Читать книгу Skiba. Ciągle na wolności - Krzysztof Skiba - Страница 8
Wszyscy powinniście
siedzieć!
ОглавлениеW czerwcu 2018 roku Adam Świtlik ze Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita zaprosił mnie na spotkanie autorskie do Namysłowa. Wówczas po raz pierwszy wyznałem publicznie, że w dzieciństwie spędzałem w tym mieście każde wakacje – u dziadków. Z ogromną przyjemnością wspominałem rozmaite szczegóły, między innymi dom przy ulicy Mickiewicza. Mieszkańcy miasta ciepło przyjęli to wyznanie, a organizator imprezy obiecał, że następnego dnia z radością obwiezie mnie po okolicy. Po spotkaniu podeszła do mnie starsza pani.
– Czy pan wie, że pana rodzina pochodzi z Francji? – spytała.
Uśmiechnąłem się serdecznie i opowiedziałem pokrótce, jak to z tą Francją było.
Jesienią 1905 roku we wsi Wierzchlas pod Wieluniem rodzi się Franciszek Skiba, ojciec mojego ojca. Ma trzy siostry i trzech braci. Gdy kończy się I wojna światowa, Polska znów staje się Polską, ale wszędzie panuje bieda. Nie działa jeszcze system edukacji, na wsi analfabetyzm jest powszechny. Żeby w domu było co jeść, cała rodzina pracuje dla bogatego chłopa. Są parobkami. Franciszek czuje, że długo tak nie wytrzyma. W każdą niedzielę ze złością spogląda na spasionego księdza, który nie musi pracować, a wiedzie mu się całkiem dobrze. Niektórzy z sąsiadów wyjeżdżają za chlebem do Gdyni. Inni coraz częściej mówią o wyjazdach do Francji. Ktoś słyszał, że brakuje tam rąk do pracy fizycznej, a zarobić można całkiem sporo. Franek postanawia spróbować. Zgłasza się jako ochotnik do organizacji, która odpowiada za nabory do pracy w hucie w Hayange w Lotaryngii niedaleko Metzu. Do zakochanej w nim dziewczyny o imieniu Józia mówi:
– Będę do ciebie pisał! Zarobię, wrócę, kupimy ziemię i będziemy razem.
Międzywojenna emigracja za chlebem stała się udziałem tysięcy Polaków. Większość znajdowała zatrudnienie w kopalniach oraz hutach Francji i Belgii.
Józia z bijącym sercem czeka na wieści z Francji. Sama czytać nie umie, bo od wczesnych lat musiała pracować. Z pomocą przychodzi starsze rodzeństwo. W pierwszym liście Franek podaje swój adres. Pisze też o ciężkiej pracy w hucie, o Polakach, których tam zastał, i związkach zawodowych, które zabiegają o zainteresowanie każdego robotnika. Angażuje się w działalność cgt (Central General du Travail) – lewicowej organizacji, która walczy z kapitalistami o prawa robotników. Przy okazji szlifuje język, a jego poglądy stopniowo się radykalizują. Tymczasem Józia coraz mocniej tęskni za ukochanym. Zaczyna rozumieć, że na wspólną przyszłość na swoim będzie musiała długo poczekać. Decyduje się na samotną podróż za narzeczonym. Ze sobą zabiera tylko najpotrzebniejsze rzeczy, trochę jedzenia i karteczkę z adresem. Wyjeżdża do Francji i dociera do Hayange. Po kilku dniach staje w drzwiach Franka. Dziś trudno mi sobie wyobrazić, jak wielka to była miłość i co musieli czuć, gdy tak stanęli przed sobą oddaleni setki kilometrów od ojczyzny.
