Читать книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - Страница 5
II. ZŁOTY
ОглавлениеKrajobraz po kolejnej przegranej bitwie był to istny obraz nędzy i rozpaczy gdzieś pośród na wpół zamarzniętych mokradeł na północnym zachodzie kontynentu Unton. To tutaj schroniła się grupa srebrzystych uchodźców. Na szczęście świętej pamięci Marrengo zawczasu zadbał o dostateczną ilość koni niezbędnych do ewakuacji cywili z centralnych klanów. Dzięki temu nie wpadli oni w mocarne łapy srebrnej olbrzymki. Zaś książę Złoty wykazał się niezbyt chlubnym wyczynem po ucieczce z pola bitwy i w pierwszej napotkanej wiosce klanu Srebrzystych Traw ukradł płowego rumaka, za którego sprawą dołączył do uciekinierów. Tymczasem wśród nich atmosfera przygnębienia sięgnęła błotnistego i antracytowego w swej barwie dna, gdzie próżno było szukać choćby nikłego światełka srebrzystej nadziei.
Książę jak najbardziej dostosował się duchem do wisielczych nastrojów towarzyszących mu mieszkańców północy. Zresztą sam pozbawiony złocistej zbroi, za to cały w ciemnym błocie i popielatym bandażu na głowie, praktycznie nie wyróżniał się wyglądem z tłumu. I rad był nawet z tego powodu. Ponieważ dzięki temu mniej osób go rozpoznawało, przez co nie musiał znosić pod swym adresem aż tylu cierpkich wyrzutów oraz szyderstw. A kiedy akurat mu nie złorzeczono, sam czynił to uparcie w odniesieniu do własnej osoby. W depresyjnym umyśle wymieniał kolejne zasady kodeksu światła, którym w swoim mniemaniu się sprzeniewierzył:
„Prawość” – wyartykułował w myślach, zasiadając samotnie przy ognisku z szarych gałęzi, z którego dobywał się siwy dym, ginący w mroku grafitowej nocy. Otóż wspomniana prawość stanowiła pierwszy punkt kodeksu światła. Złoty natomiast uważał, że złamał prawo, zrzekając się dobrowolnie królewskiej władzy. Albowiem to on był prawowitym następcą tronu i fakt, że nie został królem, aby ratować krainę, nie zmieniał tego, że nie podporządkował się odwiecznym zasadom.
„Wierność” – wymieniał dalej. Czy zatem zachował wierność? Ależ oczywiście, że nie, ponieważ odkąd wziął ślub z damą o imieniu Bursztyn, zdradzał ich związek codziennie, myśląc z miłością o Srebrnej. I to nawet po tym, jak się dowiedział, iż srebrzysta dziewczyna już z tego okrutnego światła odeszła. Od tego momentu bowiem wręcz wył za nią z bolesnej tęsknoty.„Prawdomówność” – Czy był kłamcą? Niewątpliwie, bo w swej mowie przed wyruszeniem na północną kampanię obiecywał złocistym rycerzom jedynie chwałę i sławę. Podobne zapewnienia czynił nawet przed ostatnią przegraną bitwą, samemu na dobre już we własne obietnice nie wierząc. I co się ostatecznie ziściło? Bardzo nieliczni rycerze, którzy zdołali przeżyć morderczą wyprawę na północ, zostali wzięci do niewoli. Ot, cały ich splendor i zaszczyt. Jemu prawdopodobnie, jako jedynemu się upiekło, zdołał uciec. Zatem zhańbił się dodatkowo brawurową ucieczką i ten ostatni czyn dobitnie przekreślał ostatni punkt kodeksu światła, mianowicie poświęcenie.
Otóż nie, nie poświęcił się, aby walcząc do końca, być może komuś innemu dać szansę ratunku. Za to w natychmiastowym odwrocie okazał się niedoścignionym biegaczem, a potem jeszcze złodziejem, kontynuującym upokarzający odwrót na skradzionym rumaku. To dopiero był Złoty książę, bohater, mający do tej pory ambicje być powiernikiem świetlistego kodeksu – gorzko zakpił z siebie młodzieniec.
