Читать книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - Страница 8

V. BRUNATNA, CZARNA I TABAK

Оглавление

W celu ratowania Czarnej Brunatna z domu Ochra postanowiła przyjąć propozycję pomocy ze strony kasztanowego młodzieńca imieniem Miedziany. Chociaż szybko się zorientowała, że musiała być ostrożna i mieć go na oku. Początkowo jej podejrzenie wzbudziło nadużywanie sjeny przez Miedzianego. W końcu Brunatna wiedziała, że ten skąd inąd lekki i dość popularny w republice narkotyk w niewielkich ilościach odprężał. Ale za to nadużywany, szczególnie w mocno palonej formie, z czasem prowadził do napadów agresji i to nie tylko w fazie narkotykowego głodu. Wszak kasztanowa dziewczyna szybko zdała sobie sprawę, że wobec owego młodzieńca musiała mieć się na baczności także z innego powodu. Mianowicie została doprowadzona do zbójeckiego obozu, którego jej przewodnik mienił się hersztem. Rodziło to naturalny niepokój i wątpliwości, ale stwarzało też pewne szanse. Ponieważ skoro Czarną trzeba było uwolnić, działając poza prawem, to współpraca właśnie z bandytami wydawała się jak najbardziej adekwatna.

Z kolei przybycie do obozowiska Brunatnej wywołało spore poruszenie. Bowiem z naszyjnikiem z czarnych uszu oraz maską z mrocznego pająka jej prezencja była iście demoniczna. Choć i bez pajęczej maski czarny kolczyk w nosie kasztanowej dziewczyny sprawiał, że budziła na wstępie respekt i nikt nie śmiał dłużej krzyżować z nią wzroku. Ona dla odmiany z należną sobie skrupulatnością z uwagą przyglądała się zarówno młodocianym opryszkom, jak i ich siedzibie, szacując możliwości potencjalnego sojusznika.

Sam rozbity na brązowych pustkowiach obóz składał się jedynie z lichych szałasów, co sugerowało, że grupa stale podróżowała i nie zatrzyma się tu zbyt długo. Zaś jej liczebność wynosiła czternastu chłopaków mniej więcej w wieku Brunatnej lub trochę od niej starszych. Wszyscy paradowali w luźnych brązowych ubiorach i wyposażeni byli w kusze na plecach oraz noże wystające zza pasków. A z rumakiem, na którego grzbiecie razem z Miedzianym przyjechała Brunatna, doliczyła się ona w sumie trzech koni – gniadego i dwóch płowych.

Wkrótce po przybyciu do obozu kasztanowa dziewczyna została poproszona przez herszta do ogniska, aby posiliła się tam orzechowymi sucharami oraz pieczonym świstakiem. Była głodna, więc z chęcią skorzystała z propozycji. Choć domyślała się, że był to zarazem wstęp do rozpoczęcia wzajemnych targów. I się bynajmniej nie pomyliła:

– Smakuje? – zapytał kurtuazyjnie Brunatnej Miedziany, który dyskretnym gestem dłoni odgonił innych obozowiczów, aby pozostać z dziewczyną na osobności. Ona na potrzeby konsumpcji pieczonego mięsa zdjęła z twarzy maskę z pająka i wgryzając się w ociekające tłuszczem delikatne mięsiwo, swobodnie oświadczyła:

– Po tygodniu żywienia się brązowymi sucharami z ładowni sterowca, kolejnych tygodniach na zielonych owocach i ostatnim czasie spędzonym na objadaniu się czarnym robactwem… doceniam ten posiłek, dziękuję.

W reakcji na tak nietypową odpowiedź młodzieniec przyglądał się swemu gościowi z narastającym zdumieniem. Zaraz jednak wyraźnie się odprężył po włożeniu sobie do ust sporej porcji sjeny. Upajał się jej przeżuwaniem i jednocześnie niespiesznie prawił:

– No tak… W końcu zauważyłem cię, jak szłaś beztrosko asfaltową drogą razem z czarną demonicą, którą potem trafił szlag. To jest… aresztowali żołnierze. Jeżeli zaś spytałbym cię, co doprowadziło do tego zdarzenia, zapewne uraczyłabyś mnie opowieścią, która skończyłaby się nad rankiem. – Spojrzał od niechcenia na powoli chylące się ku zachodowi rdzawe słońce na jakby czekoladowym w swej barwie niebie, po czym rezolutnie kontynuował: – Proponuje więc nie traćmy czasu i przejdźmy od razu do konkretów. Zatem ty chcesz uwolnić swoją demonicę, a ja mam ku temu ludzi oraz środki. Z kolei w zamian ty możesz zapewne zdobyć coś, czego pożądam.

– Jaka jest twoja cena? – rzuciła bez ogródek Brunatna.

– Muszkiety. Firmowe muszkiety Ochra. Najlepiej najnowsze modele – odparł bez zająknięcia Miedziany i splunął brązową zbitką przeżutego zioła za siebie. Włożył sobie do ust nową porcję, a następnie sennym głosem wyjaśnił: – Oczywiście zdążyłem podsłuchać twoją rozmowę z żołnierzami, więc doskonale wiem, kim jesteś. – Puścił dziewczynie oko.

– Rozumiem, bo inaczej byśmy nie rozmawiali, prawda? – zauważyła Brunatna.

