Читать книгу Amnezja - Peter Carey - Страница 11

Оглавление

7

Rozpoczęcie roku akademickiego odbywało się w cholernym upale. Przy tym lało jak z cebra i z trawnika, na którym stałem z ojcem, kiedy rektor Monash University wygłaszał mowę rozpoczynającą uroczystość, unosiła się para. Jako pierwszy w rodzinie przebrnąłem przez niziny ogólniaka. Nie potrafiłbym świadomie wytłumaczyć, dlaczego zdecydowałem się na uniwersytet bez krużganków, czworokątnych dziedzińców, dobudowywanych college’ów i chłopaków z prywatnych szkół jeżdżących triumphami model TR3. Zamiast tego wybrałem morze błota, wcześniej pełniące rolę targu warzywnego, z jeszcze niewybrukowanymi alejkami, i kampus otoczony zakładami przemysłu lekkiego oraz domami z kremowej cegły, zamieszkanymi przez ludzi pracujących w tych krytych deskami fabrykach. Nie był to wybór polityczny. Nie miałem świadomych poglądów politycznych.

Działo się to trzy lata przed incydentem w Zatoce Tonkińskiej i przed poborem do Wietnamu i siedem lat przed tym, jak Klub Laborzystów w Monash wymyślił rewolucję, która pociągnie za sobą – odebrałem ten komunikat osobiście – stawianie pod ścianą i strzelanie.

My, studenci, chadzaliśmy po wąskich ścieżkach gęsiego, jak krowy na dojenie. Wracaliśmy do właścicielek wynajmowanych pokoi, których mężowie byli monterami i tokarzami, choć przedstawiały nam ich jako inżynierów. Byliśmy dla naszych gospodarzy barbarzyńcami, nanosiliśmy błoto z Monash (PROSZĘ ZDEJMOWAĆ BUTY) i opryskiwaliśmy moczem sedesy (PROSZĘ PODNOSIĆ DESKĘ).

Nie jestem pewien, czy szpilki Celine były ubłocone, jak później twierdziła, ale nie mam wątpliwości, że sikała na stojąco przy pisuarze. Wszyscy o tym mówili. Imponowała mi pognieciona, lniana marynarka Sandy’ego, bo sam byłem zbyt głupi, żeby kupować używane ciuchy. Pewnie za bardzo się starałem. Chłonąłem wszystko, co mówili. W rezultacie pojechałem pociągiem z Clayton na Flinders Street, gdzie znalazłem, choć nie tak od razu, zarówno Ulissesa jak i Pieśni Ezry Pounda. Zawiozłem te ciężkie księgi do mojego podmiejskiego pokoju, który dzieliłem ze studentem chemii z Wonthaggi. Stało tam tylko jedno biurko. Gdy było zajęte, czytałem, leżąc, lub pisałem, klęcząc przy łóżku. Zwędziłem z księgarni drogi komentarz do Ulissesa i robiłem notatki na marginesach na temat, choćby, „Agenbite of inwit”. „Inwit” powinno się pisać „inwyt”. Czy Sandy wiedział, że James Joyce robił błędy ortograficzne? Rozumiał, że „U.P:up” miało się kojarzyć z oddawaniem moczu i erekcją? Klęczałem. Notowałem. Zbierałem amunicję. Za smutnymi koronkowymi firankami, równolegle do mojego łóżka, stał szary drewniany płot. Kilometr dalej, też równolegle, biegła trakcja kolejki elektrycznej. Barry Humphries[1] w długiej czarnej pelerynie grasował na ulicach.

Dla wszystkich powinno być oczywiste, że nie nadaję się na inżyniera, ale mój ojciec miał ambicje, żebym został Inżynierem Hrabstwa Bacchus Marsh. Kupił mi drogi suwak logarytmiczny, którego nigdy nie nauczyłem się używać. Oszukiwałem przy eksperymentach fizycznych, wychodząc od stałej wartości g i do dziś pamiętam, że wynosi 980 cm/s2.

