Читать книгу Warszawa skamandrytów - Lidia Sadkowska-Mokkas - Страница 8

ZAMIAST WSTĘPU

Оглавление

Czas zaciera ich ślady. Oddala w świadomości czytelnika nie tylko ich utwory, ale przede wszystkim przestrzeń, w jakiej żyli i działali. Przyciągali zarówno siłą poezji, jak i osobowości. Najlepiej tę nietuzinkowość ujął Czesław Miłosz, pisząc w Traktacie poetyckim, że w literaturze polskiej „nigdy nie było tak pięknej plejady”. Trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem. Skamandryci to nie tylko najbardziej rozpoznawalna grupa poetycka dwudziestolecia międzywojennego, lecz także najściślej związana z Warszawą literacka „plejada”.

Celowo nie wystąpili z żadnym programem, bo od początku odcinali się od sztywnych reguł i krępujących twórczą swobodę zasad. W zamian stworzyli zupełnie nowy, pozbawiony młodopolskiej maniery i ozdobników model poezji. Związali twórczość z życiem, wprowadzili do wierszy konkret, język ulicy, codzienność, energię miasta. Przekonywali, że słowa kierują do nowego typu odbiorcy – „prostego człowieka”. Lubili zaskakiwać i prowokować, nie stroniąc przy tym od kpiny, ironii czy żartu. Szybko zdobytej sławy zazdrościło im wówczas wielu. Młodszy od skamandrytów o kilka lat Witold Gombrowicz czuł przed nimi należyty respekt. We Wspomnieniach polskich dowodził, że „ci chłopcy”, jak określał skamandrytów, urodzili się pod „szczęśliwą gwiazdą”, a swoim „sprytem i zręcznością taktyczną” udało im się skutecznie „sterroryzować” warszawską kawiarnię i prasę. Oczywiście Gombrowicz nie byłby sobą, gdyby obok apologetycznych fragmentów nie zamieścił ostrzeżeń przed czyhającą rzekomo na skamandrytów duchową oraz intelektualną plajtą.

Pojawili się na literackim Parnasie w momencie szczególnym, kiedy kształtowały się zręby nowego i nareszcie, po stu dwudziestu trzech latach niewoli, suwerennego państwa. Byli pierwszym pokoleniem zwolnionym z obowiązku angażowania się w sprawy polskie. Mogli, bez posądzenia o nihilizm, zrzucić z ramion, ugniatający dotąd ich poprzedników, „płaszcz Konrada” i poczuć smak prawdziwej, bo wyzwolonej nareszcie z ojczyźnianych okowów, twórczej wolności. Można o nich powiedzieć, że znaleźli się we właściwym miejscu i czasie. Współtworzyli pokolenie, które – jak mówił Wierzyński – „na historycznej loterii wygrało los szczęścia”. Świetnie przy tym wyczuwali nastroje społeczne, a także oczekiwania czytelników. Udało im się nawiązać bliski emocjonalny kontakt z publicznością, znaleźć wspólny język z „warszawską ulicą”. Odnieśli spektakularny sukces. Upojeni wolnością, młodością oraz rosnącą z każdym dniem sławą mogli powtarzać za Faustem: „Chwilo trwaj, jesteś piękna”.

Chwila nie trwała długo. Wraz z wybuchem wojny ich świat przestał istnieć. Do atmosfery z kawiarni poetów „Pod Pikadorem” i klimatu panującego wokół słynnego stolika na półpięterku w „Małej Ziemiańskiej”, a także Warszawy swojej młodości będą powracali zawsze. Nawet wówczas, kiedy przestaną być zwartą, połączoną więzami przyjaźni „piękną plejadą”.

W książce nie znajdziemy porównań czy zestawień z innymi działającymi w okresie międzywojnia grupami literackimi. Autorkę interesują przede wszystkim losy „wielkiej piątki”, chociaż, o czym nie można zapomnieć, skamandrytów niemal od początku otaczało wielu uzdolnionych satelitów. Poza zasięgiem szczegółowych rozważań znalazł się okres wojny i okupacji oraz lata powojenne. Niektóre, bardzo ogólne, informacje można odnaleźć w zakończeniach poszczególnych części, a także w dwóch ostatnich rozdziałach.

Intencją autorską jest przede wszystkim wyeksponowanie „warszawskości” poetów z grupy Skamandra, podkreślenie ich związku z miastem, przestrzenią, w której tworzyli, wskazanie konkretnych miejsc, a przy okazji uchwycenie mechanizmów więzi grupowej, fenomenu budowania związków i zależności pomiędzy poszczególnymi skamandrytami. W tym miejscu należy jednak podkreślić, że nie jest to publikacja o międzywojennej czy powojennej Warszawie – kontekst varsavianistyczny stanowi wyłącznie tło, a nie główny temat rozważań.

Zapraszam w podróż po skamandryckiej Warszawie. W miejsca w większości już nieistniejące. Chcę wierzyć, że choć w niewielkim stopniu udało mi się przywołać obraz miasta. Ich miasta. Odtworzyć namiastkę towarzyszących im w tej warszawskiej przestrzeni emocji i wzruszeń.

Warszawa skamandrytów

Подняться наверх