Читать книгу Warszawa skamandrytów - Lidia Sadkowska-Mokkas - Страница 12

Kolekcjoner kuriozów językowych i marzeń

Оглавление

O swoim pochodzeniu Tuwim mówił często sarkastycznie: „Matka moja Krukowska, babka Łapkowska, prababka Dillon, a dopiero praprababka Goldberg”[53]. Poeta przyszedł na świat 13 września 1894 roku w Łodzi przy ulicy Widzewskiej w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Jego przodkowie nosili jeszcze nazwisko w wersji Towim, a szczegół ten można uznać za znaczący, ponieważ w języku hebrajskim wiąże się semantycznie z wyrazem „dobry”. Ojciec Izydor Tuwim był urzędnikiem filii Azowsko-Dońskiego Banku Handlowego. Matka Adela to córka znanego łódzkiego drukarza Leona Krukowskiego. Ojciec poety, idealista, marzyciel, życiowo niezaradny, charakterem i stylem życia nie pasował w ogóle do geszefciarskiej Łodzi. Po drodze z pracy kupował najnowszy numer „Figaro”, aby w domu móc się zrelaksować i oddać lekturze pisma. Uwielbiał też lingwistyczne łamigłówki, z upodobaniem kolekcjonował słowniki oraz z nie mniejszym zapałem opanowywał włoskie zwroty czy słówka. To po nim już niebawem syn odziedziczy wszystkie językowe „bziki”. Ojciec stanie się również dla poety uosobieniem pogody ducha i optymizmu.

W domu wyczuwało się jednak atmosferę niepewności, lęku, melancholii. Nie obchodzono świąt zarówno polskich, jak i żydowskich. Rodzice mówili czystą polszczyzną, a wieczorami matka czytała dzieciom polskie bajki. Małego chłopca, oderwanego od żydowskich korzeni, przerażała „czarna hałastra chasydzka”, „charcząca mowa” na łódzkich ulicach. Z problemem tożsamości oraz lękami stąd wynikającymi będzie zmagał się Tuwim do końca życia. „O praojce wy moje! O dziady straszliwe / Co ciążycie nade mną całych wieków grzechem”[54] – pisał w jednym z wierszy. Nigdy nie opuściło go poczucie, że jest niczyj. Z upływem lat coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że dla antysemitów zawsze pozostanie Żydem, a jego poezja będzie „zalatywała czosnkiem”. Dla ortodoksyjnych Żydów zaś stanie się przede wszystkim spolszczonym do cna renegatem i zdrajcą. Ci ostatni będą czuli się urażeni, kiedy już wkrótce nakaże im uczyć się prawideł polskiej mowy oraz całkowicie zmienić swój wygląd: „Najwyższy czas, panowie, obciąć długopołe kaftany i kręcone pejsy, a także nauczyć się szacunku dla języka narodu, wśród którego mieszkacie”[55]. Po latach będzie mówił, że z Izraelem wiążą go co najwyżej pewne „mistyczne” odruchy krwi, jeśli, dodawał, w ogóle takie istnieją.

Matka, zamknięta w sobie, neurotyczna, bezwiednie zaszczepiła w Julku niepokoje i lęki. Sytuacji sprzyjały podświadoma obawa o losy syna, a przede wszystkim poczucie naznaczenia z powodu ogromnego znamienia na jego lewym policzku. Adela Tuwim nie mogła znieść ciekawskiego zainteresowania dzieckiem, nieustannego wytykania palcami. Woziła chłopca na kolejne, nieprzynoszące zresztą widocznych efektów, medyczne konsultacje w kraju i za granicą, a nawet – za namową cygańskiej znachorki – nacierała znamię ziołami.

Sześć lat po Julku na świecie pojawi się jego siostra Irena, przyszła tłumaczka, autorka utworów dla dzieci. Dzięki niezwykłej wyobraźni brata jej dzieciństwo obfitować będzie w baśniowe opowieści, improwizowane na poczekaniu narracyjne fantasmagorie. Z przyjemnością będzie przenosiła się do wykreowanej słowami przez Julka niecodziennej krainy pełnej duchów, dobrych i złych wróżek. Po latach zasłyszane historyjki zaowocują w pełni, a Irena stanie się autorką doskonałych tłumaczeń bajek dla dzieci.

