Читать книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - Страница 6
III. BURSZTYN ORANŻ I OZŁON
Оглавление*Kilkanaście tygodni księżycowych przed Bitwą Dnia i Nocy*
– „Złota siostra wejdzie w mrok, by rozświetlić Srebrnej krok”. Naprawdę ładnie brzmi, nie uważasz? – zaszczebiotała słodko królewska córka i opromieniona uśmiechem popatrzyła na towarzyszącą jej przyjaciółkę, baronową Bursztyn. Ta poprawiła własne złociste loki, a potem jaśniejsze o barwie słońca na głowie Złotej. Następnie pogodnie do niej przemówiła:
– Z premedytacją zabrałam cię na konną przejażdżkę właśnie na kanarkowe łąki. Chciałam pokazać ci ten kamień z jaskrawymi napisami w starym języku. W końcu jesteś złotą siostrą… siostrą księcia Złotego. Więc pomyślałam, że cię to może zainteresuje.
– Tak jak ciebie mój przyrodni brat. – Księżniczka poszerzyła złocisty uśmiech i pogroziła przyjaciółce palcem ozdobionym złotymi obrączkami. A wobec zafrasowanej miny baronowej, spoważniała i z troską dodała: – Przepraszam, nie chciałam. Wiesz, że szanuję twoją miłość do mego brata. Jednakże jego serce wciąż jest otwarte na uczucie i zarazem wolne od niego do jakiejkolwiek kobiety, nic na to nie poradzę.
– Owszem, mogłabyś… – westchnęła Bursztyn i nieco cierpko stwierdziła: – Wystarczyłoby z twoich złocistych ust jedno słówko twemu ojcu, a wyswatałby mnie z twoim bratem. Król niczego by ci przecież nie odmówi oraz uwierzył, że przemawia przez ciebie czysta światłość. I… w sumie miałby rację. Sama wiesz, że Złoty byłby przy mnie szczęśliwy.
– Oczywiście, nie wątpię – zgodziła się Złota, pocałowała przyjaciółkę w policzek i wyszeptała jej słodko do ucha: – Zaniosę modlitwy światła oraz pomyślności w intencji rozkochania się Złotego właśnie w tobie, kochana. Ale nigdy nie będę nakłaniać nikogo, aby związał się z drugą osobą bez uczucia słonecznej miłości – powiedziawszy to, ucałowała Bursztyn w drugi przypudrowany na złoto policzek i z sympatią spojrzała jej w oczy.
– Dziękuję, Wasza Świetlistość, za intencjonalne modlitwy, kolejne – burknęła niepocieszona baronowa, po czym wskazując na parę złocistych rumaków, zasugerowała: – Wracamy już do pałacu? Niedługo zacznie zachodzić słońce.
– Otóż… nie tak prędko – uśmiechnęła się ujmująco Złota. Rozświetliła swe oczy i zwróciła do góry dłonie, które zajaśniały intensywnym światłem. Wówczas również tarcza słoneczna na niebie uległa rozjaśnieniu, jakby jeszcze zwiększając swą objętość.
– Jak ty to robisz…? Ciągle mnie to zdumiewa – oznajmiła z nieskrywanym podziwem, ale i zazdrością Bursztyn. Zaraz jednak wzruszyła ramionami okrytymi szafranowymi koronkami cytrynowej sukni i rezolutnie rzuciła: – Teraz rzeczywiście nie musimy się spieszyć do domu, więc możemy tam podążać spokojnie kłusem.
– Jak sobie życzysz. – Złota dała się podsadzić gwardziście, jednemu z siedmiu, którzy towarzyszyli kobiecej parze w przejażdżce.Niebawem królewska córka zrównała złocistego rumaka ze złotym wierzchowcem baronowej i z końskich grzbietów arystokratyczne damy kontynuowały beztroską pogawędkę:
– Pogodowi wieszcze zapowiadają na nadchodzące dni ciepłe słońce oraz bezchmurne niebo. Może więc przyjedziemy w te okolice także jutro? – zapytała Bursztyn, rozglądając się po kanarkowych łąkach, gdzie niepodzielnie królowały złociste kwiaty, a pośród nich rozchodziły się trele miodnych kanarów.
– Niestety nie będę mogła ci towarzyszyć. Może weź ze sobą lady Pomarańczę – zasugerowała Złota.
– Tylko nie Pomarańczę. Nie mogę po prostu tego znieść, jak wszędzie chodzi za twoim bratem, naprzykrza mu się i w ogóle. A te jej niewybredne żarty rodem z pospólstwa? Daj spokój… – Zdegustowana baronowa wywróciła do góry bursztynowe oczy. A spoglądając z ukosa na księżniczkę i marszcząc brwi, jeszcze markotnie dopytała: – Na pewno nie znajdziesz dla mnie czasu?
W odpowiedzi Złota posłała jej kolejny słodki uśmiech i rozkładając wymownie ręce, przymilnie oznajmiła:
– Naprawdę jestem jutro zajęta. Od rana będę rozdawała złocisty chleb biedocie. Plony były nader obfite, spichlerze są pełne ziarna i żywności mamy w królestwie sporą nadwyżkę. Zaś po południu udzielam znaku słońca chętnym mieszkańcom stolicy. Z kolei wieczorem mam zaszczyt prowadzić chór światła i tańczyć w kaplicy Jedynego Słońca.
