Читать книгу Napisy końcowe - Mariusz Byliński - Страница 7
3.
ОглавлениеRurka respiratora rozmiękła i ciągnie do dołu. W środku nieznośne chlupotanie. Z całej siły spinam mięśnie twarzy, jedno chrząknięcie i lepki glut wpływa do krtani. Przełykam go. Został jeszcze jeden, wodnisty. Rozbryzguje się po ściankach gardła. Alarmy zaczynają jazgotać. Duszę się.
Wbiega i owiewa mnie ciepły strumień powietrza o zapachu anyżku.
– Podniosę ci głowę – mówi.
Zerka na wskaźniki respiratora. Szybko wyjmuje końcówkę rurki, potrząsa nią i wkłada ponownie. Teraz mogę pozbyć się resztki flegmy.
– W porządku, Steve? – pyta.
Odpowiadam mrugnięciem oczu.
– Przyniosłem ci wodę i słomkę, tak jak chciałeś. Dasz radę?
Kolejne mrugnięcie i bez trudu połykam tabletki.
Odstawia kubek. Krząta się przez chwilę, cicho stękając, i nagle zaczyna szczebiotać jak podniecona nastolatka. Nie da się tego słuchać. Tokuje, prawie nie nabierając powietrza, i rozsiewa wokół te swoje: „czy mógłbyś?”, „czy zechcesz?”, „może chciałbyś?”. Czy on nie wie, że to doprowadza mnie do obłędu? Czy na żadnym szkoleniu, a z pewnością przeszedł ich wiele, nie powiedziano mu, że nie można być zbyt grzecznym?
– Rutynowa grzeczność to nałóg – szepcę.
– Proszę?
Nie chcę żadnych rozmów. Wystarczy mi, że na moment się zamknie. Potrzebuję jeszcze chwili ciszy, żeby na dobre wydobyć się z koszmarów. Wciąż nie potrafię przyzwyczaić się do tych zamazanych obrazów, które przychodzą zza granicy snu, zamglonych kadrów, z których nie potrafię wydobyć żadnego sensu. Roi mi się, że leżę w jakimś innym pokoju i patrzę w sufit, z którego zwisa tandetna lampa z wentylatorem. Patrzę na wirujące śmigła i robi mi się niedobrze. Odwracam wzrok i widzę okno wypełnione stalową poświatą. Na parapecie leżą jakieś szpargały: portfel, stos kopert, paczka fajek, butelka. Próbuję się podnieść, żeby zobaczyć widok za oknem, ale krew odpływa mi z głowy i opadam z powrotem na poduszkę. Czuję, jak prześcieradło owija się wokół moich członków, jestem spętany, otulony szczelnie wilgotnym kokonem. Szarpię się, żeby wydostać się z pułapki, i za nic nie mogę się ruszyć. Chcę krzyknąć, ale z ust wydobywa mi się tylko cichy świst. I wówczas się budzę. Przerażony i wyczerpany.