Rodzina zajmowała wówczas trzypokojowe lokum mieszczące się na trzecim piętrze prawej oficyny w typowo czynszowej kamienicy Samuela Filona Cohna.

Przez długi czas Tuwimowie będą mieszkać w prawej oficynie kamienicy w Pasażu Szulca nr 5 (obecnie aleja 1 Maja), a następnie przeprowadzą się do pięciopokojowego lokum przy ulicy św. Andrzeja 40 (dziś ulica Andrzeja Struga 42). Ojciec Izydor, „zagubiony w przypadkowej Łodzi”, któremu żona czyni wiecznie zarzuty, że „wyszedł z życia” i nie potrafi w żaden sposób okiełznać wybujałego temperamentu syna. Matka przewrażliwiona, „coraz bardziej trzepotliwa”, zamartwiająca się od rana do nocy, że „Julek łobuzuje i ma złe stopnie” i niechybnie grozi mu zostanie „wyrzutkiem społecznym”[56].

Atmosfera domu podszytego ciągłym lękiem o zdrowie rodziców, strachem matki o syna, obawami przed mającymi nadejść niepowodzeniami nie mogła sprzyjać nauce. A do tego znamię na twarzy, tak wielkie, że rodzące poczucie „gorszości”, wpędzające w kompleksy. Po latach w liście do siostry tłumaczył: „Wierz mi, Irusiu, że to ona, ta plama, rzuciła mroczny cień na nasze łódzkie dzieje. Czy nie wiesz przypadkiem, dlaczego mi w Berlinie nie zoperowano tej myszki. Nigdy nie mogłem (nie śmiałem) zapytać o to rodziców. […] Choć kto wie, czy z twego Julka pozbawionego tej cechy szczególnej wyrósłby poeta”[57]. I jeszcze jedna charakterystyczna scenka z okresu łódzkiego. Kiedy w okresie młodzieńczego buntu na znak protestu ucieknie z domu, zrozpaczona matka pobiegnie za synem na dworzec i będzie pytała wszystkich, czy nie widzieli przypadkiem chłopca – gimnazjalisty z „plamą na twarzy”.

Tuwim był uczniem męskiego Państwowego Gimnazjum Realnego im. Romanowych przy ulicy Mikołajewskiej 44 (obecnie Sienkiewicza 46). Wykładowym językiem był rosyjski, na polski przeznaczono w planie tylko dwie godziny w tygodniu. Z klasy piątej do szóstej zdał dzięki wyznaczonej poprawce. Po latach nie ukrywał tego faktu: „Z piątej klasy do szóstej miałem tak zwaną dryndę (poprawkę) z geografii. Fakt nieodnotowany w dziejach żadnego gimnazjum”[58]. Trudności w nauce narastały, wyniki nie były zadowalające, musiał powtórzyć klasę szóstą. I nagle cudowna przemiana. Nie wiadomo, co się dokładnie stało, ale już w siódmej klasie Tuwim zaczął być chwalony przez nauczycieli, a nawet pozyskiwał kieszonkowe, udzielając korepetycji dzieciom z bogatych fabrykanckich domów.

Miał w tym czasie liczne pasje. Zbierał znaczki, łapał motyle, hodował chrząszcze i jaszczurki, fascynował się życiem szczurów oraz czartologią. Obstawiał słownikami i wypisywał z nich słowa, które wydały mu się szczególnie interesujące pod względem fonetycznym. W przyszłości będzie tłumaczył się z tych ostatnich „dziwactw”: „Często mówiono o mnie, że poszukuję dziwności językowych i innych kuriozów. A to nieprawda. Ja nie bawię się skrzywieniami językowymi, ja w nich szukam trafności, artystycznej ostateczności wypowiedzi”[59]. Już w okresie łódzkim pociągały go „dewiacje” kultury, to, co najbardziej dziwaczne, odmienne: diabły, czary, wiedźmy, antychrysty, trucizny, cuda, opętani, „dokumenty głupoty i okrucieństwa”. Ciekawy świata, poszukujący prawideł zjawisk przyrody, z rozkoszą maga eksperymentował: „Proszek do prania mieszał z pianą mydlaną, gorącą stearynę wprost z rozpalonej świecy wlewał do atramentu, farbkami kuchennymi barwił ocet”[60]. Badawczych inklinacji nie mogły zahamować nawet groźne dla życia i zdrowia wypadki przy pracy, jak słynny wybuch w kamienicy, w której mieszkał z rodzicami i młodszą siostrą. Pasje naukowe i dążenie do niezwykłości podkreślała również we wspomnieniach o kuzynie Ewa Drozdowska: „W domu wszędzie pełno było Julka. Od najmłodszych lat wiecznie czegoś szukał, dociekał, robił doświadczenia z różnymi płynami, gromadził rurki, buteleczki […] mieszał, przesypywał, kupował w aptekach lekarstwa, zioła, przelewał z jednej buteleczki do drugiej tajemnicze płyny”[61]. Alchemiczne pasje brata utrwaliła także we wspomnieniach ukochana siostra Irena:

Pamiętam kuchenne laboratorium, jakieś probówki, pełne różnobarwnych płynów, ba, nawet retorty nieraz pękające z hukiem nad płomieniem spirytusowego palnika. Na blasze kuchennej […] parowały w rondelkach wywary z ziół zbieranych po inowłodzkich łąkach. Kuchnia na Andrzeja zmieniła się w laboratorium i pracownię alchemika[62].

Trudno nie przyznać racji wszystkim tym, którzy uważają, że bez kuchennego laboratorium, bez „czarodziejskiej apteki” pana Thorna na rogu ulic Andrzeja i Pańskiej, bez letnich popołudni w parku na Helenowie, bez inowłodzkich kanikuł nad Pilicą, spędzanych z matką i siostrą w drewnianym szwajcarskim domku – z przesadą i nieco na wyrost szumnie nazwanym willą „Regina” – nie byłoby wielu pięknych utworów Tuwima.

Po latach powrócą smaki i zapachy dzieciństwa: palona kawa w kredensie, zimne mleko „jak lody waniliowe”, kartofle pieczone na ognisku. Czas dzieciństwa spędzonego w Łodzi, pomimo dość przytłaczającej, bo podszytej irracjonalnym lękiem atmosfery domu, niemal jak mityczny prapoczątek nabierać będzie w późniejszej twórczości poety wymiaru prawie sakralnego. „Dzieciństwo pełne snów, oniemień”[63] – będzie pisał o najwcześniejszych latach przeżytych w Łodzi w poemacie Kwiaty polskie.

Obok naturalnej ciekawości świata, chęci do wnikania w sedno zjawisk, Tuwim miał zawsze niebywały talent do nauki języków obcych. Niebawem będzie biegle mówił po francusku, niemiecku, wręcz mistrzowsko po rosyjsku. Na emigracji płynnie, aczkolwiek niechętnie, posługiwał się angielskim. Najlepiej ze wszystkich skamandrytów. W okresie łódzkim Tuwim zaczytywał się także w wierszach. Odkrywał urodę poezji Leopolda Staffa. Fascynacja „poetą trzech pokoleń”, jak się okaże, będzie trwać całe życie.

W 1911 roku siedemnastoletni wówczas młodzieniec opublikował na łamach łódzkiej prasy, przełożony wcześniej na esperanto, wiersz poetyckiego mistrza W jesiennym słońcu. Do Staffa wyśle swoje pierwsze próby literackie i doczeka się obszernej, bo aż czterostronicowej, pogłębionej ich analizy. Dzięki krzepiącym słowom autora Deszczu jesiennego zdecyduje, że dalsze swoje życie zwiąże z poezją. Później wspominając okres łódzki, a więc dzieciństwo i wczesną młodość, będzie mówił: „Dzieci bzdurzą i – że tak powiem – chcą być bzdurzone. Potem im to przechodzi. Któremu nie przejdzie – zostaje poetą”. On sam, na szczęście dla literatury polskiej, „bzdurzyć” nigdy nie przestał.

