Читать книгу 1939 Apokalipsa. Początek - Radosław Wiśniewski - Страница 5

Wojna musi wybuchnąć

Оглавление

Tego wte­dy jesz­cze nikt nie wie­dział, ale woj­na mu­sia­ła wy­buch­nąć. Cho­ciaż­by dla­te­go, że go­spo­dar­ka nie­miec­ka pro­du­ko­wa­ła ma­so­wo broń dla bły­ska­wicz­nie roz­bu­do­wy­wa­nej ar­mii. Hi­tle­ra ostrze­ga­no, że sys­tem eko­no­micz­ny nie jest w sta­nie tego wy­trzy­mać i musi być za­si­la­ny ko­lej­ny­mi ra­bun­ka­mi. Ina­czej za­ła­mie się, a wraz z nim przy­wódz­two wo­dza i jego par­tii, i od­ży­je być może wid­mo tego, co jest naj­gor­szym kosz­ma­rem nie­uda­ne­go ma­la­rza – ja­kiś ro­dzaj re­wo­lu­cji lu­do­wej na wzór ro­syj­skiej. Au­stria, Cze­cho­sło­wa­cja były ła­pa­ny­mi w bie­gu pod­po­ra­mi, dzię­ki któ­rym bie­gacz cią­gle się nie prze­wra­cał. Wchło­nię­cie ich go­spo­da­rek i sys­te­mów wa­lu­to­wych od­su­wa­ło to za­ła­ma­nie o ko­lej­ne mie­sią­ce, lata, ale praw­da jest taka, że roz­bu­cha­ne wy­dat­ki, któ­re pchnę­ły go­spo­dar­kę na­przód i dały Niem­com do­bro­byt, ozna­cza­ły roz­wój pod za­staw, na kre­dyt. Ten kre­dyt mia­ła spła­cić w przy­szło­ści ar­mia. Bo ar­mia, w któ­rą się in­we­stu­je na taką ska­lę, bu­du­jąc w cią­gu czte­rech lat z ni­cze­go sześć dy­wi­zji pan­cer­nych i czte­ry lek­kie, któ­re róż­ni­ły się od pan­cer­nych tyl­ko nie­znacz­nie mniej­szą ilo­ścią czoł­gów – nie może stać bez­czyn­nie, po­nie­waż wów­czas przy­no­si stra­ty. Musi pod­bi­jać. Ale nie jest jesz­cze go­to­wa na star­cie z Za­cho­dem. Dla­te­go Pol­skę trze­ba rzu­cić na ko­la­na w 7, 10 mak­sy­mal­nie 14 dni, za­trza­snąć bły­ska­wicz­ne okrą­że­nie na le­wym brze­gu Wi­sły i tam znisz­czyć Po­la­ków, tak jak Fran­cu­zów w 1871 roku pod Se­da­nem. Łu­pin­kę na­le­ży zmiaż­dżyć. Raz-dwa. Za­nim kto­kol­wiek ochło­nie, za­nim na­pad­nię­ty zdo­ła zmo­bi­li­zo­wać swo­je re­zer­wy, wyjść w pole i oko­pać się w tym polu.