– Ostatnio to twój standardowy rozkład zajęć prawie każdego dnia. Nie zbrzydło ci jeszcze… to świecenie? – zadrwiła nieco Bursztyn. A zanim doczekała się odpowiedzi, sama ciągnęła dalej: – W takich okolicznościach, skoro przedkładasz towarzystwo żółtego motłochu nad moje, spędzę ranek na przymierzaniu nowych strojów, które raczyłam ostatnio kupić, a jeszcze nie miałam ich na sobie. Później odwiedzę port. Podobno lada dzień mają przybić statki kupieckie z Oazy Sfinksa i w sprzedaży pojawią się egzotyczne świecidełka w kolorze błękitu rodem z samego przeklętego południa. Nie przepuszczę takiej okazji. Zaś na koniec dnia… – Baronowa zawiesiła głos i melancholijnie zakończyła: – powitam, również w porcie, wuja Tycjana. Właśnie wraca z republiki, gdzie zabawił wyjątkowo długo i należy go po powrocie stosownie ugościć. Jakby nie patrzeć to teraz moja najbliższa rodzina.
– Wciąż łączę się z tobą w bólu z powodu twej wielkiej starty. – Złota położyła krzepiąco dłoń na ręku przyjaciółki.
– W wypadku na morzu zginęła nie tylko moja, ale i twoja matka – zauważyła Bursztyn.
– To prawda, ale w jakiś sposób ciągle odczuwam jej obecność w promieniach słońca. Więc jest tak, jakby towarzyszyła mi prawie cały czas.
– Osobiście tak nie potrafię – zamyśliła się baronowa, po czym już całkiem swobodnie dodała: – Zostawmy przeszłość tam, gdzie jej miejsce. Ja w każdym razie swoje łzy już wypłakałam i teraz zamierzam czerpać z życia garściami. A w jakim sposób, to dopiero co raczyłam ci wspomnieć.
– Cudownie – skwitowała ponownie rozpromieniona Złota.
– Co jest w tym niby dla ciebie takiego cudownego? – zainteresowała się zupełnie poważnie Bursztyn.
– Ależ wszystko! – Królewska córka w szczerym zachwycie wyrzuciła w górę ramiona. Jej przyjaciółka popatrzyła na nią z pewną zazdrością i zapytała:
– Dlaczego taka jesteś?
– Jaka?
– Przecież wiesz… dobra, świetlista, zawsze uśmiechnięta, życzliwa. Słowem… szczęśliwa cokolwiek by się nie działo.
– Ponieważ… – Złota powiedziała jakby w tajemnicy, nachyliła się nad baronową i gromko wypaliła: – Kocham wszystkie świetliste istoty świata! Kocham!
– Ja kocham tylko twojego brata… – mruknęła w odpowiedzi Bursztyn.
– A nieprawda. – Z uśmiechem na ustach droczyła się księżniczka.
– Więc niby jeszcze kogo? – zaciekawiła się żywo młoda baronowa.
– Ano siebie, kochana! – krzyknęła odkrywczo Złota. – Siebie także kochasz!
– Nie mów tak.
– Czemu? – zdziwiła się siostra Złotego i wyjaśniła: – Miłość jest piękna sama w sobie również skierowana do własnej osoby. Więc kochaj siebie i czerp z tego garściami swe złociste szczęście, najdroższa!
*
„Kochaj siebie i czerp z tego złociste szczęście”… – spoglądając na swe lustrzane odbicie w zwierciadle, obecna już nie baronowa, a księżna Bursztyn wspomniała niegdysiejsze słowa królewskiej córki. Szybko jednak skończyła wspominki dawnych dyskusji z martwą na ten czas siostrą krwi. Odłożyła podręczne lusterko na komodę i rozejrzała się po swej komnacie w królewskim pałacu.
Widokiem ociekających złotem ścian oraz sufitu zdobionych misternymi płaskorzeźbami słońc i świetlistych pejzaży próbowała koić zmysły. Dłuższy czas skupiła uwagę na złotej klatce z kanarkami i fikuśnym żyrandolu z kryształów, który przypominał nieco kiść żółtych bananów poprzeplatanych szafranowymi winogronami. Wszak niebawem ponownie popatrzyła na stojących przy drzwiach gońców. Ci właśnie przynieśli jej druzgocące, a zarazem wydawałoby się niedorzeczne wieści o chwalebnej śmierci jej ukochanego małżonka.
Otóż książę Złoty miał polec w bitwie na dalekiej północy. Bursztyn wciąż nie do końca mogła dać wiarę tej tragedii, która obracała wniwecz tyle jej starań. Przede wszystkim zaś sprawiała, że jak sądziła, traciła jedyną miłość swego życia. W związku z tym z niedowierzaniem kręciła głową, to w jej bursztynowych oczach znów stawały łzy. Wówczas jakby próbując schować przed światem swój dojmujący ból, zakrywała wykrzywione grymasem smutku lico zwierciadłem.
Aż wreszcie zdając sobie sprawę z nieuchronności przekazanych jej wieści, cisnęła o złocisty parkiet lusterkiem, rozbijając je w drobny mak. Albowiem ostatecznie dotarło do niej, że przed dławiącą rozpaczą z powodu straty niedane jej będzie się nigdzie skryć. Przetarła rękawem sukni załzawione policzki, po czym rzuciła w kierunku przybyłych z północy mężczyzn kilka złotych monet i syknęła:
– Wynoście się stąd, natychmiast i idźcie rozgłaszać w mieście, że książę Złoty poległ śmiercią największego bohatera od czasów króla Arrasa Złotego Zdobywcy. Zaś jego ostatnimi słowy na polu bitwy były te o miłości skierowane do ukochanej małżonki.
