Читать книгу W godzinie śmierci - Peter James - Страница 17
10
ОглавлениеDwie godziny po tym, jak weszli do mieszkania Ralpha Meeksa, Susi Holiday i Dave Roberts znów byli w samochodzie patrolowym, jeżdżąc po ulicach Brighton. Prowadziła Susi. Uwielbiała swoją pracę. Lubiła nazywać ją polowaniem, mając na myśli cały ten czas, którego nie spędzali przy tak zwanym zgłoszeniu.
Czterdziestosześcioletni Dave był jednym ze starszych posterunkowych w jednostce. Patrole interwencyjne uważano za odpowiednie dla młodych ludzi, bo czasami praca wymagała dużej sprawności fizycznej – interwencje w brutalnych bijatykach domowych, awantury w pubach, ściganie złodziei i włamywaczy. Jednak Dave był w tej jednostce od dwudziestu lat i nie interesował go awans oraz związana z nim robota papierkowa ani też żadne inne możliwości pracy w policji.
Gdyby ktoś spytał, co najbardziej lubi w swojej pracy, odpowiedziałby, że ta robota go kręci, bo nie wiadomo, co się wydarzy w ciągu najbliższych pięciu minut. No i uwielbiał gnać przez miasto, wciskając gaz do dechy, z wyjącym kogutem na dachu. Niemal każdy uprawniony do pościgu policjant, z którym rozmawiał, przyznawał, że to jeden z większych kopów, jakie daje ta praca.
Jechali po North Street w stronę Wieży Zegarowej, jednego z najbardziej charakterystycznych obiektów miasta. Obserwowali twarze ludzi snujących się po chodnikach z obu stron jezdni, od czasu do czasu rozpoznając w tłumie jakiegoś łobuza. I przez cały czas nasłuchiwali swoich krótkofalówek, czekając na kolejne wezwanie z centrum powiadamiania ratunkowego.
Dochodziło południe tego pogodnego czwartku pod koniec sierpnia. Zmianę zaczęli o siódmej rano i miała trwać do szesnastej. Jak dotąd otrzymali zgłoszenie alarmowe w sprawie przypuszczalnego incydentu z użyciem broni palnej na torze wyścigowym, ale okazało się, że to tylko jakiś facet strzelał do królików. Następnie grzali na sygnale przez miasto do zderzenia skutera i śmieciarki, które na szczęście nie było tak poważne, jak się zapowiadało. Kolejne zgłoszenie dotyczyło kobiety rzekomo wzywającej pomocy. Okazało się jednak, że to był tylko napad złości małego dziecka. Wreszcie Ralph Meeks, G5.
Przez ostatnie pół godziny panował spokój. Pomyśleli, że wrócą do komisariatu, zjedzą kanapki i po chwili odpoczynku załatwią papierkową robotę związaną z Meeksem.
– Jakie masz plany na weekend? – spytał Dave Roberts.
Regularnie mieli wspólną służbę i dobrze się dogadywali.
– Idę do Albionu z Jamesem. A ty?
– Maxim ma w sobotę piętnaste urodziny. Marilyn i ja zabieramy go z paczką kumpli na rybę z frytkami na molo, w Palm Court. Najlepsza ryba z frytkami w Brighton!
– Tiffany też się wybiera? – spytała.
Chodziło o jego nastoletnią córkę.
Już miał odpowiedzieć, gdy odezwały się ich krótkofalówki.
– Charlie Romeo Zero Trzy?
– Tak, tak, Charlie Romeo Zero Trzy – odpowiedział Dave.
– Charlie Romeo Zero Trzy, odebraliśmy telefon od zaniepokojonego mężczyzny, który zazwyczaj codziennie rozmawia ze swoją wiekową siostrą. Mówi, że od dwóch dni nie może się do niej dodzwonić. Jest za granicą, w przeciwnym razie sam by przyjechał sprawdzić, co się z nią dzieje. Ta kobieta nazywa się Aileen McWhirter. Jej adres: Withdean Road sto czterdzieści sześć, Brighton. Proszę o kontrolę, stopień drugi.
Wszystkie telefony do centrum powiadamiania ratunkowego były klasyfikowane w czterostopniowej skali. Stopień pierwszy oznaczał konieczność natychmiastowej interwencji, w czasie poniżej piętnastu minut. Drugi przewidywał szybką reakcję, z czasem docelowym nie dłuższym niż godzina. Stopień trzeci zakładał planową akcję, po wcześniejszym ustaleniu terminu, który mógł wypaść wiele dni później. Wreszcie stopień czwarty nie wymagał obecności policjantów, tylko sprawę załatwiało się telefonicznie.
– Charlie Romeo Zero Trzy, jesteśmy w drodze – zameldował Dave Roberts, a po szybkim wyliczeniu dodał: – Będziemy tam za jakieś piętnaście minut.
Oboje policjanci spojrzeli po sobie. Nie mieli G5 od wielu tygodni, aż do dzisiejszego ranka. Jeden z kolegów żartował, że G5 jest jak autobusy. Najpierw przez całe wieki nie ma żadnego, a potem przyjeżdżają dwa naraz.