Dla­te­go woj­na mia­ła wy­buch­nąć 26 sierp­nia rano. Taki roz­kaz jesz­cze 25 sierp­nia koło 14:00 po­twier­dził sam Hi­tler. To z tego po­wo­du szkol­ny pan­cer­nik „Schle­swig-Hol­ste­in” przy­pły­nął z kur­tu­azyj­ną wi­zy­tą do Gdań­ska w przed­dzień pla­no­wa­nej daty roz­po­czę­cia dzia­łań zbroj­nych, czy­li 25 sierp­nia. Jed­nak 25 sierp­nia o go­dzi­nie 18:00 świat obie­gła wia­do­mość o tym, że Pol­ska za­war­ła z Wiel­ką Bry­ta­nią trak­tat so­jusz­ni­czy, a nie­mal w tym sa­mym cza­sie, co do go­dzi­ny, do Hi­tle­ra do­tarł list od Be­ni­to Mus­so­li­nie­go, w któ­rym pi­sał, że Wło­chy nie są go­to­we do woj­ny i że do niej nie przy­stą­pią. To było przy­kre za­sko­cze­nie dla Füh­re­ra. Hi­tler pod­jął de­cy­zję, że po­trze­bu­je wię­cej cza­su na zmo­bi­li­zo­wa­nie swo­je­go po­ten­cja­łu mi­li­tar­ne­go, i na­ka­zał w try­bie na­tych­mia­sto­wym prze­ło­żyć in­wa­zję na Pol­skę z 26 sierp­nia na 1 wrze­śnia. Ran­kiem tego dnia do dzia­łań zbroj­nych mo­gło przy­stą­pić nie wię­cej niż 37 dy­wi­zji nie­miec­kich. Wpraw­dzie były go­to­we wszyst­kie dy­wi­zje szyb­kie – pan­cer­ne, lek­kie i zmo­to­ry­zo­wa­ne, ale mo­gło za­brak­nąć pie­cho­ty na pierw­szo­rzęd­nych kie­run­kach ude­rze­nia, a ist­nia­ło praw­do­po­do­bień­stwo, że Po­la­cy mo­gli­by prze­rzu­cić siły na naj­bar­dziej za­gro­żo­ne kie­run­ki i po­wstrzy­mać głów­ne na­tar­cie. Na do­kład­kę stan pol­skiej obro­ny był w znacz­nej mie­rze za­gad­ką. Pol­ska nie ogło­si­ła wpraw­dzie po­wszech­nej mo­bi­li­za­cji, ale to wca­le nie zna­czy­ło, że do woj­ny się nie szy­ku­je. Dla­te­go Hi­tler chciał mieć wię­cej woj­ska w pierw­szej li­nii, chciał zwięk­szyć swo­ją wyj­ścio­wą prze­wa­gę. Cho­dzi­ło o to, żeby zmiaż­dżyć pierw­szy rzut prze­ciw­ni­ka, na­stęp­nie wy­rzu­cić da­le­ko przed sie­bie pod­jaz­dy i wy­dzie­lo­ne od­dzia­ły czoł­gów oraz zmo­to­ry­zo­wa­nej pie­cho­ty, na­wet bez wspar­cia ar­ty­le­rii, ale z łącz­no­ścią i z lot­nic­twem, szcze­gól­nie tym sztur­mo­wym. One mia­ły za­stą­pić ar­ty­le­rię, gdy­by było trze­ba, a przy oka­zji siać pa­ni­kę, za­mie­sza­nie, dez­or­ga­ni­za­cję. Pie­cho­ta mia­ła zaj­mo­wać te­ren, li­kwi­do­wać punk­ty opo­ru, któ­rych nie da­ło­by się za­jąć z mar­szu, pod­czas gdy łą­czo­ne for­ma­cje pan­cer­no-mo­to­ro­we mia­ły obez­wład­niać sieć ko­mu­ni­ka­cyj­ną, łącz­no­ści, de­sta­bi­li­zo­wać pra­ce ty­łów i ko­niec koń­ców wy­wo­łać pa­ni­kę i bez­ład­ny od­wrót. Ca­łość w obec­nej sy­tu­acji nie po­win­na trwać dłu­żej niż dwa ty­go­dnie. Bo tyle mniej wię­cej, we­dług ob­li­czeń szta­bow­ców, trwa­ła­by mo­bi­li­za­cja po­wszech­na i kon­cen­tra­cja ar­mii fran­cu­skiej, za ple­ca­mi któ­rej pew­nie nie­co wol­niej zbie­ra­ła­by się ar­mia bry­tyj­ska. Dla­te­go oko­ło go­dzin wie­czor­nych Hi­tler pod­jął na­głą de­cy­zję, któ­rą na­tych­miast prze­ka­za­no da­lej.

