Читать книгу 1939 Apokalipsa. Początek - Radosław Wiśniewski - Страница 10

Achtung! Panzer! Co robić? Strzelać!

Оглавление

Nie tyl­ko „Stu­ka­sy”, ale tak­że czoł­gi mia­ły się stać sym­bo­lem nad­cho­dzą­cej woj­ny, cho­ciaż wca­le nie zo­sta­ły wy­my­ślo­ne tuż przed nią. Wto­czy­ły się na are­nę w po­przed­niej woj­nie zma­gań jako pró­ba prze­ła­ma­nia mor­der­cze­go im­pa­su w oko­pach. Czołg osło­nię­ty pan­ce­rzem, po­ru­sza­ją­cy się na gą­sie­ni­cach, mniej wraż­li­wy na bło­to i prze­szko­dy z dru­tu kol­cza­ste­go niż ludz­kie cia­ło, miał do­ko­nać prze­ło­mu, ale chy­ba jesz­cze nie był go­to­wy do swo­jej dzie­jo­wej roli. Dys­po­no­wał ma­łym za­się­giem, sta­no­wił do­sko­na­ły cel dla ar­ty­le­rii, a jego pręd­kość była rów­na lub nie­wie­le więk­sza od pręd­ko­ści mar­szu pie­chu­ra. Trud­no po­wie­dzieć, by ode­grał swo­ją rolę, sko­ro dwa lata po jego de­biu­cie, nie­mal przy koń­cu woj­ny Niem­cy, któ­rzy w za­sa­dzie nie po­sia­da­li czoł­gów, po­tra­fi­li jesz­cze przejść do ofen­sy­wy i po­dejść dru­gi raz pod Pa­ryż. Stąd za­pew­ne lek­ce­wa­że­nie w wie­lu ar­miach tego ro­dza­ju bro­ni jako prze­ło­mo­we­go. Ow­szem, uzna­no jego ist­nie­nie, ale uwa­ża­no, zgod­nie z mak­sy­mą, że ge­ne­ra­ło­wie są świet­nie przy­go­to­wa­ni do woj­ny, któ­ra już się to­czy­ła – że jego rola bę­dzie po­moc­ni­cza wzglę­dem pie­cho­ty.

Wie­lu hi­sto­ry­ków bę­dzie po­tem mó­wić i pi­sać o tym, że prze­te­sto­wa­no go i przy­go­to­wa­no do Blitz­krie­gu w cza­sie woj­ny do­mo­wej w Hisz­pa­nii. Tyl­ko że jak przyj­rzeć się tej woj­nie i roli, jaką ode­gra­ły w niej czoł­gi oraz sa­mo­lo­ty, to wy­da­je się, że nikt nie był­by w sta­nie wy­snuć z niej pra­wi­dło­wych wnio­sków na przy­szłość. Nic w jej prze­bie­gu nie za­po­wia­da­ło woj­ny bły­ska­wicz­nej. Zma­ga­nia w Hisz­pa­nii były krwa­we, mo­zol­ne i w wie­lu miej­scach przy­po­mi­na­ły bar­dziej po­przed­nią woj­nę świa­to­wą niż tę nad­cho­dzą­cą. Czoł­gi, jed­nost­ki mo­to­ro­we były w uży­ciu, ale nie do­pro­wa­dza­ły do spek­ta­ku­lar­nych prze­ło­mów. Na­dal pie­cho­ta i ar­ty­le­ria wy­da­wa­ły się de­cy­do­wać o prze­bie­gu zma­gań.

Trze­ba było brać jed­nak po­praw­kę na fakt, że udział Niem­ców w wal­kach miał cha­rak­ter śla­do­wy. Trze­ba było brać po­praw­kę na trud­ny te­ren i ogól­nie skom­pli­ko­wa­ną sy­tu­ację obu stron kon­flik­tu. I na to, że wbrew po­zo­rom w wie­lu miej­scach sprzę­tu uży­wa­no we­dług po­dob­nych kon­cep­cji i był po­dob­ny.

