Читать книгу Czas śmierci - Mark Billingham - Страница 9

1

Оглавление

– To jak, w niedzielę wielka pieczeń? – spytał Thorne. – Tego typu rzeczy?

– A w sobotę herbata z mlekiem.

– I nie ma szwendania się po sklepach ze starociami.

– Nie ma.

Przerwali, wstrzymując oddech, i nasłuchiwali pokasływania Alfiego w sąsiednim pokoju. Na szczęście się nie obudził.

Poprawił poduszkę. Pociągnął nosem. – Porządny pub, z ogniem buzującym w kominku.

– Mam nadzieję, że tak.

– I absolutnie żadnego łażenia?

– Tylko do pubu i z powrotem.

Odchrząknął ostrożnie i przyciągnąwszy Helen, zamyślił się nad tym, co właśnie usłyszał. – I tylko ten jeden weekend, tak…?

Teraz, pierwszego wieczoru na wyjeździe, miesiąc po ich delikatnych i wrażliwych łóżkowych negocjacjach, wracając do hotelu, po kolacji w bardziej niż przyzwoitym pubie, Tom Thorne uznał, że poradził sobie ze wszystkim całkiem sprawnie. Potrzeba było niezłego zorganizowania, nie mówiąc już o przysługach wyświadczonych przez kilkoro wiernych przyjaciół, by mogli wyjechać na zasłużony, z dawna wyczekiwany urlop. I wiedział, że Helen pragnęła choćby na tydzień zaszyć się właśnie tu, w Cotswolds.

– Jedzenie było smaczne, prawda? – spytała.

– Tak, niezłe.

Pokręciła głową. – Ty żałosny stary łgarzu.

Dostrzegł cień jej filuternego uśmiechu, ale nie mógł wiedzieć, że Helen Weeks też uważała to, co się stało, za nie lada wyczyn. Thorne nie należał do miłośników dłuższych wyjazdów. Wiedziała, że nawet przejście na drugą stronę Tamizy było dla niego sporym wyzwaniem, i gdyby dano mu wybór, wolałby, żeby łamano go kołem, niż miałby wyjechać na urlop, na zacisze, gdzieś w głębi kraju. Gdy słyszał temat The Archers, z miejsca zbierało mu się na mdłości.

– Chutney własnej roboty i domowe przetwory – powiedział kiedyś – Mogę się bez nich obejść.

Koniec końców, uznała, że właśnie ten długi walentynkowy weekend był nagrodą za przekonanie go do kilkudniowego wyjazdu za miasto. Kilka dni we dwoje, zanim wyruszą gdzieś indziej, by zaszaleć przez tydzień, do kurorciku z ośrodkiem opieki nad dziećmi, gdzie będą mogli zbijać bąki, cieszyć się słodkim próżnowaniem i sobą dopóty, dopóki nie nadejdzie czas powrotu do pracy. Była gotowa przystać na jego warunki, ograniczyć spacery i dłuższe przechadzki, ale dzięki temu mogli pobyć razem i to jej odpowiadało. Dlatego buty do wędrówek zostawiła na razie w bagażniku. Tak się złożyło, że po drugiej stronie ulicy był całkiem miły sklepik ze starociami.

Helen wyjęła z kieszeni dłoń w rękawiczce i wsunęła pod ramię Thorne’a. Była przekonana, że staroświeckie obszerne łóżko czekające na nich w hotelu może okazać się atutem, gdy wrócą do dyskusji o dłuższych wędrówkach.

– Na żałosnego jeszcze mogę się zgodzić – powiedział. – Ale na starego już nie.

Skręcili w brukowaną boczną uliczkę prowadzącą do ich hotelu. W połowie drogi minęła ich kobieta w średnim wieku, ze spanielem, który wydawał się równie przemarznięty jak oni. Thorne uśmiechnął się do niej, a ta natychmiast odwróciła wzrok.

– Widziałaś? – Pokręcił głową. – Sądziłem, że na prowincji ludzie będą bardziej przyjaźni. Poznałem kilku seryjnych zabójców, którzy byli przyjemniejsi niż ta zgorzkniała, stara raszpla.

– Pewnie ją wystraszyłeś – stwierdziła Helen. – Masz taką twarz, że można się ciebie przestraszyć.

– Że co?

– O ile się ciebie nie zna, ma się rozumieć.

– Pięknie – mruknął. – A więc nie dość, że żałosny i stary, to jeszcze przerażający.

Uśmiechnęła się, gdy ją wyprzedził, ramieniem otworzył hotelowe drzwi i przytrzymał je.

– To twoje plusy.

Thorne uśmiechnął się do dziewczyny za stołem recepcyjnym, ale nie odwzajemniła jego uśmiechu, podobnie jak pani z pieskiem. Wzruszył ramionami i skinął głową w stronę niedużego baru. – Może jednego szybkiego przed snem?

– Myślę, że powinniśmy pójść od razu na górę – odparła. – Myślałam raczej o szybkim numerku przed snem.

– Ach tak…

– Choć w sumie to wcale nie musi być SZYBKI numerek.

Jak dla mnie może być długi i powolny.