– W rzeczy samej… – potwierdził herszt i powrócił do tematu: – To jak będzie z tymi muszkietami? Znasz słabe punkty w magazynach ojca, gdzie składowana jest broń?

– Magazyny są zamykane na mechaniczne zamki szyfrowe – stwierdziła kasztanowa dziewczyna.

– No i…? – Gestem dłoni została zachęcona, aby mówiła dalej. Osobiście chwilę się zastanowiła, czyż zdradzać ojcowską tajemnicę. Ale wspomnienie kopanej przez żołnierzy Czarnej sprawiło, że podjęła szybką decyzję:

– Szyfry w poszczególnych magazynach są ustalane według określonego ciągu cyfr kodowania heksadecymalnego, które znam. Dlatego z moją pomocą bez problemu otworzycie każde drzwi do magazynów firmy Ochra – wyrzuciła z siebie jednym tchem Brunatna, a młodzieniec aż przyklasnął z uciechy w dłonie. W nich już zaraz znalazła się mapa, którą rozłożył z boku ogniska pomiędzy sobą i kasztanową dziewczyną, po czym pokazując palcem określone lokalizacje, tłumaczył:

– Znajdujemy się dokładnie tutaj, czyli na pustkowiach w północno-wschodniej części republiki w bezpośrednim sąsiedztwie królestwa oraz Czeluści. Bardziej na północy położone są najbliższe kopalnie węgla, gdzie mogę wysłać na przeszpiegi ludzi, aby odnaleźli tam twoją demoniczną koleżankę. Tu zaś, w kierunku zachodu, są miasta, w których pragnąłbym zdobyć pożądaną broń.

– Czemu po muszkiety chcesz wyruszyć aż tak daleko na zachód? – zdziwiła się Brunatna. – Przecież fabryki oraz magazyny z bronią są w bliższych nam miasteczkach, jak choćby w Zbrojewie.

– Nie dotykaj mapy tłustym paluchem! – wybuchł nagle zupełnie nieoczekiwanie Miedziany i raptem szybko oddychając, zamachnął się na dziewczynę rękę.

– Już dobrze, spokojnie… – Brunatna cofnęła się na bezpieczną odległość i popatrzyła w naraz pociemniałe oczy młodzieńca. Te szybko jednak pojaśniały, a wtedy powróciła też zwykła Miedzianemu łagodność.

– Po prostu nie brudź mojej mapy. – Uśmiechnął się krzywo młodzieniec, pomny swego nadreaktywnego w odniesieniu do sytuacji wzburzenia, i już w opanowany sposób ciągnął dalej: – Widzisz… ze wskazanymi przez ciebie lokalizacjami jest pewien znaczący problem. A ściślej to z panoszącą się tam zarazą.

– Z jaką zarazą? – Brunatna przyszpiliła rozmówcę srogim spojrzeniem. Ten popatrzył z pewną podejrzliwością na jej maskę z pająka i ostrożnie zapytał:

– Masz zdrowe płuca…?

– Niezbyt. Cierpię na astmę, ale to nie jest zaraźliwe.

– Powiedzmy… – mruknął bez przekonania Miedziany i dopytał: – Od jak dawna nie ma cię w republice?

– Od kilku tygodni.

– Rozumiem… To właśnie mniej więcej się wtedy zaczęło.

– Ale co takiego? – naciskała dziewczyna. Na co herszt spojrzał na nią z wyjątkową powagą i z grozą w głosie oświadczył:

– Mamy obecnie w kraju inwazję pełzaczy. Są oni po części niczym mroczne istoty, bo mają czarną oraz smolistą krew w żyłach. Za to cechują się niepohamowaną agresją i zabijają dosłownie każdego. Zaś przekształcają się z chorujących na płuca robotników, którzy wcześniej charczą ciemną pianą. Wiem to na pewno, bo sam byłem świadkiem takiej przemiany człowieka w żądnego krwi demona. I wierz mi, że nie chciałabyś pójść po broń do magazynu w jednym z takich zainfekowanych miasteczek.

Po takim nakreśleniu sytuacji Brunatna dłużej śledziła badawczym wzrokiem Miedzianego. Żywo się zastanawiała, czy przypadkiem nie miała do czynienia z jakąś nieswoistą reakcją osobniczą na nadużywanie sjeny palonej. A mówiąc wprost, czy postać naprzeciw niej po prostu nie opowiadała jej o własnych halucynacjach. Jednakże po uprzednim emocjonalny wybuchu młodzieniec wydawał się obecnie wypowiadać rzeczowo i w sposób nader przekonujący. Brunatna nie znajdywała też sensownego powodu, dla którego miałby ją okłamywać. Wszak daleka wyprawa do odleglejszych miast była nie po jej myśli i pomna tego, aby zadbać przede wszystkim o własne sprawy, a ściślej Czarnej, po dłuższej chwili ciszy zapytała:

– Jakie jest lekarstwo na tę zarazę?

– Lekarstwo? Phi – obruszył się Miedziany i wyjął zza paska nóż. – Jedynie takie. – Zademonstrował ostrze. – Trzeba upuścić z pełzaczy dostatecznie dużo krwi, wtedy wreszcie przestają… pełzać.

– Uszkodzenie głowy lub serca nie wystarczy? – zdziwiła się dziewczyna.