Gdy tak się torturował własnymi myślami, stanęła przy nim para zakapturzonych jeźdźców w jasnozłocistych szatach – dość obcisłych płaszczach. Jeden z przybyszy rozejrzał się po okolicznych ogniskach, gdzie w grupkach siedzieli ludzie północy, aż lekceważąco rzucił pytanie do księcia:
– Ej, szaraku, mówi do ciebie pan z królestwa, goniec z samego złotego pałacu. Ponoć to obóz niedobitków z bitwy na szarej równinie. Zatem wiesz może, gdzie znajdę księcia Złotego, który brał w walce udział?
– Jest martwy – odpowiedział zgodnie z rzeczywistym stanem swego ducha młodzieniec.
– Jesteś tego pewien? – dopytał obojętnie jeździec. Zaś w odpowiedzi usłyszał:
– Jak niczego na świecie. Bowiem osobiście byłem świadkiem całkowitego upadku i haniebnej klęski księcia, w której podeptał on kodeks światła.
– Skoro tak twierdzisz… – mruknął pod nosem złocisty mężczyzna i krzywiąc się na twarzy, z pretensją przemówił do kompana: – Wreszcie odnaleźliśmy tych szarych nędzników i co słyszymy? Książę jest trupem, do tego mamy naocznego świadka. Co prawda brudnego obdartusa z północy, ale tutejsi ludzie są zbyt głupi, aby kłamać, więc chyba można mu zawierzyć. I w sumie to chyba powinno wystarczyć księżnej Bursztyn, nie uważasz?
– Musi – dodał znużonym głosem drugi z mężczyzn. – W końcu książęce truchło i tak zgniło już zapewne w tutejszym klimacie. Zatem więcej dowodów książęcej śmierci i tak nie zdobędziemy. A ja dość mam tej wilgoci, zgnilizny oraz zimna, czy podłego jedzenia. Wracamy do zachodniego królestwa – podsumował, po czym zwrócił się jeszcze do Złotego: – Strudzeni jesteśmy po podróży. Przysiądziemy się do ognia, odpoczniemy. – I nie czekając na odpowiedź, już zsiadał z kamratem z konia. Książę z kolei odruchowo wykonał zapraszający gest ręką i dalej siedział osowiały. Zaś przybyli mężczyźni zajęli miejsca koło niego przy ognisku. Następnie przystąpili do spożywania skromnej wieczerzy z pożółkłych sucharów.
W pewnym momencie jeden z gońców wyjął z kieszeni złocistą kartkę i rzucił w płomienie. Lecz żwawszy podmuch wiatru wyrwał nadpalony skrawek papieru z jakby ognistych dłoni i palców. Złoty podniósł go z zamiarem zwrócenia prawowitemu właścicielowi, czyli płomieniom. Wszak dostrzegł napis określający nadawcę oraz adresata listu: „Księżna Bursztyn do ukochanego księcia Złotego”. Smutno uśmiechnął się na ten widok i postanowił przeczytać list.
„Drogi, najdroższy. Ukochany, najukochańszy. Jedyny, złoty. Doszły mnie już niepokojące wieści o piętrzących się problemach, jakie napotkałeś na swej drodze po wieczną chwałę. Aczkolwiek wiedz, iż bezgranicznie ufam w twe bohaterskie męstwo i każdego słonecznego dnia wyglądam twego triumfalnego powrotu. Albowiem ma czysta miłość do ciebie przekonuje mnie, że mimo wszelakich przeciwności powrócisz do mnie zwycięski. Jednakże pragnę, mój ukochany, zaznaczyć, iż nawet gdybyś nieszczęśliwym zrządzeniem losu nie zakończył północnej kampanii sukcesem, to mego gorącego uczucia i oddania twej osobie nic nie zmieni. Bowiem tak, jak codziennie podziwiam na niebie wschodzące słońce, a z zachodem je żegnam, tak rankiem wyczekuję świetlistych promieni na równi z tymi przesłoniętymi ciemnymi chmurami. Tako i na ciebie czekam z utęsknieniem niezależnie od tego, w jakim blasku powrócisz. Ponieważ wielbię jasność także w pochmurne dni i z radością powitam cię również bez odniesionego zwycięstwa, aby jako wierna żona nieść ci otuchę i należycie wesprzeć w zdobyciu przyszłej chwały”.