Wkrótce księżna została w komnacie sama. Jej poczucie smutku i niedowierzania zastąpiła dojmująca pustka. W niej pojawiały się takie myśli, że to nie kto inny, jak ona sama wysłała męża na straceńczą wyprawę na północ. Jednak nie rozumiała wojny, przez co żegnała Złotego przekonana, iż ten jedzie jedynie po chwałę i sławę. Ich zdobycie natomiast było wielce wskazane, aby w przyszłości, już jako królewska para, zaskarbić sobie miłość ludu i zostać wyniesionym wyżej niż dawniejsi władcy.
A teraz? To wszystko było już bezpowrotnie stracone, tak po prostu. Ot, istniał obiekt miłości, tylu dążeń, poświęceń oraz pragnień, lecz nagle odszedł, pozostało po nim tylko wspomnienie. I należało się z tym pogodzić. Tak podpowiadał rozum. Wszak serce nie chciało tego zaakceptować i wciąż pozostawało rozdarte. Czym więc wypadało się teraz kierować – sercem, czy raczej rozumem?
„Kochaj siebie i czerp z tego złociste szczęście”. Podczas długiego przebywania w komnacie słowa te nabierały dla księżnej zupełnie nowej wagi i pełniejszego znaczenia. Ponieważ z czasem uświadomiła sobie, że na świecie nie pozostał obecnie już nikt, poza nią samą, kogo rzeczywiście mogłaby darzyć miłosnym uczuciem. A skoro tak, to wreszcie zdecydowała, iż nie zatraci się w smutku i bólu po stracie, jako wdowa, a poszuka spełnienia właśnie w umiłowaniu własnej osoby – tak oto zatriumfował rozum.
Po trzech dniach od wizyty gońców księżna przywdziała najciemniejszą z posiadanych sukien, czyli adekwatną do przeżywanej żałoby, będącą w kolorze ciemnego bursztynu. Ponadto zdjęła całą biżuterię, a twarz przysłoniła złocistym welonem. Wówczas postanowiła opuścić swą komnatę, na dobre pozostawiając w niej smutek.
Za drzwiami przywitały ją służki. Niektóre z nich trzymały dla swej pani tace z wyszukanym jedzeniem inne dzbanki z napojami i nektarami, a jeszcze inne kanarkową wodę do obmycia rąk oraz twarzy. Lecz księżna wyminęła bez słowa służące, udając się wprost na pobliski taras.
Z usytuowanego wysoko pałacowego balkonu popatrzyła na południowo-zachodnią panoramę miasta – zarys portu i bogatą dzielnicę arystokratów. Zauważyła, że pomimo śmierci Złotego królewska stolica zdawała się żyć własnym życiem. Daleko z okolic doków dochodziło donośne dęcie w rogi obwieszczające odpływanie oraz cumowanie kolejnych statków. Gdzieś pomiędzy pałacykami przechadzały się wystrojone damy z wymuskanymi młodzieńcami. Dało się też zauważyć niespiesznie jadące złociste karoce, czy grupki miejskich strażników w połyskujących zbrojach. Było ciepło i słońce sunęło niespiesznie ku zachodowi, zupełnie jak wtedy, gdy złoty książę jeszcze żył i miłość księżnej do niego także była intensywna oraz żywa. Lecz najwyraźniej świat nic sobie nie robił z książęcej śmierci. Nie rozpaczał, zalewając królewską stolicę rzęsistym deszczem, nie darł szat, rozdzierając przestrzeń błyskawicami i nie zawodził porywistym wichrem.
W pierwszym momencie księżnej ciężko było to zaakceptować. Fakt, że atmosfera w mieście nie współgrała z tą bolesną i wielce żałobną, jaka dopiero co była jej własnym udziałem. Albowiem jeszcze pogłębiało to poczucie jej osamotnienia. Aczkolwiek skoro tak właśnie się sprawy miały, to utwierdziła się w przekonaniu, że czas ostatecznie osuszyć łzy i spojrzeć odważnie w przyszłość, aby zadbać o własne interesy. Oto bowiem nagle została wdową, co z jednej strony zmniejszało jej status, lecz z drugiej stwarzało też możliwości. W końcu mogła znowu poszukać sobie męża o znaczącej pozycji bądź, co obecnie bardziej ją kusiło, użyć swego czaru oraz wpływów, by manipulować mężczyznami.
Myśląc tak, zdjęła z twarzy żałobną chustę i powitała na licu przyjemne promienie słońca. Odetchnęła głębiej ciepłym, suchym powietrzem, po czym powróciła na ozłocone korytarze królewskiego pałacu. Przed drzwiami komnaty, którą niedawno opuściła, pstryknęła palcami w kierunku służebnych kobiet trzymających misy z wodą i wskazała przed siebie. Był to gest sugerujący, że zamierzała wziąć kąpiel. Dlatego służki położyły naczynia na złocistej posadzce i zgięte wpół wyprzedziły księżną, by czym prędzej przygotować basen z kanarkową wodą.
Niedługi czas potem Bursztyn zażywała kojącej kąpieli w odpowiednim ku temu pomieszczeniu. Leżała naga w owalnym basenie z ciepłą wodą w otoczeniu służek, które trzymały flakony z wonnymi olejkami oraz płynami pieniącymi się pod wpływem rozcierania na skórze. Księżna co raz wskazywała na kolejne naczynia i części swego ciała. Następnie raczona była subtelnym masażem za pomocą morskich gąbek. Zaś na wodnej powierzchni unosiła się coraz gęstsza i wyższa warstwa złocistej piany, w której niebawem Bursztyn niemal całkiem zniknęła.