Ostatnie lata w Łodzi spędza Tuwim najczęściej poza domem. Przyciąga go świat takich samych jak on żyjących sztuką i „dla sztuki” odmieńców. Zmienia się też zewnętrznie. Siostra Irena tak zapamiętała go z tego czasu: „Nosił się z fantazją, chodził w rozpiętym szynelu w czapce podziurawionej jak sito papierosem, co należało do elegancji, rozbijał się dorożkami, skrapiał sobie włosy wodą brzozową Drallego”[64]. Pejzażu Łodzi, miasta bez ruchu, pełnego dymu, spowitego szarością nie lubił, tak samo jak mieszkania rodziców przy ulicy św. Andrzeja.

Smutkiem i beznadzieją tchnęły dębowe mebliszcza: stół na lwich łapach pełnych kurzu, z nieodzowną czerwoną pluszową serwetą i haftowanym w lila irysy „laufrem” […] wyplatane krzesła i dwa potężne szafska, czyli „synagogi”, jak nazywała je Mama, pełne forsadek, galeryjek i zagadkowo uśmiechniętych płaskomord z obrożami w pyskach. […] i myślę, że rodzice, każde na swój sposób, nienawidzili szarzyzny swego życia[65].

Tak tłumaczyła po latach źródło tej niechęci siostra poety Irena. Potrafiła odtworzyć każdy szczegół osobliwego pokoju Julka: półki na książki, stół obity zieloną bibułą z „głową jakiegoś uszastego demona z brązu”, płaski krzyż z kopenhaskiej porcelany z Chrystusem w cierniowej koronie, na którym z tyłu widniał napis uczyniony ręką brata: „Ktoś raz się zgodził nieść swój krzyż, tego nań wiecznie ubijać będą”. Werset, zdaniem Ireny, znaczący, który Julek powtarzać będzie „na całej przestrzeni życia”[66].

A do tego typowe dla łódzkich kamienic ciemne, klaustrofobiczne podwórko-studnia i okna, z których widać dokładnie sąsiednie mury, ale nie można wypatrzeć nawet najbardziej rachitycznego drzewa. „W Łodzi – wspominała Irena Tuwim – właściwie nie było wiosen, tylko przedwiośnia. W marcu kapało z dachów, dudniło w rynnach, pod nogami chlupotało błoto”, a zima była zawsze „dotkliwa i boląca”. Obrazy mrocznej Łodzi pojawią się po latach w „poemacie tęsknoty” – Kwiatach polskich:

Pomiędzy biedą i dostatkiem.

(Tak między „Słotą” a „Pogodą”,

Niepewna, czy się niebo przetrze,

Waha się igła w barometrze…

Nasza domowa, w Łodzi mrocznej,

„Pochmurno” miała w średniej rocznej.)

Od drzwi kuchennych do frontowych,

Tam i z powrotem wiodły drogi

Mieszczańskiej naszej socjologii[67].

Łódź z młodzieńczych lat Tuwima to miasto narastających kontrastów społecznych, gdzie na antypodach znalazły się po jednej stronie ubogie „Bałuckie limfatyczne dzieci / Z wyostrzonymi twarzyczkami”[68], a po drugiej – bogaci bywalcy eleganckiego hotelu Grand – mieszczącego się przy Piotrkowskiej 72.

W okresie łódzkim był poeta entuzjastą ogródków i piwiarni, skąd często przynosił zasłyszane „płody” anonimowej twórczości piosenkowej ulicy. Utalentowany literacko młodzieniec nawiąże współpracę z działającymi na terenie miasta kabaretami, jak chociażby z najbardziej znanym w tym czasie „Bi-Ba-Bo”, mającym siedzibę w hotelu Savoy. A wykonana brawurowo przez Karola Hanusza melodeklamacja Tuwimowskiej Ulicy będzie zawierała niemalże wszystkie cechy najlepszych „miejskich” utworów poety. W Łodzi odbędzie się pierwsze kabaretowe wtajemniczenie autora Wiosny. W 1915 roku, przy ulicy Cegielnianej, wystawi swoją rewię-paszkwil na fabrykantów, wszelkiej maści dusigroszy i dorobkiewiczów.

Atmosfera wielokulturowego miasta, w którym egzystują Polacy, Rosjanie, Niemcy i Żydzi, musi odcisnąć swoje piętno na kształtowaniu się osobowości, rzutować znacząco na przyszłe wybory poety. Za kilka lat w jeszcze intensywniejszej formie jego talent, znacznie już wzmocniony, objawi się na estradzie poetyckiej kawiarenki „Pod Pikadorem” czy na deskach warszawskich teatrzyków i kabaretów.