Po tym odczycie książę poczuł się ponownie gnębiony, ale obecnie przez własny wstyd. Oto uświadomił sobie, że w obliczu własnej klęski i gardząc sobą, wzgardził też swą tak szlachetną małżonką, która przecież w żadnym razie na to nie zasłużyła. Więcej, z miłości do niego wyczekiwała go nawet, jako przegranego oraz tchórza. Azaliż czy mógł także i ją zawieść? Czy miał do tego w ogóle prawo? Otóż nie, takiego prawa sobie odmawiał, a wręcz poczuł teraz do Bursztyn coś na kształt prawdziwego uczucia. W końcu czy mógłby dłużej pozostawać zupełnie obojętny wobec tak szczerych dowodów miłości skierowanych do własnej osoby? Do tego płynących od postaci, która wydawała się na wskroś dobra, czysta i niewinna, niczym sam jaśniejący promyk bursztynowego światła. Więc Bursztyn niewątpliwie taka właśnie była – ukochana. A skoro tak, to po raz pierwszy od przegranej bitwy Złoty nawet ciepło i z ulgą pomyślał o powrocie do królestwa.
Przeto spojrzał z rozbudzoną naraz nostalgią w południowo-zachodnią stronę. I już chciał zakomunikować złocistej parze gońców, że oto książę Złoty jednak cudem ocalał z pogromu i mają go tuż przed sobą we własnej osobie! Wszak nie zdążył, ponieważ, kiedy ciepła myśl o żonie malowała na jego twarzy coraz szerszy uśmiech, ten zaczął gasnąć wobec zasłyszanych słów złocistych mężczyzn:
– I po co była ta cała heca ze Złotą, córką króla, hm…? – mruknął ponuro jeden z przybyszy, przegryzając niemrawo kawałek suchara.
– Ano naszej bursztynowej zleceniodawczyni się widziało, że aby zdobyć i usidlić księcia najlepiej będzie się pozbyć Złotej, wysyłając ją podstępem w mrok – westchnął drugi goniec, po czym już całkiem zrezygnowany dodał: – A tu taki pech. Bezsensowna potyczka na północy i Złoty panicz już nie dycha, przez co nici z wyśnionego mężusia.
– Księżna nie przyjmie tego dobrze – zauważył pierwszy mężczyzna. Na co jego kamrat wzruszył ramionami i racząc się wodą z bukłaka, pomiędzy kolejnymi haustami rzekł:
– Tego nie wiemy, czy książę rzeczywiście drogi był sercu naszej pani niczym kropla wody spragnionemu na pustyni. Może po prostu pragnęła małżeństwem się wżenić w zacniejszy ród, by się wywyższyć. Bo wiesz, niektórzy z możnych żywią się władzą, jak my chlebem. – Popatrzył wymownie na konsumującego suchary kompana. Potem wyjął z kieszeni złocistą buteleczkę i wylewając z niej do ognia zielonkawy płyn, posępnie dodał: – Mimo wszystko odczuwam ulgę, iż zaniesiemy naszej pani wieści o zgonie księcia w boju, a sami nie będziemy go truć tym paskudztwem na zlecenie Ozłona. Niby uczyniłby nas za ten występek bogaczami, ale nie podzielam jego opinii, że pozbawilibyśmy życia zdrajcę korony oraz tchórza. – Przeniósł wzrok na kompletnie osowiałego Złotego i lekceważąco do niego rzucił: – A ty co taki drętwy i sztywny tu siedzisz, szaraku, zupełnie jakbyś zamarzał po połknięciu sosnowego pniaka? Zanuć może jakąś pieśń z północy. Coś smutnego albo o srebrzystych i chętnych dziewkach witających ochoczo złocistych przybyszy, he, he… – Puścił młodzieńcowi oko. Lecz zaraz je zmrużył i podejrzliwie stwierdził: – Toż ty nie jesteś chyba rasowym szarakiem, bo choć pokryty szarym błotem, to świecisz tu złocistymi oczyma. Może więc mamy tu dezertera z ostatniej bitwy, gdzie poległ chwalebnie książę Złoty, co? – wychrypiał gniewnie. Gdy wtem młodzieniec przybrał na twarzy wzgardliwy wyraz. Gwałtownie wstał i wyciągnął nóż, jedyną broń, jaką obecnie posiadał.
