Читать книгу Miłość na walizkach - Małgorzata Kalicińska - Страница 10

Jesień

Оглавление

No więc niestety nikt nie potrzebuje kadłubowca w tym wieku.

Oprócz tego, że Tosiek czeka na zmiłowanie, wiedziemy normalne życie, dość monotonne i nudne. Nauczyłam się korzystać z czytnika i słuchać audiobooków. Gdy jestem na fitnessie – słucham, a w domu – czytam. Książka o Korei już niedługo wyjdzie, bo właśnie robimy na odległość korektę i poprawki. Będę musiała pojechać na promocję i październikowe targi w Krakowie. Tosiek nie poleci ze mną.

Ostatnie wakacje chciałby spędzić jakoś wystrzałowo. Dopiero je planujemy.

– A możesz wziąć kasę za urlop? – zapytałam, bo choć uwielbiam podróże, myślę też o gromadzeniu pieniędzy na przyszłość.

Bo ja chcę z nim spędzić życie. Napisałam o tym Grześkowi.

Synku,

nareszcie osiadłam, uspokoiłam się i znalazłam sens życia. To życie z Tośkiem.

Świetny mężczyzna, ogarnięty, odpowiedzialny i normalny. Jest naprawdę interesujący, inteligentny i męski. Spodoba Ci się. Ja Ci się spodobam, bo jestem już inną Marianną. Choć dla Ciebie zawsze mamą, mój Panie Grzegorku.

Jeszcze tylko około roku w Korei, bo właśnie dowiedzieliśmy się o emeryturze Antka. Gdy wrócimy do Polski, będziemy musieli pomyśleć, gdzie zamieszkamy. Na Warszawę Antek się krzywi. Twierdzi, że interesuje go strefa podmiejska, a może w ogóle jakaś wieś.

Tadzik jaki już młodziak! Tadzik, już nie Tadzinek… Jak ten czas leci. Niedawno Ty byłeś taki mały.

Cieszą mnie Wasze zdjęcia i lekko dziwi pomysł ponownego wyjazdu. Naprawdę myślicie o Australii?

Posyłam trochę zdjęć.

Mama

No i wciąż się wahamy, czy Antek ma wziąć kasę za urlop, czy jednak – skoro tu jesteśmy – powinniśmy czmychnąć gdzieś w ciekawe rejony. On jednego dnia marzy o wyjeździe w świat, a drugiego – że najlepiej to byłoby pojeździć po Polsce i zdecydować, gdzie jest najładniejsze miejsce do życia. A gdy usłyszał o Grześku, zapalił się do tego, żeby też osiedlić się w Australii. Niestety, gdy poczytał o wymaganiach wizowo-pobytowych, zbladł.

– Za starzy jesteśmy, pani Marianno… Oni tam nie chcą staruchów. Co innego, gdybyśmy się załapali na listę poszukiwanych zawodów i mieli o dychę mniej na karku. Cholera, jaki ja byłem głupi! Mogłem stanąć na głowie dziesięć lat temu i starać się o robotę w Australii, choć stoczni to tam wielkich nie ma. Kolega coś obiecywał w górnictwie i twierdził, że łatwo się przestawię. A ja z góry, że nie i że za daleko, a potem wylądowałem tu… Cholera jasna!

***

Tymczasem przyszedł koniec lata i powoli, w pełnym słońcu objawiła się koreańska ciepła i piękna jesień. Moja kolejna koreańska jesień, ha!

Jak gdyby nigdy nic, żyjemy, jak żyliśmy do tej pory, powoli i nudnawo. Znów troszkę zwiedzania miejsc znanych i nieznanych, zakupy, wspólne pitraszenie w weekendy albo knajpki z koreańską kuchnią. Na taniec brzucha się jednak nie zapisałam, Marina rozwiązała grupę dla początkujących. Za to miła starsza Koreanka przechwyciła mnie do grupy bębniarek. Zajęcia mamy dwa razy w tygodniu w naszym klubie. W grupie jest pięć Koreanek i osiem „długonosych”, czyli ja, cztery Brytyjki, Japonka i dwie Rosjanki. Mamy masę bębnów w szafie. Oglądamy prezentacje i staramy się nadążyć za panią… dyrygentką, która zbyt szybko i fatalnym angielskim przekazuje nam wiedzę. Domyślam się, że to jakiś dotowany program zapoznawania nas z koreańską kulturą. Czasem wychodzimy na zajęcia do pobliskiego parku, a idąc tam, oczywiście bębnimy na potęgę, co spotyka się z sympatią przechodniów.

– Co cię naszło z tymi bębnami? – Tosiek czasem przypomina sobie o moim nowym hobby.

– Nie wiem. Nie umiałam jej odmówić, gdy mnie namawiała.

– Kto?

– Dyrygentka, główny bęben. Pani Joon Woo. Mówimy do niej: Mrs Joon.

– Hmm, czyli cię to bawi?

– Tak. Wyładowuję napięcie, rozmawiam z koleżankami. Brytyjki opowiadają o sobie, Rosjanki też, Koreanki o sobie, Japonka o sobie i ja o sobie. Jestem tam chyba największym zaskoczeniem, że z Polski.