W Pol­sce mia­ło być ina­czej. Czołg miał wy­stą­pić w ma­sie. Jed­na dy­wi­zja pan­cer­na ozna­cza­ła licz­bę oko­ło trzy­stu ma­szyn. Nie li­cząc sa­mo­cho­dów pan­cer­nych. Wszyst­kie mia­ły być ze sobą sko­mu­ni­ko­wa­ne ra­diem, tak żeby sztab, po ko­lei – kom­pa­nii, ba­ta­lio­nu, puł­ku, bry­ga­dy i dy­wi­zji – cały czas wie­dział, gdzie czoł­gi są, co ro­bią i przede wszyst­kim co wi­dzą. Oprócz po­nad trzy­stu czoł­gów, kil­ku­dzie­się­ciu ar­mat, łącz­no­ści, se­tek sa­mo­cho­dów taka dy­wi­zja to było tak­że dzie­sięć ty­się­cy lu­dzi, w tym kil­ka ty­się­cy zmo­to­ry­zo­wa­nych strzel­ców, któ­rzy mie­li wspie­rać czoł­gi w na­tar­ciu, zaj­mo­wać te­ren, osło­nić je przed pie­cho­tą. Ma­chi­na, któ­rej nie da się za­trzy­mać. Ni­ko­mu. Tak to wy­my­ślił He­inz Gu­de­rian, a pi­sał o tym w książ­ce „Ach­tung! Pan­zer!” wy­da­nej w roku 1937. Do­wo­dził w niej, że Niem­cy stać wy­łącz­nie na woj­nę bły­ska­wicz­ną, zma­ga­nia na wy­czer­pa­nie, jak do­wio­dła po­przed­nia woj­na świa­to­wa, mu­szą się skoń­czyć dla Nie­miec klę­ską z ra­cji po­ło­że­nia geo­stra­te­gicz­ne­go. Stąd zwy­cię­stwo mogą dać wy­łącz­nie szyb­kie, gwał­tow­ne i in­ten­syw­ne kam­pa­nie pro­wa­dzo­ne przy po­mo­cy jed­no­stek mo­bil­nych, któ­re mia­ły być za­ra­zem ta­ra­nem roz­bi­ja­ją­cym po­zy­cje prze­ciw­ni­ka, jak i oskrzy­dlać, okrą­żać oraz siać bez­ład na ty­łach. Czoł­gi i wspie­ra­ją­ca je zmo­to­ry­zo­wa­na pie­cho­ta, ar­ty­le­ria i inne służ­by mia­ły przeć na­przód, zo­sta­wia­jąc zwal­cza­nie umoc­nio­nych po­zy­cji i punk­tów opo­ru pie­cho­cie. To nie była nowa kon­cep­cja. Po­dob­ne gło­si­li w tym sa­mym cza­sie mię­dzy in­ny­mi bry­tyj­scy teo­re­ty­cy woj­sko­wo­ści, pi­sał o tym w 1934 roku w swo­jej pra­cy „Ku ar­mii za­wo­do­wej” fran­cu­ski puł­kow­nik Char­les de Gaul­le. Tyl­ko że to Gu­de­rian do­stał wol­ną rękę we wpro­wa­dza­niu tej kon­cep­cji w czyn i nie­mal nie­ogra­ni­czo­ne środ­ki oraz za­ufa­nie przy­wód­cy pań­stwa.

Niem­cy zmo­bi­li­zo­wa­li do woj­ny sześć dy­wi­zji pan­cer­nych i czte­ry lek­kie, a do tego czte­ry zmo­to­ry­zo­wa­ne puł­ki SS i czte­ry zmo­to­ry­zo­wa­ne dy­wi­zje pie­cho­ty. Wszyst­kie skie­ro­wa­no na woj­nę z Pol­ską, ani jed­na nie tra­fi­ła na Za­chód.