Ale roz­kaz o od­wo­ła­niu ata­ku na Pol­skę nie do­szedł do wszyst­kich nie­miec­kich od­dzia­łów na czas. Szcze­gól­nie tych dy­wer­syj­nych, re­kru­to­wa­nych z mniej­szo­ści nie­miec­kiej w Pol­sce, z któ­rą łącz­ność była co naj­mniej utrud­nio­na i nie bez­po­śred­nia. Do ta­kie­go nie­uda­ne­go ata­ku do­szło w re­jo­nie Ja­błon­ko­wa, gdzie Niem­cy chcie­li za­jąć stra­te­gicz­nie waż­ny tu­nel w re­jo­nie miej­sco­wo­ści Mo­sty. Tu­nel ko­le­jo­wy zo­stał pre­wen­cyj­nie za­mi­no­wa­ny kil­ka dni wcze­śniej przez sa­pe­rów z 21 Dy­wi­zji Pie­cho­ty do­wo­dzo­nej przez ge­ne­ra­ła Jó­ze­fa Ku­stro­nia. Co­dzien­nie po prze­je­cha­niu ostat­nie­go pla­no­we­go po­cią­gu sa­pe­rzy uzbra­ja­li ła­dun­ki w tu­ne­lu. W re­jo­nie sta­cji Mo­sty sta­le dy­żu­ro­wa­ła dru­ży­na z 4 Puł­ku Strzel­ców Pod­ha­lań­skich. Nie­miec­cy dy­wer­san­ci w licz­bie oko­ło 30, do któ­rych nie do­tarł roz­kaz o prze­ło­że­niu ata­ku na Pol­skę, w nocy z 25 na 26 sierp­nia ostrze­la­li sta­cję w Mo­stach i pró­bo­wa­li ją opa­no­wać. Na mo­ment im się to uda­ło, ale jed­na z te­le­fo­ni­stek, z apa­ra­tu ukry­te­go w pod­zie­miach bu­dyn­ku po­in­for­mo­wa­ła o sy­tu­acji pol­skie do­wódz­two, zaś Niem­cy zo­rien­to­wa­li się, że mimo nada­wa­nia przez ra­dio umó­wio­ne­go sy­gna­łu – obie­ca­na po­moc re­gu­lar­nych od­dzia­łów nie nad­cho­dzi, i wy­co­fa­li się w kie­run­ku Sło­wa­cji. Ge­ne­rał Ku­stroń do­ma­gał się od władz nie­miec­kich sta­wie­nia się na roz­mo­wy do­wód­cy woj­sko­we­go nad­zo­ru­ją­ce­go są­sied­ni ob­szar i uka­ra­nia win­nych pro­wo­ka­cji. Niem­cy przy­sła­li na roz­mo­wy ka­pi­ta­na pie­cho­ty, co samo w so­bie było dla ge­ne­ra­ła ob­raź­li­we. Osta­tecz­nie ge­ne­ra­ła Ku­stro­nia prze­pro­sił pi­sem­nie do­wód­ca nie­miec­kiej 7 Dy­wi­zji Pie­cho­ty Eu­gen Ott, na­zy­wa­jąc star­cie in­cy­den­tem spo­wo­do­wa­nym przez „nie­po­czy­tal­ne­go osob­ni­ka”. Tym osob­ni­kiem był Leut­nant Hans Al­brecht He­rzer, od­zna­czo­ny krzy­żem że­la­znym jako je­den z pierw­szych żoł­nie­rzy nie­miec­kich. Po­dob­no to od­zna­cze­nie nie mia­ło nic wspól­ne­go z ak­cją w Mo­stach, ale też w ofi­cjal­nych do­ku­men­tach żad­nej ta­kiej ak­cji nie było.

Lecz nie był to je­dy­ny taki przy­pa­dek. Na przy­kład 26 sierp­nia o pią­tej rano do Ko­men­dy Głów­nej Stra­ży Gra­nicz­nej w War­sza­wie do­tarł te­le­fo­no­gram z ko­men­dy w Tcze­wie in­for­mu­ją­cy o pró­bie prze­je­cha­nia pię­ciu nie­miec­kich czoł­gów przez most w Kram­ro­wie Pol­skim. Most zo­stał wy­sa­dzo­ny. Ko­men­da Stra­ży Gra­nicz­nej w Ka­to­wi­cach o dzie­sią­tej rano tego sa­me­go dnia ra­por­to­wa­ła trzy in­cy­den­ty z uży­ciem bro­ni pal­nej i pró­bę po­rwa­nia pa­ro­wo­zu. To ostat­nie zda­rze­nie praw­do­po­dob­nie mia­ło zwią­zek z na­pa­dem nie­miec­kim na Mo­sty i pró­bą opa­no­wa­nia tu­ne­lu pod Prze­łę­czą Ja­błon­kow­ską, bo­wiem mowa jest w mel­dun­ku, że po­ry­wa­cze chcie­li po­pro­wa­dzić pa­ro­wóz to­rem w stro­nę sta­cji po sło­wac­kiej stro­nie.

