Читать книгу W godzinie śmierci - Peter James - Страница 11
4
ОглавлениеLeżał przykryty i nasłuchiwał. Wokół panowała cisza. Tylko w uszach mu dudniło i słyszał swój własny sapiący oddech. A może to był tylko zły sen? Cały się trząsł.
W końcu wygramolił się z łóżka, w samej piżamie, kuląc się z zimna, po czym przebiegł po gołych deskach podłogi do drzwi, namacał w ciemności klamkę i chwiejnym krokiem wyszedł na podest. Czuł lodowaty przeciąg, jakby drzwi wejściowe rzeczywiście pozostawiono otwarte. W powietrzu unosiła się słaba woń spalin.
Były też inne, nieznane zapachy. Smród ropy i słodszy, intensywniejszy zapach, który mgliście kojarzył mu się z fajerwerkami na Czwartego Lipca. I jeszcze jakaś miedziana, metaliczna woń.
Macając ścianę, wreszcie odnalazł włącznik światła i go nacisnął. I natychmiast tego pożałował. Wolałby, żeby na zawsze już zapadła ciemność. Żeby nigdy nie zobaczył tego strasznego widoku.
Matka leżała na podłodze obok łóżka. Krew ściekała z jej ramienia; cały przód koszuli nocnej był nią nasączony, ciemnoszkarłatna plama wciąż się powiększała. Wszędzie krew, rozbryzgana na ścianach, prześcieradłach, poduszkach, suficie. Matka leżała na plecach, jej czarne włosy zmatowiały od krwi. Brakowało części głowy, z dziury wystawało coś mokrego, skręconego, brązowoszarego. Drgała i trzęsła się.
A potem, jakby ktoś nacisnął wyłącznik, nagle się uspokoiła.
Chłopiec podbiegł, wołając: „Mamo, mamo!”. Nie odpowiedziała.
– Mamo, obudź się! – Potrząsnął nią. – Mamo, gdzie tata? Mamo!
Nie poruszyła się.
Opadł na kolana, podpełzł do matki i ją pocałował.
– Mamo, obudź się! – Objął ją, znowu potrząsnął. – Obudź się, mamo! Gdzie tata?
Trwała w bezruchu.
– Mamo! – Zaczął płakać, bezradny. – Mamo! – Czuł, że jego twarz i ręce są lepkie. – Mamo, obudź się, obudź…!
– Co się dzieje? Gavin? Co jest? – rozległ się głos jego siostry.
Chłopiec cofnął się, zrobił krok do przodu, potem znów w tył, niepewnie. Idąc tyłem, cofał się ku drzwiom, aż wpadł na swoją trzy lata starszą siostrę, Aileen, ubraną w koszulę nocną i żującą warkoczyk, co robiła zawsze, gdy była wystraszona.
– Co się dzieje? – spytała. – Słyszałam hałas.
– Gdzie tata? – odpowiedział pytaniem chłopiec. – Gdzie tata? Nie ma go! – Łzy płynęły mu po twarzy.
– Nie ma go w łóżku?
Pokręcił głową.
– Wyszedł ze złymi ludźmi.
– Jakimi złymi ludźmi?
– Gdzie tata? Musi obudzić mamę! Ona nie chce się obudzić!
– Jakimi złymi ludźmi? – powtórzyła, bardziej natarczywie.
Na podeście była krew. I na schodach. Zbiegł po nich, wzywając tatę, i przez otwarte drzwi wypadł na dwór.
Ulica była wyludniona.
Poczuł krople deszczu na twarzy, a także słonawą woń rzeki. Jego krzyki zagłuszył turkot kolejnego pociągu, który przejeżdżał w górze.