– Próbowałem, ale te pokraki zwykle to tylko rozsierdza.

– Więc trzeba jakby uszkodzić ich… hydraulikę – powiedziała w zadumie Brunatna. – Zatem oni są bardziej nie, jak demony, a coś, jakby maszyny.

– Jak tam sobie uważasz – skwitował obojętnie te dywagacje Miedziany i z zawziętością w głosie dodał: – Tak czy inaczej, to śmiertelnie groźne istoty, które najrozsądniej jest omijać szerokim łukiem z daleka.

– Ile chcesz tych muszkietów? – Brunatna powróciła do tematu broni. Natomiast młodzieniec uśmiechnął się do niej z pewnością siebie, po czym swobodnie wypalił:

– Powiedzmy, że sto sztuk.

– Aż tyle?! – nie dowierzała kasztanowa dziewczyna. – Wiesz w ogóle, ile taka ilość broni jest warta? – oburzyła się.

– Czyżby więcej niż warta jest dla ciebie ta smolucha, którą widziałem z tobą na drodze…?

W tym momencie herszt bandy uderzył w czuły punkt Brunatnej, przez co nabrała pokory. Jednak zaraz naszły ją inne niewesołe myśli. W konsekwencji z determinacją zakomunikowała:

– Odzyskam moją przyjaciółkę za wszelką cenę. I dobrze ci radzę wyrażać się o niej z szacunkiem. Bowiem dla ciebie jest ona warta sto muszkietów, które mogę pomóc ci zdobyć. Ale warunek jest taki, że pójdziemy po nie tam, gdzie ja wskażę. Czyli do najbliższego miasteczka, Zbrojewa.

– Kretyńskie żądanie – syknął poddenerwowany młodzieniec.

– Nie kretyńskie, tylko takie, które zapewni mi szybkie uwolnienie przyjaciółki. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak koszmarne warunki mogą panować w koloniach karnych dla mrocznych istot? One tam będą zabijane! – Kasztanowa dziewczyna zacietrzewiła się do tego stopnia, że jej rozmówca poskromił własne emocje. Dla odprężenia przyjął do ust nową porcję sjeny i już spokojniej zasugerował:

– Być może jest sposób, aby wyprowadzić pełzacze w pole…

– Mów.

– Chodzi o hałas. Potwory sprawiają wrażenie dość nierozgarniętych i pełzną wszędzie, gdzie zobaczą ruch albo usłyszą dźwięk.

– Ciekawe – podchwyciła Brunatna. – Zatem możemy narobić hałasu, aby odciągnąć je od magazynu albo też dostać się do pożądanego miejsca bezszelestnie.

– Coś w ten deseń – skwitował Miedziany, po czym wysilił się na podsumowanie dyskusji: – Tak więc ustalamy, że zwędzimy ze Zbrojewa sto muszkietów. W zamian odnajdę twoją demonicę oraz pomogę ci ją uwolnić. Zaś obecnie musimy opracować sensowny plan wyrolowania pełzaczy. Zgadza się?

– Zgadza – potwierdziła kasztanowa dziewczyna. Zaś brązowy młodzieniec nieoczekiwanie napluł sobie na dłoń. Wyciągnął ją do Brunatnej i z szyderczym uśmiechem na ustach powiedział:

– Aby ostatecznie przypieczętować zawarty przez nas układ, uściśnijmy sobie naślinione dłonie. To taki rytuał z szarej północy, sprawdzałem, działa.

– A skąd go znasz? – zainteresowała się, czyniąc to podejrzliwie, Brunatna.

– Cóż… Rytuał poznałem od osoby, która teraz akurat bardzo by się przydała w sprawie opracowania nowego planu na potwory… – Miedziany podrapał się niefrasobliwie z tyłu głowy. Natomiast kasztanowa dziewczyna bez mrugnięcia okiem odwzajemniła zaprezentowany jej gest.

*

Brązowa poduszka do uszka. Czarna wytnie ci wątrobę i serce, a potem dobierze się do twego brązowego brzuszka, wraaah! – złorzeczyła demonica, myśląc nieustannie o zakłamanej Brunatnej.

Obecnie żelazne okowy z krótkim łańcuchem pętały jej nogi w ten sposób, że pomimo braku koordynacji ruchów i tak ciągle się przewracała. Do kompletu metalowa obroża na szyi założona została za ciasno i ją dusiła. Podobnie połączone okowami klamry na nadgarstkach za mocno dociśnięto do czarnego ciała śrubami, przez co raniły skórę, prawie wżynając się w ciemne mięso.

Jednakże wcale nie lepszy los stał się udziałem innych niewolników, z którymi zmroczna dziewczyna pracowała w ciemnej kopalni. Wszyscy byli spętani łańcuchami i nagminnie biczowani. Do tego dostawali niewystarczające racje żywnościowe oraz zbyt krótki odpoczynek na sen. Zaś dotkliwe kary cielesne stosowane za prawdziwe lub wydumane przewinienia zdarzały się praktycznie cały czas. Lecz przede wszystkim cała ta niewolnicza społeczność złożona z istot czarnych i kasztanowych, srebrzystych oraz złocistych pracowała ponad siły. A wiele z nich pod ziemią oddawało z wycieńczenia swe ostatnie tchnienie.

