Читать книгу Bieguni - Olga Tokarczuk - Страница 15
Lotniska
ОглавлениеOto wielkie lotniska, które gromadzą nas, obiecując przesiadkę na następny samolot; to porządek połączeń i rozkładów na usługach ruchu. Ale nawet gdybyśmy się nie mieli już nigdzie ruszać przez najbliższe kilka dni, warto zapoznać się z każdym bliżej.
Kiedyś umieszczano je na peryferiach miast, jako ich uzupełnienie, jak dworce. Dziś jednak wyemancypowały się na tyle, że mają już własną tożsamość. Niedługo będzie można powiedzieć, że to miasta dołączyły do lotnisk w charakterze miejsc pracy i sypialń. Wiadomo przecież, że prawdziwe życie odbywa się w ruchu.
W czym lotniska miałyby być dziś gorsze od zwykłych miast? Są tam ciekawe wystawy sztuki, centra konferencyjne, urządza się w nich festiwale i przeglądy. Są ogrody i deptaki, prowadzona jest działalność oświatowa. W Schiphol można obejrzeć piękne kopie Rembrandta, a na pewnym lotnisku azjatyckim znajduje się muzeum religii; bardzo dobrze pomyślane. Mamy w nich ponadto dostęp do przyzwoitych hoteli i wielkiej rozmaitości restauracji i barów. Są małe sklepy, supermarkety i galerie handlowe, w których można nie tylko zaopatrzyć się na drogę, ale od razu zakupić pamiątki, żeby potem, na miejscu, nie marnować czasu. Są fitness cluby, gabinety masażu klasycznego i wschodniego, są fryzjerzy i doradcy handlowi, przedstawicielstwa banków i telefonii komórkowych. W końcu zaspokoiwszy potrzeby ciała, możemy udać się po wsparcie duchowe do licznych kaplic i miejsc medytacji. Na niektórych lotniskach dla podróżnych urządzane są odczyty i spotkania autorskie. Mam jeszcze gdzieś w plecaku program jednego z nich: „Historia i podstawowe zagadnienia psychologii podróżnej”, „Rozwój siedemnastowiecznej anatomii”.
Wszystko jest dobrze zorganizowane; ruchome chodniki wspomagają ruch podróżnych z jednego terminalu na drugi; a potem z lotniska na inne lotnisko (niektóre z nich oddalone są od siebie o kilkanaście godzin lotu!), dyskretna służba porządkowa trzyma zaś pieczę nad doskonałym funkcjonowaniem tego wielkiego mechanizmu.
To coś więcej niż port lotniczy, to już specjalna kategoria miast-państw, których lokacja jest stała, lecz ich obywatele – zmienni. Republiki lotniskowe, członkinie Unii Lotnisk Światowych, jeszcze bez przedstawicielstwa w ONZ, ale już niedługo będą je miały. To przykład ustroju, gdzie mniej ważna jest polityka wewnętrzna, liczą się zaś związki z innymi lotniskami członkami Unii – tylko one bowiem dają jej rację bytu. Przykład ustroju ekstrawertycznego; konstytucja wypisana na każdym bilecie, a karta pokładowa to jedyny dowód osobisty obywateli.
Liczba mieszkańców jest tu zawsze zmienna i fluktuuje. Co ciekawe, populacja zwiększa się w czasie mgieł i burz. Obywatele, żeby czuć się wszędzie dobrze, nie mogą zbytnio rzucać się w oczy. Czasem, gdy jedzie się ruchomym chodnikiem i mija braci i siostry w podróży, można odnieść wrażenie, że jesteśmy preparatami w formalinie, które przyglądają się sobie zza szkieł słojów. Ludzie wycięci z obrazków, ze zdjęć w przewodnikach. Naszym adresem jest miejsce w samolocie: 7D, powiedzmy, albo 16A. Wielkie ruchome taśmy wiozą nas w przeciwnych kierunkach: jedni w szubach i czapkach, drudzy w koszulach w palmy i bermudach, jedni z oczami wyblakłymi od śniegu, drudzy przyciemnieni od słońca; ci przesączeni północną wilgocią, zapachem gnijących liści i rozmiękłej ziemi, tamci z piaskiem pustyń w zakamarkach sandałów. Jedni – śniadzi, przypaleni, osmaleni, drudzy – oślepiająco biali, fluoroscencyjni. Tacy, którzy golą głowy, i tacy, którzy nigdy nie strzygą włosów. Wysocy i zwaliści – jak ten mężczyzna, i drobni, filigranowi – jak ta kobieta, która sięga mu zaledwie do pasa.
Mają oni też swoją muzykę. To symfonia samolotowych silników, kilka prostych dźwięków rozpostartych w pozbawionej rytmu przestrzeni, ortodoksyjny dwusilnikowy chór, mroczny molowy, podczerwony, podczarny, largo oparte na jednym akordzie, który nuży sam siebie. Requiem rozpoczęte potężnym introitus startu i zakończone schodzącym do lądowania amen.