Po wielce relaksującej kąpieli księżna postanowiła ponownie przywdziać ciemnożółtą suknię. Jednak zrezygnowała z przesłony na twarz i poleciła służkom ozdobić swe ciało delikatną biżuterią z bursztynów. W takiej prezencji została wyniesiona z pałacu zakrytą dachem i zasłonami lektyką. Potem pojechała karocą do pobliskiego pałacyku, gdzie w stolicy rezydował palatyn Oranż.
Choć nie była zapowiedziana i dopiero na miejscu się dowiedziała, że poszukiwany przez nią mężczyzna przebywał w domu, to zgodnie ze swymi przypuszczeniami poproszono ją do środka. We wnętrzu wystawnego domostwa o dwóch kondygnacjach księżna kroczyła w towarzystwie lokaja. Poprowadzona została korytarzem, gdzie w miły dla oka sposób korespondował kasztanowy wystrój rodem z republiki z alabastrowymi elementami z dalekiego wschodu oraz tradycyjnymi królewskimi złoceniami.
Samego Oranża Bursztyn spotkała w ogrodzie stanowiącym centrum pałacyku. Palatyn ćwiczył akurat walkę z alabastrowym rycerzem. Na widok przybyłej przedstawicielki płci pięknej wykonał kilka bardziej energicznych i obszerniejszych wymachów mieczem. Wtedy zastygł z grymasem bólu na twarzy, łapiąc się za tors. Gestem wolnej od miecza ręki dał rycerzowi znak, że ten nie był już potrzebny. Zebrał się w sobie i nieco skrzywiony podszedł do księżnej.
– Widzę, że wciąż doskwiera ci rana doznana na południu – wyraziła dość chłodną troskę Bursztyn, mimo że pierwotnie zamierzała przemówić przymilnie i ciepło.
– To nic, przejdzie. – Machnął niedbale ręką Oranż i z pewną zawziętością w głosie dodał: – Jednakże nie przejdzie mi pragnienie, aby dopaść niejaką Srebrną, przeklęte dziewczynisko z północy. Dasz wiarę? To ona mnie tak podstępem urządziła. – Wskazał na swój tors osłonięty białą tuniką rycerską. – Niestety ta bezczelna szara dzikuska przepadła gdzieś na terenach republiki, przez co moi ludzie stracili za nią trop. Ale… – Palatyn naraz uciął zdanie. Spojrzał na Bursztyn w zupełnie inny sposób, na swym obliczu w miejsce zawziętości udanie odmalował współczucie, po czym lekko objął kobietę, mówiąc: – Moje kondolencje, wybacz mi ten nietakt, zapomniałem się i oczywiście łączę się z tobą w bólu po twej niepowetowanej starcie, jak i całego królestwa, rzecz jasna. – Puścił księżną, popatrzył na nią z pewnej odległości i z nutą sprytu w głosie, niby niewinnie, zagaił: – A co cię tu teraz do mnie właściwie sprowadza, jeśli można wiedzieć…?
– Ależ można. – Kobieta uśmiechnęła się w wyuczony sposób. To jest uprzejmie, ale nie za szeroko i pokazując na ławeczkę w ogrodzie, zasugerowała: – Spoczniemy?
– Oczywiście. – Palatyn ujął bursztynową damę pod ramię i podprowadził do wspomnianego siedliska. Wspólnie wygodnie na nim zasiedli. Wówczas księżna rozejrzała się po ogrodzie, zupełnie jakby kogoś poszukiwała wzrokiem, po czym niespiesznie zapytała:
– A gdzież to przebywa lady Pomarańcza? Nie ma jej tutaj z tobą?
– Wyszła… Zdaje się odwiedzić kupców przybyłych z dalekiego południa – powiedział swobodnie Oranż i szybko się poprawił: – To znaczy, wyszła już wczoraj, a dzisiaj zapewne nie powróci. W sumie jest ona tutaj nader rzadkim gościem.
– Więc ty i ona…? – Bursztyn zatrzepotała zalotnie złocistymi rzęsami.
– My? Razem?! – Palatyn udał dojmujące zdziwienie. – Ależ skąd, proszę nie dawać wiary pospolitym plotkom. – Machnął lekceważąco ręką. – Po prostu los sprawił, że łączą nas zbieżne interesy. W końcu w złotej radzie zawarliśmy sojusz i należymy do jednej frakcji. Sama wiesz, jak to jest, ot, polityka.
– Skoro tak uważasz – wykazała zrozumienie Bursztyn i delikatnie zaznaczyła: – Nic nie ujmując lady Pomarańczy… zdajesz sobie zapewne sprawę, że sojusz z moim bursztynowym, a zarazem królewskim domem przyniósłby ci znacząco większe korzyści.
