Читать книгу Miłość na walizkach - Małgorzata Kalicińska - Страница 6
Korea, Tosiek i ja
ОглавлениеBywa tak, że wpadamy z popłochem do sklepu tylko po pół bochenka chleba, bo zabrakło, a wychodzimy z torbą pełną zakupów. Jeszcze cukier i mleko, kawa się kończy, to trzeba wziąć, jeszcze może ciasto jakieś ukręcę, to i drożdże, pomidory, ogórki (nie może zabraknąć witamin!), olej, bo był w promocji, i oliwa, bo tydzień grecki.
Wpadłam do Korei na krótki urlop i znalazłam Tośka, a wraz z nim moje obecne życie.
W sumie spędziłam w Ulsan z Antkiem prawie półtora roku! A miałam zostać miesiąc, dwa… Kto by się spodziewał?
– No właśnie. – Lilka usiadła na lodówce. Chyba lubi to miejsce, bo patrzy na mnie z góry i dogaduje: – Fajne chłopisko i do twarzy ci z nim. Zamierzasz to ciągnąć?
Moja zmarła siostra jest moim… hmmm… sumieniem? Odbiciem? Tak czy siak, pojawia się jako dobry duch i rozmawiamy.
– Zamierzam. Sama widzisz, że to zwyczajne staroświeckie uczucie. Zakochani starsi państwo – tłumaczę jej spokojnie.
– Tak, tak, ale wkurza mnie ta twoja kokieteria, żeś niby starsza pani.
– Ale bo co?! Zaraz, już niedługo zaliczę sześćdziesiąte urodziny, a mój…
– Tak, wiem. Twój narzeczony już je zaliczył i ty równasz do niego? A czemu tak? Nie korci cię, by się odmłodzić? Kurczę, siostra, przy dzisiejszych możliwościach mogłabyś odmłodnieć co najmniej o dyszkę.
– Wiem, Lilutku, wiem, ale po licho? Jestem, jaka jestem, a tracić pieniądze na lifting i odsysanie? Nie chce mi się.
– Ach, leniwa siostro – szepnęła – a mnie by się chciało. Takie teraz są możliwości… Masz kasę, mogłabyś. Komórki macierzyste, laser, fale jakieś tam…
– Z kim rozmawiasz? – Tosiek wszedł do kuchni z szerokim uśmiechem.
Popatrzyłam na lodówkę.
– Z Lilką – odpowiedziałam, wzruszając ramionami, a on otworzył lodówkę, wyjął plaster żółtego sera i rzekł:
– No tak… moja kobieta rozmawia z duchami. Co na obiad? Pojadę z samochodem do elektryka na Bangeojinie i zatankuję. Pa.
I wyszedł, zostawiając mnie w zamyśleniu.
Od słynnych wakacji na Fuerteventurze i Bali minęło już sporo czasu. Nadal wspominam je z radością i zachwytem. Książka o dziewczynach mieszkających poza Polską, a wiodących ciekawe życie, jest w księgarniach. Ju-hu! Po mojej rozmowie z Hanką z Australii dostałam namiary na tyle dziewczyn, że miałam w czym wybierać. To właściwie moja pierwsza książka w życiu, bo Gotujemy, jemy, jemy nadal niedopracowana. Stale coś do niej dodaję, coś zmieniam, no i teraz jest szansa, że wydam ją w redakcji współpracującej z „National Geographic”. Podobno jeszcze ze dwa, trzy wywiady z modnymi dzisiaj celebrytami i będzie super.
Książka o moich dziewczynach na świecie sprzedaje się całkiem nieźle, a ja miałam wielką frajdę, gdy podpisywałam ją na targach wydawniczych. Może nie była to petarda, ale nakład poszedł! Telewizje zapraszały, wywiady były… Ewelina Łuszczewska pogratulowała mi i stwierdziła, że moje wtręty osobiste każą jej poprosić mnie o napisanie książki o Korei Południowej.
– U nas mało kto zna Koreę, a przecież mamy jej wiele na ulicach, w domach, w kieszeniach. Chętnie wydam taką pozycję! Co pani myśli?
– Ale ja nazywam się Roszkowska, a nie Kapuścińska. Gdzie mi tam do mistrza!
– A ja nie proszę o reportaż. Raczej o Koreę pani okiem, w łagodnym osobistym ujęciu. Ze zdjęciami. Co pani na to?
No jasne! Na ile mogę, dam radę. Jeżdżę do Tośka z miłości, ale prawda jest taka, że gdy skończyłam opracowywanie wywiadów, poczułam pustkę. A teraz znów mam co robić! Co za radość!
Tosiek pojechał nad morze na zjazd absolwentów, a potem z kolegą jachtem na męskie wędkowanie w Bałtyku, a ja spędziłam wtedy trochę czasu u taty. Sklep idzie dobrze, Kasia, córka Ani – obecnej żony mojego taty – ma nową protezę nogi, naprawdę świetną, najnowsza technologia. Pokazali mi zdjęcia z Chorwacji. Kasia na plaży, bez żadnego skrępowania w bikini i z tą protezą, która wygląda… kosmicznie, ciekawie. Świetne, zgodne z zasadą: jeśli nie możesz czegoś ukryć, wyeksponuj to! I Kasia eksponuje. Łukasz przy niej, kochający i pomocny.
Ania – gosposia pełną gębą, ojciec i ogród zadbani. I tylko mój tatko to już staruszek się zrobił. Szybko jakoś.
– Aniu, nie czujesz się zawiedziona? Ojciec tak się posunął…
– Cóż, kochana. Trudno, ważne, że jest! Mam do kogo usta otworzyć, komu pośpiewać, ugotować. Ja to lubię. Nikt nigdy dla mnie taki dobry nie był i nikt mnie tak nie szanował. Powiem ci w tajemnicy, że ja kiedyś próbowałam chodzić do takiego klubu dla samotnych, ale to nie dla mnie. Panie zbyt natarczywe w zalotach, a panowie zbyt wyluzowani, jeśli wiesz, co mam na myśli. Potem było takie kółko dla samotnych koło naszej parafii. Ja jestem wierząca i praktykująca, ale wieczorki dla samotnych – takie ugrzecznione rozmowy o wierze, wycieczkach do Częstochowy czy Lourdes… też nie. A Michaś to skarb! Poza tym, Marianno, menopauza gasi hucie. Przynajmniej u mnie. I jak Michał zaniemógł także pod tym względem, nie płakałam, bo mnie nie o to chodziło. Rozumiesz?
Kiwnęłam głową, że rozumiem, ale czułam się niezręcznie. Życie erotyczne ojca? Brrrr. Dzieci zawsze uważają, że ten temat w przyrodzie nie występuje.
Z jej opowiadań i z tego, jak tatko wygląda, wynika, że ich ślub to była dobra decyzja. Dostałam do wglądu najnowsze wyniki badań taty. Są dość dobre. Regularnie bywają u lekarzy oboje, to też zasługa Ani. Tatko jest wesoły, ciekawy wszystkiego i gdy tak sobie pogadujemy koło pieca czy latem w altanie, rozmawia znacznie przytomniej niż przez telefon, gdy byłam w Ulsan. To chyba świadomość odległości tak na niego wpływała. Musiałam tylko czasem mówić głośniej albo coś objaśnić dodatkowo. Mój kochany sucharek, mój przystojny tato Michał! Oby żył wiecznie.