Читать книгу Sekret antykwariusza - Paweł Jaszczuk - Страница 9
7
ОглавлениеKażde słowo z tej rozmowy wryło mu się w pamięć i uwierało go teraz jak gwóźdź w bucie. Zamyślony dojechał do ronda przy stacji benzynowej Shell, gdzie na parkingu stało kilka samochodów i kręcili się ludzie. Męczyło go pragnienie, ale nie chciał rzucać się w oczy. Wskazówka pokazywała, że w baku jest jeszcze dość paliwa, więc na placyku obsadzonym pąsowymi różami wybrał drugi zjazd.
Był rad, że przezornie nie wziął telefonu komórkowego, który pozwalałby go namierzyć. No, ale byli przecież świadkowie, i to wielu. Z pewnością wieśniacy zapamiętali jego wygląd, jak również jego samochód. Powinien się pozbyć grata i zmienić swój image, lecz co to da? Zagryzł wargę i przejechał suchym językiem po zębach.
Stopniowo się uspokajał, rozsądek brał górę nad emocjami. Wiedział, że strach jest złym doradcą. Podobne wątpliwości nieraz dopadały go w przeszłości, ale zawsze wychodził z kłopotów zwycięsko.
Z prawej strony mignęła mu zielona tablica szlakowa. Do celu zostało jeszcze dziesięć kilometrów. Powinien tam dotrzeć za około osiem minut, jeśli będzie jechał z tą samą prędkością. Osiem minut to mniej więcej trzy piosenki w radiu i będzie na miejscu.
Pogłośnił radio. Jakiś redaktorek muzyczny raczył go podkładem z telewizyjnego horroru. Dlaczego znowu wybrał ten idiotyczny kawałek Somebody Help Me? Nerwowo zmieniał stacje nadawcze, by usłyszeć reklamę środka na powstrzymanie biegunki. Wkurzony wyłączył odbiornik.
Wpatrywał się w drogę. Nagrzana jezdnia asfaltowa połyskiwała w oddali niczym rzeka. Wpłynął tą rzeką do miasteczka wciśniętego między dwa bagniste jeziora. Minął ratusz z dwiema dziewiętnastowiecznymi armatami przywiezionymi z belgijskiego Liège. Podobno po drugiej wojnie przez pomyłkę wycelowano je na wschód i były to jedyne armaty w kraju, które groziły wielkiemu Związkowi Radzieckiemu.
Za cmentarzem, przy zabytkowej wieży ciśnień, Stocki dostrzegł parterowy budynek we wściekle pomarańczowym kolorze. Na jego szybie ktoś namalował gigantyczny grzebień i skrzyżowane z nim nożyczki. Właśnie tego szukał.
Zwolnił i wjechał w pustą zatoczkę. W zakładzie Royal Fryzjernia pachnącym Przemysławką nie było klientów. Tym lepiej, wiedział, co ma robić. Siadł na fotelu, oparł stopy o podnóżek. Zażyczył sobie golenie oraz strzyżenie włosów do gołej skóry. Pierwszy raz w życiu miał być łysy.
Kościsty fryzjer z żółtymi plamami na twarzy kilkoma ruchami maszynki pozbawił go włosów. Ostra brzytwa oraz krem do golenia zrobiły resztę i głowa Stockiego nabrała szlachetnego wyrazu. Przypominała mu troszeczkę czaszkę Scypiona Afrykańskiego, który pokonał Hannibala w bitwie pod Zamą. Tak jak zwycięski rzymski wódz miał wystający nos i duże oczy. Zapamiętał jego dostojną facjatę z ilustracji w Historii starożytnego Rzymu. Liza ustawiła ten album na wystawie, przy samym wejściu do antykwariatu, by zachęcić klientów do kupna, ale i tak nikt nie zwracał na niego uwagi. Stocki był pewien jednego: jego oblicze budziło teraz respekt, i o to właśnie mu chodziło. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej?
Nakremowany, z nieco lżejszym portfelem, zajrzał do pobliskiego sklepu spożywczego. Chciało mu się pić jak nigdy, więc nabył półlitrową butelkę wody gazowanej. Przystawił ją do ust i wypił duszkiem, a plastikowe opakowanie PET wcisnął do kosza. Odetchnął.
Po przeciwnej stronie ulicy zauważył sklepik z konfekcją. Zajrzał do niego i u śmierdzącej potem dziewoi kupił chińską koszulkę w beżowym kolorze i czarne dresowe spodnie, które mu się nie podobały, ale postanowił w tym dniu łamać wszelkie zasady.
Przebrał się w aucie na tylnym siedzeniu. Starą koszulę i wytarte dżinsy, które dostał kiedyś od Wiktorii, wrzucił do kontenera na zapleczu spożywczaka i docisnął pokrywą.
Ponownie wsiadł do samochodu. Wyjął ze schowka przeciwsłoneczne lustrzanki. Nałożył je i zerknął w lusterko. Był totalnie odmieniony, mógł zdobywać świat.