– Wynoście się stąd, ale już! Nie chcę was widzieć, podobnie jak nigdy więcej waszej bursztynowej pani. Na miłość siostry Złotej, zejdźcie mi z oczu, bo nie ręczę z siebie! – Zamachnął się ostrzem na bliższego z gońców. Ten, początkowo osłupiały, został pociągnięty za ramię przez kompana. A za chwilę obaj jeźdźcy siedzieli już asekuracyjnie na złocistych rumakach.
– Przeklęci dezerterzy plugawiący kodeks świata, oby ich noga nigdy już nie skalała złocistej ziemi. – Jeden z mężczyzn splunął w kierunku Złotego, po czym obaj popędzili rumaki, odjeżdżając w grafitową noc.
Tak oto książę został przy popielatym ognisku bez dotychczasowych biesiadników za to z ciągle buzującym w nim wzburzeniem. Myśl, że jego małżonka Bursztyn mogła się bezpośrednio przyczynić do śmierci królewskiej córki, była doprawdy druzgocąca. Zaś narastający gniew z tego powodu nie mógł znaleźć ujścia. I bynajmniej nie zmniejszało go zawzięte uderzanie nożem w ognisko oraz posyłanie w mrok nocy srebrzystych iskier. Książę całym sobą czuł, że aby nie zaczął wyć z wściekłości, musiał uczynić teraz coś absolutnie spektakularnego, co odciągnie jego umysł od bólu, zdrady czy pohańbienia.
Za chwilę już wiedział, na co się porwie, niczym z motyką na słońce i na ten przeklęty czas nie dbał o konsekwencje. Za to energicznie skierował swe kroki pomiędzy pobliskich ludzi północy. Stanął pośrodku obozowiska i na całe gardło z prawdziwą pasją się wydarł:
– Dość porażek w imię zimnego honoru! Dość klęsk podszytych kodeksem światła! Na mróz i lód, na światło słońca, czas zacząć walczyć tak, aby przede wszystkim zgnieść wrogów oraz zesłać im sprawiedliwą karę. Zatem ja, książę Złoty, który walczyłem już przy was, obecnie pragnę was poprowadzić. Oto apeluję, abyśmy wszyscy otrząsnęli się po przegranej i założyli nowy zwycięski klan. Klan Srebrzystej Światłości ku zgubie naszych nieprzyjaciół! – Młodzieniec uniósł nóż tak wysoko, jak tylko mógł. Wówczas z okolic jednego z ognisk rozbrzmiał szyderczy głos Mysi:
– Ktoś tu chyba przesadził z pitnym miodem, ale dobrze już sfermentowanym. Ten najwyraźniej skutecznie pomieszał pożółkły umysł słabego człowieka z królestwa.