Thorne mimowolnie opuścił dłoń do brzucha. W jednej chwili pożałował, że zdecydował się na deser. – Dałabyś mi dwadzieścia minut…

– To za dużo.

– No to kwadransik. Ale będziesz musiała zająć się wszystkim.

Ruszyła w stronę schodów, a kiedy odwracał się, by podążyć za nią, uchwycił spojrzenie dziewczyny z recepcji. Domyślił się, że usłyszała, o czym rozmawiali, i mimo wszystko się uśmiechnęła.

*

Thorne był w łazience, kiedy Helen go zawołała. Mył zęby, uśmiechając się, podczas gdy ona pieczołowicie wyjmowała poupychane w kosmetyczce przybory toaletowe i układała je w walizce.

– Tom…

Przeszedł do sypialni, wciąż szczotkując zęby. Pobrudził pastą podkoszulek z wizerunkiem Hanka Williamsa, kiedy wykrztusił bełkotliwie: – Tak? Co jest?

Helen przycupnęła na pufie, przy łóżku. Ruchem głowy wskazała na telewizor. – Właśnie doszło do aresztowania.

Śledzili tę sprawę od trzech tygodni, od czasu zaginięcia pierwszej dziewczyny. Nie był to już temat z pierwszych stron gazet, nie mówiono też o tym w wiadomościach, aż do wczoraj, kiedy zaginęła druga dziewczyna. Zaginioną nastolatkę widziano wsiadającą do auta. Nagle media znów zaczęły wykazywać zainteresowanie.

Thorne wrócił do łazienki przepłukać usta. Dołączył do Helen, siadając obok niej, a gdy wskazała na pilota, podkręcił dźwięk.

– Można się było tego spodziewać – stwierdził.

Helen oczywiście uważnie śledziłaby przebieg i rozwój tego rodzaju dochodzeń. Jako policjantka pracująca w zespole do spraw molestowania i krzywdzenia dzieci. Jako ktoś aż nazbyt świadomy cierpień, jakich zaginięcia przysporzyły tym, którzy pozostali, czekając z niepewnością i nadzieją.

Jako rodzic.

Ale tym razem było trochę inaczej.

Na ekranie młoda reporterka w eleganckim płaszczu i szaliku mówiła wprost do kamery. Była ponura i poważna, ale i z oczywistą ekscytacją mówiła o najnowszym „znaczącym przełomie w śledztwie”. Z tyłu za nią, na placu targowym, który Helen Weeks tak dobrze znała, zebrała się albo raczej, dla lepszego efektu, zebrano przez ekipę telewizyjną sporą grupę gapiów.

To było miasteczko, w którym dorastała.

Reporterka mówiła, podczas gdy na ekranie pojawił się ten sam zapis z kamery co wczoraj wieczorem: grupa funkcjonariuszy w ciepłych kurtkach przemierzająca nierówną tyralierą ciemne pole; zatroskani rodzice, pocieszani przez krewnych; równie zatroskana i zaniepokojona para osaczona przez tłum dziennikarzy z kamerami i mikrofonami.

Reporterka powiedziała, że zgodnie z informacjami pozyskanymi od źródła będącego blisko śledztwa miejscowy, mężczyzna po trzydziestce, został zatrzymany jako podejrzany. Podała nazwisko tego mężczyzny. Powtórzyła je powoli i wyraźnie.

– Policja – stwierdziła – nie potwierdza ani nie zaprzecza, że zatrzymała niejakiego Stephena Batesa.

– Auć – jęknął Thorne. – Starszy śledczy zaraz dobierze się komuś do tyłka.

– Przeciek mógł pochodzić skądkolwiek – zauważyła Helen.

– Ale nie jest dobrze, co nie?

– Niewiele można na to poradzić. Nie TAM. Ktoś na pewno zna kogoś, kto widział, jak zabierano go na komendę, no wiesz. – Nie odrywała wzroku od ekranu. – To nie jest miejsce, w którym łatwo zachować tajemnicę.

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale go uciszyła. Na ekranie pojawiło się zdjęcie, a reporterka z dumą stwierdziła, że fotografię mężczyzny, który był obecnie przesłuchiwany, redakcja otrzymała od źródła będącego blisko rodziny.

– Kolejne źródło – mruknął. – No jasne.

Znów go uciszyła. Wstała powoli i podeszła do ekranu.

To było zdjęcie ślubne, wyglądało na zrobione niedawno, szczęśliwa para pozowała przed gmachem urzędu stanu cywilnego. Pan młody z zakolami, ubrany w granatowy, prosty garnitur, uśmiechał się, trzymając papierosa między palcami. Panna młoda miała na sobie nieco zbyt szykowną, w porównaniu z nim, suknię.

– Wygląda na czarusia – burknął.

– Cholera!

– Co?

– Ja ją znam – Helen wskazała palcem na ekran. – Chodziłam z nią do szkoły. Z żoną podejrzanego.

Wstał i podszedł do niej. – Niech to szlag.

– Linda Jackson. To znaczy wtedy nazywała się Jackson.

– Jesteś pewna?

