Читать книгу Amnezja - Peter Carey - Страница 6
Оглавление2
Pięciogwiazdkowy hotel mógłby się wydawać niemądrym wyborem dla steranego, liżącego rany wyrzutka, ale Wentworth był ulubioną przystanią mojego starego kumpla Woody’ego „Wodongi” Townesa. Wszyscy moi najbliżsi przyjaciele darzą gorącą miłością rozmowy i drinki, lecz spośród tego nierzadko szacownego grona to właśnie Woody jest facetem z charakterem i jajami. Zjawiał się w sądzie codziennie, choć musiał pokonać samolotem siedemset kilometrów z Melbourne. Kiedy się z kimś żarłem, zawsze stawał po mojej stronie. A gdy zacząłem obrywać w mediach, niemal każdego ponurego popołudnia czekał na mnie tam, gdzie się spodziewałem, wcisnąwszy obfite ciało w mały, pokryty aksamitem fotel w tak zwanym „Ogrodzie”. Gdy mnie dostrzegł, akurat nalewał lewą ręką szampana. Przybrał charakterystyczną pozę: ciężka, zwierzęca noga przerzucona przez błyszczące udo i uniesiony wysoko prawy łokieć, by spławić nadgorliwego kelnera.
Przyjrzałem się odsłoniętym, bladym pośladkom mojego wiernego przyjaciela, jego imponującemu paskowi, grubemu karkowi i zarumienionym policzkom i pomyślałem – nie pierwszy raz – że tylko w Melbourne rodzą się takie niezwykłe, XVIII-wieczne postaci. W bardziej ograniczonej przestrzeni życie by je ścieśniło, ale na południu, przy paryskim odcinku Collins Street, nic nie mogło powstrzymać Woody’ego przed wypełnieniem całego malowidła. Był niczym rycina Gillraya – pobłażliwość, osąd, władza.
Woody był z zawodu „deweloperem” i podejrzewałem, że czasami angażował się w wątpliwe przedsięwzięcia tej kasty. Moja żona uważała go za odpychającą kreaturę, ale nigdy nie dała sobie szansy, żeby naprawdę go poznać. Był jednocześnie bogaczem i dzielnym żołnierzem lewicy, spolegliwym orędownikiem spraw niepopularnych i (choć pewnie kompletnie pozbawiony słuchu) prezesem South Bank Opera Company. Wspierał finansowo co najmniej dwóch kompozytorów muzyki atonalnej, którzy – gdyby nie to – zapewne uczyliby muzyki w liceum. Zasponsorował też moją nieszczęsną sztukę. Jego język brzmiał niekiedy obraźliwie. Czasami Woody szkodził własnej filantropii, żądając w zamian drobnych przysług, ale zawsze można było mieć pewność, że fizycznie lub prawnie stawi czoło niesprawiedliwości. W czasach gdy do australijskiej Partii Pracy napływali karierowicze, świeżo upieczeni absolwenci uniwersytetów, Woody trzymał dawny fason i nie bał się konsekwencji, na jakie narażają go przekonania.
– Pieprzyć ich – rzucił i wcisnął butelkę szampana do wiaderka z lodem. To zdanie w zasadzie określało temat naszej rozmowy. Po trzech butelkach szampana i paru talerzach wymyślnych przekąsek Woody poprosił o rachunek, zapłacił banknotami wyciągniętymi z rulonu pięćdziesięciodolarówek, wsadził mnie do taksówki i dał mi voucher na przejazd, który miałem podpisać, kiedy dojadę na miejsce.
– Nie poddawaj się – powiedział, albo coś w tym stylu.
Do domu w Rozelle miałem niedaleko, musiałem tylko przejechać przez Anzac Bridge. Tam czekała najlepsza część mojego życia, żona i dwie córki, ale w wąskiej alejce prowadzącej do naszego nieco zawilgłego szeregowca stało też – przez wredne zrządzenie losu – pięć kartonów z moją książką, złośliwie dostarczonych tego popołudnia.
Czyżbym miał osobiście je przemielić?
Czyż nie było zabawne, że mój wydawca o purpurowej twarzy, mieszkający w wielkim domu w Pymble, zadał sobie trud i poniósł spore koszty, by dostarczyć te pudła w me skromne progi? Tak się uśmiałem, że ledwo wniosłem ten ciężar do środka. Córki widziały mój dramat, ale najwyraźniej się nim nie przejęły, bo poszły oglądać program o rodzinie Kardashianów. Claire też musiała gdzieś tam być, ale jej nie zauważyłem, bo byłem zaabsorbowany wykonaniem polecenia sądu.
Nigdy nie umiałem rozpalać grilla. Nie miałem żadnych zdolności manualnych. To moja wysportowana Claire używała wiertarki, nie ja.
Rzecz jasna rekompensowałem to sobie z nawiązką podpałką. Naprawdę dołączyłem gratisową podpałkę do każdej z moich książek? Czy to był żart? Skąd miałem wiedzieć? To, że podpaliłem egzemplarze własnej książki niekoniecznie było żałosne, za to dolanie litra benzyny do słabo tlącego się ognia z całą pewnością okazało się głupotą, a przynajmniej błędem. Nie byłem przygotowany na gwałtowność żywiołu, na ten wielki fajerwerk, który osmalił mi brwi i podpalił dolne gałęzie naszej ukochanej żakarandy.
Kiedy płomienie wędrowały z gałęzi na piętro przybudówki, powinienem był – wszyscy wciąż mi to powtarzają – chwycić za ogrodowy szlauch i ugasić ogień. W porządku, ale moi kochani przyjaciele nie widzieli tego, co ja. Dokonałem oceny sytuacji i wybrałem ludzkie życie kosztem nieruchomości. Wbiegłem schodami na górę i oderwałem telewidzki od Kardashianów. Tak, moje córunie były nastolatkami. Tak, opierały się, ale nie było czasu na tłumaczenie. Nie miałem wyjścia, musiałem potraktować je brutalnie. Cuchnąłem jak skrzyżowanie pubu i kosiarki do trawy. Wybiegłem z nimi na ulicę i tam zostawiłem. Krzyczały.
Nie wiem, co było później, grunt, że w jakiś sposób sąsiad copywriter zaanektował moje córki, a po chwili strażacy z Balmain odsunęli mnie na bok i przeciągnęli brudne sikawki przez nasz hol. Claire, moja żona, pociecha, kochanka i przyjaciółka, już na mnie czekała.
O tym, co nastąpiło później, nasze dzieci nie powinny się dowiedzieć, ale nigdy nie zapomnę dokładnego przebiegu tej rozmowy.