– Tak, w to nie wątpię. Ale… czy to jest jawna propozycja? – Tym razem Oranż wyraził już szczere zdziwienie, jak i nutę ekscytacji w głosie. Na co księżna poprawiła jasny kwiat przebiświatła wpleciony w jej loki na skroniach, uśmiechnęła się przebiegle i słodko stwierdziła:
– To sprawa do przemyślenia, czy tak mężny, a także… samotny kawaler, nie powinien się ustatkować, stając u boku obecnie również samotnej, ale i wpływowej damy. Damy, która w przyszłości zostanie królową. Ponieważ gdyby wspomniane osoby już teraz połączyły swe siły, ich wpływy przyćmiłyby swym światłem innych w radzie. – Po tych wypowiedzianych przez siebie słowach Bursztyn usłyszała w wewnętrznych komnatach żywiołowe pokrzykiwanie nadpobudliwej zwykle lady Pomarańczy, która strofowała służbę. Wtedy wstała, ukłoniła się w dystyngowany sposób i nie zwlekając, zapytała: – Gdzie jest tylne wyjście?
W odpowiedzi Oranż szybko zaklaskał w dłonie, po czym przybyłemu słudze polecił dyskretnie wyprowadzić bursztynową kobietę z pałacyku. Przy czym razem z nią nie omieszkał wymienić jeszcze wymuszonych półuśmiechów.
*
– Najsłodszy, mój najmężniejszy! To jest… mój naj, naj, naj! – Lady Pomarańcza odnalazła w ogrodzie siedzącego na ławce palatyna i objęła go mocno, wieszając się na nim. Następnie pocałowała go soczyście w usta i rozpromieniona usiadła koło niego. Zaraz jednak zmarszczyła pomarańczowe brwi i pociągając zadartym noskiem, podejrzliwie zapytała: – Czy ja poczułam perfumy? Skądś, zdaje się, znam ten mdlący i nazbyt słodkawy zapach…
– Posilałem się słodkimi owocami, a tamten ignorant przyniósł mi już przejrzałe. – Oranż niby od niechcenia łypnął oczyma na pobliskiego sługę.
– Oczywiście. – Lady uśmiechnęła się naiwnie i gładząc na swym głębokim dekolcie naszyjnik z niebieskawych kamieni, znajdujący oparcie na jej częściowo odsłoniętym biuście, frywolnie rzuciła: – I jak ci się podoba? – Zastygła w demonstracyjnej pozie. Zaś palatyn pokiwał z uznaniem głową, choć myślami błądził, jakby gdzie indziej i bez przekonania rzekł:
– Naszyjnik jest… uroczy.
– Głuptasie! – Pomarańcza poczochrała Oranża po niemal tak samo płomiennych włosach, jak jej własne i z udawaną pretensją wypaliła: – Masz podziwiać mnie z biżuterią, a nie biżuterię na mnie! – Lecz swoim zwyczajem szybko porzuciła dotychczasowy temat. Pstryknęła palcami na sługę, który właśnie pojawił się na skraju ogrodu ze świeżymi owocami na tacy. A już zaraz, racząc się złocistymi winogronami, ponownie przemówiła: – Tak jak prosiłeś, najsłodszy – skubnęła ząbkami dorodne grono – nastawiałam ucha, co mówi ulica o śmierci Złotego. O dziwo motłoch wspomina go całkiem ciepło i nazywa nawet, dobre sobie, bohaterem, który jako ostatni zachował do końca honor w królestwie i przestrzegał kodeksu światła. Z kolei kupcy oraz arystokraci milczą na temat księcia, zupełnie jakby ktoś im powyrywał złociste języki albo czegoś wyczekiwali.
– Bo wyczekują… – powiedział z ciężkością w głosie Oranż. Jednocześnie przysłonił czoło przed oślepiającym światłem słońca, które podróżując po nieboskłonie, zmieniło kąt nachylenia do ziemi i raptem poraziło wręcz palatyna. – Następnie mężczyzna dopytał: – Ludzie nie wspominają czegoś jeszcze o Złotym? A może obwiniają kogoś za jego śmierć?
– Cóż… – Pomarańcza po oskubaniu kiści winogron sięgnęła po złocistą brzoskwinię o bananowym kolorze. Zatopiła ząbki w słodko-kwaśnym miąższu i rezolutnie dodała: – Ktoś tam napomknął jeszcze, iż to Ozłon oraz Bursztyn wysłali księcia na zgubę, że zapewne są skrytymi kochankami i to wszystko ukartowali z dzikimi z północy. A teraz do kompletu zamordują Tycjana, by przejąć władzę. Ponadto w takim układzie należy pokładać nadzieję już tylko w alabastrowym legionie, iż ten święty oddział pod patronatem wielkiej księżnej Alabaster nie dopuści do władzy morderców oraz podłych tyranów.
– To właśnie pragnąłem usłyszeć. – Nagle rozpogodzony Oranż przyciągnął do siebie lady. Odjął jej od ust nadgryziony owoc i w jego miejsce złożył na kobiecych wargach namiętny pocałunek.
