Читать книгу Inna - Max Czornyj - Страница 12
CZAS START
GODZINA 10
ОглавлениеW progu stoi kobieta. Ma pewnie czterdzieści parę lat, ale jest bardzo zadbana. Jak większość w tej okolicy – przychodzi mi do głowy, choć wcale nie jestem tego pewny. Co prawda, ma lekko potargane włosy i zapuchnięte oczy, lecz…
– Dzień dobry panu. – Przygląda mi się zbyt czujnie. – Zna się pan chyba z moją córką, prawda?
To pytanie sprawdzające? Nie wiem, po co otworzyłem te cholerne drzwi. Zdaje się, że tylko po to, by uciąć ewentualne podejrzenia i się pokazać.
– Z pani córką?
– No, z Izą…
I wszystko jasne. Już rozumiem, kim jest jej córka. Ale nie mam pojęcia, czy się znamy ani – jakie łączą nas relacje. Co chwilę wzdłuż kręgosłupa spływa mi lodowaty dreszcz.
– Przynajmniej z widzenia. – Uśmiechem staram się pokryć niepewność. Równie dobrze mogliśmy być najlepszymi przyjaciółmi.
– Domyślam się, że policja już z panem rozmawiała… – Kobieta zawiesza głos.
Tego nie pamiętam. Ale chyba nie. Mam nadzieję, że nie.
– W jakiej sprawie? – dopytuję grzecznie.
Odrywam na chwilę wzrok od telefonu i patrzę na tę kobietę. Ma schludny strój, rozpadające się sandały i kretyńską laskę. Mimo wszystko wygląda całkiem seksownie.
– Iza zaginęła – odpowiada po chwili wahania.
– Zaginęła?
– Nie wróciła do domu. Od dwóch dni nie mam z nią żadnego kontaktu. I zostawiła mi dziwną wiadomość… – Pociąga nosem. – Co pan tam cały czas robi? Proszę poświęcić mi dwie minuty!
Obracam telefon tak, by nie widziała ekranu. W tej pozycji pisanie jest jeszcze trudniejsze.
– Właśnie prowadzę ważną konferencję…
– Nie chciałabym panu przeszkadzać. Proszę mnie tylko, do cholery, zrozumieć. Może widział ją pan akurat…
– Nie pamiętam, kiedy ją ostatnio widziałem – odpowiadam natychmiast. – Byłem przez kilka dni chory. Poza tym dużo pracowałem. Naprawdę dużo pracuję… Przykro mi.
Cofam się o krok i przymykam drzwi. Matka Izabel wciąż stoi w progu. Jak ona się, do diabła, nazywa?
Naciąga na ramiona sweter i spuszcza głowę. Płacze. Słyszę, jak łka ze wzrokiem wbitym w podłogę werandy. Może liczy na to, że zaproszę ją do środka? Chce tu węszyć? Rozejrzeć się? Właz do piwnicy zamknąłem bardzo szczelnie, a styropian wygłusza większość dźwięków. Mimo to wolę nie ryzykować. Muszę się jej pozbyć.
Przymykam drzwi jeszcze mocniej. Prawie uderzam ją w stopę. Dopiero teraz widzę, że sandały wcale nie są zniszczone, lecz rozpięte. Kobieta ma ładne, długie nogi, choć lewą nieco krzywi, starając się przenieść ciężar na laskę. Jest w tym coś uroczego.
– Przepraszam… – Dotykam drzwiami jej dużego palca. – Jestem bardzo zajęty.
Drga. Ociera pospiesznie twarz dłońmi i wbija we mnie zaciekawione spojrzenie. Staram się jak najwięcej pisać, nie patrząc w ekran, ale to cholernie niewygodne. Poza tym nie wiem nawet, czy nie kasuję tekstu.
– Naprawdę nie pamięta pan, kiedy ją widział? Proszę spróbować sobie przypomnieć.
Błaga. Jest coś podobnego w spojrzeniu jej i Izabel. Ta sama rezygnacja oraz uległość. Ta sama błagalna pustka.
– Może tydzień temu? – strzelam. – Chyba gdzieś obok domu… Zdaje się, że nawet mnie nie zobaczyła.
– A później? Może o czymś z panem rozmawiała? – Spogląda na mnie czujniej. Musiałem popełnić jakiś błąd. – Przecież utrzymywaliście ze sobą kontakt… Pokłóciliście się?
– Byliśmy znajomymi.
Kontakt to przecież nie jest przyjaźń. Kobieta również nie zwraca się do mnie jak do potencjalnego byłego córki, więc tę koncepcję automatycznie odrzucam. Znajomi. To dość oględne.
– I nie rozmawialiście? Nie pisaliście ostatnio na Facebooku czy gdzieś?
– Raczej sporadycznie. Nie w ostatnich dniach.
– Nie wydawała się panu nieswoja? – dopytuje rozpaczliwie. – Dziwna?
Widać, że chwyta się każdego okrucha nadziei. Rezygnacja pozbawiła ją godności i każe blokować drzwi stopą. Kobieta nie zwraca uwagi na łzy spływające ku kształtnym wargom z jej opuchniętych oczu. Nie przeszkadza jej, że poły swetra się rozchyliły, a koszulka odsłania koronkę stanika.
– Nie zwróciłem na nic takiego uwagi – szepczę, wciąż patrząc na jej biust.