Читать книгу Krew sióstr. Złota - Krzysztof Bonk - Страница 7
IV. SREBRNA, KASZTAN I RUDA
ОглавлениеWraz z nocnym powrotem Srebrnej do portu przywitały ją nowe wieści. Otóż do nadpalonej twierdzy-portu przybyli zmiennicy jeźdźców gryfów, a wśród nich ich dowódca imieniem Albin, który brał podobno udział w bitwie na północy. Autentycznie ciekawa tych wieści srebrzysta dziewczyna, ale i odczuwająca naraz pewien niepokój, kazała wezwać do siebie nowego dowódcę. Lecz ten podobno był akurat na zwiadzie. W oczekiwaniu na jego powrót wojowniczka przysiadła się do ogniska w pobliżu molo, gdzie biesiadowali gwarnie jej srebrzyści kompani w liczbie kilkunastu. Srebrna chciała po prostu coś zjeść i ugasić pragnienie. Wszak powitana została nad wyraz ciepło:
– A oto i nasza przywódczyni!
– Srebrna, Srebrna! – poniosło się gromko wokół płomieni. Natomiast zasiadający tu ludzie północy wydawali się naprawdę zadowoleni z obecności wśród nich swej zwierzchniczki. Zaraz też podzielili się między sobą uwagami, czemu witali ją tak radośnie:
– Dobra robota. Port zdobyty, łupy podzielone, w tym liczne futra, a brzuchy mamy pełne od mięsa dzikiej zwierzyny!
– Do tego nikt z nas nie zginął w boju!
– Więcej, nie mamy wśród naszej srebrzystej braci nawet rannych!
– Ooo… licz się ze słowami, co to, to nie! – Jedna z wojowniczek pokazała nad ogniem obandażowaną dłoń, gdzie brakowało serdecznego palca i wyjaśniła: – Pewnego wilka za blisko do siebie żem dopuściła, no i mnie kłapnął, bestia taka. Ale za to, jaka to teraz pamiątka z boju, niezapomniana! – Poklepała niekompletną dłonią po plecach ciągle poważną Srebrną. Za to jej kamraci zgodnie gruchnęli śmiechem i zwierzęcymi rogami w roli pucharów wznieśli donośny toast:
– Hah! Za Srebrną! Na zimny honor, na mróz i lód! Niech jak najdłużej przewodzi nam ta, przy której płonie oraz pierzcha dzika zwierzyna. Za Srebrną!
Zaraz także przywódczyni została poczęstowana pełnym rogiem i wzięła nieco płynu do ust. Wszak wtedy zrobiła wielkie oczy. Szybko odjęła sobie naczynie od twarzy, po czym pytająco spojrzała na rozochocone towarzystwo, znowu wzbudzając podejrzaną w swej skali radość:
– Heh! To ostre wino!
– Pij, pij nasze ostre wino! – padło wyjaśnienie, demaskujące naturę nietypowego w smaku napitku. A wokół ogniska potoczyła się wartko rozmowa zgłębiająca genezę serwowanego napoju:
– A cóż to za wino, alabastrowe? Toć alabastrowi przecież w ogóle nie piją trunków, mają zabronione!
– Jakie tam alabastrowe, toż to z tutejszych owoców fermentuje! Jeden z kasztanowych więźniów imieniem Mahoń, czy jakoś tak, pędził tu takie cudo z bratem i składowali to w beczkach!
– Ha! No musimy to zawieźć na północ. A tak w ogóle to zdobyć recepturę. Toć handel tym trunkiem może być bardziej intratny niż najemna wojaczka. Ja nie żartuję!
Przysłuchująca się gwarnej biesiadzie Srebrna, nie włączyła się do dyskusji, tej dotyczącej ostrego wina, jak i kolejnych. Za to napiła się jeszcze trochę trunku, który przyjemnie ją rozluźniał, kojąc zmysły. Do tego posilała się mięsem pieczonego na rożnie jelenia. Aż z mroku nocy wyłonił się jeden z alabastrowych jeźdźców, którzy spożywali wieczerzę we własnym gronie. Oznajmił on Srebrnej, że powrócił już ze zwiadu wyczekiwany przez nią nowy dowódca alabastrowego oddziału, Albin.