Z kolei kobieta po skończonym całusie zasłoniła swe usta brzoskwinią, chcąc skryć figlarny uśmieszek. Ten pojawił się z tego powodu, że jej ostatnie wieści były czystą fantazją. Wszak skoro jej ukochany wręcz tonął w samozadowoleniu od tej zmyślonej historyjki, to postanowiła nie pozbawiać go radości i nie korygować wypowiedzi, wyjawiając, iż ta była tylko niewinnym żartem. Zamiast tego przymilnie oświadczyła:
– Muszę chyba częściej raczyć cię plotkami szerzonymi na ulicach stolicy. Toż to chyba dla ciebie najlepszy afrodyzjak?! – zakończyła krzykliwie uszczęśliwiona Pomarańcza. Potem stonowała emocje i jakby w tajemnicy zapytała: – Myślisz, że ta bursztynowa żmija naprawdę mogła mieć swój udział w zgubie męża? A może nie dogodził jej w łożu i rzuciła na niego klątwę, urok? – pisnęła odkrywczo i nie oczekując odpowiedzi, przeciągnęła się na ławie niczym pomarańczowa kotka. Zaś powracając do degustacji owoców, z pańską manierą oznajmiła: – Nic to, grunt, że my mamy siebie nawzajem, najdroższy, a inni niech tam się między sobą żrą i pożerają, nie dbam o to. W końcu wielka księżna obiecała ci w przyszłości namiestnictwo w królestwie i tego się wypada trzymać. A… pisała coś ostatnio, ta Alabaster? – Lady zerknęła uważniej na palatyna. Ten spokojnie odparł:
– Biały gołąb przyniósł list. Ponoć wielka księżna szykuje się do dłuższej wyprawy morskiej na wschód, więc pewien czas będzie milczała.
– Ma zamiar płynąć… ze wschodu na wschód? – Na dobre zdziwiła się Pomarańcza. – Przecież tam nic nie ma, nic poza słoną wodą. Może ta władczyni oszalała od nadmiaru śniegu i zimna wokół, przez co alabastrowy legion należy już tylko do ciebie?! – Zatrzepotała płomiennymi rzęsami.
– Czas pokaże, co się wydarzy… – odpowiedział filozoficznie Oranż. Choć uczynił to z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Zaś lady podchwyciła:
– Ów czas… przede wszystkim powinniśmy spędzać razem. Dlatego cieszy mnie niezmiernie, że należysz obecnie do złotej rady i więcej bywasz w stolicy. Toż nie zniosłabym już z tobą dłuższej rozłąki! Poza tym świat jest pełen niebezpieczeństw, grasują po nim jakieś drapieżne Srebrne, wrrr… – Pomarańcza niczym kocica wysunęła przed siebie naprężoną dłoń i udała, że drapie Oranża po ciągle jątrzącej się ranie na torsie. Później dla odmiany złożyła dłonie, jak do słonecznej modlitwy i rezolutnie rzuciła: – Za nic bym tego nie ścierpiała, gdybyś skończył tak żałośnie, jak Złoty. Ciekawe czy dzicy zgodnie z naszą tradycją spalili jego ciało, oddając duszę słońcu. Bo nie sądzę. Podejrzewam raczej, że go zjedli i jeszcze im smakował. Wiadomo przecie, że północni to kanibale, a szczególnie gustują w złocistym lekko przyrumienionym mięsiwie. Zapewne też z książęcych kości zrobią złote ozdoby i amulety, które będzie można nabyć na czarnym rynku na pograniczu z Centralną Czeluścią. Jak myślisz? – zapytała Pomarańcza. Ale Oranż jedynie wzruszył ramionami, ponieważ osobiście pogrążony był w świecie własnych myśli.
Dumał nad tym, że może rzeczywiście nadarzała się właśnie należyta sposobność, aby uwolnić się spod zwierzchniej władzy Alabaster i zawrzeć strategiczne małżeństwo z księżną Bursztyn. Wtedy na drodze do korony oraz absolutnego władania stanąłby mu tylko stary Tycjan. Z kolei po jego rychłej śmierci wystarczyłoby o coś oskarżyć Ozłona, o cokolwiek, i wygnać go z kraju. Wszak wydawało się to aż nazbyt proste. W związku z powyższym Oranż postanowił wszystko jeszcze gruntownie przemyśleć. A równocześnie poczekać na dalszy rozwój wypadków, samemu roztropnie nie przyspieszając biegu wydarzeń, które mogłyby jego samego pochłonąć.
Tymczasem zerknął na ciągle trajkoczącą Pomarańczę. Ta z wielkim przejęciem prawiła akurat o tym, że wielka księżna Alabaster, płynąc ciągle na wschód, wreszcie dotrze do końca oceanu i spadnie w gwiezdną przepaść. Albowiem według lady znany wszystkim świat był tak naprawdę półmiskiem wypełnionym wodą, w którym to pływała siedmiobarwna kluska pod postacią kontynentu Unton. Natomiast owo naczynie podtrzymywały od dołu legendarne siostry krwi w liczbie siedmiu. Trwały one w bezruchu z nieustannie uniesionymi rękoma i opierały dłonie o spód naczynia. Jednakże te dziewczyny nie miały się, kiedy umyć i strasznie śmierdziało im spod pach, a szczególnie szarej damie, która się pociła w grubym futrze. Przez to stojąc tuż koło siebie i wąchając się nawzajem, siostry nieraz fukały, to kichały. Wówczas na oceanie powstawały fale tsunami lub na kontynencie trzęsienia ziemi. Wszak w wyniku dziewczęcych chrząknięć czy prychnięć pojawiały się też trąby powietrzne, zaćmienia słońca, czy śnieżne zamiecie. Na szczęście, czy też raczej nieszczęście, taka sytuacja według lady nie miała trwać wiecznie. Ponieważ w końcu pośród siódemkę dziewcząt zawita czerwony demon. Przechwyci on pod półmiskiem podróżujące wokół niego słońce i tam je usidli. W ten sposób zapadnie wieczna noc, a woda w naczyniu, czyli ocean, od promieni słonecznych od spodu się zagotuje. Zaś pływająca kluska, mianowicie kontynent Unton, zostanie ugotowany. Wraz z nim taki sam los spotka wszystkie ziemskie i wodne istoty. Z kolei te latające ugotują się na parze. Natomiast półmisek z przyrządzoną tak strawą siostry krwi zaniosą wspólnie swym boskim rodzicom, jako wykwintną wieczerzę do spożycia w świetle gwiazd.
