Читать книгу Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki - Marek Raczkowski - Страница 17

Оглавление

Bardzo rozrabiałeś?

– Bardzo. Moja mama ma alzheimera, nawet mnie nie poznaje, więc już się jej nie boję i mogę się przyznać do zbrodni z dzieciństwa. Moje ekstremalne rozrywki dotyczyły lęku wysokości. Mama miała potworny lęk wysokości, a ja odziedziczyłem to po niej. Nie wiem, czy na złość mamie, ale jak tylko mogłem, to starałem się znaleźć na niebezpiecznej dla zdrowia wysokości – nad przepaścią w górach albo wchodziłem na wysokie drzewa, z których nie potrafiłem później zejść, czy siadałem na parapecie na najwyższym piętrze naszego bloku albo zwieszałem się z balkonu czy studni. Gdyby matka zobaczyła mnie w takiej sytuacji, dostałaby co najmniej zawału serca.

Ale przecież sam też masz lęk wysokości.

– No i właśnie dlatego mnie tak nad przepaść ciągnęło. Po takiej heroicznej próbie nie mogłem zwykle spać kilka nocy. Przeżywałem męczarnie, ale też wielkie szczęście, że zdobyłem się na taki wyczyn.

A poza tym byłeś grzecznym dzieckiem?

– Na pozór, ale tak jak psychopata w moim ulubionym filmie „Zniknięcie” – on tam zakopuje ludzi żywcem pod ziemią – lubiłem stawać na krawędzi balkonu i zastanawiać się, dlaczego właściwie nie skoczyć, nie zrobić rzeczy, której nikt inny by nie zrobił. No i ten psychopata w filmie w końcu to sprawdził. Skoczył i połamał sobie nogi. Ja do tej pory w każdym nowym miejscu zamieszkania mierzę sobie w głowie wysokość od balkonu do ziemi. Są wysokości niegroźne, takie, które dają szansę na paraliż, i te naprawdę wysokie wysokości. Nawet spacerując ulicą, często szukam wzrokiem najbliższego balkonu i zastanawiam się, jak by się z niego spadało – czego można by się po drodze na dół złapać, o co można by zawadzić i się poharatać i wreszcie, jak wyglądałbym po zetknięciu z ziemią. Fascynowała mnie – i do dziś fascynuje – historia Stanisława Marusarza, który w czasie wojny skakał z kolejki na Kasprowy. W dzieciństwie żyłem tą historią dobrych kilka lat.

A opowiedział ci o niej dziadek?

– Tak, od niego uczyłem się historii. Dziadek co roku załatwiał mi zwolnienie lekarskie ze szkoły i zabierał w góry. A ja obiecywałem sobie codziennie rano, że już jutro pójdę z nim na tę wycieczkę, że mądrych rzeczy od niego posłucham, że trochę się kulturalnie podciągnę, a dzisiaj pobiegam sobie jeszcze za dziewczynkami. Ale zawsze w końcu wychodziliśmy jednak wspólnie w góry. Ja do przepaści, on na szczyt, ale po drodze nauczył mnie wiele.

Ile miałeś wtedy lat?

– Zacząłem z nim wyjeżdżać, jak miałem może dziesięć lat. I tak przez kilka kolejnych lat, aż umarł. Z babcią i ciocią jeździłem z kolei do Zakopanego zimą i często wybieraliśmy się kolejką na Kasprowy do kawiarni na kawę czy koniak. Jakich ja w tej kolejce doznawałem rozkoszy! Myślę, że to mogły być nawet moje pierwsze rozkosze o charakterze seksualnym. Bałem się panicznie!

A na nartach jeździłeś?

– Musiałem. Moja matka jeździła świetnie. Wygrywała bieg zjazdowy w kategorii seniorek, mając jednocześnie lepszy czas od najlepszej juniorki – na torze olimpijskim podczas mistrzostw dziennikarzy. Na nartach i konno jeździła z moją siostrą. Ja jeździłem tylko z obowiązku i to było chyba widać. Poza tym matka się o mnie potwornie bała, znacznie bardziej niż o siostrę. Nigdy nie pozwoliła mi wsiąść na konia. Dlatego gdy jako młodzieniec kupiłem sobie motocykl, postanowiłem go przed matką ukrywać. Bałem się, że zabroni mi na nim jeździć.

Matka rządziła w rodzinie?

– Tak. Zosia ma na imię. Utrzymywała nas wszystkich, więc rządziła. Utrzymywała mnie przez pół życia. Okropnie żałuję, że w pełni świadomości nie dotarła do chwili, w której to ja zacząłem więcej zarabiać.

Utrzymywała się z fotografii?

– Robiła zdjęcia tych koni. W 1973 roku wydała album. Fajne reporterskie czarno-białe zdjęcia z ziarnem. Wtedy jeszcze fotografia była sztuką niezwykłą. Wymagała wiedzy, talentu, sprzęt fotograficzny nie był taki łatwy w obsłudze jak dziś. Zrobić dobre czarno-białe zdjęcie koni pędzących w błocie – to była sztuka.

Skąd się wzięło u twojej mamy zainteresowanie tym tematem?

– Zainteresowanie fotografią przejęła od mojego ojca. Jak go poznała, była modelką i klasyczną przedwojenną panną na wydaniu – grała pięknie na pianinie. Do dziś pamiętam, jak w dzieciństwie grała nam etiudę „Rewolucyjną”. A dlaczego konie? Babcia Janina, od strony mamy, odkąd pamiętam, była siwą starszą panią w przedwojennym stylu. Miała piękne, gęste włosy, które stylowo zaczesywała. Zawsze w kapeluszu. Paliła papierosy i uwielbiała nalewki. Miała ich dziesiątki. I całe życie grała na wyścigach. Matka obcowała więc z końmi od dzieciństwa, świetnie jeździła konno.

Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki

Подняться наверх