Читать книгу Napisy końcowe - Mariusz Byliński - Страница 10
6.
ОглавлениеLisy szamocą się w krzakach za oknem. Złapały ptaka i obrabiają go. Kwili. To już trzeci raz w tym tygodniu. Lisy urządziły sobie w naszym ogródku teren łowiecki. Daniel twierdzi, że przychodzą tu dwie rodziny, ale wkrótce może być ich więcej. Od czasu, kiedy tamci osiedlili się za Wzgórzami, dla lisów nie ma już miejsca. Gdyby chciały tam zostać, musiałyby nauczyć się żyć wśród ludzi, jak kiedyś szare wiewiórki, które nie potrzebują już drzew. Wystarczają im parkany i rusztowania. Podobno obsiadają je tak gęsto, że rano trzeba strzelać z kapiszonów, żeby je przepłoszyć. Nie mam nic przeciwko temu, żeby zadomowiły się tutaj zamiast lisów. Wiewiórki są prawie nieme. Wskakiwałyby na parapet okna i patrzyły guzikowatymi oczami, jak trzęsę się w kolejnym napadzie skurczów. Może uznałyby mnie za nietuzinkowego członka stada – wiewiórkę giganta z respiratorem marki Logan zamiast łba.
– Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi – recytuję.
Wargi mam suche, ale wychodzi mi nie najgorzej. Gdyby usłyszał mnie Daniel, z pewnością uznałby, że poprawił mi się nastrój i zanotował to w swoim codziennym raporcie medycznym. Wyjątkowy naiwniak.
Nasze lisy to też wyjątkowa odmiana. Chętnie dobierają się do toreb ze śmieciami, które składujemy obok szopki na narzędzia. Żrą odpadki, robią się tłuste i ociężałe. Pewnie niedługo przestaną polować. Jak wówczas będzie wyglądać umieranie ptaków? Przestaną być płochliwe? Powstanie jakiś nowy gatunek zwierząt? Z pewnością mogę wyobrazić sobie nielotnego wróbla, wiewiórkę, która pełza miast skakać, ale lisa, który nie wyje? Nie dam rady. Lisy są najgorsze. To zawodowi mordercy.
Trochę przesadziłem. Zupełnie zapomniałem o owadach, zwłaszcza o pająkach. Ich ruchliwa namolność jest dla mnie naprawdę groźna. Gdy któryś wlezie na sufit, zaczyna się ryzykowna gra. Najpierw obserwuję, czy stwór zacznie wypuszczać nić. Zwykle tak się staje i z obawą patrzę, czy zjeżdża na łóżko. Jeśli tak, wówczas są dwie możliwości: może przysiąść na kołdrze i nie będę go widział, albo usiądzie mi wprost na gębie i to już będzie najprawdziwsze spotkanie trzeciego stopnia. Gdybym chciał przepłoszyć go krzykiem, wibracje wzbudzą jego agresję. Zaatakuje. Wobec tego jestem zmuszony nie poruszać twarzą i czekać. Jedyna nadzieja, że zatrzyma się blisko moich warg, wtedy mogę go pochwycić, rozgryźć i połknąć, ale jeśli wlezie mi do nosa, nie mam szans. Nie obronię się. Wygra. Gramowy potworek udusi monstrum o wadze dziewięćdziesięciu kilogramów.