Читать книгу Inna - Max Czornyj - Страница 11
CZAS START
GABRIELA KRAUS
Оглавление– Policja już u nas była. Tak nam przykro, ale wszystko powiedzieliśmy… Nie mamy pojęcia, kiedy ostatnio widzieliśmy Izę. Cały czas o tym rozmawiamy, proszę mi wierzyć, ale ostatnio jesteśmy bardzo zapracowani i chyba…
Wysoka blondynka z napompowanymi ustami wydaje się naprawdę poruszona. Bezradnie międli dłońmi i co chwilę wzdycha. Zza jej pleców wygląda łysiejący mężczyzna, a z głębi domu dobiega wrzask dziecka.
Nie pamiętam ich nazwiska. Mieszkają trzy domy ode mnie, wprowadzili się jakieś sześć lat temu, ale być może nigdy nawet ich nie poznałam. Jasne, na uliczkach naszej zamkniętej enklawy wszyscy są dla siebie mili. Mówimy sobie „dzień dobry” i się kłaniamy. Nie wybuchła tu żadna porządniejsza sąsiedzka awantura. Poza tą jedną, gdy kiedyś wiatr zawiał komuś nad murem żar z grilla i powypalał dziurki w elewacji. Ale to było dobrych parę lat temu.
– Naprawdę mi przykro. – Blondynka wymownie cmoka i kładzie dłoń na klamce. Chce wrócić do swojego szczęśliwego świata. Widzę, że robi wszystko, by moje problemy zostały za drzwiami. – Gdyby cokolwiek się nam przypomniało…
Już jej nie słucham. Wycofuję się kamienną ścieżką i staram się nie wbić laski między ostre krawędzie. Dżin, który wypiłam, nie pomaga w chodzeniu. Telepiące się nogi i stres też nie. Wyglądam pewnie jak karykatura kreskówkowego nieszczęścia, ale nic sobie z tego nie robię. Nie zapięłam nawet sprzączek sandałów, więc teraz co chwilę zgrzytają o podłoże. Mam to gdzieś.
Na wierzch zarzuciłam cienki sweterek i przebrałam się w obcisłe dżinsy. Mimo że podkreślają mój pajęczy, krzywy chód, to leżały na wierzchu. Nie wiem, jakim cudem. Nie włożyłam ich, odkąd Elwira nagrała filmik uświadamiający, że wyglądam w nich naprawdę kiepsko. „Hanianomakeup”. Chyba przez miesiąc jak nastolatka droczyła się ze mną, że wrzuci go do internetu, wreszcie, przekupiona drinkiem, zgodziła się go skasować.
– Słucham?
Szorstki głos z domofonu przywołuje mnie do rzeczywistości. Stoję przed bramą rezydencji z jednym z największych basenów. Widzę, że na jego tafli zebrała się warstwa żółtych igieł i brudny kożuch. Wszyscy w okolicy mieli z tym syfem cholerny problem. Wiatr nawiewa mnóstwo świństwa z sosnowego zagajnika, odgradzającego osiedle od plaży.
– Dzień dobry – mówię, starając opanować drżenie głosu. – Nazywam się Gabriela Kraus, jestem matką Izy. Moja córka…
– Tak, wiem.
– Czy mogłabym z panem porozmawiać?
– Już rozmawiałem z cholerną policją. – Szorstki głos jest z każdym wyrazem coraz bardziej nieprzyjemny. Nie potrafię go przypisać do konkretnej twarzy, zdaje się, że w tej rezydencji często zmieniali się właściciele. – Właśnie dlatego nasza córka miała zakaz zadawania się z…
Głos się zniekształca, jakby mężczyzna nakrył dłonią mikrofon. Mówi chyba coś do kogoś innego, a chwilę potem oznajmia swoją obecność sapnięciem.
– Dlaczego? – dopytuję, ledwie trzymając się na nogach.
– Co dlaczego?
– Dlaczego pańska córka miała zakaz zadawania się z moją? – dopowiadam. – Co takiego niby…
– Jestem zajęty. Policja pewnie udostępni pani akta.
Żałosne piknięcie oznajmia, że rozmowa jest już skończona. Bez pożegnania i pocałowań w dupę, za to z mnóstwem domysłów, które pozostały mi w głowie. O co chodziło temu sukinsynowi? Co niby było nie w porządku z moją córką?
Powoli robi się ciemno. Zawsze lubiłam tę porę, gdy wrzaski znad plaży cichły, zrywał się wieczorny szum pojedynczych brzóz, a w górze krążyły mewy. Teraz ich pogodny skrzek doprowadza mnie do furii.
Obeszłam już siedmiu czy ośmiu sąsiadów. Większość w mniej lub bardziej wymowny sposób mnie zbyła. Dranie. Jedynie stara sędzina Gasiewiczowa zaprosiła mnie do środka, poczęstowała kawą i ciasteczkami, a potem wypytała o wszystko od samego początku. Zbierała materiał na plotki. Sama o niczym nie miała pojęcia. Jej mąż przez siedem lat orzekał w Sądzie Najwyższym, mieszkali wtedy głównie w Warszawie, ale odkąd przeszedł w stan spoczynku, ich życie stało się po prostu nudne. Gasiewicz zmarł w zeszłym roku, a Gasiewiczowa została naczelną plotkarą osiedla.
– Jeszcze jeden… – powiedziałam sama do siebie. – Ostatnia pieprzona próba.
Nie mogłam zrezygnować, choć nie miałam pojęcia, czego chcę. Policja na pewno obeszła większość sąsiadów, ale przecież nie wszystkich. W głębi ducha miałam nadzieję, że to właśnie od tych pominiętych dowiem się czegoś ważnego. Poza tym wracanie do domu nie miało sensu. Na wszelki wypadek zostawiłam otwarte drzwi – gdyby Iza zgubiła klucze. Ale, do licha, aż tak naiwna nie jestem.
Furtka kolejnego domu jest lekko przerdzewiała i uchylona. Najwyraźniej nikt od dawna nie oliwił zamka. Trawnik natomiast mógłby z powodzeniem robić za pole golfowe. Idealnej powierzchni nie mąci żaden krzak, kretowisko ani nierówność. Wyciągam dłoń do domofonu, ale zaraz ja cofam. W końcu trudniej jest zbyć kogoś w osobistej rozmowie. To jeden z powodów, dla których terapie mailowe przestały być popularne.
Ruszam żwirową ścieżką w stronę niewielkiej werandy. O tej porze słońce upiornie wydłuża cienie, a wiatr robi się coraz zimniejszy. Szczelniej otulam się swetrem. Po chwili wsłuchuję się w brzęczenie dzwonka po drugiej stronie solidnych drzwi. Poza nim z wnętrza nie dobiega żaden odgłos.
Nie odpuszczę tak łatwo.
Dzwonię raz jeszcze.
Nagle drzwi się otwierają i przede mną staje smukły mężczyzna. W wyciągniętej dłoni trzyma telefon. Nie odzywa się nawet słowem, tylko wciąż patrzy na jego ekran.