Trud­no po­wie­dzieć, jak zo­sta­ło to wzmo­że­nie pro­wo­ka­cji od­czy­ta­ne w pol­skim szta­bie. Czy wie­dzia­no, że to od­pry­ski pla­no­wa­nej in­wa­zji, czy to chwi­lo­we na­si­le­nie ak­cji umknę­ło uwa­dze wy­wia­du i szta­bów? Dy­plo­ma­tów? Pro­wo­ka­cje gra­nicz­ne w sierp­niu były już chle­bem po­wsze­dnim, ale woj­na nie była pew­na. Rów­nie do­brze mo­gła być to ko­lej­na za­gryw­ka na wy­trą­ce­nie gra­cza z rów­no­wa­gi, pro­wo­ko­wa­nie ja­kie­goś dy­plo­ma­tycz­ne­go lub mi­li­tar­ne­go błę­du, te­sto­wa­nie gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści psy­chicz­nej.

Na­pię­cie ro­sło. 27 sierp­nia re­pre­zen­ta­cja pol­ski wy­gra­ła mecz pił­ki noż­nej w Wę­gra­mi 4:2. Po­wszech­ny en­tu­zjazm. Może na­wet było w emo­cjo­nal­nych re­ak­cjach na ten mecz coś z po­czu­cia, że jak w nogę po­tra­fi­my ograć wi­ce­mi­strzów świa­ta, to i jak­by woj­na wy­bu­chła, to… Dzień póź­niej, 28 sierp­nia nie­miec­ki dy­wer­sant pod­ło­żył bom­bę na dwor­cu ko­le­jo­wym w Tar­no­wie, wy­buch ła­dun­ku za­bił 20 osób, a ra­nił 35. Gdy­by nie to, że po­ciąg z Kra­ko­wa spóź­nił się o osiem mi­nut – licz­ba ofiar by­ła­by więk­sza. Jed­na trze­cia bu­dyn­ku dwor­ca ule­gła cał­ko­wi­te­mu znisz­cze­niu. Dy­wer­sant, An­to­ni Guzy, Nie­miec z Biel­ska-Bia­łej zo­stał uję­ty tego sa­me­go dnia. Nie po­tra­fił wska­zać kon­kret­nych współ­pra­cow­ni­ków poza czło­wie­kiem ze Sko­czo­wa o na­zwi­sku Neu­man, z któ­rym ode­brał dwie wa­liz­ki z ma­te­ria­ła­mi wy­bu­cho­wy­mi w Kra­ko­wie. Wie­le wię­cej się nie do­wie­my, bo on sam zni­ka gdzieś w oko­li­cach 4 wrze­śnia, być może roz­strze­la­ny tuż przed wkro­cze­niem Niem­ców do Tar­no­wa. Ale to już za da­le­kie wy­ciecz­ki w cza­sie.

