popilnuje pomostu.
Zatem w toku realizacji planu na dobry początek łódka zacumowała po cichu przy brzegu już w ramach ogrodzonego palisadą portu. Zaś Perlis ruszył samotnie na molo, podczas gdy przedstawicielki republiki przycupnęły niewidoczne przy swoim środku transportu. Stąd bacznie obserwowały, jak młodzieniec podchodzi do srebrzystego wojownika i się z nim wita. Lecz ku ich wielkiej konsternacji, strażnik z północy nie zszedł z pomostu, jak zaplanowano. Za to wyglądało na to, że został przez Perlisa ułożony na deskach do snu. Choć Kasztan i Ruda zaraz we wspólnym gardle z trudem przełknęły ślinę, zdawszy sobie sprawę, że młodzieniec zafundował wojownikowi zapewne wieczny sen sztyletem, wielce naginając pierwotny plan.
Jednakże teraz nie było już odwrotu. Nieco zdenerwowane dziewczyny wyszły zza osłony i przygarbione niebawem stanęły w jednym ciele koło Perlisa. Ten akurat ostrożnie, aby nie narobić plusku, opuszczał ciało srebrzystego wojownika prosto do wody. Z kolei Kasztan z Rudą odwróciły wzrok, zupełnie jakby nie chciały mieć z tym morderstwem nic wspólnego i po rampie weszły na pokład zacumowanego statku. Tutaj jednocześnie odetchnęły z ulgą, po czym wzięły się za podnoszenie kotwicy. Czyniły to w momencie, kiedy Perlis odwiązywał cumy.
Wkrótce wydawało się, iż nie pozostało już nic innego, jak tylko namiętnym pohukiwaniem przyzwać tu mahoniowych bliźniaków ze sterowcem. Lecz wtedy Ruda odniosła wrażenie, że doszedł ją ludzki głos z jednej z kajut na górnym pokładzie. Poszła tam zaintrygowana, a siłą rzeczy towarzyszyła jej zaniepokojona Kasztan. Dziewczyny uchyliły skrzypliwe drzwi i zajrzały niedyskretnie do środka. Zaskoczone dostrzegły na wąskiej koi baraszkującą parę w miłosnych uściskach, a równocześnie same zostały zauważone.
– Bardzo przepraszamy, już wychodzimy – pisnęła zmieszana Kasztan.
– Ależ nie przeszkadzajcie sobie. Wszak wszyscy jesteśmy tu dorośli. – Ruda dla odmiany bezczelnie się uśmiechnęła, czyniąc to lewym półgębkiem i wprawiając kobieco-męską parę w zakłopotanie.
Pierwsza zareagowała srebrzysta kobieta i w pośpiechu zaczęła się ubierać. Kasztan patrzyła zawstydzona, jak w świetle zawieszonej na ścianie pochodni zakładała na nagie ciało kolejne warstwy ubrań ze skór oraz futra, pomagając sobie dłonią pozbawioną palca. Zaraz za nią na deski pokładowe zeskoczył alabastrowy mężczyzna i także przywdziewał ubranie. Natomiast do kasztanowych dziewczyn z ulgą dotarło, że najwidoczniej nakryły parę skrytych kochanków, którzy pragnęli swe uczucie zachować w tajemnicy, przez co bynajmniej nie zamierzali wszczynać alarmu. Dzięki temu wraz z wyjściem cichaczem nakrytej pary na twarzy przedstawicielki republiki zagościł błogi spokój. Ażeby odsapnąć, Kasztan z Rudą same weszły do kajuty, po czym oparły się plecami o ścianę.
Gdy wtem, gdzieś z głównego pokładu, dobył się stłumiony kobiecy krzyk, a potem jakby odgłosy walki. Wystraszone dziewczyny czym prędzej wyskoczyły na zewnątrz pomieszczenia. Ukazał im się drastyczny widok zasztyletowanej kochanki oraz Perlisa tarzającego się po pokładzie z alabastrowym mężczyzną.
– Zabijcie go – wycharczał młodzieniec. Na co Ruda wyciągnęła szpadę i w momencie, kiedy jeździec gryfów znalazł się na Perlisie, przystawiła mężczyźnie czubek broni do pleców. Jednak na jej lewej dłoni spoczęła powstrzymująca ją prawa ręka w kolorze brązu.
– Nie chcemy zabijać – szepnęła z przejęciem Kasztan.
– Masz rację… nie tak to miało wyglądać – zgodziła się po chwili wahania Ruda i cofnęła uzbrojoną dłoń. Wtedy Perlis zdołał przerzucić przeciwnika na bok, uwolnił swoją rękę i zasztyletował mężczyznę.
– To okropne… – jęknęła Kasztan.
– To konieczne… – wydyszał nad trupem Perlis. – To nasi wrogowie, których musimy eliminować – dodał obojętnie, choć jego oczy płonęły nienawiścią.
– My nic nie musimy. A ty jesteś jeszcze gorszy niż Rybia Twarz – syknęła Ruda, gdzie porównanie do Srebrnej miało w zamyśle stanowić największą obelgę. Następnie niepocieszona bęcnęła tyłkiem na pokład. Zdała sobie bowiem sprawę, że planowana kolejna zabawa, która miała jej dostarczyć po prostu licznych wrażeń, zaowocowała aż trzema trupami. To rozczarowywało.
Lecz zaraz odrzuciła od siebie smętne myśli i ułożyła palce dłoni przy ustach tak, aby wydobyć z siebie pohukiwanie sowy. Albowiem „tryby machiny puszczone zostały w ruch” – jak mawiał dziadek Ugier. Zatem pomimo niefortunnych splotów okoliczności należało dalej realizować podjęte przedsięwzięcie i zmierzać do celu choćby po trupach:
– Hu… huuu…