Po wysłuchaniu z powagą chyba najbardziej niedorzecznej historii o końcu świata, autorstwa zapewne samej Pomarańczy, Oraż musiał dla otrzeźwienia kilka razy dobrze potrząsnąć głową. Następnie spróbował powrócić myślami do bardziej przyziemnych spraw.
Pomyślał o tym, że jego małżeństwa z księżną Bursztyn lady niewątpliwie nie przyjęłaby zbyt dobrze. Ponieważ sytuacja, w której palatyn nie wziąłby z Pomarańczą ślubu, raczej przekraczała jej, skąd inąd, niezwykle bujną wyobraźnię, tudzież zdolność pojmowania. Jednak ofiary w drodze po wpływy były nieuniknione. Miał tego świadomość już od momentu, kiedy kilka lat temu przyjął niezwykłą propozycję wielkiej księżnej Alabaster, jednocześnie dyskretnie pozbywając się swego brata, który także był kandydatem do przewodzenia alabastrowym zaciągom w królestwie. Wtedy, będąc niemal nikim, Oranż nagle stał się kimś i to naprawdę znaczącym. Na dobre posmakował władzy, a widząc ku temu sposobność, zapragnął wynieść swój ród na szczyt.
Snując takie rozważania i ciągle jeszcze pod wpływem monumentalnych opowieści lady, sam pokusił się o wspominki kawałka historii umęczonego kontynentu Unton. Mianowicie wspomniał genezę swej arystokratycznej rodziny Oranżystów o niezbyt głębokich korzeniach rodowych.
Otóż w ubiegłym wieku, w tak zwanej dekadzie kasztanowo-złotego szaleństwa, ówczesny prezydent republiki oraz złota królowa nieoczekiwanie dla wszystkich wzięli ślub. Stanowiło to prawdziwy szok, bo oba władztwa żyły praktycznie w izolacji i względem siebie nieufne miały nawet nawzajem zamknięte granice. Jednak jak się okazało nie serca swych przewodników. Albowiem wspomnianą parę połączyła ponoć nie polityka, a zapałała ona do siebie szczerym uczuciem – miłością. W konsekwencji najwyższy przedstawiciel republiki został nazwany przewrotnie Złotym Prezydentem, a władczyni Kasztanową Królową. Oni natomiast, aby usankcjonować w oczach poddanych swój związek, który w żadnej z ojczyzn nie cieszył się uznaniem, wprowadzili restrykcyjny dekret nakazujący mieszane małżeństwa pomiędzy arystokratami z republiki oraz królestwa. Niedługo potem zakochana para padła ofiarą spisku i została zgładzona w zamachu na ulicach królewskiej stolicy. Zaś motłoch dosłownie rozerwał ciała małżonków na strzępy. Tym sposobem wielka miłość zrodziła z siebie wielką nienawiść, która przyniosła szybki kres idei łączenia narodów. Wszak z zaaranżowanych wtedy mieszanych związków narodziły się dzieci i tak powstały nowe rody. Wśród nich te zamożniejsze o większej pozycji, jak bursztynowy Tycjana oraz pomarańczowy lady Pomarańczy, czy biedniejsze, jak Oranżystów, którego głową był obecnie właśnie Oranż.
*
Kilka dni po spotkaniu z palatynem Bursztyn wyruszyła na kolejną przejażdżkę celem przeprowadzenia istotnej dla siebie rozmowy. W toku realizacji tego zamierzenia na przedmieściach stolicy nakazała woźnicy zrównać swoją karocę z podobnym pojazdem Ozłona. Gdy oba kołowe środki transportu jechały już równolegle do siebie, kobieta uśmiechnęła się lekko do pasażera drugiej karocy i uczyniła wachlarzem gest, sugerujący, że pragnęłaby się przesiąść.
Wkrótce zajęła miejsce koło barona, który wrócił z północy kraju, gdzie leżały jego liczne włości i jak co tydzień przybył do stolicy na zebranie złotej rady. Osobiście bowiem ten mocno dojrzały już mężczyzna i tradycjonalista zarazem cenił sobie życie na prowincji, stroniąc od miejskiego zgiełku tudzież pałacowego życia. Teraz wymienił z księżną grzecznościowe uwagi, w tym głównie wyraził solidarność w bólu po stracie małżonka przez Bursztyn. Potem zwyczajowo przyszedł czas na przejście do konkretów:
– Dopiero przybywasz do stolicy, więc pewnie nie jest ci wiadome, co mówi o śmierci mego męża prosty lud – zagaiła wdowa. Na co Ozłon podkręcił do góry wąsy w kolorze szczerego złota. Pogładził się po nieco jaśniejszej szpiczastej bródce, po czym z pewnością w głosie rzekł:
– Moja droga… może i nie było mnie tutaj, na miejscu, ale wiedz, że mam tu swoje… uszy – zakończył wymownie.
– Więc słyszałeś zapewne, że ktoś zaczął rozsiewać i podsycać wśród gminu pogłoskę, iż to my jesteśmy winni śmierci Złotego – zauważyła Bursztyn.