Jednak demonica nie zamierzała zbyt wcześnie poddać się unicestwieniu. W jej mniemaniu miała jeszcze coś do zrobienia, zanim pochłonie ją ostateczność. Tym czymś była pielęgnowana nienawiść oraz pragnienie zaniesienia śmierci Brunatnej za jej podłą zdradę. Albowiem może i Czarna była przyzwyczajona do podłego traktowania swej osoby, ale uważała, że nikt nigdy nie oszukał jej bardziej niż właśnie Brunatna. Omotała, kusiła, obiecywała zostać przyjaciółką, chronić oraz wspierać się na zawsze. A co uczyniła? Tak po prostu oddała Czarną to tego koszmarnego miejsca, nawet nie podjęła walki, nie uczyniła zupełnie niczego!

Myśląc tak, demonica ze zmroczną pianą na ustach zagryzała z wściekłości zęby. Wymachiwała zawzięcie kilofem i wyobrażała sobie, że rozłupywane przez nią kamienie to czaszka i kości Brunatnej. Wszak zaraz potem, gdzieś odzywało się w niej tęskne wspomnienie brązowej i czarnej poduszki do uszka, tego, jak obie dziewczyny pomagały sobie w Czeluści. Wtedy zupełnie nie wiedzieć czemu oczy demonicy robiły się mokre, czuła się tak bardzo dziwnie i coś bolało ją w piersiach. Nie znosiła tego uczucia słabości oraz tych mokrych oczu, które szybko próbowała wycierać ręką. Ale kiedy smutek przygniatał, ciemna woda i tak płynęła po szpetnej twarzy i nic nie mogła na to poradzić. Aż w pewnym momencie jej ból zmieniał się w gorycz, a ta przekształcała w gniew. Wówczas na powrót ogarnięta wściekłością za zdradę znowu z furią atakowała kilofem brunatne kamienie w ciemnej jaskini.

– Bierzesz zbyt obszerne zamachy i tracisz tylko siły. Spróbuj popracować nad techniką. – Naraz do wymachującej jak szalona ostrym narzędziem demonicy odezwał się ten pomniejszy demon, który został przypięty do jej łańcucha przy nogach. Był dziwnie spokojny i leniwy, ale też zdecydowanie za dużo gadał.

– Będę rozłupywać brunatne kamienie, jak mi się podoba! – Czarna wydarła się gniewnie ku demonowi. Ten tylko pokiwał z dezaprobatą ciemną głową. Położy ręce na dłoniach zmrocznej dziewczyny obejmujących kilof i razem z nią zaczął wykonywać o wiele mniej obszerne ruchy, a mimo to czynili to z pożądanym skutkiem. – Pękł… Kamień się rozłupał. – Zaskoczona Czarna raptem spuściła z tonu i uśmiechnęła się do pomocnego demona w taki sposób, że z jej lekko uniesionych kącików ust wysunęły się dwa pokaźne kły.

– Pracowałem już kiedyś w kopalni, więc znam się co nieco na rzeczy – wtrącił pomocny niewolnik i z przekonaniem dodał: – Powinniśmy sobie nawzajem pomagać. W końcu jedziemy teraz na jednym wózku.

W reakcji na tę sugestię zmroczna dziewczyna popatrzyła pod siebie. Schowała kły z powrotem do ust i już bez wątpliwej jakości swego uśmiechu syknęła:

– Ja nie jadę na żadnym wózku. Ale… – zamyśliła się – podróżowałam niedawno na zmrocznej pumie. – Pokiwała rogatą głową.

– Tak, to się naprawdę chwali. Za to moja srebrzysta pani miała nawet srebrzystego smoka – licytował się bezczelnie demon, który akurat przetarł sobie ręką ciemną twarz. A wraz z tym ruchem, starł sobie z lica sporą ilość kopalnianego pyłu. Wtedy, w blasku zamkniętego w szkle światła, na dobre zaskoczona Czarna zobaczyła, że miał szarą skórę.

– Ty jesteś z północny, ty nie jesteś zmroczny! – syknęła do niego.

– Ano tak i zwę się Bury, Bury Mężny, ściślej rzecz ujmując.

– Powinieneś się mnie bać – stwierdziła osłupiała demonica. Na co chłopak niedbale machnął kilofem i z przekonaniem rzekł:

– Po pierwsze jestem zbyt zmęczony, głodny oraz spragniony, żeby się jeszcze bać. Po drugie Srebrna, czyli moja szlachetna pani, niewątpliwie już spieszy mi na ratunek, może nawet na wspomnianym smoku. A po trzecie podejrzewam, że wcześniej wykończy mnie ta kopalnia niż istota, z którą łączy mnie wspólna niedola, jak i łańcuchy czy skaczące po nas pchły.

Po przydługim wywodzie Burego Czarna pewien czas mierzyła go podejrzliwym wzrokiem, aż ponuro z siebie wydusiła:

– Ta twoja Srebrna jest pewnie tyle samo warta, co inni świetliści i wcale po ciebie nie przyjdzie. Nie tak dawno kasztanowa dziewczyna też się mnie nie bała, jak ty. Uratowałam ją, a ona uratowała mnie. Obiecała być przyjaciółką i ja obiecałam to samo. A potem mnie oszukała, zdradziła i porzuciła. Od tamtego czasu czuję się źle i miewam mokre oczy.