W Hayange młodzi biorą ślub i próbują ułożyć sobie życie. Wkrótce pojawiają się dzieci: Franciszek – mój ojciec – Nicole i Mieczysław, który niestety umiera w wieku pięciu lat. Dziadek coraz mocniej angażuje się w organizację strajków z komunistami. Wciągają go teorie Karola Marksa i szczerze wierzy w przewodnią rolę klasy robotniczej. W mieszkaniu jego i babci coraz częściej można znaleźć nielegalną strajkową bibułę, a spacerowy wózek dziecięcy służy mu za narzędzie do kolportażu ulotek ukrytych pod kocykiem śpiącego Frania. Któregoś dnia dziadek wpada. Na przesłuchaniu policjant przegląda zarekwirowane ulotki i pyta:
– Należy pan do jakiejś organizacji?
– Tak, należę. Ta organizacja to moja żona i dzieci!
Podejrzewam, że za ten „żart” dostał pałą przez łeb.
Po II wojnie światowej w środowisku komunistów francuskich coraz częściej słyszy się o polskiej władzy ludowej, gdzie klasa robotnicza ma wiele do powiedzenia. Nie ma już burżuazyjnej klasy panów. To budzi wspomnienia i chęć powrotu „na ojczyzny łono”. Tym bardziej że dorastający Franek junior coraz częściej zadaje pytanie: „Skoro tam jest tak wspaniale, to dlaczego stąd nie wyjedziemy?”. Skibowie opuszczają Francję pod koniec lat 40. W Gdyni na dzień dobry dziadka komunistę zgarnia Urząd Bezpieczeństwa. Z aresztu zostaje zwolniony dopiero po dwóch tygodniach, gdy z Francji przychodzą dokumenty i okazuje się, że jest zasłużonym działaczem cgt. Mimo aresztowania nie przychodzi mu do głowy, że może z tą komuną jest coś nie tak. Z całą rodziną jedzie do Namysłowa i rozpoczyna pracę w lokalnym browarze. Przesiedzi tam aż do emerytury.
W podstawówce jeździłem do Namysłowa praktycznie w każde wakacje. Co prawda miasto nie było tak barwne i ładne jak mój Gdańsk, lecz dziadek rekompensował brak atrakcji barwnymi opowieściami, którymi żyła cała okolica. Opowiedział mi anegdotę o sąsiedzie, który chciał swojej żonie zrobić kawał i postanowił udawać wisielca. Żona miała wrócić z pracy i się przestraszyć. Całą zabawę zepsuła sąsiadka, która nieoczekiwanie zjawiła się przed powrotem żony. Ponieważ nikt nie odpowiadał na stukanie do drzwi, weszła do środka i zobaczyła sąsiada wiszącego na lampie. Uznawszy, że nie żyje, natychmiast zaczęła plądrować szuflady.
– A sąsiadka czego tam szuka? – przemówił nagle „wisielec”.
Przerażona kobieta dostała zawału serca.
Kiedy dziadek przeszedł na emeryturę, francuskie związki o nim nie zapomniały. Co miesiąc otrzymywał świadczenia za pracę w hucie. Państwo polskie nie wypłacało francuskiej emerytury we frankach, tylko w złotówkach, po jakimś koszmarnym kursie, mimo to twardogłowy dziadek nie dopuszczał do siebie myśli, że ludowa ojczyzna go okrada. Ojciec proponował założenie konta bankowego we Francji. „To byłoby nieuczciwe wobec ojczyzny”, odpowiadał zdenerwowany dziadek.
Rozmowy z nim przestały być przyjemne, kiedy poszedłem do liceum. Z wypiekami na twarzy opowiadałem mu o Solidarności, o rzucaniu ulotek, chwaliłem się, że sam robię podziemną gazetę! Dziadek kwitował to zawsze tak samo:
– Ten cały wasz cyrk jest sterowany z Londynu! Wszyscy powinniście siedzieć!
Gdy w trakcie tegorocznej objazdówki po Namysłowie odwiedziłem browar – dziś w rękach prywatnego inwestora – przy wejściu zauważyłem amerykańską flagę. Pomyślałem: dobrze, że dziadek tego nie widzi.