Читать книгу Łzy Nemezis - Rafał Dębski - Страница 10
Rozdział VI
ОглавлениеAl-Adil uważnie przyglądał się twarzy niewiernego. W niebieskich oczach można było wyczytać przygnębienie i rezygnację.
– Nic z tego, Ibn Suan? Nie przypomniała sobie?
– Nie wiem, książę. Przez chwilę wydawało mi się, że wzrok ma przytomniejszy, lecz zaraz znowu opuściła głowę i zaczęła nucić tę swoją piosenkę.
– To kołysanka. Taką samą śpiewała mi w dzieciństwie matka... – Malik zacisnął zęby. – Wiesz, jak boli słuchać tych samych słów wypływających z ust oszalałej kobiety? Kobiety, w której żyłach płynie ta sama krew! I nawet nie mogę w tej chwili zgładzić tego, kto ją skrzywdził!
– Wiesz, kim on jest, panie?
– Wiem. Salah ad-Din w końcu mi powiedział, chociaż nie poznałem jeszcze wszystkich okoliczności. Jednakże to, co wiem, wystarczy, by zwątpić, czy świat dookoła jest rzeczywiście taki, jakim go widzimy.
Zapadło milczenie. Giaur przerwał je po dłuższej chwili:
– To, co zaatakowało nas na pustyni... Czy wiesz, panie, co to było?
– A kto może dokładnie wiedzieć takie rzeczy? Jakiś ifryt. Demony są istotami nieodgadnionymi. Na pustyni mieliśmy do czynienia z potężnym duchem. Tak sądzę. Nie wiem! Myślisz, że kiedykolwiek przedtem widziałem coś podobnego?! Ciekawi mnie tylko, czy z tych, co zostali, ktoś przeżył.
Ibn Suan oblizał wargi.
– Kiedy pędziliśmy, żeby ujść jak najdalej od niebezpieczeństwa, nie wytrzymałem, by się nie obejrzeć. Dziękuj Bogu, panie, że byłeś wonczas nieprzytomny. Widziałem, jak potwór zatrzymał swój lot nad obozem, by pastwić się nad ludźmi... Powtarzam, ciesz się, książę, żeś był bez zmysłów. Słyszałem krzyk mordowanych... Powiadam ci, czegoś takiego się nie zapomina! Stamtąd nie mogła ujść żywa dusza.
– Widzę wilgoć w twoich oczach – stwierdził ze zdumieniem Malik. – Czyżbyś żałował moich żołnierzy, tych, których nazywacie niewiernymi, poganami albo zgoła dziećmi Beliala?
– To byli dzielni wojownicy – rzekł cicho Ibn Suan. – Umierali, by ratować ciebie i sułtana. Umierali z imieniem Allaha na ustach. Kiedy przybyłem do Ziemi Świętej, wzorem moich ziomków miałem muzułmanów za stwory szatańskie. To, co opowiadają o was nasi kaznodzieje, nie mieści się w głowie. Byłem przekonany, że przyjdzie mi tutaj stawić czoło potędze piekieł, potworom w ludzkiej skórze, ludożercom wręcz...
– Nie inaczej nasi mułłowie czy imamowie przedstawiają chrześcijan – uśmiechnął się Al-Adil.
– Tyle we mnie było żaru – ciągnął giaur – tyle wiary, że idę służyć słusznej sprawie...
Malik słuchał. Czuł, że ten człowiek potrzebuje wyrzucić z siebie myśli, z którymi był sam przez bardzo długi czas. Niewola, nawet tak łagodna jak w jego przypadku, skłania do rozmyślań.
