Читать книгу Amnezja - Peter Carey - Страница 8

Оглавление

4

Pochodzę z niewielkiego miasteczka w stanie Victoria, ale przez piętnaście lat za swój dom uznawałem wspaniałe i grzeszne Sydney. Kiedy jednak zostałem wyrzucony z Denison Street w Rozelle, zrozumiałem, że nie mam żadnego domu. Trafiłem w bezlitosny korek na Victoria Road i na drugą stronę przyprawiającego o zawroty głowy Anzac Bridge. Muszę przyznać, że opuścili mnie wszyscy przyjaciele. Poniżej był Darling Harbour. Przede mną rozciągało się całe to jaskrawe, chaotyczne miasto. Nie miałem komórki. Nie miałem łóżka. Jedyne, co mi pozostało, to dzwonienie do drzwi na wschodnich przedmieściach Sydney. Nie będę szczegółowo opisywał, jak mnie przyjmowano, ale w końcu udzielono mi schronienia tak niechętnie, że musiałem odmówić, gdy gospodarz zaproponował poranną kawę. Na pewno nie zamierzałem się czołgać i prosić, żeby pozwolił mi skorzystać z telefonu.

Dzień spędziłem na poczcie przy Martin Place, wertując książki telefoniczne i rozmieniając pieniądze przy okienku.

– Czy ja pana nie znam? Był pan wczoraj wieczorem w telewizji?

– Tak, to ja.

Urzędnik z poczty był bladym rudzielcem bez tyłka. Podwinął rękawy koszuli, żeby pochwalić się bicepsami. Powoli odliczył drobne na telefon.

– Felix – rzucił.

– Zgadza się.

– Cienias z ciebie, stary.

Zabrałem monety i przycupnąłem przygnębiony przy końcu kontuaru, zastanawiając się, kto mógłby odebrać mój telefon. Liczyłem, że moich kolegów zainteresują plotki, ale najwyraźniej bali się tego, o co mogę ich poprosić. Tylu z nich w tym samym czasie „na chwilę odeszło od biurka”, że pewnie utworzyli taneczny korowód od Pyrmont do Ultimo i od Fairfax do siedziby Australian Broadcasting Corporation.

Opuściłem Martin Place i ruszyłem pod ponurymi figowcami wzdłuż zatoki Morton w Hyde Parku, a później William Street obok brzydkiego gmachu Westfield Tower, w którym niegdyś urzędowali najwspanialsi ludzie władzy, dziś już niemal zapomniani, tacy jak Gough Whitlam, Neville Wran oraz Harry Miller – zarówno przed, jak i po odsiadce w więzieniu w Cessnock.

Wkrótce nastał zmierzch i naprawdę nie miałem już ochoty na testowanie kolejnej przyjaźni, więc wylądowałem tam, gdzie było to nieuniknione – w pubie Bourbon and Beefsteak na King’s Cross. Dlaczego tak uwielbialiśmy B&B? Był to okropny lokal prowadzony przez Amerykanina Berniego Houghtona. Wszyscy wiedzieliśmy, że Houghton handluje bronią i ma niekwestionowane powiązania z CIA. Nigdy jednak nie przeszkodziło nam to jadać tam późnymi wieczorami i nawet gdy odkryliśmy, że Bernie jest udziałowcem Nugan Hand, banku kontrolowanego przez CIA, który finansował wydarzenia z 1975 roku, wciąż chodziliśmy pić do Bourbon and Beefsteak.

Moja żona twierdziła, że jestem romantykiem i że B&B kojarzy mi się z aurą noir, bo przesiadywały tam prostytutki, turyści, amatorzy lewych zasiłków, transwestyci, przestępcy z koneksjami i brutalni policjanci. Może tak do końca się nie myliła.

Na dworze nie było jeszcze zupełnie ciemno. Dostałem chłodzony wiatrem stolik niedaleko okna. Z tego punktu obserwacyjnego wkrótce – jakieś czterdzieści pięć minut później – dostrzegłem nasze poobijane subaru, które skręciło z ulicy w alejkę. Czy się wystraszyłem? Pewnie tak, ale nie dałem nura pod stolik, wbrew temu, co mogli wygadywać wasi znajomi. W istocie moja żona miała w ręku jedynie niewinną plastikową torbę, do której – jak się później okazało – spakowała telefon komórkowy, ładowarkę, oprawione w ramki zdjęcie naszych córek oraz komplet, wszystkie sześć tomów, mojej ukochanej Historii Australii autorstwa Manninga Clarka.