Srebrzysta dziewczyna powitała go na znanym sobie molo, gdzie obecnie zacumowane były dwa statki pod banderą wschodzącego słońca i księżyca. Natomiast wieści, które otrzymała, sprawiły, że jej ostatnio wątłe kolana ponownie się pod nią ugięły i spoczęła na klęczkach, do kompletu chowając twarz w dłoniach. Lecz kiedy odjęła ręce od swego lica, spojrzała na alabastrowego przybysza nie ze łzami w oczach, a nad wyraz hardo i żeby się upewnić w strasznych wieściach, jeszcze dopytała:
– Jesteś absolutnie pewien, że Marrengo nie żyje, poległ w bitwie?
– Sam widziałem, jak monstrualna kobieta mieniąca się… Srebrną pokonała go niezwykłą mocą, a potem bestialsko uśmierciła.
– Uśmierciła go… – powtórzyła na bezdechu dziewczyna, wspominając zarówno okrutną wojowniczkę, jaki i tak drogiego jej wojownika. Równocześnie z pewnym przestrachem spojrzała we własne wnętrze, widząc, że kolejne nawarstwiające się śmierci bliskich robiły na niej coraz mniejsze wrażenie. Miała uczucie, iż jej serce ulegało zlodowaceniu, jakby ściskane klamrami lodu. Wszak odkąd poznała Marrenga ten starał się ją przygotować na własną śmierć. Mówił, że taki dzień zapewne nadejdzie nagle i niespodziewanie, a ona nie będzie na to gotowa. Lecz zaznaczył też, iż nie pozostanie jej w tych okolicznościach nic innego, jak tylko to zaakceptować. Zatem tak, nie była gotowa, ale jednocześnie godziła się na to. Takie przynajmniej w tej chwili odnosiła wrażenie. Zaś od spożytego trunku dziwnie szumiało jej w głowie, co dodatkowo ściągało na umysł swoiste otępienie zmysłów i jeszcze potęgowało znieczulicę.
– To był dobry człowiek. – W trakcie przedłużającej się ciszy wtrącił Albin.
– Dobrzy ludzie… umierają – odparła w zlodowaciały sposób ciągle klęcząca Srebrna. Odgarnęła sobie z twarzy niemal całkiem rozplątane warkocze i spojrzała na fragment pomostu, na którym nie tak dawno zasztyletowała Zieleń. Potem przeniosła pomieszany wzrok na bezkresny horyzont, gdzie na wschodnim niebie malował się ciemno-malachitowy mrok do kompletu z butelkową zielenią.
I naraz srebrzysta dziewczyna zapragnęła po prostu oddać swe ciało wodzie. Zostawić cały przeklęty kontynent Unton za sobą, wskoczyć w wodny bezmiar i płynąć przed siebie, ile tylko wystarczy jej tchu. Później opaść na samo dno i nigdy już nie wypływać na powierzchnię, nigdy. Odczuła, iż w ten sposób zostawiłaby całe to cierpienie oraz śmierć za sobą. I naprawdę gotowa była to uczynić. Ocean bowiem nagle przyzywał ją z wielką siłą, obiecując ukojenie w swych odmętach, a ona zapałała do niego dojmującą tęsknotą, niemal miłosną. Jednak właśnie za sprawą miłości została powstrzymana przez słowa dowódcy jeźdźców:
– W bitwie po stronie Marrenga brał też udział książę Złoty ze swymi złocistym rycerzami.
– Przeżył…? – Srebrna zamarła. Lecz potwierdzenie ani też zaprzeczenie nie padło.
*
Od śmierci Zieleni upłynęło sporo dni. Nowi robotnicy alabastrowej rasy zdążyli już odbudować port, a drwale przystąpili do dalszej wycinki drzew. Te były transportowane do szkutników i już niebawem powstawały na miejscu nowe okręty. Z kolei stacjonujące tu oddziały srebrzystych wojowników oraz alabastrowych jeźdźców gryfów od czasu pamiętnej bitwy o port nie były już niepokojone przez zastępy leśnego wojska. Tym samym Srebrna wykonała swoje zadanie w Wielkiej Puszczy z sukcesem i wraz z przybyciem tu zmienników alabastrowych jeźdźców Albina dostała rozkaz powrotu do wielkiej księżnej.