– Nie jestem słaby! Nie jestem słaby! – zagrzmiał w uniesieniu książę. – Myślę trzeźwo, jak nigdy, niezaślepiony na tej szarej ziemi w tę grafitową noc nadmiarem światła. Albowiem zdałem sobie sprawę, że nasz świat nawet pod jasnym słońcem jest zbrukany mrokiem, a przewodnią rolę przejmują w nim kłamcy oraz okrutni ludzie. Zrozumiałem, że trzeba walczyć z nimi, także uciekając się do niecnych działań i nie bać się splamić sobie rąk. Dlatego rzucam rękawicę każdemu, kto się sprzeciwia mej przewodniej roli nad wami. A wasz zimny honor nakazuje wam przyjąć wyzwanie. Zatem?! – Młodzieniec wyciągnął przed siebie nóż w poziomie i obracając się wokół własnej osi, spoglądał gorejącym świetlistością wzrokiem po strudzonych ludziach północy.
– Dobrze, niech będzie pojedynek. Srebro przeciw złotu. Mróz wobec światła! – wrzasnęła nagle Mysia i dumnie wstała. Na co książę popatrzył na jej niepozorną sylwetkę i nieco tonując emocje, oznajmił:
– Z tobą nie będę walczył…
– Ależ oczywiście, że nie ze mną, a z nim. Zmierzysz się z Popielem! – Dziewczyna wskazała na siedzącego za nią skrytego w mroku starego już mężczyznę, ale swoją tężyzną zdecydowanie przewyższającego wszystkich w obozie.
Wobec wyznaczenia go do walki ten wojownik niespiesznie wychylił się do przodu, ukazując swą niedźwiedzią posturę w blasku księżyca. Podniósł wzrok i wbił srebrzyste spojrzenie w Złotego. On zaś dostrzegł twarz niemal pozbawioną człowieczego wyglądu, gdzie jedne blizny zachodziły na drugie, kwadratowy podbródek był przesunięty w lewą stronę, za to nos w prawą. Do tego czoło nosiło ślady jakby wgnieceń, a jedna z kości policzkowych wystawała na zewnątrz i nie była obciągnięta skórą.
– Niech tak będzie, walczmy… – jęknął po dokonanych oględzinach Złoty, który obecnie już nie przejawiał tak nieprzejednanego zapału do walki. Wszak nie miał też zamiaru rzucać swych słów na zimny wiatr i tchórzliwie wycofywać się z pojedynku.
Ten miał się rozegrać dosłownie za chwilę. Ponieważ srebrzyści ludzie północy zgodnie powstali i otoczyli kręgiem Popiela oraz Złotego, a także kilka palących się ognisk między przeciwnikami. Zaś dzięki dostatecznej ilości światła z płomieni, zadzierając głowę, książę mógł teraz podziwiać starego wojownika w całej okazałości, jak również jego broń. Oto odziany w niedźwiedzie futra czempion północy zademonstrował w potężnych łapach monstrualną siekierę. Zważywszy na rozmiar jego oręża oraz górującą nad innymi sylwetkę, można było go wziąć nieomal za olbrzyma powołanego na ten świat do wykarczowania Wielkiej Puszczy. Lecz książę tylko przełknął ślinę na myśl, iż na ten czas ów wojownik w przenośni miał do ścięcia tylko jedno drzewo, za to jawiące się tuż przed nim i złote. A mówiąc wprost, zadanie posępnego Popiela stanowiło zdekapitowanie Złotego.