– Gdyby objawił mi się wtedy anioł, aniby mnie to zdumiało, ani przelękło, tak byłem przekonany o słuszności tego, co czynimy. Gdyśmy odchodzili, biskup błogosławił nas i udzielał odpustu. Nie ogłoszono wtedy jednak wyprawy krzyżowej, nie zjawiły się pancerne hufce. Poszliśmy sami, tak, jak staliśmy pod katedrą. Poszliśmy do Palestyny, żeby wesprzeć naszych braci w walce z potęgą ciemności. Lecz gdy zobaczyłem, jak kupczy się imieniem Chrystusa na ziemi, po której On stąpał, jak weneccy handlarze, na których statku dotarliśmy, są tutaj bardziej poważani niż prawi rycerze, pierwszy raz zwątpiłem... Potem ujrzałem rycerskich zakonników, którzy zamiast dbać o dostęp pielgrzymów do Grobu Jezusowego, pilnują jeno własnych korzyści, pożyczając pieniądze na wysoki procent, choć proceder taki jest przez Kościół potępiony... Widziałem jeszcze gorsze rzeczy. Lecz dopiero gdy trafiłem do niewoli, kiedy musiałem obcować na co dzień z tymi, z którymi dotąd walczyłem, zrozumiałem, że ta wieczna wojna w obronie wiary niewiele ma z ową wiarą wspólnego. Że tak naprawdę bijemy się o ziemię, o władzę, o złoto... A po obu stronach stoją tacy sami ludzie. Czasem wydaje mi się nawet, że wyznajemy tego samego Boga...
Zamilkł, zbierając myśli.
– Kto wie – odezwał się Malik. – Allah jest wielki, a jego łaskawość nieogarniona. Nie jestem teologiem, powiem nawet więcej, sprzeciw we mnie budzi zgłębianie boskiej natury. Mój królewski brat jest bardziej biegły w tych sprawach, ale i on, trzeba ci wiedzieć, nigdy nie potrafił mi tego wszystkiego rozsądnie wytłumaczyć. Sam ma innowierców za błądzących nieszczęśników i współczuje im, bo są po śmierci skazani na potępienie, ale koniec końców widzi w nich takich samych ludzi jak prawowierni, a jałmużny nie odmawia nikomu. – Pokręcił głową. – Może to nie są sprawy, które da się rzeczowo wyjaśnić. Może Allah wcale nie chce, żebyśmy Go pojęli. Człowiek i bez tego jest dostatecznie zarozumiały. Gdyby udało mu się zbliżyć do tajemnic Boga choćby o ziarnko piasku, mógłby popaść w pychę, która w efekcie zepchnęłaby go w piekielną otchłań.
– Jak w takim razie miałbym to wszystko zrozumieć ja, zwykły człowiek, skoro nawet majestat książęcy zda się bezradny?
– Dla Boga nie istnieje majestat władzy, giaurze. Dla niego wszyscy jesteśmy jednacy i staniemy przed nim boso, z odkrytą głową, by zdać sprawę ze swych uczynków. Ty, ja, sułtan, szalona Fatma... Bóg nas osądzi i nie będzie ważne, co o nas mówią inni albo czy byliśmy bogaczami, czy nędzarzami. Nie da się wkupić złotem w łaski Najwyższego. Ważne będzie tylko to, co sam zobaczy w naszych duszach.
Ibn Suan patrzył na niego rozszerzonymi oczyma.
– Książę – powiedział – mówisz tak, jakbyś czytał Biblię, naszą świętą księgę.
Al-Adil zmarszczył brwi w zamyśleniu.
– Mówię tylko to, czego naucza Koran. A może wszystkie święte księgi przekazują to samo? Ile ich zgłębiłeś w ciągu życia? Właśnie. Tak naprawdę żadnej, nawet tej, która tyczy własnej wiary. A może po prostu to, co zapisano w tych księgach, istnieje samo z siebie w każdym z nas i wystarczy tylko nad tym odrobinę pomyśleć?
Zapadła cisza. Al-Adil zdał sobie nagle sprawę, że rozmawia z tym oto niewiernym tak, jak nie rozmawiał do tej pory z nikim, nawet z bratem.
– Jest coś w tobie, Ibn Suanie – powiedział – co sprawia, że już nie potrafię nienawidzić chrześcijan tak jak przedtem, zanim cię poznałem. Miał jednak słuszność Nadżm ad-Din, nasz ojciec, kiedy powtarzał, że wróg twój pozostaje prawdziwym wrogiem tylko do chwili, w której zasiądziesz z nim przy wspólnym stole i zamienisz chociaż kilka słów.