Osobiście przyjęła to z obojętnością, ale też zbierała się do opuszczenia leśnych kniei z pewną ulgą. Ponieważ ilekroć wkraczała, chociażby na skraj lasu, wówczas odzywała się w niej nieznana dotąd tęsknota za dziewiczą przyrodą, której źródłem była osobowość wiły. Zielona krew bowiem ciągle płynęła w srebrzystych żyłach wojowniczki i w leśnych ustępach wręcz wrzała, nakazując służyć Wielkiej Puszczy. Jednakże srebrzysta dziewczyna już dokonała wyboru – postanowiła pozostać wierna wielkiej księżnej Alabaster oraz swej miłości do księcia Złotego. Choć bynajmniej nie czuła z tego powodu ani kropli dumy.
Tymczasem wszystko zostało już przygotowane do drogi. Do portu przybył nowy oddział gryfów, a uprzedni pod wodzą Albina czekał już tylko na Srebrną, aby powrócić z nią do alabastrowego pałacu. Ona natomiast przemogła się i przed opuszczeniem Wielkiej Puszczy zdecydowała się jeszcze coś zrobić dla swej zielonej siostry, której odebrała życie. Mianowicie poszła przekroczyć skraj lasu, aby pożegnać się z pierwotną i czystą naturą.
Tak oto wkroczyła w gęste chaszcze, nacięła dłoń sztyletem, po czym pozwoliła, aby jej krew, w tym także zielona, skapywała na bujną trawę. Jednocześnie oddała swe zmysły elementowi wiły w sobie, aby poczuła ona swój świat, z którym być może na zawsze musiała się już pożegnać.
Chociaż obecnie osobowość Srebrnej nie była całkiem odseparowana od ducha jej zielonej siostry, przez co współodczuwała razem z nią. Dlatego jej ostatnio poważną twarz teraz rozjaśnił lekki uśmiech, kiedy niemal się rozpłynęła w łagodnym śpiewie niezliczonych ptaków. Ich trele były tak kojące i przejmujące zarazem, jakby głaszczące uszy oraz całe wnętrze srebrzystej dziewczyny. Upojona zdjęła buty, aby poczuć pod gołymi stopami miękkość seledynowej trawy. A doświadczając jej, rozplotła warkocze, po czym kilka razy szybko okręciła się wokół własnej osi, kręcąc piruety. Jej włosy zawirowały i w pewnym zachwycie zobaczyła koło nich leśne owady, motyle oraz bzyczące chrząszcze, na które do tej pory nie zwracała uwagi. Jej uśmiech się poszerzył i ani się zorientowała, a zaplotła kwietny wianek, ozdabiając nim srebrzyste włosy. Następnie już chciała wejść na drzewo, by zanurzyć się w jego oliwkowych konarach.
Wszak wtedy przyszło opamiętanie. Pomrugała oczyma, które przez moment mieniły się pistacjowym kolorem, ale już zaraz srebrzyły, a potem poszarzały. Związała włosy i przywdziała obuwie, zaś jej uśmiech zniknął z otulonego czarem iluzji lica. Tym samym po chwilowym uniesieniu Srebrna powróciła do swego stanu powagi oraz twardości charakteru i ruszyła w powrotną drogę do portu.
Lecz raptem czujnie położyła dłoń na rękojeści miecza za pasem. Ostrożnie go wyciągnęła i klingą odgarnęła wysokie listowie. Zaskoczona zobaczyła przykucniętą kobietę o alabastrowej skórze i w białej sukni – Kremi. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie ich pierwszego spotkania w alabastrowym pałacu. Były to bowiem czasy, gdy Srebrna miała w sobie jeszcze szczerą nadzieję i wiarę w świat oraz ludzi, pewną niewinność. Zaś teraz? Pokręciła tylko zrezygnowana głową. Natomiast Kremi trwożnie szepnęła:
– Przybywam w pokoju…
– Oczywiście, czemu miałabym cię skrzywdzić? – odparła swobodnie wojowniczka, będąca jeszcze nieco pod wpływem upojenia czarem zielonego lasu. Schowała miecz i podała kobiecie rękę. Ta ostrożnie chwyciła pomocną dłoń, dając się podciągnąć do pionu. Lecz kiedy tylko dziewczyna zluzowała uścisk, Kremi się cofnęła dwa kroki, pochyliła głowę i jęknęła:
– Przynoszę wieści…
– Zatem mów – rzuciła srebrzysta dziewczyna.