– To łzy… – westchnął Bury, który prowadząc dyskusję z demonicą, co raz zerkał na boki, aby się upewnić, że nie ma w pobliżu nadzorców i nie musi pracować. Z kolei jego nowa czarna znajoma zastanowiła się nad jego ostatnim stwierdzeniem, po czym w zadumie powtórzyła:

– Łzy… – A zaraz potrząsnęła głową i drapieżnie dodała: – To źle, zmroczna córka Nieskończonej Nocy nie powinna płakać. Powinna zabijać świetliste istoty, nie ronić łzy.

– Nieraz trzeba sobie trochę pobeczeć, to naturalne. Mimo że zwą mnie Bury Mężny, to sam czasem sobie pochlipuję, jak nikt nie patrzy – odparł ze zrozumieniem chłopak i dalej ciągnął swoje wywody: – Pomimo tego, że pochodzisz z okrutnej Czeluści, powinnaś zaakceptować to, że przejawiasz też świetliste uczucia. Prawda bowiem przedstawia się tak, iż różnorodne istoty niezależnie od rasy mają własne uwarunkowania i aby były szczęśliwe oraz żyły w zgodzie ze sobą, nie mogą się tylko dostosowywać do charakteru swych ziem; szarych, złotych, czy dajmy na to czarnych.

– Skąd to wiesz? – zainteresowała się autentycznie zaciekawiona demonica. – Sam to wymyśliłeś? Jesteś szarym mędrcem? – dopytywała.

– W pewnym sensie tak, zaiste… – Srebrzysty chłopak nadął się z dumy. Zaraz jednak nieco spokorniał i już naturalnym głosem rzekł: – Taką prawdę przekazał mi słynny Chamois, alabastrowy czarownik.

– Nie znam – warknęła Czarna i znowu mocniej uderzała kilofem o brunatne kamienie, czyniąc to od pewnego czasu już samodzielnie. Potem ozdobiła swe szpetne lico uśmiechem ze sterczącymi kłami i z pewnym zachwytem się rozmarzyła: – Więc mogłabym robić to, co chcę, co czuję, a i tak byłoby dobrze? Nawet mogłabym nie rugać siebie za mokre oczy oraz nie dusić na śmierć łańcuchami tych srebrzystych, którzy wydają się ciekawi? – Demonica po raz pierwszy spojrzała wręcz z sympatią na chłopaka. Na co ten z trudem przełknął ślinę i zupełnie jakby mu ktoś nagle ścisnął krtań, piskliwie zaznaczył:

– Zdecydowanie nie powinnaś dusić ciekawych srebrzystych. To fatalnie wpływa na… na wszystko – zakończył, gdy wtem skulił się nisko przy żwirowatej ziemi, wraz z otrzymaniem siarczystego uderzenia biczem w plecy od nadzorcy. Natomiast wobec bezpardonowego ataku na kogoś, do kogo Czarna poczuła przez moment coś na kształt sympatii, zareagowała błyskawicznie. To jest, rzuciła się wściekle na brązowych oprawców. Lecz z powodu nóg spętanych łańcuchem oraz ułomnego ciała zatrutego jeden, tylko runęła jak długa pod nogi nadzorców.

– Czego, ty czarna maszkaro?! – zawył do niej jeden ze strażników i dla odmiany smagnął batem demonicę. Zaś drugi zamierzył się ponownie na Burego i wręcz z nienawiścią wycharczał:

– Ostrzegałem cię już ty szary darmozjadzie! Dlatego teraz nie skończy się na siedmiu batach! Tym razem za twoje nieróbstwo zerwę ci biczem szarą skórę z pleców!

– Zerwij mi, mi zerwij, zerwij czarną! – Nie będąc w stanie walczyć, zmroczna dziewczyna postanowiła zrobić z siebie tarczę, czyli wziąć karę na własną osobę. Pragnęła to uczynić za pomoc Burego zwanego Mężnym w nauce machania kilofem oraz ciekawe słowa. – Zerwijcie czarną skórę, rwijcie! – wyła potępieńczo.

– Skoro tak się prosi, ta paskuda… – Nadzorcy poparzyli po sobie, po czym jeden przez drugiego dodali: – No to smagamy ohydztwo! Zatłuc czarnuchę! – Zaczęli bez opamiętania biczować demonicę. Jej ciało szybko pokryło się krwawymi pręgami, przez co zmroczna dziewczyna wiła się z bólu pomiędzy pejczami, które kąsały ją niczym brązowe węże. Jednakże doświadczane katusze odbierała, jako coś lepszego niż bierność i nic nierobienie, jakby była już unicestwiona. Otóż nie, nie była, wciąż istniała. I wreszcie, mimo zdradzającego ją ciała czy przyjaciółki, ona sama działała oraz odnosiła nawet małe zwycięstwo, uzyskując zamierzony cel w postaci ochrony Burego.

Aż naraz, okładana na lewo i prawo batem, zobaczyła przeciskającą się pomiędzy brązowymi skałami czarną dłoń. A już zaraz były to cztery zmroczne ręce. Wtedy demonica ochoczo chwyciła za dwie z nich, a następnie z całych sił pociągnęła. W efekcie nagle w kopalni powstało osuwisko i znaczny fragment ściany się zawalił.

