Читать книгу W godzinie śmierci - Peter James - Страница 14

7

Оглавление

Starsza pani usłyszała, że ktoś puka do drzwi po raz trzeci.

– Idę! – zawołała. – O rety, już idę!

Zdjęła z palnika rondel z gotującą się fasolką szparagową, chwyciła swój chodzik na kółkach i ruszyła wolno przez kuchnię.

Wtedy odezwał się telefon. Zawahała się. Jej brat dzwonił codziennie, punktualnie o siódmej wieczorem, obojętnie, czy był akurat w Anglii, czy we Francji, by sprawdzić, czy u niej wszystko w porządku. Była właśnie siódma. Staruszka złapała telefon, z wielkimi cyframi ze względu na jej słaby wzrok, i przekrzykując temat muzyczny z czołówki serialu Emmerdale, który leciał w telewizji, zawołała do słuchawki:

– Zaczekaj chwilę!

Ale to nie był jej brat. Usłyszała miękki, aksamitny głos jakiegoś młodszego mężczyzny.

– Zabiorę pani zaledwie chwilkę.

– Ktoś czeka pod drzwiami! – odkrzyknęła, gmerając przy pilocie, by nieco ściszyć dźwięk w telewizorze.

Potem przyłożyła zniekształconą przez artretyzm dłoń do mikrofonu słuchawki. Mimo podeszłego wieku wciąż miała silny głos. Tylko on jeszcze pozostał jej silny, stwierdzała z żalem.

– Proszę zaczekać! Rozmawiam przez telefon! – krzyknęła w stronę drzwi wejściowych, po czym odjęła dłoń od mikrofonu. – Już jestem, ale proszę się pospieszyć – powiedziała ze swym śpiewnym irlandzkim akcentem.

– Dzwonię z polecenia pani dobrego przyjaciela – oznajmił rozmówca.

– Mianowicie?

– Gerarda Scotta.

– Gerarda Scotta?

– Kazał panią pozdrowić.

– Ależ ja nie znam żadnego Gerarda Scotta.

– Dzięki nam oszczędza dwa tysiące pięćset funtów rocznie na ogrzewaniu.

– A w jakiż to sposób? – spytała z pewnym zniecierpliwieniem, patrząc na drzwi i martwiąc się, że fasolka za długo stoi w gorącej wodzie.

– W przyszłym tygodniu przedstawiciel naszej firmy będzie pracował w pani okolicy. Może mógłbym umówić go na spotkanie w dogodnym dla pani terminie?

– Czym dokładnie zajmuje się ta firma?

– Izolacją cieplną poddaszy.

– A po cóż mi izolacja poddasza?

– Jesteśmy najlepszymi specjalistami w Anglii. Izolacja, którą zakładamy, jest tak skuteczna, że jej koszty w pełni się zwrócą w ciągu zaledwie dziewięciu lat, bo tak dużo zaoszczędzi pani na rachunkach za ogrzewanie.

– Dziewięć lat, powiada pan?

– Tak jest, proszę pani.

– No cóż, mam teraz dziewięćdziesiąt osiem lat. Śmiem twierdzić, że w wieku stu siedmiu lat nie będę zaprzątać sobie głowy rachunkami za ogrzewanie. Ale uprzejmie panu dziękuję.

Odłożyła słuchawkę, po czym ruszyła w stronę drzwi wejściowych.

– Idę! Idę, jeszcze chwila!

Brat od dawna starał się ją namówić na sprzedaż domu i przeprowadzkę do mieszkania dla osób wymagających częściowej opieki, ale czemu, u diabła, miałaby tak zrobić? Mieszkała w tym domu od ponad pięćdziesięciu lat. Tu wiodła szczęśliwe życie ze swoim mężem, Gordonem, który odszedł przed piętnastu laty, tu wychowała czworo swoich dzieci, które także już umarły. Tu stworzyła niegdyś piękny ogród, w którym nadal pracowała. Wszystkie jej wspomnienia były związane z tym domem, były tu również wszystkie wspaniałe obrazy i antyki, które kolekcjonowali z mężem przez całe życie – pod fachowym i bystrym okiem jej brata. Raz w życiu została pozbawiona swoich korzeni i to się więcej nie powtórzy. Zapowiedziała stanowczo, że jeśli kiedykolwiek opuści to miejsce, które tak kocha, to tylko nogami do przodu.

Jedynymi ustępstwami wobec niepokojów brata były dzwonek alarmowy, który nosiła zawieszony na szyi, oraz gosposia, która zjawiała się dwa razy w tygodniu.

Spojrzała przez judasz. W świetle letniego wieczoru zobaczyła dwóch mężczyzn w średnim wieku, w brązowych uniformach, z zawieszonymi na szyjach identyfikatorami.

Zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi.

Mężczyźni uśmiechnęli się grzecznie.

– Przepraszamy, że przeszkadzamy, proszę pani – odezwał się ten z prawej. – Jesteśmy z przedsiębiorstwa wodociągowego. – Podsunął jej swój identyfikator, by mogła go przeczytać.

Była bez okularów, ale spodobał jej się jego irlandzki akcent. Twarz na identyfikatorze, choć nieco zamazana, wydawała się podobna do twarzy mężczyzny z ogoloną głową, stojącego właśnie przed nią. Richard Carroll, tak się chyba nazywał – nie miała co do tego pewności.

– W czym mogę panom pomóc?

– Badamy wyciek wody. Czy zauważyła pani spadek ciśnienia w ciągu ostatniej doby?

– Nie, raczej nie – odparła.

Jednak wiedziała, że ostatnio umyka jej wiele rzeczy. Chociaż bardzo ją to złościło, stawała się coraz bardziej zależna od innych. Ale i tak nadal usiłowała panować, nad czym się dało.

– Czy pozwoli pani, że wejdziemy i zmierzymy ciśnienie wody? Nie chcemy, by policzono pani za wodę, której pani nie zużywa.

– No cóż, ja również bym nie chciała – odrzekła z błyskiem w oku, ze swoim miękkim dublińskim akcentem. Wszystkie te cholerne udogodnienia służyły tylko temu, by człowieka wycyckać, a ona nie z tych, co na to pozwolą. Pieczołowicie sprawdzała rachunki telefoniczne, rachunki za elektryczność, gaz i wodę. – Zastanawiało mnie, że rachunki za wodę są ostatnio dość wysokie.

– To tym bardziej wskazuje, że jest jakiś problem – powiedział przepraszającym tonem Richard Carroll.

– Proszę wejść.

Trzymając chodzik jedną ręką, odsunęła się na bok, by wpuścić mężczyzn, po czym zamknęła za nimi drzwi.

Niemal od razu nie spodobał jej się ich rozbiegany wzrok. Zlustrowali piękne olejne obrazy na ścianach, a potem stolik w stylu Ludwika XIV, stojący w korytarzu. Georgiańską komodę. Georgiańską szafkę. Dwa krzesła w stylu chippendale. Wszystko kupione po okazyjnej cenie, wszystko wskazane przez brata, który nieźle znał się na antykach wszelkiego rodzaju.

– Gdzie chcecie zacząć kontrolę, panowie?

Zauważyła śmignięcie pięści mężczyzny ułamek sekundy przed tym, jak uderzyła ją w brzuch, odbierając oddech. Zgięła się wpół, a jej krucha ręka sięgnęła do dzwonka alarmowego.

Jednak został zerwany z jej szyi na długo wcześniej, zanim zdołała go nacisnąć.

W godzinie śmierci

Подняться наверх