Читать книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - Страница 11

VIII. ZŁOTY

Оглавление

Z klanowych popiołów powstał nowy klany Srebrzystej Światłości pod przewodnictwem złotego księcia nazwanego szumnie Złotoniezłym. Od tego czasu prowadził on mozolnie swych ludzi przez poszarzałe ziemie północnego zachodu. Droga wiodła głównie podmokłymi i po części zamarzniętymi bezdrożami w zimnie oraz wszędobylskiej mgle. Sporadycznie kondukt napotykał osoby z klanu Srebrzystych Traw, ale ów kontakt ograniczał się zwykle do śledzenia siebie nawzajem podejrzliwym wzrokiem. Ludzie Srebrzystej Światłości nie zatrzymywali się bowiem nigdzie na dłużej, by nie narażać się tubylcom. Sami też nie posiadali zbyt wielu rzeczy na wymianę, ponieważ niemal wszystko, co udało im się zabrać z domów, musieli porzucić podczas ucieczki. W efekcie do ziem królestwa dotarli biedni, wycieńczeni, a często i chorzy. U celu podróży pojawiło się natomiast zasadnicze pytanie: mianowicie, co dalej? Oczywiście odpowiedzi oczekiwano od przywódcy. Ten jednak zwlekał z przemową i najpierw zaprosił do swego ogniska na walną naradę Mysię. Albowiem pomimo dość trudnego z nią obcowania zdążył już poznać tę osóbkę, jako postać odważną oraz szczerą. Choć może nawet aż nazbyt szczerą, do tego niestroniącą od wyzwań.

Na otwartym terenie Mysia przybyła do Złotego w towarzystwie posępnego Popiela i niepozornego chłopaka w wyleniałym futrze o szarej barwie. Srebrzysta dziewczyna z tradycyjnie naburmuszoną miną, zupełnie jakby miała szare muchy w nosie, usiadła naprzeciw przywódcy, a pomiędzy męską parą, którą raczyła ze sobą przyprowadzić i czekała. Wszak Złoty nie dał się prosić, ponieważ, jako niegdysiejszy uczestnik złotej rady był już świadkiem tego, jak wypadało takowe obrady prowadzić. Dlatego zachowując należną swemu majestatowi powagę, dostojnie rzekł:

– Zacni przyjaciele… przyjmijcie te oto szlachetne pozdrowienie srebra oraz złota, które to zsyła wam wasz…

– Daruj sobie – ucięła bezczelnie Mysia. Wysmarkała się prosto na szarą ziemię i nawet nie patrząc na księcia, pokazała ręką na chłopaka po jej prawicy, mówiąc: – To Gołąb. Tylko zaznaczam, aby nie nazywać go skrótowo, czyli Głąb, bo jest na tym punkcie drażliwy. – Wymownie pokazała na swe nieco spuchnięte oko i ciągnęła dalej: – Otóż Gołąb potrafi liczyć do wielu liczb, a nawet pisać oraz czytać. Przez to się przyda i już pomógł mi sporządzić odpowiednie, no…

– Wyliczenia – podpowiedział srebrzysty chłopak.

– Wyliczenia, właśnie – zgodziła się Mysia, co czyniła nader rzadko. – No czytaj! – Klepnęła uczonego młodzieńca w plecy. Ten zamiast papieru wyjął zza pazuchy brzozową korę i zaczął niepewnie dukać:

– Trzysta dwadzieścia… dwadzieścia osiem. Tyle nas jest. Dwieście osiem kobiet i sto trzydzieści mężczyzn…

– Chyba stu dwudziestu… mężczyzn. A rachunek się trochę… nie bilansuje – zwrócił uwagę Złoty, który obecnie dramatycznie spoważniał, widząc absolutną mizerię swej srebrzystej rady. Z kolei jej członkowie; Mysia oraz Gołąb, wbili spojrzenia w kawałek szarej kory i wskazując na wyryte tam węglem drzewnym grafitowe znaki, szeptem przystąpili do zażartej kłótni. Aż wreszcie chłopak kontynuował:

– Dziesięciu mężom się zmarło po drodze, ale ich żeśmy jeszcze nie pochowali. Stąd takie… różne liczby, bo nieboszczyków policzyliśmy z żywymi.

