Читать книгу Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki - Marek Raczkowski - Страница 11

Оглавление

To nie jest bardzo wstydliwa historia. Może coś z dzieciństwa?

– Jak się urodziłem, to byłem podobno okropnie brzydki. Miałem jakieś zaburzone proporcje ciała, nawet jak na noworodka. Wielka głowa, mały tułów. Ale byłem jedynym chłopcem w rodzinie, więc wszyscy mnie bardzo kochali. I ciągle się mną bawili – fotografowali, przebierali, obracali na wszystkie strony. Nie ukrywam, że bardzo to lubiłem, bo byłem w centrum zainteresowania.

Nic bardziej wstydliwego nie pamiętasz?

– Kiedy miałem pięć lat, o mało nie zgwałciłem trzyletniego chłopczyka, w którym byłem zakochany, a fiutek stał mi przy nim jak kredka. I w ogóle nie wiedziałem, co się dzieje. Leżał koło mnie w łóżeczku, taki mięciutki, cieplutki, a ja czułem się rozkosznie.

Co to był za chłopiec?

– Bartuś, mój najlepszy przyjaciel, syn przyjaciół moich rodziców. Prawdopodobnie nie miałem jeszcze wtedy ukształtowanych preferencji seksualnych. Byłem kompletnie zagubiony.

Długo trwała ta miłość?

– Kilka lat. Teraz wiem, dlaczego go tak kochałem. Bo on był mną kompletnie zafascynowany, wpatrzony we mnie jak w obraz, chłonął każde moje słowo, świata poza mną po prostu nie widział. Trudno nie kochać kogoś takiego. Zawsze zresztą wybierałem sobie mniejszych i młodszych kolegów i obejmowałem nad nimi duchowe przywództwo. Potem, jako siedmio-, ośmioletni chłopiec stałem się nagle bardzo wstydliwy i oburzało mnie wszystko, co nieprzyzwoite.

A kiedy po raz pierwszy zakochałeś się w dziewczynce?

– Chyba w pierwszej klasie podstawówki. Miałem urodziny i postanowiłem zaprosić do domu gości. Nie uprzedziłem mamy, więc była na mnie bardzo zła. Najpierw popełniła ustawowe przestępstwo zagrożone karą więzienia, czyli oberwałem porządnie w dupę. A potem kazała mi to odwołać, ale wtedy nie było przecież jak. Miałem pisać telegramy?! Więc mama przygotowała przyjęcie, na szczęście były to lata, kiedy w sklepach była jeszcze galaretka w proszku, a potem przyszli goście i się okazało, że to są same dziewczynki. Po prostu zaprosiłem wszystkie dziewczynki z mojej klasy. Podchodziłem kolejno, kłaniałem się i zapraszałem na urodziny. Ani jednego kolegi. Potem przez kilka godzin te dziewczynki stały w kolejce do bujanego fotela mojego dziadka i ja je kolejno w tym fotelu bujałem. Byłem bardzo szczęśliwy. Najpierw zakochałem się chyba w Wioli. Pamiętam też, jak wyobrażałem sobie nasz seks, który miał się odbywać oczywiście w noc poślubną. Niosłem Wiolę do wielkiego łóżka, omdlałą, żeby tam zrobić tę straszną rzecz, którą trzeba zrobić niestety. Dokładnie nie wiedziałem, co to takiego, ale na szczęście z reguły usypiałem, zanim dochodziłem w tym marzeniu do sedna sprawy.

Pierwszy pocałunek pamiętasz?

– Coś tam pamiętam, że nie bardzo wiedziałem, jak to się robi. Znałem teorię – że trzeba język dziewczynie włożyć do buzi – ale zupełnie nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Ten pomysł nie budził mojego entuzjazmu i do dziś zresztą akurat ten aspekt miłości fizycznej mojego entuzjazmu nie budzi.

Zakochiwałeś się w jakimś określonym typie dziewczynek?

– Jako dziecko zakochiwałem się po kolei we wszystkich dziewczynkach z klasy. Ale taka pierwsza prawdziwa miłość wystąpiła, jak miałem jakieś 12 lat. Zakochałem się potwornie. Ona była młodsza, miała jakieś siedem lat pewnie, wyglądała jak jebana Nel, w marzeniach podawałem jej chininę. Ona miała być oczywiście omdlała w gorączce, a ja pokonywałem w jej obronie bandę strasznych zbójów. W „Muminkach” była taka scena, jak Muminek z Panną Migotką płynęli łódeczką i złapała ich burza. Musieli nocować na jakiejś wyspie, a w pobliżu pojawili się oczywiście Hatifnatowie. Ona się bardzo boi, on się nią opiekuje, przytula ją – i mnie bliskość też się kojarzyła właściwie wyłącznie z sytuacją zagrożenia. Ta dziewczynka była córką znajomych moich rodziców. To było na wakacjach. Dwa miesiące siedzieliśmy razem w Jastarni, byliśmy właściwie nierozłączni. Dorośli się z nas śmieli, nazywali zakochaną parą. Było mi wstyd, często udawałem przed rodzicami, że ona mnie wcale nie rusza, jeśli byłem akurat w ich obecności bez niej, to starałem się być bardzo widoczny. A po powrocie do Warszawy strasznie cierpiałem. Codziennie podsłuchiwałem ich rozmowy, czy się przypadkiem z rodzicami tej dziewczynki nie umawiają, ale to niestety nie byli bliscy znajomi. Może dlatego, że jej rodzice byli architektami, a moi przyjaźnili się raczej z dziennikarzami i fotografami. Jednym z ich najlepszych przyjaciół był Lilek Lasota, redaktor naczelny „Po prostu”. Miał syna Marka, z którym się przyjaźniłem. Co niedzielę jeździliśmy pod Warszawę na grzyby albo ognisko. Rodzice przyjaźnili się też z Jerzym Iwaszkiewiczem i Ernestem Skalskim, który miał najlepszy samochód w towarzystwie, pomarańczowego opla.

Co jeszcze pamiętasz z dzieciństwa?

– Jak miałem 12 czy 13 lat, pasjonowało mnie bukieciarstwo. Zająłem się na poważnie ikebaną.

Sam zrywałeś kwiaty do tych bukietów?

– Oczywiście.

Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki

Подняться наверх