Читать книгу Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki - Marek Raczkowski - Страница 9

Оглавление

Na co wydałeś zaliczkę na książkę?

– Chyba na dziwki i kokainę.

Ile czasu ci to zajęło?

– Kilka godzin? Tyle co pójść do bankomatu, wypłacić pieniądze i wydać. Ale zaraz, zaraz – zapłaciłem też zaległy czynsz i trochę dałem dziecku. Nie miałaś problemu ze znalezieniem stolika?

[Rozmowy do tej książki nagrywaliśmy w dwóch miejscach – z reguły zaczynaliśmy w restauracji przy ulicy Chocimskiej, a kończyliśmy w pobliżu, w mieszkaniu Marka Raczkowskiego].

Nie. Kiedy powiedziałam, że umówiłam się tu z tobą, kelner uśmiechnął się wymownie i natychmiast znalazł się stolik.

– Bo ja tu jestem stałym gościem. Jak wstaję, z reguły po południu, koło 16, to piję kawę. Potem jem kanapki, popijając whisky lub wódką, a wieczorem jem tutaj tatara z tuńczyka i halibuta, suma albo wołowinę. Często w towarzystwie kobiet, ale rzadko się powtarzają. I od razu muszę sprostować – nie do końca prawdę powiedziałem, bo jest kilka takich kobiet, które zapraszam tu często. Staram się być teraz bardziej prawdziwy, niż jestem. Bo jeśli chodzi o tę książkę, przede mną stoi trudne zadanie. Muszę bowiem pokonać w sobie wstyd, który nieustannie odczuwam. Dojmujący, prawdziwy fałszywy wstyd.

Na czym on polega?

– Dojmujący, prawdziwy fałszywy wstyd polega na tym, że człowiek chce siebie pokazać w lepszym, czyli fałszywym świetle. Na przykład nie przyznaje się do zażywania narkotyków ani do częstego zmieniania partnerek. Człowiek, który zażywa za dużo narkotyków, mówi na przykład, że owszem, wie, co to narkotyki, ale zażywa je nieregularnie, od okazji do okazji. Mało kto mówi całą prawdę. To jest fałszywy wstyd. I on jest autentyczny.

Chyba nie masz racji. Fałszywy wstyd, ten autentyczny, polega na tym, że nie czujesz wstydu, ale wiesz, że w danej sytuacji powinieneś go czuć, i dlatego go udajesz. Chyba.

– Na jedno wychodzi. Czy można bezkarnie przyznawać się do ćpania? Czy to nie jest autodenuncjacja? Z jednej strony wydaje mi się, że organy ścigania powinny marzyć o tym, żeby jakiegoś celebrytę złapać, jak ostatnio Korę, ale może tak nie jest? Bo co oni teraz mają z tą Korą zrobić?! Maciek Zembaty powiedział kiedyś publicznie, żeby go po śmierci spalić i wciągać nosem, bo w dużej części składa się z czystej kokainy. I nic złego go z tego powodu nie spotkało.

Pewna moja koleżanka opowiedziała mi autentyczną historię, która spotkała ją w hotelu. Była tam z kimś umówiona, ale zanim doszła do baru, podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i powiedział po angielsku, że jest agentem pewnego znanego hollywoodzkiego aktora i że zaprasza ją do jego pokoju. Wymienił nazwisko tego aktora, a nie było tajemnicą, że przebywał on wtedy z wizytą w Polsce, więc koleżanka, aktorka zresztą, postanowiła skorzystać z okazji, żeby go poznać. Poszła z agentem do pokoju aktora, on rzeczywiście tam był, ona się speszyła, wytłumaczyła, że to nieporozumienie, że owszem, ma na sobie minispódniczkę i mocny makijaż, ale nie jest prostytutką, tylko aktorką. Wszyscy troje się z tej niezręcznej sytuacji chwilę pośmiali, a następnie koleżanka pożegnała aktora i wyszła. „Jak to wyszłaś?!” – zapytałem ją zdziwiony. „Taki wielki aktor, przystojny do tego, a ty wyszłaś?!”. A koleżanka na to: „Wiem, co chcesz powiedzieć. Oczywiście, że bym chętnie została. Ale miałam akurat bardzo obfity okres...”. Ona jest przykładem człowieka, który dojmującego, prawdziwego fałszywego wstydu nie odczuwa. I za to ją szanuję.

To może od razu opowiedz o sobie coś wstydliwego?

– Czy wiesz, że pracowałem kiedyś w Radiu Kolor, gdzie zajmowałem się opowiadaniem Krzysztofowi Maternie słabych dowcipów?

Nie wiedziałam. To było wstydliwe?

– Miałem pewnie ze cztery lata, jak po raz pierwszy usłyszałem ten dowcip: mama z tatą chcieli się ruchać, ale synek był w domu, więc wysłali go do sklepu po musztardę. I tata mówi wtedy do mamy: „Pokaż mi bułeczkę!”. A mama do taty: „Pokaż mi kiełbaskę!” – przypominam, że były to czasy PRL-u. A na to synek staje w drzwiach i mówi: „A ja wam przyniosłem musztardę”. Nie wiem, jakim cudem synek znalazł się w tym dowcipie w drzwiach akurat wtedy. Zastanawiam się nad tym od 50 lat.

Ale ja dla Radia Kolor wymyśliłem inny dowcip. Mama mówi: „Synku, idź do sklepu, kup pinezki”. A synek na to: „Po co, kiedy tyle ich chodzi po ścianie?!”. I w studiu zapadła cisza. Kolega, który był wtedy z nami, mówi: „Może chodziło o pluskiewki?”. A ja na to: „A co ja powiedziałem?”. I znowu cisza. Maternie tak to się spodobało, że postanowił poprowadzić ze mną czterogodzinny program na żywo. I zniszczył mnie w tym programie całkowicie. Cały czas mówił: „Ale pan naprawdę uważa, że to jest śmieszne? Ale tak szczerze?”. Wymiękłem wtedy kompletnie.

Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki

Подняться наверх