Nie miałem pojęcia, że podążam ścieżką prowadzącą ku katastrofie. W istocie wszystko wydawało się możliwe. Znajomi Celine studiowali dramatopisarstwo, psychologię, filozofię polityczną i poezję. Dyskutowali o Opisie, Narracji, Ekspozycji i Argumentacji. Gdybym tylko umiał, tu też bym oszukiwał, ale mogłem im zaoferować jedynie parę kontrowersyjnych wyrażeń: „Agenbite of inwit”. „U.P.:up”.

Mój bystry ojciec nigdy nie miał potrzeby napisania rozprawy czy wyrażenia jakiejś abstrakcyjnej myśli. Tych umiejętności nie wymagano także ode mnie w liceum w Ballarat. Do matury przystąpiłem z przeświadczeniem, że jestem orłem z chemii i matematyki, ale do magicznego kręgu znajomych Celine przybyłem z czterema ledwie zaliczonymi egzaminami i bez żadnej wiedzy na temat tego, jak odnaleźć się w ich grze. Czytywali Franza Fanona, Simone de Beauvoir i Alfreda Jarry’ego. Wszelka radykalna myśl, jaką mogłem im zaproponować – na przykład, że może nie być Boga – była dla nich nudna i sprawiali wrażenie zażenowanych, że w ogóle o tym wspominam. Byłem zdumiony faktem, że choć wcześniej się nie znali, zdawali się kontynuować rozmowę, którą rozpoczęli przed wielu laty. Wszyscy wiedzieli, że „Nosorożec” to sztuka.

Nieraz mówili, żebym spadał, ale przecież to ja ich wybrałem i postanowiłem zostać tak długo, aż docenią moją wartość.

Motocyklista rzadko ze mną rozmawiał. Sandy Quinn zwykle uśmiechał się, kiedy coś mówiłem. Po latach wyzna mi, że denerwował się za mnie i że uśmiechał się wyłącznie po to, żeby dodać mi otuchy.

Ciało Celine nie mogło być takie, jak sobie wyobrażałem, ale była aktorką grającą fizycznie, która potrafiła przekonać, że talię ma węższą, a nogi – dłuższe niż w rzeczywistości. Nie była tak bystra, jak sądziłem. Czasami traktowała mnie chłodno, a niekiedy – czule. Pewnego razu publicznie zmierzwiła mi włosy. Być może rzeczywiście zawsze była po mojej stronie, jak później przekonywała, jednak niezmiennie i niepowstrzymanie bawiło ją, kiedy patrzyła, jak biegam po piłki rzucane przez poetę. Poeta był wysoki, szeroki w barach, miał piegowatą twarz, którą można było uznać za nijaką, jeśli nie potrafiło się dostrzec, że na swój spokojny, piwnooki sposób był zdolny absolutnie do wszystkiego.

Buszujący w zbożu – zagaił łagodnie. – Powiedziałeś, że czytałeś, ale to nieprawda?

Był taki miły, że aż nie mieściło się w głowie, że się nade mną znęca.

Ten w skórze siedział z opuszczoną głową, skręcał papierosy, jednego po drugim, układał je na brzegu stołu, po czym dopychał wystający tytoń.

– Nie, właściwie nie – odpowiedziałem.

Poeta uśmiechał się, jak ktoś, kto ssie zapałkę.

– Pewnie za bardzo amerykański?

– Przestań, Andrew – wtrącił się Sandy. – Wystarczy.

– Czyli, Feliksie... – drążył Andrew – ...dla ciebie Patrick White, a Salinger wynocha?

Patricka White’a też nie czytałem.

– Czasami tak musi być – odparłem.

– Zatem, jeśli chodzi o literaturę, pierwsza jest dla ciebie Australia.

To był moment, żeby podchwycić tę myśl i się jej trzymać.

– Dla mnie liczy się Bitwa o Brisbane – wyznałem. – Każdy dzień tej bitwy.

Ten w skórze prychnął przez nos, ale rzecz jasna nawet Sandy nie słyszał o Bitwie o Brisbane.

– Nie było bitwy o Brisbane – powiedział. – Pewnie masz na myśli Linię Brisbane, kiedy byliśmy gotowi oddać Japońcom wszystko, co na północ od Brisbane.

– Nie, Sandra.

Nawet dzisiaj wstyd mi, że tak się do niego odezwałem. Czułem się zbyt niepewnie, by dostrzec jego niezwykłą empatię. Kiedy nazwałem go Sandrą, mógł się poczuć, jakby narobił na niego szpak. Uśmiechnął się blado.