– Nie wiem, czy mogę, czy… kieruję słowa do właściwej osoby.
– Jestem Srebrna, przecież już się znamy. – Przedstawicielka północy popatrzyła na Kremi z pewną podejrzliwością.
– Srebrna, tak, siostra krwi… – przytaknęła kobieta. Rozejrzała się jeszcze na boki, ale co znamienne, spoglądając na gałęzie drzew. A dostrzegając tam jedynie zielone ptactwo, jakby nieco uspokojona, sekretnie oznajmiła:
– Alabaster… Ona odnalazła niebieską siostrę krwi. I… przemieniła swe białe ptaki w przezroczyste, aby jako duchowe istoty zabiły… Lazur.
– Rozumiem… A czemu mi to mówisz? Bo domyślam się, że nie z polecenia naszej władczyni. – Srebrna skrzywiła się na twarzy. Na co Kremi zrobiła kolejny krok w tył i jeszcze bardziej niepewnie szepnęła:
– Chciałam pomóc, ostrzec…
– Mnie, przed Alabaster? – Wojowniczka przybrała wręcz gniewny wyraz twarzy. Zaś zlękniona kobieta skinęła głową. – Próżny twój trud. A zdradzisz mi, w jaki to sposób weszłaś w posiadanie takich wiadomości?
– Myszy – usłyszała w odpowiedzi.
– Co, myszy?! – krzyknęła Srebrna, wyładowując na służce znowu rosnący w niej, niczym potężne drzewo, gniew. Naraz poczuła bowiem do siebie wstręt, że sama służyła komuś, kto polował na własne rodzeństwo. Z kolei teraz już na dobre zastraszona Kremi zgarbiła się i wyjąkała:
– Ekru… ona dała mi swoje myszy, abym się nimi opiekowała. Ale… to białe myszy i rozumiem ich mowę, piski. A one potrafią wchodzić norkami do ptaszarni Alabaster.
– Więc spiskujesz haniebnie przeciw wielkiej księżnej, śledzisz ją, podsłuchujesz i szukasz przeciw niej sojuszników – stwierdziła ostro Srebrna. Natomiast alabastrowa kobieta zdawała się nagle jakby zamarznąć i zastygła w swej przygarbionej pozie z wyraźnym strachem wypisanym na delikatnym licu. – Chodź ze mną, opowiesz o wszystkim naszej Najjaśniejszej Pani. To przed nią się będziesz tłumaczyć za swoją zdradę, a nie mnie ostrzegać przed nią. – Chwyciła Kremi za rękę i nie zważając na jej opór, pociągnęła ją silnie za sobą.
Obie ludzkie postacie szybko opuściły leśne knieje i zbliżały się do portu, za którego palisadą stało już ponad dwadzieścia przygotowanych do podróży gryfów. Zaś ciągle wzburzona Srebrna tłumaczyła sobie wybuch własnego gniewu oraz postępowanie z Kremi dochowaniem lojalności wobec osoby, której na mróz i lód poprzysięgła wierność. Choć w miarę stawianych pospiesznie kroków, co raz widziała w umyśle obraz zmartwionego Marrenga, który patrzył na nią zasmuconym wzrokiem. Takim samym, jak wówczas, kiedy szarżowała na Krwawej Przełęczy. Gdzieś w jej wnętrzu pobrzmiewał też smutek Złotej. Za to Zieleń w niej, jakby całkiem zanikła i można by pomyśleć, że porzuciła Srebrną, samej pozostając w Wielkiej Puszczy.