Kiedy opadł gruz i pył, w otoczeniu kamieni oraz leżącej demonicy uwidoczniły się nagie człekokształtne istoty o kolorze intensywnej czerni. Miały naturalnej długości nogi za to stały przygarbione z bardzo długimi rękoma zwieńczonymi dłońmi obszernymi niczym szpadle z ostrymi pazurami. Posiadały też nad wyraz masywne szczęki, z których obficie ciekła zmroczna piana. Zaś głowy, podobnie jak całe ciała, miały łyse połyskujące w rdzawym świetle zamkniętego w szkle światła.

– To węglaki! Do broni! – wrzasnął naraz jeden z dozorców. Z kolei obolała Czarna nie wstawała. Za to z pozycji na plecach przyglądała się z zaciekawieniem rozgorzałej raptem morderczej bitwie.

Początkowo z powodu oczopląsu i zwielokrotnionego widzenia odnosiła wrażenie, że w wąskim gardle wykopu walczących było całe mrowie. Otrzymywała bowiem obraz, gdzie całe dziesiątki węglaków zajadle atakowało armię uzbrojonych w muszkiety kasztaniarzy. Wszędzie lała się czarna oraz brązowa krew, także na demonicę. W ruch szły masywne szczęki i długie pazury, wespół z muszkietami czy atakami szabel. Tu i tam leciały odcięte kawałki ciał, a wszędzie rozchodził się donośnym echem odgłos wystrzałów oraz upiorne krzyki okaleczanych istot.

Niebawem jednak, ku wielkiemu rozczarowaniu zmrocznej dziewczyny, wszystko się uspokoiło. Jej widzenie powróciło do prawie naturalnego stanu, a ona zobaczyła tylko trzech martwych węglaków i dwóch rozprutych dozorców.

Z pewnym utęsknieniem spojrzała do ciemnej dziury skąd wychynęli uprzednio jej bracia ciemności. Ale nic nie zapowiadało, że wkrótce nadejdą kolejni, ponieważ w przestrzeni rozbrzmiał apodyktyczny rozkaz:

– Ceglasty kazał wrzucić we wnękę dynamit i go zdetonować. Zamykamy tę część kopalni, węglaków może być tutaj więcej.

Zaraz potem obita Czarna została wraz z innymi niewolnikami pociągnięta za brzęczące łańcuchy i tak pożegnała truchła swych zmrocznych braci. Istot, które wyciągnęły do niej ręce i być może dzięki temu uratowały ją od zakatowania na śmierć batami. Słowem, ochroniły jej istnienie, czyli uczyniły to samo, co jeszcze nie tak dawno Brunatna – pomyślała z nagle rozbudzonym smutkiem szarpana za łańcuch demonica.

*

Hebanowy Dziennik zaczął wychodzić raz na tydzień, do tego kolportowany był ze znaczącym opóźnieniem. Już samo to świadczyło niezbicie o tym, że w republice w ostatnim czasie nie działo się dobrze. Zaś winą, i słusznie, obarczano nową zarazę zwaną kasztariozą, która w zastraszającym tempie rozprzestrzeniała się po kasztanowym kraju, dziesiątkując głównie robotników.

Uświadamiając sobie coraz dobitniej powyższą prawdę, Tabak skrzyżował nogi na blacie mahoniowego biurka i wyciągnął się na skórzanym fotelu. Palił papierosa, co pewien czas strzepując ciemny popiół do szklanki po brązowej herbacie oraz pobieżnie przeglądał nagłówki dostarczonej mu gazety ze starą datą: „Północny wschód w szponach plagi”, „Pospieszna ewakuacja Hebanowej Ochry”, „Przedmieścia Brunatowan odcięte kordonem sanitarnym”, „Panika narasta”, „Wojsko brutalnie tłumi zamieszki w Ceglanym Zagorze”, „Czy to koniec republiki”?

Otóż nic bardziej mylnego, to bynajmniej nie był żaden koniec, a raczej wstęp do otwierających się możliwości. Zamykania się jednych szans wzbogacenia i powstawania innych – myślał ze sprytem Tabak. Poprawił na głowie kapelusz z szerokim rondem i potarł o siebie kowbojki z ostrogami. Ostatnio bowiem po zakupie sporej ilości ziemi oraz bydła na południowym zachodzie republiki lubił się nosić na kowbojską modę.

Zaś wspomniana inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę, ponieważ z powodu zarazy zbożowej w królestwie w kasztanowym kraju znacznie wzrosło zapotrzebowanie na mięso. A pewną wiele wartą tajemnicą było to, że owa roślinna do kompletu zaraza nie wzięła się znikąd, a miała za cel wywindowanie cen żywca wołowego, co dokonało się w odpowiednim czasie. Natomiast wejście w posiadanie owej dość drogiej tajemnicy, jeszcze przed zarazą zbożową, już się Tabakowi zwracało i to z nawiązką.