– A czemu nie został dokonany należny pochówek? – zapytał ostrożnie Złoty, już czując zwiastun kolejnych problemów.

– Nie ma smoków – wychrypiał ponuro Popiel. Zaś na niski dźwięk jego głosu, który przypominał ścieranie się chropowatych powierzchni, aż przeszły księcia ciarki. Zaraz się jednak pozbierał, jak na klanowego przywódcę przystało i zasugerował:

– Dokonajmy pochówku zgodnego ze złotą tradycją, spalmy ciała.

– Nie ma smoków! – Tym razem Popiel ryknął tak, że książę, zamiast wychodzić z następną inicjatywą, tylko pospiesznie skwitował:

– Oczywiście, nie ma smoków, jak najbardziej. I… co dalej? – Wbił błagalne spojrzenie złocistych oczu w srebrzystą Mysię. Ta odgarnęła sobie z policzka kosmyk włosów i beztrosko rzekła:

– To ty jesteś przywódcą. Zresztą sam chciałeś.

– No tak… – przyznał Złotoniezły i rozejrzał się po pogrążonej w szarówce południa okolicy, skąd inąd także szarej. Podumał dłużej, aż zachowawczo odsunął się nieco od Popiela, po czym rzucił w powietrze: – A może zamiast smoków posłużą nam równie dobrze… srebrzyste wilki?

Na szczęście tym razem posępny wojownik nie raczył się odezwać, co Złoty przyjął za dobrą monetę. Zaś Mysia rezolutnie powtórzyła:

– Ty jesteś przywódcą. – Następnie klepnęła w plecy Gołębia i łypnęła oczyma na ściskaną przez niego korę, aby czytał dalej.

– Zdolnych do walki starców; dwudziestu dwóch, młodzików; trzydziestu pięciu – recytował chłopak. – Chętnych do bitki starych bab pięćdziesiąt siedem.

– Ile?! – zdziwił się ostatnim wyliczeniem książę.

– Wszystkie, jakie są w obozie – wyszczerzyła się Mysia.

– Potrzebny prowiant – kontynuował Gołąb. – Trzy owce, osiem koszy chleba i dwa kosze warzyw dziennie.

W reakcji na to z kolei wyliczenie żywo zainteresowany sprawami aprowizacyjnymi Złoty zapytał:

– A co jedliśmy do tej pory? – W odpowiedzi Mysia uniosła nieco pośladek i bezczelnie oddała głośne gazy. – Czy… trochę się, aby nie zapomniałaś? – zwrócił jej uwagę na dobre skonsternowany książę.

– Pytałeś, co do tej pory jedliśmy – odburknęła Mysia.

– I jaki ma to związek z…? – Wymownie poruszył dłonią, wskazując na tyłek dziewczyny.

– Ano taki, że od dawna żremy już tylko szare powietrze! – Mysia wskazała na swe obecnie zapadnięte, a jeszcze nie tak dawno pucułowate policzki. A jakby na potwierdzenie jej słów, do kompletu nieśmiało wypuścił powietrze niewłaściwą stroną także Gołąb.

– Może… chociaż ty przeproś – powiedział do niego już całkiem oklapły Złoty. Ale w obronie chłopaka szybko stanęła Mysia:

– Wzdęło go, bo żarł jakieś szare trociny. Więc spierdział się z powodu podłego żarcia.

– Mimo wszystko mógłby przeprosić… – nie ustępował książę.

– Za co? Za podłe żarcie? – zdumiała się na dobre dziewczyna. W takich okolicznościach Złotoniezły postanowił nie drążyć już spraw etykiety w swej radzie, a zamiast tego odkrywczo stwierdził:

– Obecnie możemy jeść gniazdujące w pobliżu gołębie. To jest, patki – poprawił się szybko, spoglądając badawczo na srebrzystego chłopaka naprzeciw. – W okolicy widziałem też dziką kapustę. Co prawdę jej liście są niejadalne, ale szary… głąb. – Ponownie zmierzyła Gołębia ostrożnym spojrzeniem. – Głąb można już skonsumować… – zakończył z rezerwą.