– Co będzie z księżniczką, panie?
Malik rozłożył ręce.
– A cóż mamy z nią uczynić? Zostanie przy nas. To był wielki błąd, że Jusuf pozwolił jej brać udział w naszych wyprawach... Błędem było, że w ogóle pozwolił jej opuścić Bagdad. Obaj żywiliśmy do niej zbytnią słabość, spełniając jej zachcianki.
– Wybacz, książę, śmiałe słowa, ale trudno nie mieć słabości dla księżniczki Fatmy.
– Ty wiesz to najlepiej – roześmiał się Malik – w końcu zawdzięczasz jej życie, a przynajmniej to, że kilka istotnych dla ciebie części ciała pozostało na swoim miejscu. – Spoważniał i zamyślił się. – W tym wszystkim tkwi straszna tajemnica. Jest tak okropna, że sułtan przez kilka dni nie chciał o niej rozmawiać nawet ze mną. Od Al-Hadżiba wyszedł, słaniając się na nogach. Mułłę, który przywiódł Fatmę, kazał zgładzić, zanim zdążyłem go przesłuchać. Wierz mi, giaurze, bardzo mnie to niepokoi.
Ibn Suan słuchał z zainteresowaniem. Po raz pierwszy dostrzegł w dumnym i wyniosłym Maliku zwykłego człowieka. Książę uśmiechnął się.
– Dziwi cię zapewne, że rozmawiam z tobą tak otwarcie? Zapewniam, że nie ośmieliłbym się zwierzać ze swych wątpliwości któremuś z moich poddanych. Oni muszą widzieć we mnie i moim bracie potęgę, niepodważalną i niekwestionowaną. Oczekują od nas nieomylności, dlatego decyzje musimy podejmować bez chwili wahania. Będąc kilkakroć podczas układów gościem Ryszarda, króla Anglików, zauważyłem, że u was panują zgoła odmienne obyczaje. Wasze rycerstwo często przeciwstawia się władcy, ba, potrafi go nawet zelżyć publicznie, i to często nie przejmując się jego obecnością, a jednak gdy przychodzi czas walki, jest karne i posłuszne. U nas wręcz przeciwnie – wojownicy i wodzowie padają na twarz przed sułtanem, oddają mu cześć tak wielką, jakby był pierworodnym synem Proroka, ale w potrzebie bywają niekarni, porywczy i nadzwyczaj często lekceważą rozkazy... Wy bardziej dostrzegacie w swoich królach i książętach zwykłych ludzi. Namaszczonych do sprawowania władzy, ale tylko ludzi. Dlatego łatwiej wam zrozumieć ich słabości. A zrozumieć oznacza wybaczyć. Dlatego właśnie rozmawiam z tobą szczerze.
Odchylił głowę do tyłu i roześmiał się na całe gardło.
– Szczerze! Tak powiedziałem? Powinienem rzec, na tyle szczerze, na ile jeszcze w ogóle potrafię. A możesz mi wierzyć, sam naprawdę nie wiem, czy jeszcze pamiętam, jak smakuje szczerość. Władca zawsze żyje w zakłamaniu, musi łgać wszystkim dookoła, nawet samemu sobie.
Wstał, podszedł do drzwi.
– Nie podnoś się, giaurze. Odpoczywaj. Ja muszę rozmówić się z bratem. Dla ciebie, jak mniemam, będziemy niebawem mieli pewne zadanie. Jeśli się dobrze sprawisz, odzyskasz wolność. Nie tylko wolność. Odejdziesz jako bogaty człowiek. Nie obawiaj się, nie będziesz musiał czynić nic wbrew sumieniu. Zresztą nie zrobisz tego tylko dla mnie czy sułtana. Uczynisz to dla Fatmy. Zawdzięczasz jej życie, przyszła pora odpłacić za ten dar.