– Szacowny panie de Bruton… – zagaił nieśmiało stojący w progu gabinetu dyrektorskiego jego dotychczasowy właściciel, mianowicie dyrektor kopalni Brunatna Moc. – Panie… – Zwalisty przedstawiciel republiki spróbował raz jeszcze zwrócić na siebie uwagę siedzącego za biurkiem specjalnego nadinspektora do spraw niewolnictwa. Jednakże Tabak, starszy syn Sepi, wykonał jedynie leniwy gest rękę z trzymanym w niej papierosem, sugerując, że potrzebował jeszcze trochę spokoju. Skupiony wyłącznie na gazecie przejrzał ją do końca, dłużej zatrzymując spojrzenie na analizie wyników z ostatniej sesji giełdowej w Brunatown. Na widok samych spadków uśmiechnął się pod nosem i z ulgą odetchnął na myśl, że za namową młodszego brata w dogodnym czasie zdążył się pozbyć po dobrej cenie większości brązowych papierów wartościowych. Za to ulokował swój majątek w szlachetnych kruszcach, jak złoto, srebro, czy alabastrowe kryształy, a także we wspomnianej już ziemi oraz bydle.

– Dobrze, teraz mogę pana wysłuchać, panie… – Poprawiając na sobie skurzaną marynarkę, Tabak wreszcie zaszczycił przenikliwym spojrzeniem dyrektora kopalni.

– Ceglasty… Brąz Ceglasty jestem, do usług. – Mężczyzna ukłonił się nad wyraz nisko z typową pokorą urzędnika niższego szczebla, stającego przed kimś znacząco wyżej postawionym. A zaraz zachowawczo zapytał: – I… jak wypadła wizytacja w kopalni? Zapewniam, że dołożyliśmy wszelkich starań, aby…

– Nie ma popielniczki – wszedł rozmówcy w zdanie młody de Bruton.

– Słucham…? – dopytał zdezorientowany dyrektor. Otarł kropelki potu z czoła i nerwowo zmiętosił w masywnych dłoniach ściskane dokumenty o cynamonowej barwie.

– Nie ma popielniczki. – Tym razem Tabak wskazał wymownie na szklankę po herbacie, do której strącał popiół z papierosa.

– Przyznaję, że to skandaliczne niedopatrzenie, a winni zostaną natychmiast ukarani. – Dyrektor Ceglasty uderzył się potężną dłonią w szeroki tors.

– Nazwisko – oznajmił z niezmienną sobie powagą nadinspektor, a jednocześnie wyjął z klapy marynarki notatnik oraz długopis. – Proszę podać nazwisko osoby, która nie spełnia odpowiednich standardów kopalni i nie dba o należne wyposażenie dyrektorskiego gabinetu.

– Beżak. To młodszy brygadzista Beżak spowodował to rażące uchybienie, bez wątpienia – wyrzucił z siebie odkrywczo dyrektor. Na co jego rozmówca z lekka się uśmiechnął i zapisując podane mu nazwisko, oznajmił:

– I tak właśnie wspólnym wysiłkiem dbamy o należny w republice porządek. Bo jeżeli nie my, to kto o niego zadba? – Na te słowa zarządca kopalni nagle się rozpromienił. Zaraz jednak spoważniał, gdy Tabak cierpko dodał: – Czas zająć się raportem na temat wykorzystania pracy przymusowej w kopalni… kopalni…

– Brunatna Moc – podpowiedział z dumą dyrektor.

– Właśnie, Brunatna… Moc – zgodził się nadinspektor i ciągnął dalej: – Jak panu wiadomo minister spraw wewnętrznych, a mój ojciec, sporządził pewne ramy prawne, w jakich powinno odbywać się korzystanie z niewolników w kopalniach. I tak, o ile mnie pamięć nie myli, pierwszy podpunkt protokołu traktuje o dopuszczalnej liczbie zgonów w ciągu miesiąca na terenie danej placówki, która wynosi…

– Siedem – oświadczył ze śmiertelną powagą dyrektor.

– Siedem, dokładnie… – potwierdził Tabak, po czym cierpko zauważył: – Podczas gdy w przedstawionym mi już wypełnionym dokumencie widnieje dość niepokojąca liczba. – Zerknął na leżący na biurku beżowy blankiet papieru z licznymi tabelkami oraz umieszczonymi w nich cyframi. Następnie przeniósł ostre spojrzenie na Ceglastego i marszcząc brwi, jakby z niedowierzaniem zapytał: – Dwadzieścia dwa zgony w przeciągu miesiąca…? – W odpowiedzi dyrektor ponownie przetarł dłonią czoło, na które wystąpiły kolejne kropelki potu. – Z kolei nadinspektor uśmiechnął się do niego sprytnie i z należnym jego funkcji majestatem dostojnie oświadczył: – W naszej trosce o dobro republiki postaramy się wspólnymi siłami, aby tutejszy zarządca się nie skompromitował i nie został w trybie natychmiastowym zwolniony z posady. W końcu skoro nasze szacowne władze powierzyły tak wysokie stanowisko niejakiemu Brązowi Ceglastemu, to musiały mieć ku temu stosowne przesłanki, nieprawdaż? Zatem przyjrzyjmy się sporządzonej dokumentacji raz jeszcze. Wszak tym razem wnikliwym okiem… – Tabak popatrzył na arkusz papieru na biurku. – W ciągu miesiąca zmarło siedmiu złocistych niewolników? – zainteresował się.

– Dokładnie tylu – odparł wyjątkowo sztywno dyrektor. Na co nadinspektor popatrzył na niego, udając dojmujące zdziwienie i w tym samym tonie rzekł:

– Pofatygowałem się przecież zajrzeć do kopalni. Ale na piach i kamienie, nie widziałem tam żadnych ludzi o żółtym umaszczeniu skóry.