29 sierp­nia zo­sta­je przez pol­skie wła­dze ogło­szo­na mo­bi­li­za­cja po­wszech­na. Nie było ko­mó­rek, ema­ili, pa­ge­rów, tyl­ko pla­ka­ty, któ­re po­le­co­no roz­wie­sić wie­czo­rem we wszyst­kich miej­sco­wo­ściach. Pod na­ci­skiem am­ba­sa­do­rów i at­ta­chés woj­sko­wych Fran­cji i Wiel­kiej Bry­ta­nii od­wo­ła­no mo­bi­li­za­cję, żeby nie da­wać Niem­com pre­tek­stu do roz­po­czę­cia woj­ny. Jesz­cze wie­rzo­no w mi­sje ostat­niej szan­sy, me­dia­cję Wa­ty­ka­nu, cud opa­mię­ta­nia. Nikt nie mógł mieć pew­no­ści co do tego, że woj­na jest w za­sa­dzie pew­na, że tyl­ko ją prze­ło­żo­no o kil­ka dni. Ale Hi­tler je­dy­nie po­wta­rzał swo­je żą­da­nia, a na­wet roz­sze­rzał je – ceną za po­kój nie tyl­ko miał być Gdańsk i ko­ry­tarz po­mor­ski, ale tak­że Gór­ny Śląsk. Dla wszyst­kich było oczy­wi­ste, że jest to eska­lo­wa­nie żą­dań do po­zio­mu, któ­ry jest nie­ak­cep­to­wal­ny dla jego roz­mów­ców. W grun­cie rze­czy Hi­tler wy­gła­szał ko­lej­ne ul­ti­ma­tum. To już nie była nowa po­zy­cja ne­go­cja­cyj­na, ale szu­ka­nie pre­tek­stu do ze­rwa­nia ja­kich­kol­wiek roz­mów, do po­wie­dze­nia „nie mia­łem in­ne­go wyj­ścia, jak dać roz­kaz do ata­ku”. W związ­ku z tym już na­stęp­ne­go dnia, wo­bec fia­ska wszel­kich alianc­kich wy­sił­ków dy­plo­ma­tycz­nych, ogło­szo­no w Pol­sce po­now­nie mo­bi­li­za­cję po­wszech­ną, a jej pierw­szym dniem 31 sierp­nia. Póź­no. Do tego z nie­po­trzeb­nym za­mie­sza­niem na po­cząt­ku. Ale oczy­wi­ście nie było tak, że ar­mia mia­ła się na­gle po­ja­wić w polu z dnia na dzień. Ta­jem­ni­cą pol­skie­go szta­bu było to, że dzię­ki roz­licz­nym nie­jaw­nym for­mom mo­bi­li­za­cji jesz­cze przed ogło­sze­niem mo­bi­li­za­cji po­wszech­nej spo­ra część wiel­kich jed­no­stek w róż­nym stop­niu ukom­ple­to­wa­nia była w już polu.