– Walczcie! – Mysia wręcz rozdarła piskliwym krzykiem przestrzeń, czym dała jednoznaczny sygnał do starcia. W odpowiedzi książę skoncentrował uwagę już tylko na potężnym przeciwniku. Czekał, aż ten, jak na berserka północy przystało, szaleńczo zaatakuje, aby sam mógł zręcznie zejść z linii ciosu siekierą i skutecznie kontratakować. Jednak szybko zrzedła mu mina, gdy zauważył, że stary wojownik miał już srebrzyste dni swej świetności dawno za sobą i nie kwapił się z szarżą. Zamiast tego czekał biernie, stojąc w defensywnej postawie. A niestety tak się składało, że to Złoty był tym, który rzucił wyzwanie, więc w obliczu pasywnego przeciwnika sam musiał przejąć inicjatywę. Dlatego omijając ognisko dzielące go od rywala, ruszył ostrożnie z wyciągniętym nożem ku Popielowi. Ten wykonał niby od niechcenia wymach siekierą. Lecz w efekcie jej potężne okucie poszybowało z niesamowitą szybkością i siłą. Jednak przede wszystkim broń ta była niesamowicie dalekosiężna, przez co Złoty musiał się ratować gwałtownym skokiem w tył. Kolejne jego podejście także skoczyło się fiaskiem oraz unikiem, który niefrasobliwie zwieńczył pacnięciem tyłkiem prosto w ognisko.
Ku swojej zgubie w płomieniach zabawił nieco zbyt długo, ponieważ wyskoczył z nich dosłownie z płonącym siedzeniem. Kiedy zaś przy wtórze chichotów tłumu, zaczął się gorączkowo klepać po pośladkach, gasząc ogień, Popiel wreszcie energiczniej zaatakował. W odpowiedzi, unikając głowni siekiery, książę ruszył do panicznego odwrotu. A czynił to, nie zważając na spowite ogniem siedzenie, czym obecnie wzbudził już gromkie salwy śmiechu publiki. I to do tego stopnia mocne, że niektórzy z obserwatorów padli na ziemię i chwycili się ze śmiechu za boki. Jednakże widok był doprawdy jedyny w swoim rodzaju. Choć Złotemu, który walczył o życie, wcale nie było zabawnie, gdy poza kontynuowaniem ucieczki musiał też ugasić płomienie!
Wreszcie uczynił to skutecznie za sprawą dobrej duszy z kręgu imieniem Myszelda, która podrzuciła mu ubłoconą ścierkę. Książę czym prędzej obwiązał się tkaniną poniżej pasa i z niewysłowioną ulgą przyjął ugaszenie pożaru oraz kojącą wilgoć na poparzonym tyłku. Wszak pokrzepiony również tym, że wśród widowni miał najwidoczniej sprzyjające mu osoby, zwrócił się odważnie frontem do ścigającego go przeciwnika.
Ten, wyglądający w swych grubych futrach niczym uzbrojony niedźwiedź, od dłuższego czasu nie ustawał w ociężałej pogoni. Zaś Złoty w jasnożółtym ubraniu, ale dokładnie pokrytym zaschniętym błotem, w końcu przystąpił do kontrataku. Przeturlał się pod wymierzonym w niego ciosem siekierą, po czym zderzył z masywnymi nogami Popiela. I już chciał wziąć zamach nożem na dolne kończyny przed sobą, gdy raptem w jego plecy wczepiła się monstrualna graba i północny podniósł go wysoko. Następnie cisnął nim z impetem o zmrożony grunt.
W efekcie książę stracił oddech oraz na moment także widoczność od zderzenia głową z podłożem. A kiedy znów spojrzał do góry, nie zobaczył spodziewanego tam ostrza siekiery, mknącego prosto na jego twarz, ale Mysię. Ona ze złośliwym uśmiechem patrzyła na niego i tłumaczyła coś do ucha pochylonemu nad nią Popielowi. Wojownik pokiwał srebrzystej dziewczynie zdeformowaną głową i zamiast siekierą, poczęstował księcia kopniakiem. Lecz nie za mocnym, jedynie takim, aby Złoty przeturlał się przez ognisko, a nie stracił przytomności z powodu obrażeń.
Wtedy dotarło do niego, że Mysia zaplanowała dłuższe przedstawienie związane z jego udziałem, a właściwie to pastwieniem się nad nim. Osobiście jednak ciągle daleki był od myśli o porażce i sądził, że miał jeszcze parę asów w rękawie. Leżąc, na początek spróbował ścisnąć porządnie za rękojeść swego noża. Wszak wówczas się zorientował, że już go nie miał w dłoni, gubiąc gdzieś po drodze.