– Prawdopodobnie ich jasną cerę pokrył ciemny pył – zauważył odkrywczo dyrektor.

– Nie zrozumieliśmy się. – Tabak wyciągnął się na fotelu i splótł dłonie na potylicy. – Nie wiedziałem w kopalni złocistych niewolników, ponieważ zwyczajnie nigdy ich tam nie było. Albowiem nie istnieją podstawy prawne, aby w postaci więźniów sięgać do republiki osoby o wspomnianym kolorze skóry. A skoro zgodnie z prawem złotych przedstawicieli nie ma i nigdy nie było w naszych kopalniach, to nie mogli też w nich umierać. Czy wyraziłem się dość precyzyjnie?

– Ale…

– Nie widziałem ich! – Tabak uderzył gwałtownie pięścią w blat stołu. – W ogóle w życiu nie widziałem żadnych żółtków. Więc dla mnie, tak czy inaczej, nie istnieją, nie ma ich.

– Oczywiście… nie ma – zgodził się w końcu Ceglasty.

– Właśnie… Zatem te zgony możemy potraktować, jako błąd w druku, czyli wy… kreślamy. – Nadinspektor użył do wspomnianej czynności brunatnego długopisu, po czym łypiąc oczyma na dyrektora, mruknął: – Pięć czarnych trupów…? – Zamyślił się dłużej i obecnie już nie zwracając uwagi na urzędnika, prawił dalej: – Istoty z Czeluści są ponoć zawieszone pomiędzy istnieniem, a nieistnieniem. Więc ich życie i śmierć są, że tak się wyrażę, dość problematyczne w ostatecznym zdefiniowaniu. I te ich powracanie z namiastką istnienia pod postacią zombie… W związku z tym, nie wnikając w te filozoficzne zagadnienia, dla klarowności wy… kreślamy. Następnie mamy cztery srebrzyste zgony. Lecz tutaj pojawia się kwestia tej natury, że ludzie z dalekiej północy, to według wiodących badań antropologicznych tak naprawdę nie do końca ludzie. Są bowiem dzicy i bardziej, jak zwierzęta. Do tego podobno śmierdzą owczym serem, szczególnie ichnie samice. Przez to ich zgony przeniesiemy do tabelki związanej ze… zdechłymi zwierzętami. O proszę, w ciągu miesiąca padły trzy konie, jeden osioł oraz czterech srebrzystych osobników, dwunożnych ogierów. – Po dokonanej korekcie Tabak dłużej przyglądał się dokumentowi na biurku. Aż robiąc wielkie oczy, popatrzył na dyrektora wręcz z podziwem i jak natchniony podsumował: – Ależ… ja jestem doprawdy pełen uznania, panie dyrektorze Ceglasty. Toż zmieścił się pan z limitem utraconych bezpowrotnie niewolników i to bez żadnego problemu! To wspaniale prowadzona kopalnia oraz jej zarząd, który zasługuje na specjalne wyróżnienie. Będę musiał wspomnieć o tym w raporcie. – Nadinspektor chwycił w dłoń pieczątkę, choć wstrzymał się z postawieniem stempla.

– Brunatna Moc – nadął się z kolei z dumy Ceglasty. Pokazał przez okno widoczne wejście do szybu kopalnianego i ozdobił swa nalaną twarz niewinnym uśmiechem, zupełnie jak u dziecka. Niemal otarł z oczu zły wzruszenia, po czym energicznie podszedł do biurka, gdzie mocno uściskał dłoń nadinspektora, w której ten trzymał dogasającego papierosa. – Dziękuję, serdecznie dziękuję za tak konstruktywne zwizytowanie naszej placówki oraz zrewidowanie bieżącej dokumentacji! – wybuchnął niekłamanym entuzjazmem. – Czy możemy się jakoś odwdzięczyć? – wyraził szczerą chęć pomocy.

– Cóż… – Tabak zerknął na dokument na biurku i ze sprytem w głosie rzekł: – Zgodnie z odgórnymi instrukcjami muszę wizytować ten obiekt przez trzy dni. A jak widzę, zostało nam jeszcze do skorygowania parę podpunktów, jak te dotyczące wyżywienia niewolników, czy szerzenia się wśród nich chorób. Ale jestem przekonany, iż tak, jak do tej pory, razem sfinalizujemy wręcz wzorcowy raport wychwalający tę placówkę i stawiający ją, jako przykład dla innych stanowisk pracy. W międzyczasie zaś poprosiłbym o… popielniczkę.

– Oczywiście, już służę! – Dyrektor zamaszyście zasalutował, zupełnie niczym oddany żołnierz swemu generałowi.

– Oprócz popielniczki przydałyby się też trzy wagony węgla, które z należną dyskrecją dostarczone zostaną we wskazane przeze mnie miejsce… – dodał niby mimochodem Tabak. Na co Ceglasty naraz oklapł i już ze zdecydowanie mniejszym zapałem powiedział:

– Tak, oczywiście, przygotuję nieoznakowane transporty poza limitem…

– No właśnie. Cieszy mnie, że się tak dobrze rozumiemy. – Młody de Bruton zapalił kolejnego papierosa i rozkoszując się brunatnym dymem, ponownie zasłonił Hebanowym Dziennikiem.

Krew sióstr. Złota

Подняться наверх