Ma­ry­nar­ka, ka­wa­le­ria, sa­pe­rzy, łącz­ność, czę­ścio­wo ar­ty­le­ria, wiel­kie jed­nost­ki pie­cho­ty i ka­wa­le­rii sta­cjo­nu­ją­ce nad samą gra­ni­cą i lot­nic­two były mo­bi­li­zo­wa­ne od mar­ca. W dniach 23 i 24 sierp­nia ogło­szo­no ko­lej­ne eta­py mo­bi­li­za­cji alar­mo­wej, prze­pro­wa­dza­nej w try­bie do­rę­cza­nia okre­ślo­nym oso­bom kart w od­po­wied­nich ko­lo­rach – zie­lo­nym, brą­zo­wym, żół­tym, nie­bie­skim, czer­wo­nym i czar­nym. To dla­te­go mimo cheł­pli­wych ko­mu­ni­ka­tów nie­miec­kiej pro­pa­gan­dy z pierw­szych dni woj­ny, czę­sto po­wta­rza­nych w po­wo­jen­nej li­te­ra­tu­rze an­glo­sa­skiej, pol­skie lot­nic­two, cho­ciaż sła­be, nie­licz­ne oraz w znacz­nej mie­rze prze­sta­rza­łe, nie zo­sta­ło znisz­czo­ne pierw­szym ude­rze­niem Luft­waf­fe na wła­snych lot­ni­skach. Nie mo­gło tak być, bo­wiem od kil­ku dni za­rów­no ob­słu­ga na­ziem­na, jak i same sa­mo­lo­ty prze­by­wa­ły na lot­ni­skach po­lo­wych, któ­rych na­mie­rze­nie, mimo nie­mal ab­so­lut­ne­go pa­no­wa­nia przez Niem­ców w po­wie­trzu, nie było wca­le ta­kie ła­twe. Nad­gra­nicz­ne mo­sty, most­ki, prze­pu­sty, wia­duk­ty od trze­ciej de­ka­dy sierp­nia były mi­no­wa­ne. Całą wio­snę i lato trwa­ła go­rącz­ko­wa roz­bu­do­wa prze­wi­dy­wa­nych po­zy­cji obro­ny. Bo w wie­lu miej­scach z ukła­du dróg, la­sów, rzek i je­zior wpraw­ny do­wód­ca mógł prze­wi­dzieć ru­chy prze­ciw­ni­ka i wy­pa­trzyć na ma­pie do­bre miej­sca, by się tym ru­chom prze­ciw­sta­wić. Po­dob­no puł­kow­nik Ju­lian Fi­li­po­wicz, do­wód­ca Wo­łyń­skiej Bry­ga­dy Ka­wa­le­rii, któ­ra przy­by­ła w ra­mach mo­bi­li­za­cji nie­jaw­nej 18 i 19 sierp­nia w oko­li­ce na pół­noc od Czę­sto­cho­wy, od sa­me­go po­cząt­ku upa­try­wał pola swo­jej pierw­szej nad­gra­nicz­nej bi­twy w re­jo­nie wsi Mo­kra, Wil­ko­wi­ce, Miedz­no – cho­ciaż roz­kaz w ten kon­kret­nie re­jon prze­su­nął jego żoł­nie­rzy do­pie­ro 30 sierp­nia. Gdzieś nad wy­sy­cha­ją­cy­mi bie­brzań­ski­mi ba­gna­mi koń­czo­no no­ca­mi bu­do­wę schro­nów w re­jo­nie No­wo­gro­du, Strę­ko­wej Góry. Wwo­żo­no nocą, po­dob­no fur­man­ką, na skłon wzgó­rza pan­cer­ną ko­pu­łę, może zdję­tą tym­cza­so­wo z ja­kie­goś schro­nu po­zy­cji „Stołp­ce” albo „Sar­ny” na da­le­kich Kre­sach. Mil­czą dzie­je, ja­kie­go urzą­dze­nia uży­to, żeby ten pan­cer­ny dzwon pod­nieść i zło­żyć na wła­ści­wym miej­scu. Wie­le rze­czy moż­na było przy­spie­szyć, ale nie­ste­ty be­ton, z któ­re­go były ro­bio­ne schro­ny na Ślą­sku, nad Osą, pod Mła­wą, pod Wę­gier­ską Gór­ką mu­siał mieć czas, aby wy­schnąć, zwią­zać się. A i samą sko­ru­pę z be­to­nu trze­ba było za­mknąć me­ta­lo­wy­mi za­su­wa­mi, drzwia­mi, wy­po­sa­żyć w wen­ty­la­cję, żyw­ność, pod­sta­wy i la­we­ty dla bro­ni, łącz­ność – ina­czej była tyl­ko sko­ru­pą.