Rozejrzał się więc za złocistym ostrzem i nagle znów otrzymał kopniaka w bok, który tym razem odrzucił go aż do tworzących okrąg srebrzystych gapiów. Ci najwyraźniej wczuli się w prezentowany poziom pojedynku, bo sami bezpardonowo popychali księcia, by ten wracał do centrum bitewnego placu. On z kolei niestety nie widział możliwości kontynuacji walki bez swego oręża. Zaś w jego poszukiwaniu żwawo pobiegł na czworakach pomiędzy ogniskami.
Tym samym ponownie wzbudził wśród widowni pusty śmiech, a osobiście poczuł się, jak kiepski aktor teatralnego przedstawienia. Choć chyba raczej złoty błazen w czasie własnej egzekucji. Ale tylko do momentu, aż podczas swej rozpaczliwej gonitwy nie dostrzegł wreszcie połyskującego na ziemi ostrza. I już chciał je pochwycić wręcz z uczuciem, niczym ukochaną w ramiona, lecz nóż został przydepnięty ubłoconymi onucami Popiela. Złoty rozpaczliwie złapał za nogę wielkoluda, żałośnie próbując ją podnieść. Oczywiście nie zdołał. A spoglądając w górę, jakby prosząc o pomoc, doprosił się jedynie o cios pięścią w twarz. Choć i tym razem uderzenie zostało złagodzone, a mocarna jak kowadło łapa nie zgruchotała złotej czaszki, tylko rozcięła złociste usta, upuszczając z nosa jasną krew.
Następnie Popiel chwycił półprzytomnego księcia za ubranie na plecach i siłą postawił go do pionu, po czym nieco odepchnął od siebie. W odpowiedzi Złoty całą uwagę skoncentrował już nie na walce, a rozpaczliwej próbie zachowania równowagi. Od doznanych razów kręciło mu się bowiem w głowie, plątały nogi, a jego ruchy do złudzenia przypominały wyrafinowane dworskie tańce.
Tym samym dotychczasowy krąg roześmianych osób jeszcze bardziej się rozluźniał. A już zaraz w ogóle nie przypominał kręgu. Ponieważ coraz więcej obserwatorów tego widowiska ze śmiechu klęczała bądź tarzała się po ziemi. Aż ktoś z tłumu gapiów zaczął grać skoczną melodię na fujarce, a inna osoba podbiegła do Złotego, chwyciła go za ręce i udawała, że idzie z nim w tan.
Jednak wtedy Mysia, który chyba jako jedyna zachowywała jeszcze powagę i to śmiertelną, odepchnęła niedoszłego tancerza od księcia. Wbiła ostre spojrzenie w złocistego młodzieńca, a przenosząc wzrok na Popiela, przeciągnęła sobie kant dłoni pod srebrzystym podbródkiem.
Ten wymowny gest zrozumieli wszyscy. Zanosiło się więc na koniec walki z elementami komediowego przedstawienia, przez co większość obserwatorów pojedynku spoważniała i słychać było już tylko rwane śmiechy. Z kolei Popiel zważył w dłoniach siekierę i ruszył z nią dziarsko na Złotego. On zdawał się nie do końca rozumieć, co się wokół niego działo i sam szedł bezbronny na przeciwnika, czyniąc to jakby zdezorientowany z wyciągniętymi przed siebie rękoma.
Gdy nagle w jego otwartych dłoniach zamajaczyła jasność, po czym wystrzeliły z nich dwa intensywne snopy światła skierowane wprost w oczy biorącego zamach wojownika. Raptem oślepiony Popiel nie wykonał ciosu, tylko puścił siekierę, złapał się za twarz i z boleścią padł na kolana. Mamrotał coś gardłowo oraz silnie przecierał oczy. W tym czasie Złoty odszukał na szarym piasku nóż. Uniósł go w obecnie martwej ciszy i przystawił pod porośnięte srebrzystą szczeciną gardło oślepionego przeciwnika.