Pol­ska nie mia­ła w za­sa­dzie żad­ne­go od­po­wied­ni­ka dy­wi­zji pan­cer­nej ani lek­kiej. Dys­po­no­wa­ła dwie­ma bry­ga­da­mi zmo­to­ry­zo­wa­ny­mi, do­raź­nie wzmoc­nio­ny­mi gar­ścią czoł­gów o sile od­po­wia­da­ją­cej ra­czej wy­mie­nio­nym po­wy­żej puł­kom SS. I mia­ła je­de­na­ście bry­gad ka­wa­le­rii, dla któ­rych sfor­mo­wa­no je­de­na­ście dy­wi­zjo­nów pan­cer­nych, czy­li po jed­nej kom­pa­nii sa­mo­cho­dów pan­cer­nych i jed­nej tan­kie­tek. Resz­ta bro­ni pan­cer­nej zo­sta­ła roz­dzie­lo­na po­mię­dzy sa­mo­dziel­ne jed­nost­ki o sile kom­pa­nii (kil­ka­na­ście wo­zów, naj­czę­ściej tan­kie­tek) lub ba­ta­lio­nu (trzy kom­pa­nie po szes­na­ście czoł­gów). Czy­li nie dość, że Po­la­cy mie­li mniej czoł­gów i sa­mo­cho­dów pan­cer­nych, czę­ścio­wo gor­szej ja­ko­ści, to na do­kład­kę jesz­cze je roz­pro­szy­li, przy­dzie­la­jąc nie­wiel­kie ich zgru­po­wa­nia dy­wi­zjom pie­cho­ty jako broń to­wa­rzy­szą­cą. Bo czołg, we­dle pol­skiej dok­try­ny, któ­ra była ko­pią fran­cu­skiej, miał wspie­rać pie­cho­tę w na­tar­ciu i tyle.

Do nie­daw­na jesz­cze w zbio­ro­wej wy­obraź­ni obec­ne może były te epic­kie ob­ra­zy, stwo­rzo­ne naj­pierw przez pro­pa­gan­dę nie­miec­ką, a że nie były zu­peł­nie bez­pod­staw­ne, to i po­mna­ża­ne przez włas­ne re­la­cje, w któ­rych czoł­gi były wszę­dzie i za­wsze w prze­wa­dze. Czoł­gi miaż­dżą­ce pie­cho­tę, okrą­ża­ją­ce pie­cho­tę, ście­ra­ją­ce się z ka­wa­le­rią, tu­taj ka­dry w „Lot­nej” Waj­dy, z wier­sza Gün­te­ra Gras­sa, z „Bla­sza­ne­go bę­ben­ka”. Ale to nie było tak, że Pol­ska mia­ła ko­nie za­miast czoł­gów. Ani też nie było tak, że Niem­cy nie mie­li koni, a mie­li czoł­gi. Nie­praw­da. Jed­ni i dro­dzy mie­li ko­nie i czoł­gi, tyl­ko w róż­nych pro­por­cjach. Po stro­nie nie­miec­kiej też wy­stą­pi­ła ka­wa­le­ria, cho­ciaż pod po­sta­cią tyl­ko jed­nej li­nio­wej bry­ga­dy, a nie je­de­na­stu. Ale na bok ma­low­ni­cze ob­ra­zy szarż. Ow­szem, zda­rzy­ło się to kil­ka razy, ale przede wszyst­kim pol­ska ka­wa­le­ria jesz­cze przed woj­ną mia­ła wpa­ja­ną za­sa­dę, że ułan po­ru­sza się kon­no, a wal­czy pie­szo. W wa­run­kach sła­bej sie­ci dróg i ich li­chej ja­ko­ści, zwłasz­cza tych na wschód od Bugu – ka­wa­le­ria mia­ła być za­stęp­ni­kiem szyb­kiej pie­cho­ty, o tyle wy­god­nej, że nie­po­trze­bu­ją­cej dys­try­bu­cji pa­liw płyn­nych,.