Aż naraz w umyśle srebrzystej dziewczyny pojawi się książę Złoty. Wtedy zwróciła się nieco nerwowo do ciągniętej za rękę kobiety:
– Wiesz może coś więcej o bitwie na północy? Te twoje myszy… zasłyszały, czy książę Złoty przeżył? – Wojowniczka zadała to pytanie mimowolnie, bo przecież wiedziała, że osoba, do której czuła skrytą miłość, miała się dobrze. Wszak wielka księżna pokazała jej, co ją czekało za wierność alabastrowej siostrze krwi. Miłość wspomnianego młodzieńca, chwała u jego boku oraz wspaniała rodzina. A jednak czuła w sobie pewien niepokój, przez co pragnęła potwierdzenia.
– Książę Złoty nie żyje – padły naraz słowa, wręcz rozbijające na tysiąc kawałków srebrzyste serce dziewczyny. A wobec takowych wieści Srebrna gwałtownie się zatrzymała i wbiła zszokowane spojrzenie w Kremi. – Złoty książę nie żyje, poległ w bitwie – powtórzyła lękliwie kobieta.
– Kłamiesz… – syknęła wojowniczka i uniosła otwartą dłoń, aby uderzeniem w twarz skarcić bezczelną służkę. Lecz jednocześnie siłą nadzmysłu, jak nauczał ją Marrengo, przeniknęła alabastrowe spojrzenie. W efekcie tego, co odczytała, jej ręka powoli opadła, niczym ścięta gałąź czy martwe liście, a usta wypowiedziały znamienne słowa: – Ty… nie kłamiesz. Ty mówisz to, co usłyszałaś. Książę Złoty… nie żyje. Ale… – zawahała się. – Przecież dowódca jeźdźców, Albin, tam był, na bitwie i nie potwierdził książęcej śmierci. Więc jak, skąd…? – Popatrzyła tym razem błagalnie na Kremi. Ta przybrała boleściwą minę i ze smutkiem odparła:
– Z rozkazu wielkiej księżnej zostałam właśnie żoną Albina i to dlatego tu jestem. Ale mój zacny mąż niczego przed tobą nie skrywa. Bo wieści o śmierci księcia przyniosły do wysokich uszu Alabaster ptaki z królestwa. Zaś ich przetłumaczone przez władczynię trele przekazały mi białe myszy. Poprzysięgam na blask słońca i księżyca oraz pryncypia blasku, że tak właśnie przedstawia się najjaśniejsza prawda.
*
Kasztan siedziała na ziemi w ciemnej komórce. Wiele dni temu została tu zamknięta w roli więźnia razem z mahoniowymi bliźniakami, robotem Ugierem i psem Umbrą. Wkrótce dołączono do nich jeszcze alabastrową parę – niejakiego Perlisa oraz Ekru. Ta ostatnia przekazała brązowej dziewczynie ponoć niezmiernie ważną prawdę o tym, że Kasztan jest jakąś legendarną siostrą krwi. Ale w obliczu uwięzienia i przede wszystkim śmierci Zieleni przedstawicielkę republiki niewiele to obchodziło i zareagowała obojętnością. Z kolei Ruda wręcz się wściekła, przez co bez żadnych skrupułów poszczuła alabastrową parę Umbrą. Sytuację ostatecznie ratował Ugier, który niespodziewanie wystąpił w roli rozjemcy, czyniąc to całkiem skutecznie.
Od tamtego czasu w ciemnej komórce panowało głównie milczenie. Zaś uwięzione towarzystwo podzieliło się na dwa patrzące na siebie wilkiem obozy – alabastrowy oraz kasztanowy. Natomiast neutralny Ugier, w charakterze blaszanego strażnika, znalazł się pośrodku zwaśnionych stron. Ale czy wzajemnej zawiści należało się dziwić? W końcu kasztanowy obóz dopiero co stoczył przegraną bitwę o port z przedstawicielami alabastrowej rasy. Więc okazywana jej członkom wrogość wydawała się naturalna. Szczególnie Rudej, która nader skutecznie zarażała agresywną postawą swych pobratymców, a nawet dobrotliwą Kasztan. Ta, choć milczała na zewnątrz, to nadrabiała to, coraz częściej rozpoczynając z Rudą wewnętrzną dyskusję za pomocą słów wypowiadanych jedynie w umyśle. I czyniła to właśnie teraz:
– Nadal jest mi okropnie źle. I chyba się już z tego nie wyleczę… – załkała.
