Читать книгу Prawda - Melanie Raabe - Страница 12
7
ОглавлениеDo mojego wielkiego pustego domu powróciła cisza. Leo w końcu zasnął, delikatnie pocałowałam go w czoło, zgasiłam światło, opuściłam jego pokój, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.
Leżę już w łóżku, gdy dochodzi do moich uszu to coś.
Dziwny, trudny do zdefiniowania odgłos.
Jakby… tupot.
Ktoś tu jest.
Zrywam się na równe nogi. Szukam po omacku spodni, które dopiero co zdjęłam, szukam komórki, aż uświadamiam sobie, że zostawiłam ją na stole w kuchni. Telefon stacjonarny ładuje się w stacji – na drugim końcu domu. Cholera.
Ostrożnie otwieram drzwi sypialni. Zatrzymuję się, nasłuchuję. Zamieram w bezruchu, moje zmysły są maksymalnie wyostrzone. Ale nie słyszę nic, tylko własny oddech i znajome trzaski domu. Fałszywy alarm. Jestem przemęczona. Zamykam na chwilę oczy, biorę głęboki oddech – i wtedy znowu to słyszę. Tupanie. Zaczerpnięcie powietrza to nieprawdopodobny wysiłek. To tylko wiatr, mówię sobie. Wiatr. Albo kot. Kot, który dostał się jakoś do wnętrza domu i coś przewrócił.
Nic takiego się nie dzieje, myślę sobie. Ale sama sobie nie wierzę.
Wiem, że prawdopodobnie nie powinnam tego robić, ale idę w kierunku, z którego dobiega ów odgłos. W sumie sama nie wiem dlaczego, ale posuwam się dalej przez pogrążony w półmroku korytarz. Znowu się zatrzymuję, niepewna, w którą stronę iść. Tym razem jednak nie muszę długo czekać, by znowu usłyszeć to coś. Skóra na mojej głowie napina się boleśnie. Boję się. Ten odgłos dobiega z salonu. Tam coś jest, zaraz za drzwiami. Wstrzymuję oddech. Stoję wprost przed drzwiami, jak skamieniała, zapada absolutna cisza, i nie słyszę już nic, nawet własnego oddechu, i nie mam pojęcia, co robić, bo wiem, że nie mogę po prostu odwrócić się i odejść, nie rozumiem, skąd to wiem, ale jestem pewna, że muszę otworzyć drzwi. I nie wiem, skąd to wiem, ale nie mam innego wyboru.
Znowu rozlega się to kołatanie, trudne do zdefiniowania, przerażające. Moja ręka sama dotyka klamki, bez żadnego rozkazu z mojej strony. Moja ręka naciska klamkę, zupełnie bez udziału mojej woli, i odgłos zza drzwi milknie. Cokolwiek tam jest, za drzwiami, to coś na mnie czeka. Dociskam klamkę do końca, otwieram drzwi. Wiem, że nie wolno mi zobaczyć tego, co się za nimi znajduje, że ujrzenie tego zabije mnie, ale moja ręka nie jest mi posłuszna, ciągnie za drzwi i otwiera je na oścież. Oczy mam szeroko rozwarte, drzwi lecą gwałtownie w moją stronę i łomot kroków przewala się jak grzmot, nastawiam się na to, co za chwilę zobaczę – i słyszę własny krzyk, i w końcu się budzę.
Przez moment leżę bez tchu, wpatrując się w ciemność. Tylko nie zacznij rozpamiętywać tego snu, mówię sobie. Po prostu z powrotem zaśnij. Oczywiście mi się nie udaje, nigdy mi się to nie udaje, nocą mroczne myśli mają do mnie łatwiejszy dostęp. Leżę, a one podkradają się cicho. Myślę o zaćmieniu słońca, o tym sprzed wielu lat i o tym dzisiaj, myślę o małej, spoconej rączce mojego synka, jak szuka mojego serca, żeby sprawdzić, czy nie zamarzło, i myślę o tych wszystkich drzwiach, o tych wszystkich kryjących się za nimi niebezpieczeństwach, przed którymi nie jestem w stanie ochronić samej siebie, a tym bardziej jego. Myślę, że świat to niebezpieczne, bardzo niebezpieczne miejsce, w którym samotna nie mam szans na przetrwanie.
Dudnienie zza drzwi dawno mi się już nie śniło i zadaję sobie pytanie, co mogło sprawić, że ten koszmar teraz nagle powrócił. Zwłaszcza że wydaje mi się, iż wiem, co jest za tymi drzwiami. Przewracam się na łóżku, jakby gwałtowny ruch mógł przepłoszyć nocne myśli niczym stado kruków.
Zapalam światło. Potem mówię sobie, że potrzebuję snu, i gaszę je na powrót. Zamykam oczy.
Numer jeden, myślę sobie: jestem oszustką.
Numer dwa: zabiłam człowieka.
Numer trzy: mam tatuaż w mało widocznym miejscu.
Jedno z trzech jest kłamstwem.
Wsłuchuję się w swoje wnętrze, na próżno próbuję odnaleźć to cudowne uczucie z dzisiejszego poranka. Wypłoszył je stary zły sen i nagle czuję w sobie poruszenie czegoś zgoła odmiennego, powolne, ale nie powstrzymane, niczym małe zwierzątko o ostrych zębach, które zbudzone z długiego zimowego snu opuszcza swoje gniazdo: przeczucie czegoś złego.