– Pewnie kiedyś odkryjesz, że w 1942 Japońce zbombardowali Darwin i Broome.

Byłem niepoukładanym smarkaczem i wydawało mi się, że traktuje mnie protekcjonalnie.

– To nie była bitwa z Japońcami – odparłem. – W Brisbane byli Amerykanie. Mieścił się tam sztab MacArthura. Powiedz mi, Sandy, kto jeszcze stacjonował w Brisbane w 1942?

– Oczywiście Australijczycy – odpowiedział i spojrzał na mnie wyzywająco.

„Pieprz się – pomyślałem. – Mylisz się”.

– Australijscy żołnierze walczyli z Amerykanami na ulicach Brisbane – wyjaśniłem. – Nazywają to Bitwą o Brisbane.

Musiałem się naprawdę spiąć, żeby wytrzymać jego milczenie.

– W porządku – rzucił wreszcie.

– Ta informacja była ocenzurowana. Wiem o tym tylko dlatego, że Amerykanie odstrzelili mojemu staremu pół ręki.

Celine zawiesiła na mnie wzrok. Nie wiedziałem, czy mam się cieszyć czy bać. To mój wuj, a nie ojciec, miał niesprawną rękę. Czekałem. Celine wysypała cukier ze szklanego dozownika i usypała z niego stosik. Wykonując tę czynność – jak i wiele innych – zdołała wzniecić pewien żar, oczekiwanie, że zrobi coś szalonego i ryzykownego, a my będziemy tylko siedzieć i patrzeć. Wysypała na cukier zawartość popielniczki i wepchnęła w to zapałki. Później wbiła we mnie wzrok. Zrozumiałem, że ją uraziłem i że cała ta skondensowana i zakodowana złość jest przeznaczona dla mnie.

– Co ty możesz wiedzieć o Bitwie o Brisbane?

– Chyba już wam powiedziałem, skarbie.

– Skarbie srarbie. Gówno prawda.

Czułem, jak płoną mi policzki.

– Nie uśmiechaj się tak, bobasie – powiedziała. – W książkach nie ma o niej ani słowa.

– Myślę, że pan Moore mógł mieć na myśli Linię Brisbane – wyjaśnił Sandy.

Celine wyrwała swojemu kochankowi papierosa i rzuciła go na podłogę.

– Nie, pomponie, nic mu się nie pomyliło.

Kiedy zobaczyłem, jak bardzo poeta uradował się na wyjawienie tego sekretnego przezwiska, zrozumiałem, że mam jeszcze jednego konkurenta. Poczęstował się jednym z pięknych, ręcznie wykonanych papierosów motocyklisty.

– Czyli co to była za bitwa? – spytał mnie.

– Chodziło o seks – wytłumaczyła Celine. – Głupi Australijczycy byli zazdrośni o jankesów, jedyny naród na świecie, który chciał nam pomóc. Zaczęli do nich strzelać, bo podobały im się australijskie dziewczyny.

– Czyli rozróba.

– Nie, cholerna bitwa. Z bronią, trwała dwa dni. Kompletnie bez sensu, bo później to Amerykanie polecieli na Nową Gwineę, żeby walczyć z Japończykami.

– Na Nowej Gwinei nie było Amerykanów – zaoponował motocyklista. – Ani jednego, maleńka.

– Pieprzysz, skarbie – odparła Celine. – Mój ojciec tam był, maleńki.

– Mówię o Amerykanach.

– Mój ojciec był Amerykaninem, skarbie. Zginął tam. – Rozpłakała się, wstała i obróciła tyłem do nich. – Chodź, Maluch – powiedziała i złapała mnie za rękę.

Płakała, a ja byłem na tyle niedojrzały, że nie posiadałem się z radości. Szlochała, ale wygrałem. Dałem im odpór. I tak stało się coś do tej pory niewyobrażalnego – Sandy i jego wóz poszli w odstawkę, a ja dostałem zachętę, żeby odprowadzić Celine Baillieux na przystanek autobusowy przy Ferntree Gully Road.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

[1] Australijski aktor i satyryk

Amnezja

Подняться наверх