Читать книгу Czas śmierci - Mark Billingham - Страница 13
5
ОглавлениеCórka Lindy miała szesnaście lat i mówiła o sobie Charli.
– Ona woli, żeby tak to wymawiać i zapisywać – wyjaśniła Linda, wzruszając ramionami: bezsilna matka. Dziewczyna była od niej wyższa, mocniej zbudowana. W przeciwieństwie do Lindy miała krótko obcięte włosy i mocny makijaż. Nic nie powiedziała, poza zdawkowym „Dzień dobry”, kiedy Linda ją przedstawiła, a po kilku minutach wlepiania wzroku w przestrzeń wstała i bez słowa wyszła z pokoju.
Helen usłyszała, jak jeden z policjantów w korytarzu zapytał dziewczynę, czy wszystko w porządku, ale nie doczekał się odpowiedzi. Słychać było tylko odgłosy ciężkich kroków dziewczyny wchodzącej na górę.
– Tam jest Danny – powiedziała Linda. – Jej brat. Prawie nie schodzi, odkąd tu się zjawiliśmy. Przychodzi tylko, żeby zabrać coś do picia albo do jedzenia i zaraz wraca na górę. Funkcjonariusz przyniósł im komputer, z którego mogą korzystać, to bardzo miłe z jego strony. Nie musiał tego robić, prawda?
Spojrzała na Helen. – Zabrali oba laptopy dzieciaków.
Pokręciła głową i strzepała ze spódnicy nieistniejący pyłek. – Zabrali wszystko.
– Wiem – odparła Helen.
– Nie uwierzyłabyś, co pozabierali. Płyty CD i DVD, no wszystko. Wynosili rzeczy całymi torbami.
– Wiem – powtórzyła. – Jestem policjantką.
Linda spojrzała na nią, na moment nieznacznie otworzyła usta.
– Ale nie dlatego tu jestem. Nie przyszłam służbowo. Jestem tu, bo zobaczyłam w wiadomościach twoje zdjęcie i pomyślałam, że potrzebujesz przyjaciółki.
– Naprawdę?
Helen zrozumiała, jak to musiało zabrzmieć. – To znaczy na pewno masz masę przyjaciółek i znajomych, ale… Pomyślałam, że mogłabym pomóc.
Linda pokiwała głową i sięgnęła w stronę stołu. Wzięła do ręki herbatnika, ale szybko go odłożyła.
– Nie wiedziałam, że jesteśmy przyjaciółkami – powiedziała. – Ile czasu minęło, odkąd wyjechałaś?
– Dwadzieścia lat – odparła. – Mniej więcej.
– I już tu nie wróciłaś?
Helen pokiwała głową.
– Mieliśmy szkolne spotkanie po latach. Taki zjazd. Myślałam, że się pojawisz…
– Chciałam…
Linda sprawiała wrażenie, jakby nie potrafiła się zdecydować, czy ma uwierzyć Helen, czy nie. Albo uwierzyła, albo uznała, że to bez znaczenia. – Tak się składa, że było naprawdę fajnie.
– Może zorganizują kolejny zjazd.
Linda przeczesała palcami gęste, kręcone włosy, mocno posiwiałe u nasady. Twarz miała ściągniętą, wokół oczu i ust mnóstwo drobnych zmarszczek. Wargi popękane.
Helen wiedziała, że i ona bardzo się zmieniła w ciągu dwudziestu lat, ale w kobiecie siedzącej obok niej trudno było dostrzec uśmiechniętą pannę młodą z niedawno zrobionej ślubnej fotografii.
– Teraz i tak raczej byśmy się tam nie wybrały – powiedziała Linda. – Poszłabyś?
Milczały przez minutę, może dłużej. Na zewnątrz policjanci rozmawiali o czymś, a na górze nagle rozległa się muzyka.
Sama melodia, bez słów, z powtarzalnym tematem, jak przyspieszone tętno.
– Boże, pewnie mówię jak niewdzięczna suka – stwierdziła Linda.
– Nic się nie stało.
– Naprawdę cieszę się, że przyjechałaś. Nie musiałaś.
– Ale chciałam.
Rozległo się pukanie do drzwi i do pokoju zajrzał mundurowy. Zapytał, czy ktoś życzy sobie herbaty. Odpowiedziały, że tak.
Kiedy drzwi znów się zamknęły, Linda wywróciła oczami.
– Cholerna herbata – powiedziała. – Już mi się uszami wylewa. Uczą was tego, prawda?
– Czego?
– W szkole kadetów czy jak to się nazywa. Jeżeli masz wątpliwości, poczęstuj żałosnego nieszczęśnika kolejną herbatą.
Helen uśmiechnęła się. – Wiem, że to wygląda, jakby udawali, że wszystko gra, ale tak nie jest. Czasami to przejaw życzliwości, zwykle jednak robimy tak, bo nie wiemy, co moglibyśmy uczynić innego.
– Przynajmniej szczerze – Linda znów wychyliła się i tym razem wzięła herbatnik.
Helen rozejrzała się po pokoju. Jak sofa, na której siedziała, większość mebli była nowoczesna, lecz mocno zużyta. Na jednej ze ścian wisiały kolorowe reprodukcje w antyramach, przedstawiały motocyklistów i wyścigi dragsterów. Dywan był jasnozielony, a zasłony o odcień ciemniejsze, z motywami liści. W imitacji kominka z marmuru buzował gazowy ogień. Obok stał telewizor i choć z pewnością spory, Helen nie znała tej marki.
– Czyj to właściwie dom? – zapytała.
– Niczyj – Linda włożyła do ust ostatni kawałek herbatnika. – To znaczy należał do kogoś, ale nie wiem do kogo. Został przejęty od właściciela.