– Popielu… – dało się słyszeć żałobny pisk Mysi, a książę wykonał obszerne cięcie ostrzem. Pozłacany oręż zagłębił się jednak nie w ciele posępnego wojownika, a przeszył jedynie mroźne powietrze. Potem Złoty odrzucił nóż, zebrał się w sobie i po trudnej potyczce zmęczonym głosem wydyszał:
– Koniec walki… W swoim kraju prawie zostałem królem, ale jeżeli nie chcecie mnie na swego przywódcę, nie będę o to zabiegał. Ponieważ nie będę was zabijał po to, aby udowodnić… że pragnę waszego dobra.
– Ależ chcemy! Chcemy, żebyś został naszym przywódcą! Przywódcą Srebrzystej Światłości! – Te entuzjastyczne słowa padły z ust karczmarza, który wraz z żoną Myszeldą opuścił tawernę Mysia Norka i również uciekł na zachód. Teraz stanął on z małżonką u boku Złotego, a następnie przemówił do wszystkich: – Ten oto młodzieniec dowiódł już, że zimny honor nie jest mu obcy! Byłem niegdyś świadkiem tego, jak w pojedynkę bronił pewnej srebrzystej biedaczki katowanej przez klanowych zbirów ze wschodu. Później powrócił do nas na północ ze złotymi rycerzami, by nas wesprzeć. Obecnie, tu i teraz, walczył w pojedynku i wygrał. Ale nie szukał pomsty, posłuchu czy próżnej chwały w uśmierceniu starego wojownika. W tym względzie przypomina samego wielkiego Marrenga! I kto, jak nie złocisty książę, miałby nam na ten czas przewodzić?! Przecież wszyscy wspaniali wojownicy z naszych klanów polegli lub wpadli w niewolę. Pomiędzy nami pozostali tylko chłopcy, starcy, kobiety i dzieci. Wybierzmy więc najwaleczniejszego z nas, Złotego, skoro innych kandydatów praktycznie… nie mamy. A książę naprawdę nie jest taki zły, a powiedziałbym nawet, że całkiem niezły jest! – Po tym wywodzie karczmarz objął jednocześnie żonę oraz młodzieńca, zupełnie jakby stanowili jedną srebrzysto-złotą rodzinę. I rzeczywiście zapowiadało się na to, że takową zostaną wszyscy na mroźnym i bagnistym północnym zachodzie. Albowiem najpierw nieśmiało, a potem z coraz liczniejszych gardeł dało się słyszeć:
– Złoty… ale niezły.
– Nie jest zły…
– Złoty i niezły.
– Złotoniezły…
– Złotoniezły.
– Złotoniezły!
A zaraz także:
– Złoty Płonący Tyłek! – Wszak ten pojedynczy głos szybko zginął w powstającym tumulcie:
– Srebrzysta Światłość!
– Przywódca Złotoniezły!
– Niech srebrzy się i złoci Srebrzysta Światłość!
– Niech złoci się i srebrzy przywódca Złotoniezły!
– Złotoniezły, Złotoniezły!
Kiedy gromkie wiwaty nieco przycichły, do nowego wodza całkiem nowego klanu na północno-zachodniej ziemi, który swoją drogą nie miał jeszcze własnej ziemi, podeszła Mysia. Spojrzała spode łba na Złotego, łypiąc srebrzystymi oczyma. Przeniosła wzrok na dochodzącego do siebie Popiela i uśmiechnęła się z przekąsem.
– Złotoniezły może rzeczywiście nie jest taki zły. – Napluła na swą dłoń szarą śliną i wyciągnęła rękę ku klanowemu przywódcy. Ten odwzajemnił gest, po czym przyciągnął do siebie zadziorną dziewczynę, mocno przytulił i przyjacielsko poklepał po plecach.