Читать книгу (Nie)winna - Marta Kijańska - Страница 15

Оглавление

Całymi dniami chodzę rozanielona i uśmiecham się jak głupia, bo chcę, bo muszę, bo pan. Wierzy pan w przeznaczenie? Czy to za bardzo egzaltacja? Ale moje drżenie jest już tak widoczne, że w sklepie przy stoisku z pomidorami pani spytała, czy ze mną wszystko w porządku. A co miałoby być nie w porządku, że się zadurzyłam niczym licealistka? Może przynajmniej parę wierszy powstanie, z książką też coś naprzód ruszy, bo można ruszyć naprzód, to nie jest pleonazm, prawda? Nie można skoczyć do góry, wiem, ale ruszyć naprzód? Według mnie można skoczyć do góry, bo przecież można też w bok albo w tył. Skoczyć w bok… à propos. Targa mną to i szamoce trochę, bardzo, niepotrzebne skreślić. Bo przecież on.

On jest.

I bardzo niby wszystko szczęśliwie i ładnie, nadaje się na sielankowy obrazek i w rzeźbione ramki. Bo to wcale nie jest tak, że jestem nieszczęśliwa w tym małżeństwie. Że mąż mnie ignoruje, nie zauważa, jest dla mnie niedobry albo nieczuły. Jesteśmy razem od ośmiu lat, a małżeństwem niemal dwa i wszystko jest wspaniale. Jest w porządku i bywa nawet pięknie. On jest miły i kochany, daje mi poczucie bezpieczeństwa i ciepło. Może nie czyta mi na głos wierszy poetów metafizycznych, może sam ich również nie czyta, ale za to kawę mi robi codziennie rano, gdy go ładnie poproszę, a nawet gdy nie poproszę, to też robi. I nauczył się obsługi pralki, i wie, który dżem w rogalikach lubię najbardziej, chociaż wcale nie lubię rogalików. I kiedy mu obiecywałam i złote kółko mu wkładałam na palec serdeczny i teraz nawet. I teraz też dobrze mi z nim, bezpiecznie, domowo i w ogóle, a tu nagle piorun, błyskawica, grad, huragan; PAN.

I trzęsienie ziemi.

„Uśmiechasz się jak idiotka”, mówi przyjaciółka druga, która powinna być pierwszą i jedyną. Siedzimy w mojej kuchni, jemy tatara, którego dla nas zrobiłam, bo ja, musi pan wiedzieć, jestem świetną kucharką, popijamy schłodzone wino, jest mi dobrze i jakoś tak miękko, bo jeszcze słyszę, jak wszeptuje pan piękne słowa do mojego ucha, chociaż przecież są jedynie listy. „Uśmiechasz się jak idiotka”, zaczepia mnie ponownie moja druga przyjaciółka i wiem, że nie ucieknę. „A ty się przeprowadzasz wreszcie czy nie?”, próbuję zmienić temat, ale nic z tego, uśmiecham się jak idiotka, nic nie mogę poradzić, to właśnie ten moment, to ten stan, uśmiecham się. Jest miękko… „Ale co, masz romans, tak?”, pyta ona, zagryzając tatara świeżą bagietką, co wiem, przez jakie żet się pisze, wyłącznie dlatego, że powiedział pan, że lubi, kiedy je wymawiam, bo zabawnie przy tym seplenię, chociaż RZ i Ż wymawia się przecież tak samo. „No i, kochanie, bardzo dobrze, bardzo się cieszę, powinnaś mieć już dawno, tak myślałam, że powinnaś, naprawdę, nie gniewaj się, bardzo lubię twojego męża, ale, no tak czułam, tak czułam, opowiedz, jaki on jest, to ktoś z tego nowego wydawnictwa, prawda?” Oż ty wnikliwa przyjaciółko, uważaj, żebyś się nie zadławiła tym tatarem i tą świeżą przez żet bagietką, a na twarz znów wypływa mi miękki uśmiech pijanej idiotki. Życie to jednak worek prezentów. I tak minie ten wieczór znów cały o panu.

Za oknem ciemno, a z kątów zaczynają wychodzić małe pożądania. Oswajam je, a raczej próbuję oswoić. Chodzę dziś właściwie cały dzień dziwnie podniecona. Może to przez fakt, że we śnie, nad ranem, przeżyłam spełnienie z panem…

A pan mi pisze, że mruczał przez sen do mnie i śniłam się panu wilgotna, że moje ciało niczym liść mimozy, że zwijam się pod dotykiem, oddechem. I jak tu się w ogóle obudzić, jak? Kiedy prawda jest taka drżąca i mokra. Że śmiało i odważnie?, być może mama się zgorszy, bo ojciec to się na pewno ucieszy.

Na cały dzień musiałam zabronić tęsknotom wstępu do pokoju i teraz siedzą pod drzwiami i miauczą. Robi się to nie do wytrzymania. Chyba będę musiała je wpuścić. A tu wszystko w purpurowej poświacie. Z tęsknoty pisze się wiersze, nic nowego.

Nie, nie otwieraj oczu, kochany,

ja twoją dłoń poprowadzę bezpiecznie

po nagości.

Usta rozchylone, łaknące

całować można nie patrząc.

Smakować ciało można

nie patrząc i dłonie można

zanurzyć

i ciepło czuć

drżące

i oddech.

A ja cię poprowadzę;

palce, wargi, język

w piekło, w niebo,

w krągłość piersi i we wszystkie

orzechowe zakamarki.

Nie otwieraj oczu,

tak pięknie mi się śni!

(Nie)winna

Подняться наверх