To dla mnie namiastka życia towarzyskiego, choć naprawdę jedynie z Tośkiem mi się nie nudzi. Ich śmiech, rozmowy są uroczym wypełnieniem pustki. W Polsce miałam mało koleżanek i raczej nie chadzałam na imprezy. Z Reginą zaprzyjaźniłam się dopiero, gdy się rozstałyśmy i ona wylądowała na antypodach. Zresztą ja też. Dopiero w mailach umiemy być dla siebie opoką, serdeczną kumpelą, siostrą. Moje nowe koleżanki to nie jest materiał na wielkie przyjaźnie, ale fajnie usłyszeć, czym żyją, co jest dla nich ważne, jak widzą świat i swoje życie tutaj. No i szlifuję angielski. Najtrudniej jest mi zrozumieć Japonkę. W ogóle mówienie to małe miki. Zrozumienie tego, co się do nas mówi – to dopiero wyższy poziom poznania języka.

– A nie pochodziłabyś ze mną na tenisa? – Tosiek uśmiecha się przymilnie.

– Nie, o nie!

Już od dawna mnie namawia, ale ja nie mam do tego sportu serca. Lubię rower, rolki, hiking… Zresztą to wszystko zasługa Tośka. Ale tenis? Schudłam i jestem bardziej giętka. Lepiej się czuję. Muszę sobie znów coś wymyślić, bo naprawdę się nudzę.

Wieczorami często rozmawiamy o tym, co chcemy zrobić z naszym życiem po Korei.

– Kochanie, a powiedz mi… ty gdzie byś chciała? Polska i szlus? – pyta Antek.

– A jakie mamy opcje? Polska! Nie biorę pod uwagę tego, że moglibyśmy poza nią.

– No właśnie ja też tak kiedyś myślałem, ale wsłuchiwałem się w twoje wywiady z dziewczynami do poprzedniej książki. One opuściły Polskę nie z przyczyn ideologicznych, politycznych czy bytowych, ale dlatego że chciały.

– A my chcemy, Tośku?

– Ja jeszcze nie wiem, ale sądzę, że to wyłącznie kwestia wyboru.

– Czyli nie tylko Polska jako miejsce docelowe?

– Marianno, te kobiety pokazały, że potrafią wyjść poza kółko. Już tłumaczę, co mam na myśli. Podobno, jeśli zakreśli się wokół kury krąg, ona poza niego nie wyjdzie. Psychiczna bariera kury. Kiedy czytałaś mi wywiady, skojarzyły mi się z tą koncepcją. Mamy od zawsze zakreślone jakieś granice „ojczyzny” i szlus! Psychiczne wyjście poza nie jest dla wielu nie do pojęcia. „Jak to?!”

– Prawda – zgadzam się i zaczynam rozumieć, co ma na myśli.

– Otóż to. Czy mimo wieku my, ty i ja, umiemy wyjść poza to kółko pod tytułem „Polska” bez poczucia winy?

– Winy?

– No tak. Wielu oskarża o brak patriotyzmu, niemal zdradę narodową tych, którzy wybierają jakiekolwiek inne miejsce do życia niż Polska. A przecież dla wielu młodych, urodzonych w wolnej Polsce, w Unii Europejskiej i żyjących na co dzień z internetem, który nie ma granic, niezrozumiałe jest, że żyć można tylko w miejscu urodzenia. Tam, gdzie „korzenie”.

– Myślisz, Tosieczku, żeby nie wracać do kraju?

– Tylko rozmawiamy. Teraz jest czas na analizowanie różnych opcji.

– Jestem zaskoczona, ale masz rację. To jest ten czas. Tylko nie wiem, czy umiałabym… – Zamyślam się, a Antek mówi dalej:

– Są ludzie, którzy mają potąd użerania się z klimatem i cywilizacją wyścigu, lądują na Polinezji Francuskiej, na Karaibach, na Filipinach czy w Tajlandii i żyją.

– …w Australii i Nowej Zelandii – dodaję.

– Ano! Tyle że tam raczej nie przyjmują takich bez zabezpieczenia emerytalnego.

– Sam byś mógł. Masz chyba możliwości?

– Sam?! Bez ciebie? W życiu! Mowy nie ma! I fakt, na dwoje nie wystarczy. Ale są inne możliwości. Myślmy.

***

No i tak kombinujemy, przeczesujemy internet i własne myśli.

Antek, jego odwaga i życiowe doświadczenia i mnie zaraziły taką samą odwagą. Tak. Z nim choćby na księżyc… Ale moje życie w Polsce? Tata, Grześ. Ojej, Grześ też wyszedł poza okrąg. Wyjechali odważnie do Göteborga, a teraz przebąkują coś o Australii. Za moich czasów to była aberracja, a teraz ludzie młodzi i odważni tak właśnie myślą! Świat stoi przed nimi otworem i jest jak supersam – weź koszyk i wybieraj!

A czy ja umiałabym wybrać? Wyjść poza zakreślony na ziemi krąg?

Myślę: Warszawa, moje mieszkanie na Zwycięzców, tata w Woli Karczewskiej. I co więcej? Co mnie tu trzyma? Jacyś ludzie na ulicy mówiący tym samym językiem? Ci sami Polacy lżący mnie na Facebooku w moim ojczystym języku tylko dlatego, że mam przekonania inne niż oni? Garstka znajomych…? Co mnie tu trzyma? Przyjaciółka jest w Perth, syn – na razie – w Göteborgu, narzeczony obok, chętny do osiedlenia się gdziekolwiek. Hm. Osiołkowi w żłoby dano?

Po kilku dniach wracamy do tematu i mimo że mamy wyłożone karty, pasjans nam się nie składa, stale pojawiają się jakieś wątpliwości. Widocznie musimy go jeszcze poukładać.

Miłość na walizkach

Подняться наверх