Czoł­gi w Pol­sce oka­za­ły się trud­nym prze­ciw­ni­kiem, szcze­gól­nie wte­dy, kie­dy wpa­da­ły na prze­ciw­ni­ka nie­przy­go­to­wa­ne­go do obro­ny, na woj­sko w ru­chu, bez ubez­pie­cze­nia, na pie­cho­tę w polu, ar­ty­le­rię bez osło­ny pie­cho­ty. Za­ra­zem ła­two umy­ka to, że tam, gdzie czoł­gi pró­bo­wa­ły po­ko­nać pie­cho­tę oko­pa­ną, przy­go­to­wa­ną do wal­ki i do­brze do­wo­dzo­ną, by­wa­ło ina­czej. I tak zda­rzy­ło się kil­ka razy w pierw­szym dniu woj­ny.

Na pół­noc­nym Ma­zow­szu, na pół­noc od mia­stecz­ka Mła­wa, na wzgó­rzach po­dzie­lo­nych ba­gna­mi, bło­ta­mi, oczka­mi wod­ny­mi za­pa­dła na wie­le dni przed woj­ną 20 Dy­wi­zja Pie­cho­ty, głów­na siła w pierw­szej li­nii Ar­mii „Mo­dlin”, pod do­wódz­twem puł­kow­ni­ka Wil­hel­ma La­wi­cza-Lisz­ki. W try­bie szyb­kim wznie­sio­no tu­taj kil­ka­dzie­siąt schro­nów bo­jo­wych, z któ­rych nie wszyst­kie uda­ło się wy­koń­czyć. Schro­ny bo­jo­we ota­cza­ły za­po­ry czoł­go­wych, wy­ko­pa­no rowy, prze­ciw­skar­py, któ­re mia­ły utrud­niać ich ruch. Trzy puł­ki z da­le­kich Kre­sów – z Ba­ra­no­wicz i Sło­ni­mia – wgry­za­ły się w zie­mię dzień po dniu, ty­dzień po ty­go­dniu. Mia­ły do obro­ny od­ci­nek oko­ło trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów, ich za­da­nie po­le­ga­ło na osła­nia­niu na skrzy­dłach bry­gad ka­wa­le­rii – Ma­zo­wiec­kiej na pra­wo od dy­wi­zji, a No­wo­gródz­kiej na lewo od niej. Przez po­zy­cję mław­ską wio­dła naj­krót­sza dro­ga w re­jon Mo­dli­na i War­sza­wy. Nie wię­cej niż jed­na nor­ma mar­szu dzien­ne­go dla czoł­gów skon­cen­tro­wa­nej tuż za gra­ni­cą dy­wi­zji pan­cer­nej „Kempf”. Ta po­zy­cja mia­ła być trzy­ma­na w pierw­szych go­dzi­nach woj­ny za wszel­ką cenę, szcze­gól­nie że sztab Na­czel­ne­go Wo­dza traf­nie oce­niał, że wszyst­kie woj­ska z Prus Wschod­nich wy­wie­szo­nych jak na­wis skal­ny nad pół­noc­ną Pol­ską zo­sta­ną skie­ro­wa­ne wła­śnie na szo­sę mław­ską. Tak żeby szyb­ko za­gro­zić War­sza­wie, szyb­ko dać sy­gnał świa­tu, po­ka­zać, że ci cali Po­la­cy go­to­wi wcią­gnąć świat do woj­ny nie po­tra­fią na­wet wal­czyć. Mia­ło się oka­zać, że jed­nak po­tra­fią.

Oko­ło czwar­tej rano 1 wrze­śnia 1939 roku do­wód­ca pla­ców­ki Stra­ży Gra­nicz­nej od­cin­ka Mła­wa za­mel­do­wał ma­jo­ro­wi Bro­ni­sła­wo­wi Schlich­tin­ge­ro­wi, że…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

1939 Apokalipsa. Początek

Подняться наверх