I jeszcze jedno ważne wydarzenie związane z Łodzią. W 1912 roku na centralnej ulicy Piotrkowskiej pozna Tuwim swoją przyszłą żonę – Stefanię Marchwiównę. „Jaka to oszczędność czasu zakochać się od pierwszego wrażenia w jednej kobiecie”. Tuwimowskie powiedzenie, chętnie cytowane przez innych, pasuje do określenia związków uczuciowych samego poety.

W rodzinnej Łodzi smakował powoli dorosłości, uczył się przezwyciężania kompleksów, a nawet szedł dalej i opanowywał skuteczne techniki przekuwania fizycznych mankamentów w towarzyski sukces. Starał się przy tym wypierać z pamięci traumatyczne przeżycie z pierwszej w życiu dłuższej wycieczki do Warszawy. Podczas pobytu w tym mieście mieszkał u wuja, doktora Krukowskiego, przy Królewskiej 41, w pobliżu Ogrodu Saskiego. Przy wejściu do parku, do którego wybrał się w towarzystwie kuzynki Ewy, natknął się na swoje nieszczęście na „dwie paniusie w salopkach, rozsiewających zapach naftaliny. Paniusie przystają i jedna z nich głośno powiada:«Jezus Maria, popatrz, jaką ten chłopak ma plamę na twarzy!». Julek stanął jak wryty, spojrzał na mnie strasznie smutnymi oczyma, szukając pocieszenia”[69] – wspominała kuzynka.

Uraz pozostanie. Tuwim fotografował się przeważnie z prawej strony, a jadąc z innymi osobami samochodem, siadał zazwyczaj po lewej stronie. Często podpierał twarz ręką w taki sposób, aby zasłonić „myszkę”.

A potem nie miał wyboru. Chcąc żyć z ludźmi, musiał się do niej przyzwyczaić, a nawet uczynić z olbrzymiego znamienia swój towarzyski atut. Po niefortunnym zajściu w Ogrodzie Saskim Tuwim, na całe szczęście, nie obraził się na Warszawę.

W 1916 roku, w wieku dwudziestu dwóch lat, zapisał się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Spełnił tym samym marzenie matki, która pragnęła, aby syn zdobył solidny, budzący społeczny szacunek zawód. Po pierwszym roku przeniósł się na Wydział Filozoficzny, gdzie studiował literaturę i filozofię. Żadnego kierunku jednak nie ukończył, zbyt szybko pochłonęło go studenckie życie, a także absorbująca czasowo działalność w teatrzyku „Czarny Kot” oraz w akademickim miesięczniku „Pro Arte et Studio”. Młody poeta mieszkał początkowo u wuja Stanisława Krukowskiego, a następnie w kolejnych wynajmowanych pokoikach przy ulicy Przeskok 4, Foksal 17 i Kaliksta 17 (obecnie Śniadeckich).

Miasto nad Wisłą szybko przekonało Tuwima do siebie. Tutaj przeżyje najpiękniejsze chwile swej młodości, a wkrótce stanie się głównym poetą Skamandra. „Nie miałem serca dla Warszawy / Gdy opuszczałem miasto Łódź”[70] – napisze po latach w poemacie Kwiaty polskie. Miejsce obaw przed nieznanym zajęła euforia. „Warszawa rozbłyskana”, w przeciwieństwie do będącej wówczas synonimem stagnacji i inercji Łodzi, mogła być postrzegana przez młodych przybyszów jako przestrzeń oznaczająca ruch zmierzający do sukcesu, miasto z potencjałem. To tutaj, a nie w Łodzi czy Krakowie, mieściła się większość ośrodków kulturalnych, redakcji, oficyn wydawniczych, a także teatrów, teatrzyków czy kabaretów. W Warszawie już wkrótce z całą swoją ekspansywnością, po latach kompletnej posuchy oraz obcych wpływów, będzie się rodziła z rozmachem nowoczesna kultura miejska.

Warszawa skamandrytów

Подняться наверх