Zdjęcie leżało na wierzchu. Dało mi to nadzieję. Gdybym ujrzał tam Manninga Clarka, od razu przewidziałbym, że szykuje się cios ostateczny, a tymczasem optymistycznie i naiwnie pomyślałem: „Kochana dziewczyna, wie, że najważniejsza dla mnie jest rodzina”. Podeszła wprost do mojego stolika. Przemknęło mi przez głowę: „Dzięki Bogu, umarłbym, gdybym ją stracił”.

– Dziś rano ścięli żakarandę.

Miała śliczną twarz, ale jej oczy były zaczerwienione, a usta zaciśnięte. Co miałem jej powiedzieć? Usiądź?

– Zadzwoń do Woody’ego – rzuciła, próbując wcisnąć mi torbę.

Objąłem ją. Powiedziała, żebym jej nie dotykał. Ładowarka upadła na podłogę. Gdy ujrzałem obwoluty Historii Australii, Claire już nie było.

Któż by się nade mną litował? Czyż nie naraziłem rodziny na niebezpieczeństwo?

Ale nawet wtedy pozostałem optymistą. Woody chciał, żebym do niego zadzwonił, a ja dokładnie rozumiałem dlaczego. Rozmawiał z Claire. Wiedział, że mam przechlapane. Jasne, że znajdzie mi jakieś mieszkanie. Zadzwoniłem natychmiast. Odebrał.

– Masz przesrane.

– Fakt.

– Gdzie jesteś?

– W B&B, gdzież by indziej?

– Pieprzony Bernie! – roześmiał się.

– Myślałem, że nie żyje.

– Akurat.

Nagle Woody dziwnie spoważniał i pomyślałem, że na pewno zna Berniego Houghtona, a Franka Nugana pewnie też. W tym mieście zdarzały się jeszcze dziwniejsze przyjaźnie. Zastrzelcie mnie za to, co powiem, ale Sydney, nasze gęste, mroczne miasto, jest naprawdę bardzo małe.

– Mam coś dla ciebie – oznajmił. Pomyślałem: „I dzięki Bogu”. Nie mogłem znieść myśli, że będę musiał błagać o nocleg.

– Jesteś prawdziwym kumplem – powiedziałem.

– Będziesz musiał przywieźć swój tyłek tutaj.

– Czyli gdzie?

– Do Melbourne.

– Dlaczego do Melbourne?

– Jezu, nie dyskutuj, Feels. Za chwilę znowu uratuję ci życie. Dlaczego do Melbourne? Rany, nie obrażaj ludzi.

– Dziękuję – odpowiedziałem. – Doceniam wszystko, co dla mnie robisz.

Oczywiście Melbourne było miejscem, gdzie posiadał większość ze swoich nieruchomości i gdzie najłatwiej znajdzie dla mnie jakieś puste mieszkanie. Powinienem być mu bardzo, bardzo wdzięczny.

– To chcesz czy nie?

– Tak, chcę.

– Czyli jutro w moim biurze. Zabiorę cię na lunch do Moroni’s, jak za dawnych lat.

Mogłem zapłacić za bilet lotniczy naszą wspólną kartą kredytową, ale przecież widziałem minę Claire. Był czwartek, sklepy były otwarte do późna. Pojechałem taksówką do znanego antykwariusza, któremu zaoferowałem mojego Clarka. W każdym tomie widniała dedykacja „Feliksowi, z szacunkiem”. Przekonywałem, że to dedykacja od kolegi po fachu.

– W jakim sensie?

Nie byłem jednym z wielu wielbicieli Manninga; lubiłem go, a jego bawiły moje teksty.

– To Manning Clark – odparłem. – A ja jestem Felix Moore.

Na antykwariuszu nie zrobiło to większego wrażenia, za to bardzo długo wpatrywał się w grzbiet Tomu Pierwszego. Był miłym, dyplomatycznie usposobionym młodzieńcem. Nie nazwał mnie cieniasem i nie wytknął mi, że moje nazwisko się zdewaluowało. Za to całkiem słusznie zaznaczył, że Tom Pierwszy kolegował się z czerwonym winem i długopisem, a Tom Piąty był pożółkły. Zaproponował mi dwieście dolarów i, zgodnie z zasadami obowiązującymi w jego branży, oddał mi książki, jakby mówił „Nawet nie próbuj się targować”. Rzecz jasna wziąłem pieniądze. Było to dokładnie tyle, ile potrzebowałem: sto dwanaście dolarów na bilet i sześćdziesiat na gówniany pokój, który wynająłem w Surry Hills.

Leżąc smutny i skruszony w śliskiej motelowej pościeli, zadzwoniłem do żony.

Ku mej radości odebrała telefon.

– Jeśli zadzwonisz jeszcze raz, każę wyłączyć twoją komórkę – rzuciła.

Amnezja

Подняться наверх