– Jeść złote i szare ptaki, a do kompletu przegryzać srebrzystą oraz złocistą trawą. Żreć głąby i gołębie. Taki masz plan i po to nas tutaj przywiodłeś? To ma być ta ziemia obiecana? – rzuciła z wyrzutem Mysia. Wtedy przywódca klanowy wreszcie dumnie wypiął pierś, po czym z pewnością siebie oznajmił:

– Zaufaliście mi i was nie zawiodą, obiecuję. Choć, aby zapewnić wam dobrobyt, będę potrzebował jeszcze trochę czasu oraz waszej pomocy.

– Po to tu jesteśmy – zawyrokowała Mysia, a Popiel i Gołąb skinęli na zgodę głowami.

– Zatem… – Książę popatrzył po nich z pewną nadzieją, a następnie szerzej nakreślił swój zamysł. Oświadczył mianowicie, że nie zamierza ujawniać się w królestwie, jako książę Złoty, bo nie chce mieć nic wspólnego ze zdrajcami czyhającymi na jego życie czy mordercami swej siostry. I w zasadzie już nikomu w królestwie nie ufa. Jednakże zaznaczył, że jest to jego ojczyzna, więc pragnie o wpływy w niej zawalczyć i to nie bacząc na kodeks światła. Dlatego podjął decyzję, aby wyruszyć do najbliższych miast i dogadać się z tamtejszymi klubami bandytów. W konsekwencji na początek wspólnymi siłami złupić najbliższą posiadłość Ozłona. Ponadto będzie się ubiegał o wsparcie czcicieli światła, a także miejscowej ludności. Słowem, zapuka do każdych niearystokratycznych drzwi na północnym zachodzie królestwa, których otwarcie przed nim wzmocnić jego pozycję oraz przysporzy bogactwa. Dzięki takim zabiegom już niebawem wykarmi swój klan, a w okolicy wydzierżawi lub kupi ziemię dla srebrzystego ludu, by zapewnić mu godziwy byt.

Wywód Złotego spotkał się z wyniosłym milczeniem szacownego gremium srebrzystej rady, co książę przyjął za zgodę. Nim jednak wydał pierwsze polecenie związane z udaniem się do najbliższego miasteczka, zobaczył, jak Mysia niedyskretnie wyciąga sobie z nosa zaschniętego gluta, po czym ten znika w jej rozchylonych ustach.

Cóż powiedzieć. Złoty był dotąd świadkiem licznych okrucieństw rodem z bitewnych pól, a widok okaleczonych ciał, czy odrażający odór śmierci bynajmniej nie były mu obce i nie robiły już wielkiego wrażenia. Lecz nieokrzesane maniery srebrzystego ludu, a w szczególności pewnej jego pyskatej przedstawicielki, ciągle potrafiły wprawiać go w dojmujące zdziwienie. Przeto tym razem już się zbierał, aby dać srogą reprymendę dziewczynie za bezceremonialne pożarcie srebrzystego smarka i to na oczach klanowego przywódcy, ale ostatecznie zmienił strategię.

Zamiast udzielić stosownej nagany, a potem zgodnie z planem jechać do miasteczka, na początek postanowił udać się do najbliższej wioski. Cel był prosty – wytargować od mieszkańców dobrej jakości żywność, aby jego ludzie nie musieli się żywić wydalanym później ostentacyjnie powietrzem, czy własnymi wydzielinami. Zdecydował też, że raczej nie weźmie ze sobą wygłodniałej Mysi, za to uczyni z niej swoją zastępczynię i poleci jej pilnować porządku tu na miejscu. Czyli na szarej łące nad platynowym strumieniem w pobliżu siwych wzgórz, gdzie na dłużej rozbił swój obóz szacowny klan Srebrzystej Światłości.

Zgodnie z takimi postanowieniami na wyprawę do wioski książę zabrał ze sobą tuzin starszych mężczyzn. Choć z tych starszych wybrał najmłodszych, by jakoś się prezentowali. Młodzikowie bowiem mieli jeszcze kozie mleko pod nosem i jako zbrojna obstawa wyglądaliby kuriozalnie. Za to klanowi weterani w brudnych futrach, odpowiednio zarośnięci i z bliznami na twarzach, może poza Popielem nie imponowali tężyzną fizyczną, lecz wyglądem budzili stosowny respekt.