– Z czego? Z pokrzywki? – zapytała zupełnie poważnie Ruda, spoglądając na brązową rękę pokrytą zieloną wysypką. Zaś Kasztan rzewnie ciągnęła dalej:
– Zawsze chciałam mieć siostrę i pokochałam Zieleń, jak siostrę. A teraz ona została zabita, ale nie moja miłość do niej. Jednak nie mam już kogo kochać i ta miłość się zmienia.
– W co? W zieloną ropuchę? – zadrwiła Ruda.
– W nienawiść. Nienawiść do wszystkiego, co srebrzyste oraz alabastrowe. Przecież to oni odebrali nam wiłę.
– E tam… – Rozmówczyni Kasztan machnęła niedbale lewą ręką, czyli znajdująca się po tej stronie ciała, nad którą miała kontrolę, kiedy dwie osobowości były równocześnie aktywne w jednym ciele. Następnie dumnie dodała: – Ja tam od początku nienawidziłam srebrzystych i alabastrowych ludzi, a podejrzewam, że złociści także nie przypadliby mi do gustu. To rozczarowujące, że dojście do jedynej słusznej prawdy zajęło ci tyle czasu.
– Jakiej prawdy? – zaciekawiła się Kasztan.
– Ano takiej… że możesz tam sobie i kogoś naiwnie kochać. Ale ostatecznie i tak wszystkich naokoło znienawidzisz, jak ja. Bo inni są źli, jak Rybia Twarz, która nas uwięziła, a jeszcze inni są głupi, ponieważ dali się uwięzić. – Łypnęła lewym okiem na alabastrową parę. Choć prawe oko, nad którym kontrolę sprawowała Kasztan, pozostało na swoim miejscu, przez co można było odnieść wrażenie, jakby brązowa dziewczyna zrobiła paskudnego zeza.
– Hm… może i masz rację – zadumała się właścicielka nieruchomego oka. Natomiast ciągle ruszająca nerwowo lewą gałką oczną Ruda, odkrywczo zauważyła:
– No wreszcie się w czymś zgadzamy. I nawet świadomie wytrzymujemy ze sobą w jednym ciele. Słowem, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i robimy jakieś postępy.
– Może i prawda – zawtórowała jej znowu Kasztan, po czym dwie osobowości w jednym ciele na pewien czas zamilkły. Aż ta kontrolująca prawą stronę ciała, tym razem już głośno, zwróciła się do mahoniowych bliźniaków:
– Zjedźcie coś w końcu, musicie jeść…
Oni nawet nie drgnęli, wyglądając razem niczym brązowe drzewo, którego pień u swego szczytu uległ rozszczepieniu na dwoje, a poniżej miał cztery konary.
– Zżerać mi tą trawiasto-rybną breję, ale to już! – wrzasnęła raptem Ruda, wskazując na miskę z podejrzaną papką koło drzwi. Ale ta dla odmiany ostra reprymenda bynajmniej nie poskutkowała wyrwaniem braci z letargu. Ten najwyraźniej zapuścił u nich już głębokie korzenie. Dlatego ponownie przemówiła ze współczuciem Kasztan, próbująca dobrym słowem zanieść bliźniakom otuchę:
– Spróbujcie coś przekąsić, bo takim głodowaniem zrobicie sobie krzywdę. A nic wam już nie zagraża, nie musicie się niczego obawiać…
– Chronić Kasztan… Chronić Kasztan. – W reakcji na słowa dotyczące zagrożenia mechanicznie zareagował robot Ugier. Jemu z kolei odpysknęła Ruda:
– A czemu nie chronić Rudą, co?! Zawsze tylko chroniłbyś Kasztan! – warknęła z wyrzutem i przedrzeźniając Ugiera, wydukała: – Chronić Rudą… Chronić Rudą! – Takim dwubiegunowym zachowaniem przedstawicielka republiki wreszcie zwróciła na siebie uwagę Mahonia oraz Mahoniowego, którzy popatrzyli na nią, jak na obłąkaną.
