Читать книгу Skiba. Ciągle na wolności - Krzysztof Skiba - Страница 9

Buntownik w rajtuzach

Оглавление

Nienawidziłem przedszkolnego jedzenia, nie smakowało mi i już. Nigdy nie poszedłem na współpracę z opiekunkami, które proponowały układy typu „jeszcze dwie łyżki zupki, Krzysiu, i możesz iść się pobawić z dziećmi”. Dużo kombinowałem, żeby wymigać się od spożywania przedszkolnych specjałów. Opracowałem nawet własny patent – chowałem jedzenie w rajtuzy, a zupy wylewałem pokątnie do kwiatków, które później z niewiadomych przyczyn nie chciały rosnąć. Zaaferowany światem dookoła, zabawą w piratów i koleżankami, zapominałem usuwać „dowody zbrodni”. Jakież było zdziwienie mojej mamy, kiedy wieczorem ściągała ze mnie rajtuzy, a z nich wylatywały niezjedzone kotlety, kanapki i inne pyszności.

Moja pierwsza akcja wolnościowa miała miejsce, gdy objęto mnie przymusem leżakowania. Kiedy panie wyciągały sprzęty i szykowały się już do malowania paznokci, ja biegałem w najlepsze po całej sali, mówiąc, że nie ma tu mojego łóżeczka – zostało w domu. I dalej się bawiłem. A jak się bawiłem, to na całego. To mi zresztą pozostało do dziś. Żadne spodnie w kancik czy „uwaga, bo mam nowe dżinsy!” – wszystko, co miałem na sobie, było usmarowane do granic możliwości.

Na podwórku mieliśmy plac zabaw z kutrem rybackim. Ale dla nas, osadzonych w przedszkolu Złota Rybka, był to prawdziwy statek piracki! Zabawa w piratów stanowiła stały punkt rozrywki. W trakcie jednej z takich zabaw chłopcy walczyli z dziewczynami. Nasze uzbrojenie było dużo lepsze, mieliśmy miecze i szpady z drewna przeciw dzierżonym przez dziewczyny plastikowym łopatkom. Zwycięstwo było przesądzone, gdy nagle ogłuszony zobaczyłem gwiazdki przed oczyma. Jedna z koleżanek przyłożyła mi łopatką centralnie w czoło. Polała się krew, a przerażone opiekunki wezwały karetkę. W szpitalu trzeba było szyć. Do dziś mam szramę po tym wydarzeniu. Potem dowiedziałem się, że jeszcze paru chłopaków dostało łopatką po nosie i skończyło zabawę z płaczem. Dało mi to do myślenia. Może lepiej uzbroić się w łopatkę pozostawioną w piaskownicy, niż ostrzyć ciężki miecz? Być może ta porażka zaważyła na moim postrzeganiu świata i gdyby nie ten incydent, pracowałbym w stoczni i oglądał Dynastię?

[no image in epub file]

Tata pyta, czy byłem grzeczny

Fot. Archiwum Krzysztofa Skiby

[no image in epub file]

Mama zna się na samochodach!

Fot. Archiwum Krzysztofa Skiby

Miałem swoją dziecięcą fantazję, żeby zostać śmieciarzem. Bardzo mi panowie śmieciarze imponowali. Gdy tak trzymali się jedną ręką jadącej śmieciary i potem w westernowym stylu zeskakiwali na ulicę, przypominali kowbojów na rodeo. Do tego te ich piękne kombinezony. Wydawało mi się, że tacy właśnie są hippisi – chodzą jak wolni ludzie i mogą sobie robić, co chcą. O śmieciarzach jednak zapomniałem, gdy 1 maja zobaczyłem paradę strażaków. Mieli błyszczące kaski i wielkie samochody. Długi czas potem wierzyłem, że zostanę strażakiem. Ale ostatecznie nie mogłem się zdecydować i co tydzień chciałem być kimś innym. Kiedy słuchałem opowieści taty, myślałem, że zostanę marynarzem i jak on będę pływał po świecie. Tato jednak bardzo poważnie tłumaczył, że to rozłąka z rodziną, która rozbija relacje. Dziś moje ciągłe trasy koncertowe to też jakby rejsy. Tyle że ja pływam po morzach i oceanach rock and rolla.

Skiba. Ciągle na wolności

Подняться наверх