Pokiwała głową, nie odrywając wzroku od ekranu. – Byłyśmy w jednej klasie…

Oglądali wiadomości jeszcze kilka minut, ale nie usłyszeli nic nowego, a gdy reporterce zabrakło zatrwożonych miejscowych, z którymi mogłaby przeprowadzić wywiad, i redakcja po raz trzeci puściła ten sam materiał, Helen poczłapała do łazienki.

Thorne ściszył telewizor i zaczął się rozbierać. Zawołał: – Ta reporterka wygląda na bardzo zadowoloną z siebie. Chyba liczy na rychły awans!

Helen mu nie odpowiedziała, a kilka minut później, kiedy wślizgnął się do łóżka, wyszła z łazienki. – Chciałabym tam pojechać – powiedziała.

– Że co?

– Chcę pojechać do domu.

Usiadł na brzegu łóżka. – Ale po co?

– Zastanawiam się, co ona musi teraz przechodzić. Ma dzieci.

Machnęła ręką w stronę telewizora. – Tak powiedzieli.

– Chwila, od jak dawna jej nie widziałaś?

– I co z tego?

– Minęło prawie dwadzieścia lat, zgadza się?

– Wiesz, jakie są małe mieściny, Tom.

– Cóż, nie mogę cię powstrzymywać, ale uważam, że to głupie.

Milczeli. Helen otworzyła szafę i wyciągnęła walizkę.

– Ejże, chyba nie zamierzasz jechać tam JUŻ DZIŚ?

– Tato spodziewa się, że nie będzie nas przez cały weekend – odparła. Wysunęła szufladę, wyciągnęła naręcze skarpet i bielizny i przerzuciła je do walizki. – Więc nie ma sprawy, zajmie się Alfie’m.

– Wiem, ale mimo wszystko…

– Możemy być na miejscu za… niecałe półtorej godziny.

Wróciła po więcej ciuchów. – Na drogach nie powinno być korków.

Thorne wstał z łóżka i zdjął jeden z dwóch szlafroków wiszących w szafie.

Był dla niego za mały, ale i tak go założył. Stanął pomiędzy Helen a jej walizką. – Nie masz już tam rodziny, prawda? Gdzie zamierzasz się zatrzymać?

– Coś wymyślę.

– Tam się musi roić od gliniarzy i reporterów, nie znajdziesz noclegu.

Czekał, aż ona się zastanowi nad jego słowami. – Czemu nie mielibyśmy zrobić tego jutro?

Pokiwała głową z wahaniem. – Tak czy inaczej, pojadę.

– Jak chcesz.

Raz jeszcze spojrzała na ekran telewizora. Wciąż nie było nowych doniesień. Ruszyła w stronę łazienki i zatrzymała się przy drzwiach.

– Nie musisz ze mną jechać.

– Wiem, że nie muszę, ale co miałbym tu robić sam?

– Mógłbyś pojechać do domu – odparła. – I spędzić kilka dni w towarzystwie Phila.

– Porozmawiajmy o tym rano – poprosił.

– Zamierzasz mnie odwieść od tej decyzji?

– Naprawdę uważam, że to, co chcesz zrobić, jest głupie.

– To nie ma dla mnie znaczenia – Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale rozległ się sygnał jej komórki. Sięgnęła po telefon, a gdy się odezwała, jej głos brzmiał nieco inaczej, wyczuwało się w nim napięcie. Dzwoniła Jenny, siostra Helen. Nie przepadała za Thornem, skądinąd z wzajemnością. Helen też nie lubiła być traktowana protekcjonalnie przez swoją dwa lata młodszą siostrę.

– Tak – powiedziała Helen. – Widziałam. Wiem…

Wywróciła oczami, patrząc na Thorne’a, weszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.

Położył się na łóżku i podkręcił dźwięk w telewizorze. Reporterka znów miała łączność ze studiem.

– Trudno jest opisać atmosferę, jaka tu dziś panuje – powiedziała. – Z pewnością dominują gniew i złość.

Słyszał Helen rozmawiającą w łazience, ale nie był w stanie wychwycić słów.

Reporterka coraz bardziej się nakręcała. Tłum za nią z każdą chwilą gęstniał, a podmuchy wiatru szarpały końcami jej szalika. Głos kobiety był modulowany, pełen stopniowanego dramatyzmu: – Podczas gdy dwie dziewczyny wciąż pozostają zaginione, a jeden z tutejszych jest przesłuchiwany w związku z ich uprowadzeniem, atmosfera w miasteczku jest bardzo napięta.

Obejrzała się przez ramię. – Mieszkańcy są w szoku.

Patrzył, jak kobieta próbuje zakończyć przekaz, ale coraz trudniej jest jej mówić pośród chóru przybierających na sile głosów rozlegających się tuż za nią. Wśród tego harmidru dało się wychwycić słowa „nasze dziewczynki” i „sprawiedliwości musi stać się zadość”. I że tego łajdaka należałoby powiesić.

Sięgnął za siebie i poprawił poduszkę.

Nie o takim urlopie marzył.

Czas śmierci

Подняться наверх