Gdy wtem gwałtownie otworzyły się drewniane drzwi komórki, niemal wylatując z zawiasów, za to przewracając miskę ze strawą i w przejściu stanęła Srebrna.
– Wychodźcie. Wszyscy – powiedziała pewnym siebie głosem i usunęła się na bok, aby zrobić więźniom miejsce. Ci niemrawo się poruszyli, a nie mając specjalnie wyboru, skierowali się kolejno do wyjścia.
Pierwszy komórkę opuścił Perlis, za nim Ekru, a potem mahoniowi bliźniacy. Z kolei brązowa dziewczyna najpierw wstała, a potem usiadła. Następnie podskoczyła do góry i uklękła, by zaraz paść twarzą na ziemię.
– Jesteś chora? – zapytała ją z powagą Srebrna. Ona nie odpowiedziała, za to zareagował robot Ugier. Pochwycił przedstawicielkę republiki, zarzucił sobie na ramię i wyniósł z szopy, metalicznie dukając:
– Nieść Rudą… Nieść Kasztan.
Na zewnątrz srebrzysta dziewczyna wskazała grupie więźniów, aby poszli z nią na plażę w pobliżu molo. Tam na wygniecionej trawie przy seledynowym piasku zasiadała samotnie Kremi. Niebawem wszyscy zajęli miejsca siedzące koło siebie. Wtedy wojowniczka popatrzyła z uwagą po zebranych i bez ogródek wypaliła:
– W ten czy inny sposób, ale wszyscy jesteście wrogami wielkiej księżnej Alabaster, której dotąd służyłam. Otóż w moim przypadku sytuacja uległa zmianie i to radykalnej. Dlatego od teraz jestem z wami.
– To wspaniałe wieści – pochwaliła Kasztan.
– A na jak długo, jesteś z nami, ty dwulicowy szaraku? – syknęła Ruda. W odpowiedzi Srebrna zmroziła kasztanową dziewczynę wzrokiem i warknęła:
– Nie ma odwrotu. Zostałam oszukana przez wielką księżną. Wszystko, co mi obiecała, okazało się kłamstwem, zwykłą iluzją, której dałam się zwieść i zauroczyć, jak dziecko. Ale teraz pozostał mi już tylko odwet oraz pragnienie ochrony pozostałych sióstr krwi. Zatem najstarsza z nich, która działa na zgubę innych, Alabaster, musi zginąć.
– Naprawdę musimy ją uśmiercać? Właściwie to jej nawet nie znamy – zauważyła z pewnym zakłopotaniem Kasztan. A drwiąco wsparła ją Ruda:
– W sumie, to nic specjalnego nie mamy do zimnej władczyni, która cudzymi rękoma jedynie ścina sobie zielone drzewka. Ot, wielki mi dramat, w Kasztanowej Republice dostałaby jeszcze medal z kamienia. Za to proponuję zaszlachtować prawdziwą zabójczynię sióstr krwi, mianowicie Rybią Twarz, która stoi akurat przed nami. Zróbmy z niej szare filety rybne. Osobiście znam świetny przepis na srebrzystego morszczuka w brązowej panierce. Kto jest za? – Lewą ręką podniosła prawą rękę Kasztan, a jednocześnie plunęła brązową śliną na policzki Srebrnej. Wówczas zareagowała zdecydowanie Ekru:
– Dość tego! Skoro srebrzysta siostra krwi wyciąga do nas pomocną dłoń, czystą głupotą byłoby odrzucać takie wsparcie. Ja jestem za nią od samego początku i w duchu tego, o czym z wami wszystkimi rozmawiałam, wesprę ją całą sobą. Dlatego proponuję, wspólnie pokonajmy zwodniczą Alabaster. Jednak musimy stanowić jedność, monolit. Więc jeżeli ktoś przedkłada nad dobro ogółu dawne urazy, niech odejdzie. – Wskazała ręką na południowy las.
