Читать книгу Napisy końcowe - Mariusz Byliński - Страница 9
5.
ОглавлениеMoje jelita są już puste. Udaję, że patrzę w sufit, żeby go nie rozpraszać. Przeciera wilgotnym ręcznikiem mój miękki brzuch, uda. Cacka się z tym nieświeżym ciałem, jakby było smakowitym ciastkiem leżącym na talerzyku. Obmywa czystą wodą penis i obsypuje worek mosznowy talkiem. Mój kutas opada na zbielałe jaja. Teraz kolistymi ruchami nakłada nawilżającą emulsję na bezwładne kończyny, ogląda kolana, szukając śladów odleżyn. Gdyby znalazł na skórze choć jedno zaczerwienione miejsce, zacząłby tyradę skierowaną do samego siebie, analizowałby moją pozycję podczas snu, rozważał konieczność zastosowania dodatkowych poduszek i wałków, gotów byłby nawet wstawać w nocy, żeby przekładać moje cielsko z boku na bok. Perfekcjonista.
Patrzę na jego taniec wokół mnie jak na dziecięcą kreskówkę. Obaj jesteśmy postaciami z kreskówki, które zajęte sobą nie dostrzegają swej śmieszności. Na szczęście nikt na nas nie patrzy i nasz komizm nikomu nie służy. Dzieciaki nie śmieją się do łez, brudząc brody porannym tostem z masłem orzechowym. Usłużna mamuśka nie zerka przez ramię, nalewając im do szklanek obowiązkową porcję soku pomarańczowego. Tatuś nie podnosi oczu znad gazety, czekając na swoje jajka na bekonie i smażone pieczarki. Uwaga! Redaktor z telewizji śniadaniowej podaje przepis na smakowity poranek. Nie! Jeszcze nie teraz! Najpierw kilka newsów. Prognoza pogody i krótki reportaż znad rzeki, z której wyłowiono dziwną rybę z czaszką o ludzkim kształcie. Wędkarz nie posiada się z dumy, że okaz będzie nazwany jego imieniem.
Co za bzdury telepią mi się po głowie?
– No ile?
– Ile co, Steve?
– Ile kamer trzeba postawić w tym pokoju, żeby dobrze sfilmować takie dwie pokraki, jak my?
– Znowu chcesz mi dokuczyć?
– Nie tym razem, Daniel. Poczekam do jutra, o ile będę pamiętał, że ci to obiecałem. Rób swoje.
Teraz zajmuje się moimi dłońmi. Wmasowuje w skórę oliwkę. Ogląda każdy palec z osobna. Uciska krawędzie stawów i paluchy podrygują jak sflaczałe parówki. Przyglądam się drobnym włoskom na skórze. Są zjeżone i mienią się. Mam na rękach błyszczące rękawiczki, chemiczną iluzję życia, która maskuje martwotę wszystkich mięśni i ścięgien. Gdzieś tam, pod tymi powłokami, płynie moja krew utleniona dzięki wymyślnej pompie. Nie rozumiem, jak działa ta drogocenna gwarancja gównianego życia... Tak, do kurka trzeba by trzech palców. Jak do łyżki.
– Dasz mi zrobić stopy?
Pochyla się niżej i widzę na jego karku strużkę potu.
– Nie dam. Kopnę cię w brodę i wypadnie ci sztuczna szczęka.
– Co ma mi wypaść? Przecież jej nie mam.
– Ale ja mam, pożyczę ci.
– Ty też nie masz.
– No widzisz, Daniel, jaka spotkała nas nędza? Nawet nie mamy od kogo pożyczyć protez. Do mnie z pewnością by pasowała. Wszystko mam przecież sztuczne. Stop! Nic nie mów! Na pewno chcesz mi wyznać, że lubisz moje poczucie humoru.
– Już wolę twoje durne dowcipy niż zrzędzenie.
– No i nareszcie jesteś szczery. Wierzę ci, Danielku. Moje żarciki bardziej ci odpowiadają, bo nie zakłócają twojego szlachetnego skupienia, dodajmy, że są sztuczne jak cały ja. Czy ty mi dodałeś dziś czegoś do kawy? Roznosi mnie. Jak tak dalej pójdzie, to zgłoszę się do armii albo zacznę trenować jakiś sport. Koszykówka byłaby niezła. Wsady do kosza, czujesz to?
– Trenowałeś kiedyś?
– Nie musiałem. Urodziłem się tak utalentowany, że od razu wzięli mnie do reprezentacji narodowej, ale jak się zorientowali co i jak, to wylali na zbitą mordę. Bo koszykówka, Daniel, to sport bezkontaktowy, a ja jestem, jak wiesz, bardzo kontaktowy. Czyż nie?
Chcę się zaśmiać, ale mam za mało powietrza. Muszę poczekać, aż respirator napełni mi płuca. Na razie musi wystarczyć mi stłumiony rechocik Daniela. Ciekawe, czy naprawdę bawi go moja gadanina? Chciałbym, żeby tak było. Z wdzięczności, której wprawdzie wcale nie odczuwam, ale wiem, że jest mu potrzebna, żeby uciec od myśli, że wszystkie jego starania to tylko litania rzeczowników: wycieranie, masowanie, opukiwanie, wklepywanie, zapinanie, rozciąganie, otulanie...