Tak oto na czele konnej grupy po kilkutygodniowej absencji w królestwie Złoty ponownie przekroczył jego granicę, tyle że w przeciwną stronę i już nie, jako książę, a przywódca klanowy – Złotoniezły. Szare trawy i popielate kwiaty systematycznie ustępowały kanarkowej oraz złocistej roślinności. Pojawiły się pojedyncze drzewa złocące bogatym listowiem czy jasnożółte krzewy z jadalnymi owocami. Sama przestrzeń znacząco pojaśniała i Złoty mimowolnie ozdobił swą twarz promiennym uśmiechem, czując, że po długich oraz trudnych wojażach wracał wreszcie do domu. Wszak kolejne wyzwania już na niego czekały, zdawał sobie z tego sprawę.

I nie inaczej, wkrótce jego srebrzysty oddział minął wyrośnięte łany złocących się w słońcu zbóż, po czym zawitał na plac granicznej wioski. Tutaj pośród drewnianych domostw pomalowanych na żółto ze słomianą strzechą wychynęła zza stodoły pokaźna grupa wieśniaków uzbrojonych w widły i cepy. Na widok mieszkańców złoty młodzieniec kazał wstrzymać swym ludziom płowe rumaki oraz zachować stosowną odległość. Do wiejskiej grupy udał się sam. Następnie zgodnie z najlepszymi manierami złocisto się przedstawił, jak i w bardziej srebrzystym stylu przekazał swe propozycje tudzież żądania:

– Witajcie o zacni mieszkańcy pogranicza! Oto stajecie przed samym przywódcą klanu Srebrzystej Światłości, Złotoniezłym. Przybywamy, by ofiarować wam nasze usługi w zamian za stałe dostawy wiejskiego jadła. Albowiem jest nas niedaleko na północy całkiem pokaźna gromadka ponad trzystu osób, których lepiej nie lekceważyć i nie prowokować odmową!

– Tyle szarych gęb do wykarmienia? A skąd one się tu niby wzięły? Niech wracają na szarą północ, gdzie ich miejsce! Za to ich złoty pan na koniu może zaznać u nas gościny – rzucił stojący na przedzie wiejskiej watahy krewki wieśniak. Inni wyrazili aprobatę dla jego słów, kiwając potakująco głowami. Wtedy ośmielony poparciem kamratów wieśniak poprawił na głowie słomkowy kapelusz, wymierzył w kierunku srebrzystych przybyszy widły i pretensjonalnie ciągnął dalej: – Kiedy nie tak dawno złoty król wyruszał z armią w mrok, aby szukać złocistej córki, nałożono na nas specjalny podatek wojenny. Gdy to wojska Czeluści oraz republiki najechały królestwo i zwyciężyły, nałożono na nas podatek pokojowy, aby naszymi zbiorami wykarmić okupantów. Za to dzisiaj z rana zjawił się tu emisariusz pana tych włości, Ozłona, po czym obciążył nas kolejną daniną, już nawet nie podając jej nazwy, ani przyczyny kolejnego trybutu, tylko każąc płacić. Natomiast w świetliste popołudnie oto przybywają do nas północne obdartusy na czele ze złotym żebrakiem i również chcą się utuczyć na naszej pracy. I my mamy na to dobrowolnie pozwolić?! – zakończył gniewnie, czyniąc kolisty ruch ręką. Wraz z tym gestem spoza innych domostw wychynęli następni uzbrojeni w widły i cepy wieśniacy, doprawdy wydający się zdeterminowani oraz gotowi na zbrojną konfrontację. Na takową książę Złoty nie zamierzał jednak absolutnie pozwolić. Dlatego zeskoczył z rumaka, aby się nie wywyższać i bardziej sprecyzował swą propozycję:

– Więc co powiecie na to, abyśmy za żywność płacili wam szczerym złotem? Także monetami zapłacimy za to, abyśmy zajmowali północne ziemie należące do tej wioski. Są tam tylko łąki, więc nie będziecie stratni, dzierżawiąc nam te tereny.

W odpowiedzi przemawiający uprzednio krewki wieśniak zmrużył złociste oczy, przetarł je mocno, jakby niedowidząc i nie dowierzając, zapytał:

– A skąd ty, żeś się urwał, złote licho, bo gadasz, jakbyś należał ze swymi srebrzystymi starcami do zastępu komediantów. – Pokiwał z dezaprobatą głową i wyjaśnił: – Przecież ani ta wioska, ani ziemia, nie są nasze. To wszystko należy do barona Ozłona, to jego włości. Więc to z nim możesz zawierać wspomniane kupieckie transakcje, nie z nami.