W rezultacie Ruda dumnie wstała, po czym za sprawą powstrzymującej ją Kasztan upadła na kolana, by zaraz znowu nieudolnie się podźwignąć i upaść. Wszyscy świadkowie tej dość żenującej sceny na dłuższą chwilę skonsternowani zamilkli. Poza psem Umbrą, który żałośnie pisnął i przysłonił sobie pysk łapami. Potem głos zabrał Perlis:
– Skoro srebrzysta dziewczyna poszła wreszcie po zimny rozum do głowy, to nie ma co roztrząsać jej pobudek, tylko działać. Słowem, zabijmy Alabaster jak najszybciej, dopóki możemy ją zaskoczyć.
– Co proponujesz? – zapytała Ekru. Alabastrowy młodzieniec spojrzał na stojące w pobliżu gryfy i wyjaśnił:
– Wystarczy jeden ptak. Na nim polecę ze srebrzystą dziewczyną do pałacu w roli więźnia. Na miejscu ona zdejmie mi więzy i moje ostrze miecza rozwiąże jednym cięciem wszystkie problemy związane z Alabaster, zapewniam.
– Być może tak właśnie należy uczynić… – zadumała się Ekru. Jej zamyślenie przerwała Srebrna, zdecydowanie mówiąc:
– Nie rozumiecie. Chciałam wam tylko powiedzieć, że obecnie stoimy po tej samej stronie. Jesteście więc wolni i nie musicie się mnie obawiać, otrzymacie też swoją broń. Jednak wy sami nie jesteście mi do niczego potrzebni. Dostałam już wezwanie do pałacu, gdzie stawię się i sama wymierzę sprawiedliwość. – Położyła dłoń na rękojeści miecza, okręciła się na pięcie, po czym odeszła.
– A my chcemy do domu…
– Do republiki… – przemówiła markotnie para mahoniowych bliźniaków.
– To chyba jednak najwłaściwsza decyzja i nic tu po nas. To nie nasza wojna – mówiąc z ciężkością w głosie, zgodziła się z braćmi Kasztan. A zaraz z tych samych brązowych ust dziewczyny popłynęły diametralnie odmienne słowa:
– Banda brązowych mazgai! Na piach i kamienie! Na imperatyw ziemi! Jeszcze nie wiem z kim, nie wiem jak, ale będziemy walczyć, walczyć, walczyć! I nigdy się nie poddamy! – Zacietrzewiona Ruda potwierdziła wagę swego przekazu waleniem lewą pięścią w trawiasty grunt. I już chciała coś zajadle dodać, ale za sprawą Kasztan prawa dłoń w kolorze brązu szybko zatkała kasztanową buzię: – Mmm…!
– Mój mąż Chamois…? – zwróciła się z kolei z nadzieją do Kremi Ekru. Bowiem kompromitujące zachowanie przedstawicielki republiki robiło na wszystkich coraz mniejsze wrażenie i nikt nie traktował jej już poważnie. Natomiast służka Alabaster uśmiechnęła się nieśmiało i ściszonym głosem rzekła:
– Niestety nic mi nie wiadomo na temat losu szlachetnego członka rady… Chamoisa.
– A… moje myszy? – zapytała z gasnącą wiarą Ekru. Tym razem padła pozytywna odpowiedź:
– Wszystkie myszy są nakarmione, całe i zdrowe oraz… czekają na ciebie, pani. Przywiozłam je tutaj w rękawie sukni. Ale… bardzo mnie łaskotały… przez co wypuściłam je do lasu.
– Znajdą się. I dziękuję ci za opiekę nad mymi pociechami. – Kobieta z rodu Ekros odwzajemniła nad wyraz ciepły, jak na nią uśmiech i ukłoniła się lekko alabastrowej kobiecie. Ta przekazała jej jeszcze rulon papieru, który po rozwinięciu okazał się mapą. – Ukradłaś to Alabaster? – zaciekawiła się Ekru, patrząc na namalowany ocean i naniesione na niego wyspy.
– Przeprasza, ale… tylko zrobiłam z pamięci kopię. Pomyślałam, że może to być pomocne.
Więcej słów we wspólnym gronie na nadmorskiej plaży już nie padło, a opuszczona przez Srebrną grupa szybko ponownie podzieliła się na dwie części, alabastrową i kasztanową. Ich członkowie przystąpili do oddzielnych debat, gdzie wiodącym tematem było ciągle powracające pytanie, mianowicie – co dalej?