– I cóż z tego? – Wzruszył obojętnie ramionami baron. – Doprawdy nie przejmowałbym się opinią motłochu. Ten za dzień lub dwa znajdzie sobie inny obiekt do rozmów i wydawania pochopnych sądów. Szczególnie gdy Oranż poskąpi sakiewki na opłacanie swych agitatorów. Bo to jego sprawka, przekabacanie ulicy na swoją stronę.
– Mój stryj, Tycjan, często powtarza, że nie należy lekceważyć opinii ludu – nie ustępowała Bursztyn. – Gmin to w końcu znacząca część królestwa. Może nie ta, która sprawnie myśli, jest jego sercem czy krwią, ale za to kośćcem, mięśniami oraz siłą.
– Dziwne porównanie… i zdecydowanie na wyrost. Ty i twój wuj przeceniacie lud. Ten posłusznie pracuje na polach, ani myśląc o buncie. W mieście natomiast ludzie się zbytnio rozpasali, stąd za dużo gadają. To wątpliwa scheda po rozdawnictwie żywności przez Złotą, która pośmiertnie powinna zostać nazwana mianem Nadszczodrobliwej. Innymi słowy, motłoch się rozwydrzył, co nie zmienia faktu, że sam nie ma prawa głosu ani też siły sprawczej – starał się uciąć dalszą dyskusję Ozłon. Zaś księżna zaznaczyła:
– Mimo wszystko pragnę, abyś poparł wniosek, który przedstawię podczas zebrania rady.
– Jaki to wniosek? – Baron po raz pierwszy raczył spojrzeć uważniej na rozmówczynię i uczynił to z pewnym zainteresowaniem.
– Chcę, aby ogłoszono mnie Pierwszą Damą Królestwa. To odsunęłoby wszelkie spekulacje, iż mogłabym nie dziedziczyć tronu po Tycjanie.
Ozłon zamyślił się dłuższą chwilę i nieco posępnie rzekł:
– Daleko posunięta prośba, zważywszy, iż wiele osób z mego kręgu zgodziło się na panowanie twego stryja tylko z tego względu, że w przyszłości królem miał zostać potomek twój oraz Złotego. Podczas gdy ty, pani, chyba nie spodziewasz się dziecka… – Popatrzył wymownie na osłonięte bursztynową suknią płaskie łono kobiety. Ona z powodu uderzenia w jej czuły punkt z pewną nerwowością w głosie, bez zwyczajowej sobie ogłady, warknęła:
– To ty zabiłeś mi męża. To jest… wymyśliłeś cały ten niedorzeczny pomysł z wojenną wyprawą na północ – poprawiła się.
– Ty zaś, pani, poparłaś moją inicjatywę i osobiście przedstawiłaś Złotego, jako kandydata na dowódcę owej wyprawy – westchnął ciężko Ozłon i odwrócił od księżnej wzrok. Następnie skierował go za okno karocy po swojej stronie. A po dłuższej chwili ciszy, jakby sam do siebie, dodał: – Księcia Złotego dosięgła ręka sprawiedliwości za to, że nie podjął starań o koronę. Natomiast co do ciebie, pani, to w moich oczach nie masz do tronu żadnych praw.
– Jesteś mi winny poparcie za śmierć męża, żądam tego, jako rekompensaty. A jeśli odmówisz, pchniesz mnie w objęcia Oranża. I kiedy zostanę jego żoną, wtedy nie będę już o nic ciebie prosiła, nie będę musiała. Lecz nie musi tak być. Przecież masz dorosłego syna, który nie ma małżonki. Więc sprawy przyszłej sukcesji możemy rozwiązać po naszej wspólnej myśli. Wszak na początek oczekuję istotnego gestu dobrej woli. Chcę, abyś poparł wniosek o nadanie mi tytułu Pierwszej Damy Królestwa. – Bursztyn kategorycznie przedstawiła swe stanowisko.
– Więc stawiasz mi… ultimatum? – Baron zmierzył księżną surowym spojrzeniem i nakazał wstrzymać karocę. Dłużej wpatrywał się w bursztynową kobietę, niczym godną przeciwniczkę, aż wreszcie zawyrokował: – Mam po drodze do pałacu do załatwienia parę spraw, w których niestety nie będziesz mi mogła, pani, towarzyszyć. Jednakże wiedz, że twoją propozycję, stosownie do jej zasadności, rozważę.
– Baronie…
– Księżno… – Para arystokratów w dystyngowany sposób wymieniła pożegnalne ukłony i niebawem każde z nich podróżowało już własnym środkiem transportu.
W dalszej drodze Ozłon pomyślał, że właśnie nadchodził czas, którego oczekiwał. Mianowicie obok niespodziewanej śmierci Złotego, której sam już nie musiał aranżować i brudzić sobie rąk, otrzymał też intrygujące wieści o niepokojach w republice. Podobno tamtejsze władze straciły kontrolę nad tajemniczą zarazą rozprzestrzeniającą się na potęgę w kasztanowej krainie. W konsekwencji napływ brązowych robotników oraz przede wszystkim żołnierzy do królestwa został powstrzymany. Zatem należało wziąć pod rozwagę upomnienie się o koronę dla złocistego rodu, który z racji prawa powinien dzierżyć w królestwie władzę.
Myśląc tak, baron polecił słudze przygotować kanarkową kartkę papieru, pióro oraz ciemnożółty atrament. Zamierzał bowiem wydać specjalny edykt i dodatkowo opodatkować swe włości. Musiał tylko wymyślić dla niepoznaki błahy pretekst, aby jego przeciwnicy nie odkryli zbyt szybko, iż ów podatek będzie tak naprawdę wojskowy.