Wzruszyła ramionami. – Kimkolwiek był, szczęście mu nie dopisało.
Wydęła policzki, uświadamiając sobie ironię tej sytuacji. – Nie sądzę, aby nasza obecność tutaj mogła coś zmienić. – Zanim Helen zdążyła odpowiedzieć, Linda uniosła wzrok i nagle się rozpromieniła, jakby bała się pogorszenia nastroju.
– A co u twego taty? – spytała. – Zawsze go lubiłam.
– Wszystko dobrze – odparła Helen. – Sprawia masę kłopotów i bywa upierdliwy, ale taka jest kolej rzeczy, czyż nie?
– A twoja młodsza siostra? Jenny, zgadza się?
– U niej też w porządku. Wyszła za mąż, ma dwoje dzieci.
– A ty?
– U mnie też w porządku.
– Pytałam o dzieci.
– Mam dwuletniego synka.
– Trochę późno jak na ciebie, nie uważasz?
– To przez pracę – odparła. – A właściwie, jeśli mam być szczera, niezupełnie.
Uśmiechnęła się na myśl o synku, który zapewne biegał teraz wokół jej ojca. – Mały jest świetny. I nieźle mi daje popalić.
– A co z tym facetem? – Linda skinęła głową w stronę drzwi. Wskazała ostatnie miejsce, gdzie stał Thorne. – To twój mąż?
– Nie jesteśmy małżeństwem – odparła. – I on nie jest ojcem Alfiego.
Linda czekała, ale Helen nie powiedziała nic więcej. Nie miała pewności, że to Paul – facet, z którym mieszkała i który zmarł, kiedy była w ciąży, był ojcem jej dziecka. Miała romans. Bolesny błąd, którego nie zdążyła naprawić, zanim Paul został zabity, choć od tamtej pory zapłaciła za niego z nawiązką wstydem i poczuciem winy.
No i zawsze był jeszcze Alfie.
– Ale on go zaakceptował, prawda?
– Tom? Tak, jest wspaniały. Co prawda jesteśmy razem od niedawna, jeszcze się docieramy.
– Też jest gliną?
Helen odparła, że tak.
– Sprawia takie wrażenie.
– A ja to nie?
Linda przekrzywiła głowę, przyglądając się dawnej koleżance, jakby próbowała się zdecydować. – Może – powiedziała. – Pod tym kątem – Zauważyła, że Helen sposępniała. – Spokojnie, żartowałam.
– Ale w sumie nie byłabym zbytnio zdziwiona – powiedziała Helen.
– A więc… mieszkasz w Londynie? Musi tam być naprawdę ciężko.
Helen uznała, że to dziwne, iż to właśnie ona odpowiadała na pytania i mówiła o swoim życiu. Domyślała się, że dla Lindy tak było prościej, niż gdyby miała zacząć mówić o sobie. Może uważała, że i tak krąży już dostatecznie dużo plotek i spekulacji dotyczących jej rodziny. Tak czy owak, to było Helen na rękę.
– Nie jest aż tak źle – powiedziała. – To znaczy nie jest gorzej niż gdzie indziej. Pracuję z dziećmi, więc…
Przerwała, zdając sobie sprawę, że mogła wprawić przez to Lindę w skrępowanie. Jeżeli tak, to kobieta nie dała tego po sobie poznać.
– Przestępczość na pewno musi tam być dużo bardziej nasilona i innego rodzaju – Kolejny ruch głową, kolejny herbatnik. – W każdym razie aż do teraz.
– A jak to jest z tobą? – spytała. – Jak długo ty i Stephen jesteście małżeństwem?
Zauważyła, że na dźwięk imienia męża Linda zesztywniała; po czym odchrząknęła. – Och, zaledwie od pięciu lat. On nie jest stąd. Charli i Danny nie są jego dziećmi.
Powstrzymała się od zapytania, jak sobie z nimi radził, ale Linda zrozumiała przyczynę nagłej ciszy.
– I tak, ma z nimi świetny kontakt. Jakby były jego dziećmi. Przecież widzę, o co chciałaś zapytać.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie wróciłam tu po to, żeby ci dogryzać albo żebyś przeze mnie czuła się niezręcznie. Pragnę jedynie dotrzymać ci towarzystwa. O ile tego chcesz.
Twarz Lindy złagodniała. – Byłoby miło – Skinęła w stronę drzwi. – Z nimi raczej nie ma co liczyć na niezły ubaw.
Uniosła rękę, zanim Helen zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Wiem, wiem, tylko wykonują swoją pracę. Ale czy naprawdę muszą wyrzucać śmieci i w nich grzebać? Muszą zajmować się moim praniem?
– Chodzi o skrupulatność – odparła. – Nawet najmniejszy drobiazg może wszystko zmienić, sama wiesz. Może pomóc w dotarciu do prawdy.
Odczekała chwilę, jakby bardzo jej zależało na tym, żeby Linda Bates w pełni doceniła to, co zaraz od niej usłyszy. – Obecnie interesuje ich udowodnienie niewinności twojego męża lub jego winy. Musisz o tym pamiętać, jasne?
Linda zamyśliła się nad tym, po czym usiadła wygodniej, jakby w końcu była gotowa na dyskusję, której temat był numerem jeden w miasteczku.
– On tego nie zrobił, rozumiesz? – Ujęła dłoń Helen i spojrzała na koleżankę z przejęciem. Jej palce wpiły się głęboko w dłoń Helen. – On nie porwał tych dziewczynek.
Rozległo się pukanie do drzwi, ktoś radośnie dał znać, że herbata jest gotowa.
Helen pokiwała głową, nie mogła zrobić nic innego.