Do koń­ca to­wa­rzy­szy­ło temu za­mie­sza­nie: wsia­da­nie, wy­sia­da­nie, krzy­żu­ją­ce się w ostat­niej chwi­li esze­lo­ny, trans­por­ty, któ­re sta­ły na sta­cji, i te, któ­re to­czy­ły się dwa razy w tę samą stro­nę. Na ma­pach wi­dać tyl­ko li­nie nie­bie­skie i czer­wo­ne, jak­by jed­ni dru­gich wi­dzie­li, cze­ka­li na sie­bie, a prze­cież to było do ostat­nie­go mo­men­tu zga­dy­wa­nie in­ten­cji i ugru­po­wa­nia prze­ciw­ni­ka. Tym­cza­sem o ile wie­dza pol­skich szta­bów, jak mia­ły wy­ka­zać nad­cho­dzą­ce wy­da­rze­nia, była do­syć do­kład­na, to szta­by nie­miec­kie mia­ły roz­po­zna­ną nie wię­cej niż po­ło­wę pol­skich jed­no­stek. A do tego w ostat­niej nie­mal chwi­li wie­le jed­no­stek pod bom­ba­mi zmie­nia­ło swo­ją dys­lo­ka­cję. Na przy­kład 13 Dy­wi­zja Pie­cho­ty jesz­cze w noc po­prze­dza­ją­cą woj­nę znaj­du­je się pod To­ru­niem, ale zo­sta­nie prze­rzu­co­na w re­jon To­ma­szo­wa Ma­zo­wiec­kie­go. Kre­so­wa Bry­ga­da Ka­wa­le­rii jesz­cze 1 wrze­śnia jest w swo­ich gar­ni­zo­nach – po­ja­wi się za kil­ka dni na skrzy­dle Ar­mii „Łódź” nad War­tą. 22 Dy­wi­zja Pie­cho­ty z Kre­sów zo­sta­nie prze­rzu­co­na na skrzy­dło Ar­mii „Kra­ków”. Włą­cza się już wiel­ka mapa. Ona bę­dzie wra­cać, trze­ba bę­dzie ja­koś na­dą­żać. Nad­cho­dzi Blitz­krieg. 31 sierp­nia o pół­no­cy mniej wię­cej na swo­ich sta­no­wi­skach znaj­do­wa­ła się nie­ca­ła po­ło­wa prze­wi­dzia­nych pol­skim pla­nem mo­bi­li­za­cyj­nym jed­no­stek, w trans­por­tach i ośrod­kach za­pa­so­wych była resz­ta. Mało? Mo­bi­li­za­cję ogło­szo­no 29 sierp­nia, od­wo­ła­no i na­stęp­ne­go dnia ogło­szo­no zno­wu. Ba­ła­gan na sa­mym po­cząt­ku. Tym­cza­sem Niem­cy już po­usu­wa­li za­po­ry dro­go­we po swo­jej stro­nie gra­ni­cy, sły­chać po­mruk czoł­go­wych i sa­mo­cho­do­wych mo­to­rów w miej­scach kon­cen­tra­cji. Ale o za­sko­cze­niu nie ma już mowy. Cud, że się uda­ło.

To wszyst­ko nie dzia­ło się za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki. To był skom­pli­ko­wa­ny plan ko­le­jo­wy, któ­ry mu­siał prze­wi­dzieć po­rzą­dek za­ła­dun­ku, roz­ła­dun­ku, trans­por­tu, mar­szu na sta­cje. I mimo kry­ty­ki po­wo­jen­nej – to był bar­dzo do­bry plan trans­por­to­wy. Je­dy­ny moż­li­wy. Kry­ty­ko­wa­ny za to, że sta­wiał na prze­pu­sto­wość li­nii, a nie zwar­tość trans­por­to­wa­nych od­dzia­łów, ale jak­by ja­kiś duch czu­wał, jak­by ktoś miał in­tu­icję, że na­pad­nię­ty bę­dzie mu­siał szyb­ko po­sta­wić wszyst­ko na nogi, żeby cho­ciaż­by za­zna­czyć swój opór. A to była moż­li­wość, któ­ra spę­dza­ła sen z po­wiek po­li­ty­ków i woj­sko­wych. Że je­że­li nie za­zna­czy się opo­ru od razu, ale po­zwo­li się prze­ciw­ni­ko­wi na wej­ście, to po pierw­sze utra­ci się od razu bez wal­ki spo­rą ilość środ­ków i za­pa­sów, po­ka­że się alian­tom, że się nie chce wal­czyć, a być może temu, któ­ry cze­ka spo­koj­nie za wschod­nią gra­ni­cą, że ryba na­wet nie wal­czy, ale pod­da­je się. Co wte­dy by było? Alian­ci nie wy­po­wia­da­ją woj­ny Niem­com, ZSRR wkra­cza od razu i ca­łość za­my­ka się w cią­gu ty­go­dnia jako ja­kaś mało po­waż­na wo­jen­ka na ru­bie­żach Eu­ro­py. Mó­wiąc bru­tal­nie – pol­ski żoł­nierz w pierw­szej li­nii krwią miał zmu­sić świat do re­ak­cji, miał spra­wić, by woj­na pol­sko-nie­miec­ka sta­ła się po­wszech­ną woj­ną na­ro­dów. Nie dla­te­go, żeby Pol­ska mo­gła wy­grać. Żeby mo­gła prze­trwać. ●

1939 Apokalipsa. Początek

Подняться наверх