– Więc… uprawiacie komuś ziemię i jeszcze płacicie z tego tytułu podatki? – zdziwił się na dobre książę, który nigdy jakoś się nie interesował strukturą społeczną swego władztwa. Obecnie spotkał się ze strony wioskowego mężczyzny z lekceważącym machnięciem ręką, który to gest dawał Złotemu do zrozumienia, że przybył tu, jako żałosny ignorant czy głupiec, a zapewne spełniał kryteria obu tych postaci. – A nie chcielibyście być… wolni oraz pracować na swoim? – zagaił jeszcze, podejrzewając, że usłyszy tęskne westchnięcia.

– Wcale – padła zaskakująca dla niego odpowiedź.

– A czemuż to? – zaciekawił się. Na co całkiem już zrezygnowany wioskowy mężczyzna najwyraźniej ostatecznie stracił wiarę w zasadność dalszej dyskusji. Ponieważ wskazał na umorusanego złocistym piaskiem parobka w stroju, który kojarzył się Złotemu z żółtą piżamą. Ten zaś chłopak przejął rolę dyskutanta i piskliwie przemówił:

– Po co nam wolność czy liczne dobra skoro nie zdołamy ich sami obronić?! Zyskując swobodę i złoto, bylibyśmy skazani na samotną walkę z takimi łachmaniarzami, jak wy! A tak Ozłon przyśle rycerzy i spuści wam srogi łomot!

– Oraz… każe sobie za ten łomot jeszcze sowicie zapłacić. Nam… zapłacić – skwitował pod nosem, wypowiadający się uprzednio mężczyzna i wyjątkowo paskudnie wykrzywił twarz. Zaś tak bogato naznaczona niechęcią mimika sugerowała, że z żadnego rozwiązania nie był zbyt zadowolony, przeklinając swój chłopski los.

Natomiast Złoty spośród zebranych wiadomości próbował sobie z trudem poukładać w głowie, jak wybrnąć z bieżącej sytuacji, by każda ze stron była względnie usatysfakcjonowana. Choć oczywiście nie miałby specjalnie nic przeciwko temu, aby jedyną stroną, która ucierpi, okazał się dybiący na jego życie zdrajca Ozłon. W wyniku owych przemyśleń tym razem złożył już bardzo konkretną ofertę:

– Przyjmijmy zatem, że pod groźbą użycia siły zajmuję tę wioskę. Odtąd nie należy już do Ozłona, a do klanu Srebrzystej Światłości. W obliczu takich postanowień, jako lord tych włości, składam solenną przysięgę przed światłem słońca, że będę własnym życiem bronił tutejszych mieszkańców przed wszelkim złem. Ponadto zwalniam ich ze wszelakich podatków i jedynie nalegam, aby podzielili się żywnością ze swymi srebrzystymi przyjaciółmi. Za te dobra osobiście w niedługim czasie sam zapłacę. Czy taka oferta jest do zaakceptowania?

– Udowodnij i to w tej chwili, że poza gładkimi słowami ze swej gładkiej buzi potrafisz jeszcze działać. A ja, starszy wioski, Marchewa z dziada pradziada, spróbuję ci wtedy zawierzyć. – Po raz pierwszy głos zabrał stojący nieco dalej i w cieniu chałupy, wspierający się na lasce złocisty starzec z ogorzałą twarzą. Jego autorytetowi nikt w wiosce nie śmiał się sprzeciwić.

– A jaki to miałbym dać dowód mej dobrej woli czy zdolności działania? – zaciekawił się Złoty. Na co starzec spojrzał na południe, splunął bursztynową śliną w tamtym kierunku, po czym z pogardą rzekł:

– Przed słońcem w zenicie wyruszyła stąd zbrojna kolumna krwiopijcy Ozłona z naszymi zapasami oraz złotem. Zabrali nawet niedojrzałe słoneczniki, mirabelki i złociste czopki powciskane dla niepoznaki w drobiowe kupry. Wszędzie swe zachłanne paluchy wepchali, a zabawiwszy tu dłużej i kilka dziewek zhańbili, twierdząc, że czynią im zaszczyt. – Ponowne splunięcie. – Zatem zgodnie ze swymi szumnymi zapowiedziami, odzyskaj nasze złoto z kurzych kuprów, a wtedy odebrane nam płody rolne i uprowadzone bydło posłużą do wykarmienia twej srebrzystej hołoty. Następnie, skoroś taki mężny, to obroń nas przed gniewem oraz zemstą Ozłona. Jednakże zastrzegam, że jeśli z nim przegrasz, a potężny to pan, wówczas wyprzemy się ciebie i sami nazwiemy zbójem. To wszystko, co mam ci do powiedzenia ja, Marchewa. – Na kolejne splunięcie, mimo usilnych prób, zabrakło już starcowi śliny, przez co tylko paskudnie zacharczał.

– To rozsądny układ, zatem przyjmuję go z ochotą. A powiadają, że pospólstwo nie ma rozumu, ino złociste omłoty i siano w głowach – rzucił w swoim zamierzeniu pochwałę Złoty. – Tak więc bywajcie, o szlachetni panowie, ruszam na łowy! – dodał gromko kontent z efektu przeprowadzonych targów. Jednocześnie pozdrowił wieśniaków ukłonem, zupełnie jak możnych panów, czym wprawił ich w kolejną już konsternację i chyba odebrał resztę wiary w szansę powodzenia swej misji.

Jednakże książę bynajmniej nie zamierzał zawieść, a wręcz przeciwnie, bowiem niczym gorejąca tarcza słońca, aż się palił do akcji. Wymownie spojrzał na Popiela, któremu na wieści o potencjalnej bitce nie drgnęła nawet srebrzysta powieka i ten tylko poprawił monstrualną siekierę za pasem. Następnie grupa srebrzystych staruchów ze złocistym młodzieńcem na czele pogalopowała rączo we wskazanym im kierunku, aby jeszcze przed zmierzchem dogonić konwój ludzi Ozłona.

Przemierzając złociste przestrzenie, które nieprzerwanie znaczyły pola uprawne, już prawie o zachodzie słońca zobaczyli ciągnący wiejską drogą sznur wozów w obstawie tuzina konnych strażników. Siły były więc wyrównane. Lecz i tym razem Złoty daleki był od pragnienia przelewania złocistej oraz srebrzystej krwi. Dlatego, aby przejąć transport, postanowił posłużyć się fortelem.

– Czołem złoci rycerze! Wreszcie odnajdujemy was, zacnych sojuszników, którzy nie odmówią wsparcia samemu księciu Złotemu! – wypalił energicznie Złotoniezły, kiedy zrównał się z prowadzącym kolumnę zbrojnym. Ten pospolity z wyglądu żołnierz w lekkim pancerzu, na pierwszy rzut oka z facjatą niezdradzającą głębszej inteligencji, nakazał wstrzymać kondukt i zdezorientowany zapytał:

– Sojusznicy, książę Złoty?

– Ano tak! – potwierdził ochoczo przybysz i wskazał na siebie, ubranego w żółtą koszulę oraz spodnie w tym samym kolorze. Zaś jego strój mienił się złocistą barwą, ponieważ został założony tył naprzód i bezpośrednio do ciała przylegał wierzchnią warstwą pokrytą obecnie szarym błotem. Następnie złoty młodzieniec pokazał ręką na Popiela. – To mój dzielny druh, u którego boku walczyłem do tej pory na północy i razem wzięliśmy w ostatniej bitwie ponad dziesięciu jeńców. – Przeniósł spojrzenie na srebrzystych starców, którym na potrzeby przeprowadzanej demonstracji skrępował uprzednio ręce, po czym z przejęciem dodał: – W tej chwili prosto na północ stąd rozgrywa się mordercza bitwa o wioskę na pograniczu!

– O… Słomkowo? Toż stamtąd dopiero co zmierzamy… – nie dawał wiary wojak.

– Słomkowo, oczywiście! – podchwycił Złoty i rozkazująco wyrecytował: – Zgodnie z rozkazem mojego zacnego wuja, Ozłona, musicie natychmiast zawrócić, by chronić jego włości!

– Ale… mamy transport oraz inne rozkazy – zauważył zbrojny, łypiąc oczyma na zastopowany kondukt. Na co jego rozmówca machnął niedbale ręką i kategorycznie oznajmił:

Krew sióstr. Złota

Подняться наверх