Читать книгу W godzinie śmierci - Peter James - Страница 12
5
ОглавлениеBrighton, 28 czerwca 2012
Z daleka mężczyzna wyglądał bardzo elegancko. Dużo wytworniej niż przewalające się po bulwarze nadmorskim w Brighton tłumy ludzi w pstrokatych kostiumach, sandałach, japonkach i kroksach. Dostojny dżentelmen miał na sobie granatową marynarkę ze srebrnymi guzikami, starannie wyprasowane spodnie, rozpiętą pod szyją koszulę i szykowny fular. Dopiero przy uważniejszym spojrzeniu widać było, że kołnierzyk koszuli jest wystrzępiony, marynarka tu i ówdzie nadgryziona przez mole, a gładko zaczesane do tyłu włosy są przerzedzone i miejscami zrudziałe po kiepskim farbowaniu siwizny. Twarz miał wynędzniałą, z trudną do pozbycia się bladością, typową dla więźniów, i malowała się na niej złośliwość. Pomimo drobnej postury – zaledwie metr sześćdziesiąt w butach na słupku – mężczyzna przechadzał się nonszalancko, jakby był właścicielem całej promenady.
Na swojej porannej przechadzce Amis Smallbone rozglądał się wokół i przez okulary przeciwsłoneczne patrzył na wszystko z nienawiścią. Bo nienawidził wszystkiego. Przyjemnego ciepła czerwcowego poranka. Rowerzystów, którzy dzwonili na niego, kiedy przez nieuwagę zbaczał na ich ścieżkę. Durnych opasłych urlopowiczów ze spaloną od słońca skórą, opychających się różnorakim świństwem. Młodych zakochanych, którzy trzymali się za ręce i mieli całe życie przed sobą.
W przeciwieństwie do niego.
Nienawidził więzienia. A współwięźniów jeszcze bardziej od strażników. Kiedyś był w swoim mieście nie lada figurą, ale wszystko prysło, jak poszedł do ciupy. Nie udawało mu się nawet załapać na lukratywny rynek narkotykowy w więzieniach, w których siedział.
A teraz był na zwolnieniu warunkowym i swojej wolności też nienawidził.
Kiedyś miał wszystko – duży dom, drogie samochody, motorówkę i willę w Marbelli na hiszpańskim wybrzeżu Costa del Sol. Teraz gówno miał. Ledwie parę tysięcy funtów, kilka zegarków i trochę kradzionej zabytkowej biżuterii w pewnej skrytce bankowej, której policja nie zdołała znaleźć.
To swoje trudne położenie zawdzięczał jednemu człowiekowi. Był nim nadinspektor Roy Grace.
Nie czekając na zmianę świateł, przeciął ruchliwą czteropasmową King’s Road. Samochody wokół hamowały, kierowcy naciskali klaksony, klęli i wymachiwali pięściami, ale on miał to gdzieś. Jego rodzina wiele kiedyś znaczyła w przestępczym światku tego miasta. Kilka dziesiątków lat wcześniej nikt by się nie ośmielił zatrąbić na Smallbone’a. Teraz z pogardą ich wszystkich zignorował.
Ruszył chodnikiem i gdy kawałek dalej wszedł do kiosku, aż go odrzuciło na widok surowej, poważnej twarzy tego cholernego gliniarza, gapiącej się na niego z pierwszej strony „Argusa”. Krótko ostrzyżone włosy, niebieskie oczy, krzywy nos, a pod tym sensacyjny tytuł:
WZNOWIENIE PROCESU POTWORA Z BRIGHTON
Jak co dzień kupił gazetę i paczkę papierosów oraz wypełnił kupon na loterię, bez zbytniej nadziei.
* * *
Wkrótce potem Amis Smallbone wrócił do swego mieszkania w suterenie i usiadł w zniszczonym skórzanym fotelu z połamanymi sprężynami. Na stoliku obok miał szklankę z whisky Chivas Regal, a w ustach tlącego się papierosa, i z zainteresowaniem czytał o sprawie. Venner został oskarżony o morderstwo, porwanie i handel nielegalnymi kasetami wideo. W zeszłym roku jeden z oficerów nadinspektora Grace’a odniósł ranę postrzałową przy próbie aresztowania Vennera. Szkoda, że to nie Grace został postrzelony. Najlepiej śmiertelnie.
Fajnie by było.
Ale Amis Smallbone wymyślił coś fajniejszego. Uśmiercenie nadinspektora Grace’a to za mało. On chciał, by ten gliniarz naprawdę cierpiał. Żeby ból towarzyszył mu do końca życia. O tak. To będzie o wiele lepsze. Ból, który nigdy nie minie!
Smallbone zaciągnął się papierosem, po czym zgniótł niedopałek w popielniczce i osuszył szklankę. Trafił do więzienia jako względnie młody facet, w wieku pięćdziesięciu lat. Wyszedł jako stary, sześćdziesięciodwuletni mężczyzna. Nadinspektor Grace odebrał mu wszystko. A co najważniejsze, te kluczowe dwanaście lat życia.
Oczywiście wówczas Grace nie był jeszcze nadinspektorem – był tylko zarozumiałym, świeżo upieczonym komisarzem, który upatrzył go sobie, namierzył i wrobił, fałszując dowody, a działał cholernie sprytnie. Przez to, że Grace się na niego uwziął, on był teraz skazany na to paskudne wynajęte mieszkanie z tandetnymi meblami i ze znakami zakazu palenia w każdym pomieszczeniu oraz musiał zgłaszać się regularnie do pieprzonego kuratora sądowego, a do tego się przed nim płaszczyć.
Odłożył gazetę, wstał nieco chwiejnie i poszedł do cuchnącego wilgocią aneksu kuchennego, gdzie wrzucił do szklanki kilka kostek lodu wyjętych z zamrażalnika. Minęło dopiero południe, a on ostro główkował. I myślał o tym, jaką frajdę sprawi mu skrzywdzenie Roya Grace’a. Tylko to trzymało go teraz przy życiu. Reszta narodu gorączkowała się olimpiadą – igrzyska zaczynały się już za miesiąc. On miał to w nosie. Zależało mu tylko na wyrównaniu rachunków z Royem Grace’em.
Tylko o tym potrafił teraz myśleć.
Doprowadzi do tego. Usta rozciągnęły mu się w uśmiechu. Musi tylko znaleźć odpowiednią osobę. Znał różnych ludzi z czasów sprzed więzienia, a tam też nawiązał parę kontaktów. Ale ktokolwiek to będzie, nie wyjdzie tanio, a obecnie to stanowiło poważny problem.
Zadzwoniła jego komórka. Na wyświetlaczu pojawiła się informacja, że numer jest zastrzeżony.
– Tak? – odezwał się podejrzliwie.
– Amis Smallbone?
Nie rozpoznawał tego głosu. Mocny akcent z Brighton.
– Kto mówi? – spytał chłodno.
– Poznaliśmy się dawno temu, ale nie będziesz mnie pamiętał. Potrzebuję pomocy. Masz kontakty w branży antyków, prawda? Za granicą? Chodzi o przedmioty dużej wartości.
– A jeśli tak?
– Powiedziano mi, że potrzebujesz pieniędzy.
– A nie powiedziano ci, żebyś nie dzwonił do mnie na pieprzoną komórkę?
– Tak, wiem.
– To czemu, kurwa, dzwonisz?
– Mowa o dużej forsie. Parę milionów funtów.
Nagle Amis Smallbone bardzo się zainteresował.
– Powiedz coś więcej.
Połączenie zostało przerwane.